przy maszynie, wypil ostatnie slodkie Sauternes. Teraz tez jego umysl zaprzataly zupelnie inne sprawy. Rozmyslal o Marise i Tonym, i o tym, jak by naklonic Mireille do zwierzen. Palce Jaya przez chwile zacisnely sie na mojej szyjce, ale po chwili przesunely sie dalej. Musial zapomniec, ze trzymal tu i „Specjaly”. Byl przekonany, ze gdzies ma jeszcze jedna butelke Sauternes, tylko ze gdzies sie zawieruszyla. Obok mnie „Specjaly” poruszyly sie niemal niedostrzegalnie, otarly miekko o siebie niczym spiace koty, zamruczaly. Butelka lezaca tuz obok mnie – jej nalepka glosila „Dzika roza, 1974” – zaczela z cicha grzechotac. Bogaty, zlocisty aromat cukru i kwietnego syropu doszedl nozdrzy Jaya. Z wnetrza butelki dobiegl mnie cichy, stlumiony smiech. Jay, oczywiscie, nie mogl go slyszec. Ale i tak jego dlon zacisnela sie na butelce rozanego trunku. Slyszalam, jak spomiedzy jego palcow wydobywa sie zachecajacy, zniewalajacy szept, jak szklo zdaje sie zmieniac ksztalt, a nalepka zanika gdzies pod spodem. „Sauternes – mruczalo wino z rozy uwodzicielsko – cudowne, zolte Sauternes z regionu po drugiej stronie rzeki”. Idealny trunek, by rozwiazac jezyk starej kobiety, by orzezwic wysuszone podniebienie, lagodnie i slodko splynac po gardle. Jay pochwycil butelke z cichym okrzykiem triumfu.
– Wiedzialem, ze jeszcze ja tu mam.
Nalepka byla zamazana. Zreszta w mdlym swietle piwnicy i tak nie usilowalby jej przeczytac. Wszedl z butelka po schodach do kuchni, otwarl ja, zaczal rozlewac napoj. Gdy wino splywalo do szklanek, z gardla butelki wyrwal sie cichy, niski chichot.
36
– Moj ojciec robil najlepsze wino w tym regionie – oznajmila Mireille. – Kiedy zmarl, jego brat, Emile, przejal winnice. Potem miala ona przejsc w rece Tony’ego.
– Tak, wiem. Bardzo mi przykro. Wzruszyla ramionami.
– Przynajmniej gdy Tony’ego zabraklo, ziemia wrocila w rece meskiej linii rodziny. Ciezko byloby mi przezyc, gdyby dostala sie jej.
Jay usmiechnal sie zazenowany. W tej kobiecie zdawalo sie tkwic cos o wiele zarliwszego niz smutek i zal. To cos plonelo w jej oczach. Jednak twarz miala kamienna. Sprobowal wyobrazic sobie, co sie czuje po stracie jedynego syna.
– Dziwie sie, ze tu zostala – powiedzial. – Po tym wszystkim…
Mireille parsknela ironicznym smiechem.
– A pewnie, ze zostala – rzucila ostrym glosem. – Nie znasz jej wcale, eh? Zostala ze zlosci i uporu. Wiedziala, ze to tylko kwestia czasu, kiedy moj stryj umrze, a ona przejmie posiadlosc dla siebie, tak jak zawsze pragnela. Ale on nie byl w ciemie bity. Stary wyga zwodzil ja i zwodzil. Pozwolil myslec, ze dostanie wszystko tanim kosztem.
Ponownie parsknela smiechem.
– Ale czemu ona w ogole chce te ziemie? Czemu nie zostawi tego wszystkiego i nie wroci do Paryza?
Mireille wzruszyla ramionami.
– Kto wie? Moze, by zrobic mi na zlosc? – mowiac to, pociagnela lyczek wina, po czym ze zdziwieniem spojrzala na szklanke.
– Co to takiego?
– Sauternes… Och, szlag by to trafil!
Jay nie mogl pojac, jakim cudem tak pomylil butelki. Rozmazana, recznie wypisana nalepka. Zolty sznureczek wokol szyjki. Owoc rozy, 1974.
– Jasna cholera. Przepraszam bardzo. Chwycilem nie te butelke.
Pociagnal lyk ze swojej szklanki. Poczul nieslychana slodycz, syropowata konsystencje i czasteczki osadu. Skonsternowany obrocil sie w strone Mireille.
– Otworze inna butelke. Prosze mi wybaczyc. W zyciu nie pozwolilbym sobie na swiadome poczestowanie pani czyms podobnym. Nie wiem, jakim cudem pomylilem te butelki…
– Nic sie nie stalo – stwierdzila Mireille, zaciskajac dlon na szklance. – To wino mi smakuje. Cos mi przypomina. Tylko nie wiem co. Moze zapach lekarstwa, ktore podawalam Tony’emu w dziecinstwie… – Ponownie pociagnela lyk, i Jaya dobiegl miodowy aromat wydobywajacy sie z jej szklanki.
– Prosze, madame. Ja naprawde…
– Smakuje mi – oznajmila stanowczo.
Przez okno, ponad jej ramieniem, Jay dostrzegl Joego wciaz stojacego wsrod jabloni, ze sloncem odbijajacym jaskrawo od jego pomaranczowego kombinezonu. Gdy Joe pochwycil wzrok Jaya, zamachal mu dlonia, po czym podniosl kciuk w triumfalnym gescie. Jay zakorkowal ponownie butelke rozanego wina, pociagnal potezny lyk ze swojej szklanki i nagle zrozumial, ze nie ma najmniejszej ochoty wylewac tego trunku. Wino mialo ohydny smak, ale aromat cudowny i przebogaty – przywodzacy na mysl woskowe czerwone jagody, ciezarne nasionami, puszczajace obficie soki do rondla, oraz Joego w swojej kuchni, gdzie z radia rozkreconego na pelen regulator plynelo „Kung Fu Fighting” – numer jeden przez caly tamten miesiac. Ow bogaty aromat przypominal Joego przerywajacego od czasu do czasu prace, by zademonstrowac szczegolne
Na Mireille wino zdawalo sie miec podobny wplyw, chociaz jej podniebienie bylo niewatpliwie o wiele bardziej wyczulone na winny bukiet. Saczyla trunek malymi lyczkami, wyraznie zdumiona tym, co czula, za kazdym razem rozkoszujac sie smakiem. A potem sennie oznajmila:
– Eh, smakuje, jak… rozana woda. A moze nie. Wlasciwie smakuje jak roze. Jak czerwone roze.
A wiec nie tylko Jay doswiadczal niezwyklego dzialania wina uwarzonego przez Joego. Jay przygladal sie uwaznie starej kobiecie, gdy wysaczala plyn, z obawa doszukujac sie w jej twarzy pierwszych oznak niepozadanych skutkow. Ale szczesliwie nie dojrzal nic niepokojacego. Wrecz przeciwnie, jej rysy jakby zatracily swoj niezwykle stezaly wyglad, zas usta rozciagnely sie w pogodnym usmiechu.
– Cos podobnego. Roze. Wiesz, kiedys mialam tu wlasny ogrod rozany. Zaraz za sadem jabloniowym. Ale nie mam pojecia, co sie z nim w koncu stalo. Gdy zmarl moj ojciec, wszystko w zasadzie popadlo w ruine. Moje roze byly czerwone, a jak pachnialy! Opuscilam ten dom, gdy wyszlam za maz za Hugue’a, ale jeszcze dlugo potem, co niedziela, przychodzilam gdy kwitly, by je scinac. Hugue i moj ojciec zmarli jednego roku – tego samego, w ktorym narodzil sie Tony. Straszny byl to rok. Nie przezylabym, gdyby nie moj maly chlopiec. Natomiast bylo to wprost wymarzone lato dla roz. Obrastaly caly dom, az po szczyty dachu. Eh, mocne to wino. Przyprawia o zawrot glowy.
Jay spojrzal na nia uwaznie, mocno zaniepokojony.
– Odwioze pania do domu. Sadze, ze nie powinna pani wracac taki kawal drogi na piechote. Nie w takim skwarze.
Mireille pokrecila glowa.
– Mam ochote na spacer. Nie jestem jeszcze az tak stara, by wzdragac sie przed przejsciem paru kilometrow. Poza tym – kiwnela energicznie glowa w strone sasiedniej farmy – lubie patrzec na dom mojego syna. A do tego, jezeli dopisze mi szczescie, niekiedy udaje mi sie zobaczyc jego coreczke. Oczywiscie z daleka.
Oczywiscie. Jay niemal zupelnie zapomnial, ze w gre wchodzilo jeszcze dziecko. On sam nigdy nie widzial tej dziewczynki – ani na terenie winnicy, ani w drodze do szkoly.
– Moja malenka Rosa. Skonczyla siedem lat. Nie mialam z nia blizszego kontaktu od czasu smierci Tony’ego. Ani razu. – W tym momencie jej usta zaczely znow nabierac owego charakterystycznego zgorzknialego wyrazu, zas w faldach ciemnej spodnicy jej duze, znieksztalcone dlonie ponownie zaczely drzec w niekontrolowany sposob. – Och, ona dobrze wie, jak mnie zranic. Wie dobrze. A ja zrobilabym wszystko dla dziecka mojego syna. Moglabym odkupic dla nich te farme, eh? Dac im duzo pieniedzy. Jeden Pan Bog wie, ze nie ma nikogo innego, komu moglabym je zostawic.
Zaczela z wielkim wysilkiem podnosic sie z krzesla, podpierajac sie dlonmi o blat stolu, by wydzwignac swoje potezne cialo.
– Ona dobrze wie, ze w tym celu musialaby mi pozwolic na widywanie sie z wnuczka – ciagnela Mireille. – Ale ja juz dobrze zmiarkowalam, o co tutaj chodzi. Gdyby tylko odpowiednie wladze wiedzialy, jak ona traktuje moja Rose; gdybym tylko umiala dowiesc jej postepowania…
– Bardzo prosze, niech sie pani nie denerwuje – zaczal uspokajac ja Jay, podtrzymujac jednoczesnie pod lokiec. – Prosze sie tak nie ekscytowac. Jestem pewien, ze Marise opiekuje sie Rosa najlepiej, jak potrafi.
Mireille poslala mu gwaltowne, pogardliwe spojrzenie.
– A co ty mozesz o niej wiedziec? Byles tu, gdy dzialo sie, co najwazniejsze? A moze chowales sie za drzwiami stodoly, gdy umieral moj syn? – Jej glos brzmial krucho. Pod jego palcami jej ramie zdawalo sie rozpalone do czerwonosci.
– Tak mi przykro. Gdybym tylko mogl… Mireille pokrecila z wysilkiem glowa.
– Nie, to ja powinnam przepraszac. To z powodu ostrego slonca i mocnego wina, eh? Rozpuscilam jezyk, jak nieokrzesana. Ale tylko dlatego, ze na mysl o niej, wszystko sie we mnie gotuje.
Usmiechnela sie niespodziewanie i wowczas pod szorstka, nieprzystepna fasada Jay ujrzal blysk inteligencji i nadzwyczajnego uroku.
– Zapomnij owe slowa, monsieur Jay. I przyjmij prosze moje zaproszenie. Kazdy w tej wiosce bez trudu wskaze ci droge do mojego domu.
Ton jej glosu wykluczal wszelka odmowe.
– Przyjde z przyjemnoscia. Pani nawet nie moze sobie wyobrazic, jak jestem szczesliwy, ze ktos chetnie bedzie znosil moja fatalna francuszczyzne.
Przez ulamek chwili Mireille mierzyla go bardzo uwaznym wzrokiem, po czym sie usmiechnela.
– Jestes obcokrajowcem, ale masz serce Francuza. Dom mego ojca znalazl sie w dobrych rekach.
Jay przygladal sie, gdy odchodzila sztywnym krokiem zarosnieta sciezka wyznaczajaca granice jego posesji, az do chwili gdy zniknela mu z oczu za linia drzew na koncu sadu. Patrzac na nia, zastanawial sie, czy gdzies wciaz jeszcze rosly jej roze.
Wlal pozostalosc rozanego wina ze swojej szklanki z powrotem do butelki i ponownie ja zakorkowal. Umyl szklanki i odlozyl narzedzia ogrodnicze do szopy. I dopiero wtedy pojal, co sie dzieje. Po kilku dniach niemocy tworczej, ciezkiej walce, by odnalezc rozproszone kawalki nieskonczonej powiesci, ponownie dojrzal jej watek, rownie oczywisty jak przedtem, niczym blyszczaca monete poniewierajaca sie na piaszczystej drodze.
Bez zastanowienia pobiegl ku maszynie do pisania.
– Po mojemu, moglbys je odtworzyc, gdybys tylko sie do tego przylozyl – oznajmil Joe, mierzac wzrokiem platanine rozanych krzewow. – Sporo wody uplynelo od czasu, gdy je ostatni raz przycinano, niektore pedy juz zdziczaly, ale jezeli sie postarasz, uda ci sie je odrodzic.