Wybuchnela smiechem, a Jessica zawtorowala jej zglodnialym chichotem. Merle’owie tracili sie porozumiewawczo z wyrazem zadowolenia na twarzy. Jay nabral nagle dziwnego przekonania, ze ten caly wystawny obiad byl jedynie marginalnym pretekstem do spotkania, na ktorym – pomimo koktajli z szampana, mrozonego Sauternes i fois gras - to on mial stanowic glowne danie wieczoru.

– Ale czemu przyjechales wlasnie do Lansquenet? – zainteresowala sie Jessica, pochylajac sie w przod i mruzac swoje podluzne, niebieskie oczy w chmurze papierosowego dymu. – Jestem pewna, ze o wiele lepiej czulbys sie w jakiejs wiekszej miejscowosci. Moze w Agen, a nawet bardziej na poludnie, w Tuluzie?

Jay potrzasnal glowa.

– Jestem zmeczony duzymi miastami – oznajmil. – Te posiadlosc kupilem pod wplywem impulsu.

– Ach – wykrzyknela Caro. – Artystyczny temperament!

– Bo zapragnalem znalezc sie w jakims cichym miejscu, z dala od miasta.

Clairmont potrzasnal glowa.

– Taaak. To rzeczywiscie bardzo ciche miejsce – stwierdzil. – Dla nas az nazbyt ciche. Ceny domow i ziemi siegnely juz dna, tymczasem w Le Pinot, zaledwie czterdziesci kilometrow stad…

Jego zona wyjasnila natychmiast, ze Le Pinot to wioska nad Garonna, ktora upodobali sobie zagraniczni turysci.

– Georges ma stamtad wiele zlecen, prawda, Georges? Ostatnio pewnej uroczej angielskiej parze zainstalowal basen i pomagal w renowacji tego starego domu przy kosciele. Och, gdybysmy tylko my umieli wzbudzic takie za interesowanie naszym Lansquenet.

Turysci. Baseny. Sklepy z pamiatkami. Bary serwujace hamburgery. Calkowity brak entuzjazmu musial sie jasno rysowac na twarzy Jaya, poniewaz Caro kuksnela go figlarnie w bok.

– Widze, ze z naszego monsieur Mackintosha prawdziwy romantyk, Jessico! Kocha osobliwe male drozki, winnice i samotne domy na pustkowiu. Jakze to angielskie!

Jay usmiechnal sie i pokiwal glowa na znak, ze rzeczywiscie jego ekscentrycznosc byla tout a fait anglais.

– Ale nasza spolecznosc, eh, my musimy dazyc do rozwoju. – Clairmont byl pijany i bardzo powazny. – Potrzeba nam inwestycji. Pieniedzy. Teraz juz nie mozna wyzyc z uprawy ziemi. Nasi farmerzy w tej chwili z ledwoscia wiaza koniec z koncem. Obecnie praca jest tylko w miastach. Mlodzi stad uciekaja. Pozostaja jedynie starzy ludzie i szemrany element: wloczegi, piednoirs. Ale ludzie nie chca tego zrozumiec. Musimy isc naprzod lub przepasc z kretesem. Pojsc za postepem badz zginac.

Caro pokiwala glowa.

– Tutaj jednak jest zbyt wiele osob, ktore nie potrafia patrzec perspektywicznie – mowiac to, zmarszczyla brew. – Nie zgadzaja sie sprzedawac swojej ziemi pod nowe inwestycje, nawet jezeli nie ulega watpliwosci, ze sami z niej nie wyzyja. Kiedy zgodnie z planem urbanizacyjnym mielismy budowac nowe Intermarche na koncu glownej ulicy, protestowali tak dlugo, az inwestycje przeniesiono do Le Pinot. Tymczasem zaledwie dwadziescia lat temu Le Pinot bylo dokladnie takie samo jak Lansquenet. Ale teraz…

Le Pinot stanowilo lokalny synonim sukcesu. Wioska zlozona z trzystu dusz wybila sie ponad przecietna dzieki przedsiebiorczej parze z Paryza – malzenstwu, ktore wykupilo i odnowilo kilka starych posiadlosci z przeznaczeniem na domy letniskowe. Dzieki mocnemu funtowi i kilku doskonalym kontaktom w Londynie udalo sie im sprzedac badz wynajac te domy bogatym angielskim turystom, i tak powoli ustalila sie pewna tradycja. Lokalna spolecznosc wkrotce spostrzegla drzemiacy w turystyce potencjal. Zaczeli zakladac interesy majace sluzyc nowemu boomowi. W ten sposob otwarlo sie pare nowych kawiarni, a wkrotce potem kilka pensjonatow. Nieco pozniej pojawil sie caly wachlarz sklepow wyspecjalizowanych w sprzedazy luksusowych dobr dla tlumu urlopowiczow, oraz restauracja notowana w przewodniku Michelina i niewielki, ale luksusowy hotel z silownia i krytym basenem. Przeszlosc wioski i okolicy zostala dokladnie przeczesana w poszukiwaniu interesujacych wydarzen, dzieki czemu niczym nie wyrozniajacy sie kosciol – na skutek polaczenia folkloru z poboznymi zyczeniami – stal sie miejscem o szczegolnej historycznej wartosci. Do tego calkiem niedawno w Le Pinot nakrecono telewizyjna wersje „Clochemerle” i po tym juz nie sposob bylo zatrzymac postep i rozkwit wioski. Intermarche o krotki spacer od centrum. Klub jezdziecki. Letnie luksusowe domy wzdluz rzeki. I jeszcze teraz, jakby tego wszystkiego bylo malo, piec kilometrow od Le Pinot mialo powstac Aquadome i osrodek odnowy biologicznej, ktore zapewne sciagna kapital nie tylko z Agen, ale i odleglejszych miejsc.

Caro zdawala sie osobiscie dotknieta sukcesem Le Pinot.

– Przeciez rownie dobrze mogloby to byc Lansquenet – jeknela zalosnie, biorac w reke ptifurke. – Nasza wioska jest tak samo dobra, jak tamta. Nasz kosciol jest prawdziwie czternastowieczny. W Les Marauds mamy ruiny najautentyczniejszego rzymskiego akweduktu. Rownie dobrze to my moglismy odniesc sukces. A tymczasem odwiedzaja nas jedynie robotnicy sezonowi i Cyganie zakladajacy oboz nad rzeka. – Wojowniczo wbila zeby w ptifurke.

Jessica przytaknela jej skinieniem glowy.

– To za sprawa miejscowych. Nie maja zadnych ambicji. Wydaje im sie, ze moga zyc dokladnie tak samo, jak ich dziadowie.

Sukces, jaki odnioslo Le Pinot – o ile dobrze zrozumial Jay – spowodowal, ze produkcja gatunku winogron, od ktorych miejscowosc wziela swoja nazwe, calkowicie zanikla.

– Twoja sasiadka jest doskonalym przykladem takie go anachronicznego myslenia. – Pod rozowa szminka usta Caro rozciagnely sie w waska kreske. – Uprawia ponad polowe arealu stad az do Les Marauds, a i tak jej dochod z produkcji wina ledwo wystarcza na podstawowa egzystencje. Przez caly rok zyje w tym swoim domu niczym slimak w skorupie, nigdy nie wymienia z nikim zyczliwe go slowa. A to biedne dziecko zyjace wraz z nia w zamknieciu…

Toinette i Jessica przytaknely jej skinieniem glowy, natomiast Clairmont dolal wszystkim kawy.

– Dziecko? – Jay nie mogl sobie jakos wyobrazic Marise d’Api w roli matki.

– Tak. Dziewczynka. Ale nikt jej w zasadzie nie widu je. Nie chodzi do szkoly. Nigdy nie pojawiaja sie w kosciele. Probowalismy to zmienic… – Caro wykrzywila twarz w grymasie -…ale grad wyzwisk, ktorymi zasypala nas Marise, uznalismy za dosc odrazajacy.

Pozostale kobiety wydaly pomruk zgody. Jessica przysunela sie blizej Jaya, tak ze poczul zapach perfum – o ile mu sie zdawalo bylo to Poison – plynacy od jej obcietych do ramion wlosow.

– To dziecko mialoby o wiele lepiej, gdyby bylo z babcia – oznajmila Toinette z emfaza. – Przynajmniej do swiadczyloby odpowiedniej dozy milosci. Mireille uwielbiala Tony’ego.

Tony, jak wyjasnila Caro, byl mezem Marise.

– Ale ona nigdy nie powierzy jej swojego dziecka – stwierdzila Jessica. – Mysle, ze trzyma corke tak kurczowo przy sobie tylko dlatego, iz wie, jak bardzo rani tym Mireille. I, oczywiscie, zyjemy na zbyt glebokiej prowincji, by ktokolwiek powaznie zainteresowal sie slowami jakiejs starej kobiety.

– Podobno to byl wypadek – stwierdzila Caro ponuro. – To znaczy, przeciez oni musieli tak utrzymywac, prawda? Nawet Mireille zgodzila sie grac te komedie ze wzgledu na formalnosci pogrzebowe. Oznajmila, ze bron sama wypalila, bo naboj wciaz znajdowal sie w komorze. Ale i tak kazdy wie, ze doprowadzila go do tego ta kobieta. Jedynie nie pociagnela za cyngiel. Wierze, ze jest do wszystkiego zdolna. Absolutnie do wszystkiego.

Przebieg rozmowy zaczal nagle krepowac Jaya. Powrocil bol glowy. Nie tego spodziewal sie po sielskim Lansquenet – nie owego pokrywanego sztuczna elegancja jadu, radosnego posmaku okrucienstwa na tle pieknych widokow.

Nie przyjechal do Lansquenet, by wysluchiwac podobnych historii. Jego powiesc – jezeli z tego w ogole miala sie narodzic powiesc – nie potrzebowala takich klimatow. Dowodzila tego latwosc, z jaka zapisal dwadziescia stron na odwrocie „Niezlomnego Corteza”. Tym, czego pragnal, byly kobiety o czerstwych twarzach, hodujace ziola w swoich ogrodach. Oczekiwal francuskiej idylli, wlasnej wersji „Jablecznika i Rosie”, beztroski, antidotum na Joego.

Mimo to fascynowalo go cos dziwnie sugestywnego w twarzach trzech siedzacych obok niego kobiet, twarzach sciagnietych w identycznym wyrazie przebieglej, lisiej radosci, o przymruzonych oczach, ustach grubo pomalowanych szminka ponad starannie utrzymanymi zebami. To byla historia stara jak swiat – nie miala w sobie nic z oryginalnosci – a jednak go pociagala. I uczucie, ktorego nagle doznal – uczucie, ze jakas niewidzialna dlon ciagnie go za trzewia – nie bylo bardzo nieprzyjemne.

– Tak? – wykazal zainteresowanie, by sklonic kobiety do dalszej rozmowy.

– Zawsze go o cos besztala – teraz Jessica przejela nar racje. – Wlasciwie zaraz, od pierwszego dnia po slubie. A on byl takim przyjaznym, bezkonfliktowym czlowiekiem. Poteznej budowy, ale przysiegne, ze sie jej bal. Pozwalal jej na wszystko. Gdy zas juz urodzilo sie dziecko, stala sie jeszcze gorsza. Nigdy ani sladu usmiechu. Z nikim nie chciala sie przyjaznic. I te dzikie awantury z Mireille! Jestem pewna, ze slychac je bylo w calej wiosce.

– Wlasnie to w koncu doprowadzilo go do smierci. Te awantury.

– Biedny Tony.

– Znalazla go w stodole – a raczej to, co z niego zostalo. Z glowy – tylko miazga. Ona tymczasem polozyla dziecko do lozeczka, a sama pojechala na motorowerze do wioski, zimna jak glaz, by sprowadzic pomoc. Na pogrzebie, gdy wszyscy rozpaczali – Caro potrzasnela glowa – pozostala lodowato chlodna. Nie wypowiedziala ani slowa, nie uronila jednej lzy. Zaplacila jedynie za najtanszy, najskromniejszy pogrzeb. A gdy Mireille zaproponowala, ze zaplaci za lepsza ceremonie – moj Boze! – alez wybuchla wowczas awantura!

Mireille, jak zrozumial Jay, byla tesciowa Marise. Teraz, niemal szesc lat po tamtych wydarzeniach Mireille, siedemdziesieciojednoletnia i dotknieta postepujacym artretyzmem, nie miala kontaktu ze swoja wnuczka i widywala ja jedynie z duzej odleglosci.

Po smierci meza, Marise powrocila do panienskiego nazwiska. Do tego tak bardzo nienawidzila wszystkich ludzi z wioski, ze zatrudniala jedynie sezonowych, wedrownych robotnikow, i to tez pod warunkiem, ze beda nocowac na farmie tylko w czasie wykonywania konkretnej pracy. Oczywiscie, w okolicy az huczalo od plotek.

– Tak czy owak, nie sadze, bys mial okazje czesto ja widywac – zakonczyla temat Toinette. – Ona z nikim nie rozmawia. Nawet na zakupy jezdzi raz w tygodniu az do La Percherie. Dlatego na pewno zostawi cie w spokoju.

Mimo ze i Jessica, i Caro oferowaly sie go podwiezc, Jay uparl sie wracac do domu pieszo. Dochodzila druga; nocne powietrze przepelniala swiezosc, a wokol panowala cisza. Jay mial w sobie poczucie niezwyklej lekkosci. Chociaz nie widzial ksiezyca, niebo bylo nadzwyczaj wygwiezdzone. Kiedy przecial glowny placyk i zaczal schodzic ku Les Marauds, zdal sobie sprawe, z niejakim zdumieniem, ze otaczaly go nieprzeniknione ciemnosci. Ostatnia latarnia stala tuz obok „Cafe des Marauds”, wiec juz podnoze wzniesienia, rzeke, bagnisko, male zaniedbane domki chylace sie nierowno ku wodzie spowijal nadzwyczaj gesty cien – nagle odnosilo sie przerazajace wrazenie, ze sie niespodziewanie osleplo. Szczesliwie jednak, zanim Jay zdolal dotrzec do rzeki, jego oczy przywykly do ciemnosci. Gdy przechodzil przez brod, wsluchiwal sie w szum wody ocierajacej sie o brzegi. Bez trudu odnalazl sciezke wsrod pol i szedl nia az do szosy, przy ktorej stala dluga aleja drzew – czarnych na tle ciemnofioletowego nieba. Wokol rozlegaly sie rozmaite odglosy: szmer nocnych stworzen, gdzies w oddali pohukiwanie sowy, ale glownie

Вы читаете Jezynowe Wino
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату