Po raz kolejny zobaczyl ja nazajutrz. Gdy kwietniowe dni powoli przechodzily w poczatek maja, a winorosl zaczela sie rozrastac w gore, Jay od czasu do czasu spostrzegal ja oporzadzajaca uprawy – opryskujaca rosliny srodkiem grzybobojczym, sprawdzajaca jakosc nowych przyrostow, badajaca kwasnosc gleby. Ona jednak nigdy nie odzywala sie do niego slowem. Zdawala sie zamknieta pod kloszem wyobcowania, z glowa zawsze pochylona w dol, w strone ziemi. Jay widzial ja w rozmaitych kombinezonach roboczych, w za duzych swetrach, meskich koszulach, dzinsach, wielkich butach, z wlosami – tak soczystymi w kolorze – zawsze ascetycznie upchnietymi pod beretem. Pod ta odzieza nie umial wyobrazic sobie jej prawdziwych ksztaltow. Nawet jej dlonie wygladaly jak z satyrycznych kreskowek – zatopione w zbyt wielkich roboczych rekawicach. Jay kilkakrotnie probowal nawiazac z nia rozmowe, jednak bez skutku. Pewnego razu nawet poszedl do jej domu, ale nikt nie odpowiedzial na jego stukanie, mimo ze byl pewien, iz slyszy kogos krzatajacego sie za drzwiami.
– Na twoim miejscu nie chcialabym miec z nia nic wspolnego – oznajmila Caro Clairmont, gdy wspomnial jej o tej historii. – Nie chce rozmawiac z nikim z wioski. Doskonale wie, co kazdy o niej mysli.
Siedzieli na tarasie „Cafe des Marauds”. Caro nabrala zwyczaju przylaczania sie do niego po kosciele, w czasie gdy jej maz kupowal ciastka u Poitou. Pomimo okazywanej mu wylewnej przyjacielskosci Jay uwazal, ze Caro ma w sobie cos odpychajacego – cos, czego nie potrafil precyzyjnie okreslic. Byc moze wynikalo to z jej nad wyraz chetnego mowienia zle o bliznich. Gdy Caro sie do niego przysiadala, Josephine zazwyczaj trzymala sie z daleka, zas Narcisse zaczynal jeszcze pilniej studiowac swoj katalog nasion, chociaz silil sie na obojetnosc. Niemniej Caro byla jedna z nielicznych osob w wiosce, ktore chetnie odpowiadaly na jego pytania. A do tego byla prawdziwa kopalnia rozmaitych wiadomosci.
– Powinienes porozmawiac z Mireille – poradzila mu pewnego ranka, wsypujac przy tym nadzwyczajne ilosci cukru do kawy. – Jest jedna z moich najdrozszych przyjaciolek. Oczywiscie, calkiem inne pokolenie. Ale to, co musiala znosic ze strony tej kobiety! Nawet nie jestes sobie w stanie wyobrazic. – Zanim pociagnela pierwszy lyk kawy, starannie starla serwetka pomadke z ust. – Pewnego dnia bede cie musiala jej przedstawic.
Tak sie jednak zlozylo, ze posrednictwo Caro okazalo sie calkiem zbedne. Mireille Faizande we wlasnej osobie postarala sie o spotkanie z Jayem, kompletnie go tym zaskakujac. Bylo cieplo. Kilka dni wczesniej Jay rozpoczal porzadki w swoim warzywniku i teraz, gdy juz najwazniejsze prace remontowe przy domu zostaly ukonczone, co dzien poswiecal kilka godzin na urzedowanie w ogrodzie. W pewnym sensie mial nadzieje, ze fizyczny wysilek pomoze mu odzyskac inspiracje, ktorej potrzebowal, by ukonczyc ksiazke. Na gwozdziu wbitym w sciane domu zawiesil tranzystorowe radio nastawione na stacje nadajaca stare przeboje. Wyniosl tez z kuchni do warzywnika kilka butelek piwa, ktore trzymal w wiadrze z zimna woda, by sie nie zagrzaly. Sam nagi do pasa, oslaniajac twarz od slonca slomkowym kapeluszem, ktory znalazl gdzies wsrod domowych rupieci, nie oczekiwal zadnych gosci.
A tymczasem gdy usilowal motyka wydobyc z ziemi jakis uporczywie tkwiacy wen korzen, zobaczyl Mireille stojaca w poblizu. Najwyrazniej czekala, by podniosl wzrok.
