Joe rzucil mu szczegolne spojrzenie spod daszka swojej gorniczej czapki.

– To czesc mego planu, chlopcze – oznajmil. – Ale nie zamierzam zostac tu na zawsze. Pewnego dnia znowu wy jade. Juz calkiem niedlugo.

– A dokad?

– Pokaze ci.

Siegnal do kieszeni flanelowej koszuli i wyciagnal zniszczony skorzany portfel. Z jego wnetrza wyjal i starannie rozpostarl zdjecie wyciete z jakiegos czasopisma, dbajac o to, aby nie naderwac papieru w miejscu wytartych, bialych zgiec. Na fotografii widnial dom.

– Co to takiego? – spytal Jay, patrzac spod oka na zdjecie. Budynek wygladal dosc zwyczajnie – byl to duzy dom o scianach z kamienia w kolorze wyblaklego rozu, z dlugim pasem ziemi od frontu, obsadzonym zadbanymi rzedami rozmaitej roslinnosci. Joe ponownie wygladzil papier.

– To moje chatto, chlopcze – odparl z duma. – W Bordo, we Francji. Moje chatto z winnica i stuletnim sadem, w ktorym rosna brzoskwinie i drzewka migdalowe, jablonie i grusze. – Jego oczy znow rozblysly niezwyklym swiatlem. – Gdy juz uzbieram dostateczna ilosc pieniadza, kupie go. Piec tysiaczkow powinno wystarczyc. A wtedy bede robil najlepsze wino na calym poludniu. Chatto Cox, 1975. No, i jak ci sie to widzi?

Jay przygladal mu sie z powatpiewaniem.

– W Bordo slonce swieci przez caly rok – ciagnal Joe radosnie. – Pomarancze w styczniu. Brzoskwinie jak pilki krykietowe. Oliwki. Kiwi. Migdaly. Melony. I do tego bezkresna przestrzen. Przez wiele mil nic tylko ogrody i winnice, ziemia tania jak ugor. Gleba niczym tlusty, owocowy placek. Piekne dziewczyny ugniatajace winogrona bosymi stopami. Raj. Najprawdziwszy raj.

– Piec tysiecy funtow to kupa pieniedzy – zauwazyl Jay sceptycznie. Joe jednak tylko postukal koniuszkiem palca w nos.

– Dopne swego – stwierdzil tajemniczo. – Jezeli czegos bardzo pragniesz, w koncu zawsze to osiagniesz.

– Ale ty przeciez nawet nie znasz francuskiego.

W odpowiedzi Joe wyrzucil z siebie nagly potok szybkich, niezrozumialych dzwiekow, nie majacych nic wspolnego z jakimkolwiek jezykiem, ktory Jayowi zdarzylo sie slyszec do tej pory.

– Joe, ja sie ucze francuskiego w szkole – poinformowal Jay. – Francuski nie ma nic wspolnego…

Joe spojrzal na niego pelnym poblazania wzrokiem.

– To dialekt, chlopcze – oznajmil. – Nauczylem sie go od Cyganow w Marsylii. Wiec wierz mi, bede tam pasowal jak malo kto.

Starannie zlozyl zdjecie i schowal do portfela. Jay wgapial sie w niego z podziwem, teraz juz calkowicie przekonany o prawdziwosci jego slow.

– Pewnego dnia obaczysz, co mam na mysli, chlopcze. Tylko poczekaj.

– A czy ja moglbym pojechac tam z toba? – spytal rozgoraczkowany Jay. – Zabralbys mnie ze soba?

Joe z powazna mina, z glowa przechylona na jedna strone, zaczal sie zastanawiac nad tym pytaniem.

– Moglbym cie zabrac, chlopcze, jeslibys chcial. Tak, moglbym to zrobic.

– Obiecujesz?

– W porzadku. – Joe usmiechnal sie szeroko. – Obiecuje. Cox i Mackintosh, najlepsi piorunscy producenci wina w Bordo. Odpowiada ci?

Za spelnienie tych marzen wychylili toast cieplym winem z jezyn, rocznik 1973.

11

Londyn, wiosna 1999

Zanim Jay dotarl do klubu „Spy’s” dochodzila juz dziesiata i przyjecie bylo w toku. Kolejna literacka impreza Kerry, pomyslal ponuro. Znudzeni dziennikarze, tani szampan i nadgorliwe, mlode stworzenia zabiegajace o wzgledy starszych od nich, zblazowanych facetow, takich jak on sam. Kerry nigdy nie miala dosyc podobnych imprez, sypala imionami znanych osobistosci na prawo i lewo, jak gdyby rozrzucala wokol konfetti – Germaine i Will, i Ewan – przemykala od jednego prestizowego goscia do drugiego z zarliwoscia najwyzszej kaplanki. Jay dopiero w tym momencie uswiadomil sobie, jak bardzo tego nienawidzi. Wpadl do domu tylko na moment, by zabrac najpotrzebniejsze rzeczy. Zobaczyl na automatycznej sekretarce goraczkowo mrugajace czerwone swiatelko, ale nie chcialo mu sie odsluchiwac wiadomosci. Butelki wepchniete do brezentowej podroznej torby zamarly w kompletnej ciszy. Teraz to on byl wzburzony, kipial gwaltownymi emocjami: rozedrgany i drzacy, w jednej chwili popadal w radosna ekstaze, by ledwie kilka sekund pozniej z trudem powstrzymywac lzy. Przerzucal swoje rzeczy pospiesznie niczym zlodziej, w obawie, ze jezeli zatrzyma sie w tym biegu choc na chwile, straci ow niezwykly naped i wpadnie znowu w koleiny swojej dawnej egzystencji.

Wlaczyl radio, nadal nastawione na stacje starych przebojow, i uslyszal Roda Stewarta spiewajacego „Sailing”, jeden z ulubionych utworow Joego – „zawsze przywodzi mi na mysl one czasy, gdy tak wiele podrozowalem, chlopcze” – i Jay wsluchal sie w nostalgiczne tony, wpychajac jednoczesnie do torby z butelkami jakies ubrania chwycone na chybil trafil. Zadziwiajace, z jak niewielka liczba rzeczy nie byl w stanie sie rozstac i musial zabrac ze soba. Maszyna do pisania. Niedokonczony maszynopis „Niezlomnego Corteza”. Pare ukochanych ksiazek. Radio. I, oczywiscie, kilka butelek wina, ze „Specjalami” Joego na czele. Kolejny impuls, powiedzial sobie w duchu. To wino bylo przeciez calkiem bezwartosciowe, niemal nie nadajace sie do picia. A tymczasem Jay nie potrafil sie uwolnic od przekonania, ze w tych butelkach kryje sie cos niezbednego mu do zycia. Cos, bez czego teraz absolutnie nie umialby sie obejsc.

„Spy’s” to jeden z wielu podobnych do siebie londynskich klubow. Ich nazwy i wystroj sie zmieniaja, ale miejsca pozostaja w swej istocie takie same: pelne blichtru, halasliwe, pozbawione duszy. Okolo polnocy wszyscy goscie porzucaja juz wszelkie pozory intelektualizmu i zabieraja sie na powaznie za upajanie alkoholem, ostro flirtujac z kim popadnie i oczerniajac wszelkich mozliwych konkurentow. Kiedy wysiadl z taksowki z brezentowa torba przewieszona przez ramie i niewielka walizka w dloni, Jay zdal sobie sprawe, ze zapomnial zabrac z domu zaproszenie. Jednak po krotkiej, ostrej wymianie zdan z bramkarzem, zdolal przekazac wiadomosc Kerry, ktora pokazala sie pare minut pozniej w sukience kupionej w snobistycznym domu mody, z lodowatym usmiechem na ustach.

– W porzadku – rzucila bramkarzowi. – On jest po prostu beznadziejny – mowiac to, zlustrowala swymi szmaragdowozielonymi oczami Jaya: jego dzinsy, plaszcz przeciwdeszczowy i brezentowa torbe na ramieniu.

– Widze, ze postanowiles nie wkladac Armaniego – stwierdzila chlodno.

W tym momencie jego euforia opadla juz ostatecznie, pozostawiajac po sobie jedynie cos na ksztalt tepego kaca. Jednak Jay ze zdziwieniem spostrzegl, ze mimo to pozostal niezlomny w swym postanowieniu. Dotykanie podroznej torby zdawalo sie pomagac, wiec czynil to raz po raz, jakby testowal realnosc jej istnienia. Pod warstwa brezentu butelki pobrzekiwaly cicho, w rownym rytmie.

– Kupilem dom – oznajmil Jay, wyciagajac przed siebie reke z wymieta broszura. – Popatrz, Kerry, to chateau Joego. Kupilem go dzis rano. Od razu rozpoznalem ten dom, gdy tylko ujrzalem zdjecie.