– Och, przepraszam – rzekl Jay, prostujac kregoslup. – Nie zauwazylem pani wczesniej.
Byla potezna, bezksztaltna kobieta, ktora powinna wygladac mamuskowato, ale z jakichs wzgledow wcale tak nie wygladala. Z wielkimi, przelewajacymi sie piersiami i biodrami niczym potezne glazy wygladala bardzo solidnie – jej miekkie poklady tluszczu zdawaly sie skamieniale w cos o wiele twardszego niz ludzkie cialo. Ponizej szerokiego ronda kapelusza, kaciki jej ust opadaly nisko, niczym wykrzywione w ciaglej zalobie.
– Daleko tu od wioski – oznajmila. – Juz nie pamietalam, jak daleko.
Mowila z silnym lokalnym akcentem i przez chwile Jay mial trudnosci ze zrozumieniem jej slow. Za jego plecami z radia plynelo „Here Comes the Sun”, a ponad ramieniem Mireille widzial cien Joego i refleks slonca odbijajacy od jego lysiny na czubku glowy.
– Madame Faizande…
– Och, prosze, odlozmy na bok te formalnosci. Mow mi Mireille, dobrze? Mam nadzieje, ze nie przeszkadzam, eh?
– Alez skad. Oczywiscie, ze nie. Wlasnie w tej chwili mialem konczyc.
– Ach tak – szybko powiodla wzrokiem po zagospodarowanym do polowy warzywniku. – Nigdy bym nie przy puszczala, ze masz ogrodnicze zaciecie.
Jay wybuchnal smiechem.
– Jestem jedynie amatorem entuzjasta – oswiadczyl.
– Wiec nie zamierzasz zajac sie na powaznie winnica? – Rzucila te uwage ostrym glosem.
Jay pokrecil glowa.
– Obawiam sie, ze to daleko wykracza poza moje mozliwosci.
– A wiec zamierzasz sprzedac ziemie?
– Nie. Nie sadze. Mireille skinela glowa.
– Myslalam, ze moze zawarles juz jakas umowe. Z ta kobieta. – Jej slowa brzmialy niemal beznamietnie. Na spodnicy ciemnej sukni jej artretyczne rece podrygiwaly w dziwnym drzeniu.
– Z pani synowa?
Mireille ponownie skinela glowa.
– Zawsze miala oko na te ziemie – stwierdzila. – Lezy duzo wyzej ponad bagniskiem niz jej grunty. Jest lepiej zdrenowana. Zima nigdy nie stoi tu woda, a latem nie wysycha gleba. To dobry grunt.
Jay rzucil jej niepewne spojrzenie.
– Rozumiem, ze w tej sprawie zaszlo… pewne nieporozumienie – zaczal ostroznym tonem. – Wiem, ze Marise spodziewala sie… Gdyby zechciala ze mna porozmawiac, byc moze doszli bysmy…
– Przebije kazda cene, ktora ona panu oferuje – rzucila Mireille szorstko. – Juz i tak wystarczy, ze poki co ma w posiadaniu winnice mojego syna. Nie musi do tego porywac sie na ziemie mojego ojca, eh? Ziemia mojego ojca – powtorzyla glosniej – ktora powinna nalezec do mojego syna, i na ktorej powinien wychowywac swoje dzieci. I tak by sie stalo, gdyby ona nie doprowadzila go do zguby.
Jay wylaczyl radio i siegnal po koszule.
– Przykro mi – oznajmil. – Nie zdawalem sobie sprawy z istnienia tak glebokich powiazan rodzinnych.
Mireille powiodla niemal milosnym wzrokiem po fasadzie domu.
– Nie przepraszaj – rzucila. – To wszystko nie wygladalo tak dobrze juz od wielu lat. Nowa farba, nowe okna, nowe okiennice. Po smierci matki moj ojciec calkiem zaniedbal to miejsce. Pozwolil, by popadlo w ruine. Wszystko – z wyjatkiem ziemi. Winnicy. Potem zas, gdy moj biedny Tony… – urwala nagle, a jej dlonie wpadly w jeszcze gwaltowniejsze drzenie. – Nie zyczyla sobie zamieszkiwac w rodzinnym domu. Nie zyczyla. Madame zazadala wlasnego gospodarstwa, blizej rzeki. Tony przebudowal dla niej jedna ze stodol. A potem madame zapragnela wlasnego ogrodu kwiatowego, wlasnego patio, wlasnej szwalni. Za kazdym razem, gdy juz sie zdawalo, ze dom zostal ukonczony, madame wymyslala cos nowego. Jakby chciala zyskac na czasie. Az on w koncu sprowadzil ja na miejsce. Sprowadzil ja do mnie.
– Wiec ona nie pochodzi z Lansquenet?
To by wyjasnialo owo fizyczne niepodobienstwo do okolicznej ludnosci: jasne oczy, drobne rysy, niezwykly koloryt skory i poprawna, choc zabarwiona obcym akcentem, angielszczyzne.
– Nie. Jest z Paryza – ton Mireille oddawal w calej pelni jej niechec i nieufnosc do stolicy. – Tony spotkal ja, gdy byl tam na wakacjach. Mial wowczas zaledwie dziewietnascie lat.
Musiala byc wowczas kilka lat od niego starsza – dwudziestotrzy – moze dwudziestoczteroletnia. Czemu za niego wyszla? Za tego chlopaka z glebokiej prowincji? Mireille musiala wyczytac te pytania w jego twarzy:
– Wygladal na starszego, monsieur Jay. I byl bardzo przystojny, o tak. Az za bardzo – na swa wlasna zgube. Moj jedyny syn. Mial przejac dom, ziemie, wszystko. Jego ojciec nigdy mu niczego nie odmawial. Kazda dziewczyna z okolicy uznalaby sie za najszczesliwsza, gdyby tylko ze chcial na nia spojrzec. Ale moj Tony chcial czegos lepszego. Uwazal, ze nalezy mu sie cos lepszego… – urwala i po trzasnela glowa. – Ale starczy juz o tym. Nie przyszlam tutaj, by rozmawiac o Tonym. Chcialam sie jedynie dowiedziec, czy zamierzasz sprzedac swoja winnice.
– Nie, nie zamierzam – zapewnil ja stanowczo. – Podoba mi sie idea posiadania ziemi, mimo ze zapewne nigdy nie zostane producentem wina. Daje mi poczucie prywatnosci.
Mireille zdawala sie usatysfakcjonowana.
– Ale powiesz mi, gdybys kiedykolwiek zmienil zdanie?
– Oczywiscie. Prosze posluchac, zapewne jest pani goraco. – Teraz, gdy juz tu przyszla, Jay nie chcial zeby odeszla, nie opowiedziawszy mu wiecej o Tonym i Marise. – W piwnicy mam jakies wino. Moze zechcialaby sie pani ze mna napic?
Mireille spojrzala na niego bystro, po czym kiwnela glowa.
– No, moze mala szklaneczke – odparla. – Chocby tylko po to, by znow znalezc sie w domu mojego ojca.
– Mam nadzieje, ze spodoba sie pani to, co zobaczy – powiedzial Jay, prowadzac ja przez drzwi.
Trudno by bylo nie zaaprobowac wygladu wnetrza. Jay pozostawil dom w zasadzie w takim stanie, w jakim go zastal – zastapil jedynie stara kanalizacje nowymi urzadzeniami, ale i tak zatrzymal porcelanowy zlew, a do tego piec do opalania drewnem, sosnowe szafki i poznaczony bliznami kuchenny stol. Jayowi odpowiadala patyna wieku pokrywajaca te przedmioty – za kazda rysa, kazdym okaleczeniem drewna kryla sie jakas historia. Podobaly mu sie takze blyszczace, wytarte kamienne plyty posadzki, ktora zamiatal regularnie, ale ktorej nie zamierzal pokrywac zadnymi chodnikami.
Mireille rozejrzala sie wokol krytycznie.
– I co? – spytal Jay z usmiechem.
– Eh, moglo byc duzo gorzej. Spodziewalam sie plastikowych szafek i zmywarki do naczyn.
– Pojde po wino.
W piwnicy panowaly ciemnosci. Nowa instalacja nie zostala tu jeszcze zalozona, wiec jedynym zrodlem swiatla byla na razie slaba zarowka zwisajaca z wystrzepionego drutu. Jay siegnal po butelke z malego stojaka tuz przy schodach.
Zostalo tam juz jedynie piec butelek. Oferowal goscine tak goraczkowo, ze juz zapomnial o stanie swoich zasobow; wczoraj w nocy, gdy siedzial