Pod beznamietnym, zielonym spojrzeniem poczul sie beznadziejnie dziecinnie. Na jakiej podstawie przypuszczal, ze ona go zrozumie? Przeciez on sam ledwo byl w stanie zrozumiec co nim kierowalo.

– Nazywa sie Chateau Foudouin – dorzucil. Kerry spojrzala na niego uwaznie.

– Kupiles dom. Potaknal skinieniem glowy.

– Tak po prostu kupiles dom? – spytala pelnym niedowierzania glosem. – I zrobiles to dzisiaj?

Znowu skinal glowa. Mial jej do powiedzenia tak wiele. To bylo przeznaczenie, chcial krzyknac, to magia, ktora bezskutecznie probowal odnalezc od dwudziestu lat. Chcial jej opowiedziec wszystko o tej broszurze i promieniu slonca, i o tym, jak zdjecie tego domu po prostu na niego wyskoczylo. Chcial jej wyjasnic, jak wielka ogarnela go wowczas pewnosc, ze ten dom sam wybral wlasnie jego, a nie odwrotnie.

– To niemozliwe, zebys kupil dom. – Kerry wciaz usilowala przyswoic sobie jego slowa. – Na Boga jedynego, Jay, przeciez ty sie wahasz calymi godzinami, zanim kupisz koszule!

– Ale tym razem bylo inaczej. Bylo tak, jakby… – probowal zwerbalizowac wlasne emocje: owo tajemnicze przeswiadczenie, wszechogarniajace poczucie przymusu. Doswiadczyl tego po raz pierwszy od czasu, gdy byl nastolatkiem: tej wiedzy, ze zycie nie jest pelne bez jakiegos nieskonczenie pozadanego, magicznego, totemicznego przedmiotu – pary rentgenowskich okularow, kalkomanii z wizerunkami Hell’s Angels, biletu kinowego na wyjatkowy film, ostatniego singla najmodniejszej kapeli – pewnosci, ze wejscie w jego posiadanie wszystko zmieni, ze mozna bedzie potwierdzac jego istnienie ciaglym dotykaniem, macaniem go we wlasnej kieszeni. To nie bylo uczucie, ktore moglby zywic dorosly, dojrzaly czlowiek. Bylo o wiele prymitywniejsze, plynace z samych trzewi. Z naglym zdziwieniem Jay odkryl, ze wlasciwie od dwudziestu lat nie mial zadnych pragnien, ze w zasadzie juz nie pozadal niczego.

– Jakbym… nagle znowu znalazl sie na Pog Hill – oswiadczyl, w pelni swiadomy, ze Kerry i tak go nie zrozumie. – Jak gdyby w ogole nie bylo tych ostatnich dwudziestu lat.

Twarz Kerry wyrazala kompletne zmieszanie.

– Nie moge uwierzyc, ze pod wplywem naglego impulsu kupiles dom – oznajmila. – Samochod, tak. Czy motocykl. OK. Gdy sie nad tym zastanowie, jestem gotowa przyznac, ze bylbys do tego zdolny. Ostatecznie to tylko duze zabawki dla duzych chlopcow. Ale dom?! – Pokrecila glowa z wyrazem calkowitego zagubienia. – I co zamierzasz z nim zrobic?

– Zamieszkac w nim – odparl Jay z prostota. – Tam pracowac.

– Ale przeciez to gdzies we Francji. – Irytacja nadala tonowi jej glosu ostrego zabarwienia. – Jay, ja nie moge sobie pozwolic na grzezniecie tygodniami we Francji. W przyszlym miesiacu zaczynam nowy program. Mam zbyt wiele zobowiazan. Sluchaj, czy w poblizu jest chociaz jakies lotnisko? – Urwala gwaltownie, spogladajac uwaznie na podrozna torbe, jakby po raz pierwszy rejestrujac jej obecnosc – obecnosc walizki, a takze jego podrozny stroj. Na czole pomiedzy brwiami, pojawila sie jej gleboka bruzda.

– Posluchaj, Kerry…

Kerry wzniosla dlon we wladczym gescie.

– Jedz do domu – polecila. – To nie jest odpowiednie miejsce na podobna dyskusje. Jedz do domu, Jay, zrelaksuj sie, a gdy wroce, wszystko omowimy na spokojnie. OK? – Jej glos brzmial teraz powsciagliwie: mozna by odniesc wrazenie, ze zwraca sie do nadpobudliwego maniaka.

Вы читаете Jezynowe Wino
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату