Joe zawsze udawal obojetnosc wobec kwiatow. Zdecydowanie przekladal nad nie drzewa owocowe, ziola, jarzyny – wszystko to, co przynosilo plon, co mozna bylo przechowywac, suszyc, marynowac, butelkowac, przerabiac na musy i, oczywiscie, na wino. Ale mimo to w jego ogrodzie, jakims dziwnym trafem, zawsze byly kwiaty. Jakby zasadzone od niechcenia: dalie, maki, lawenda, malwy. Pomiedzy ziemniakami piely sie roze, a wsrod fasoli – pachnacy groszek. Oczywiscie, czesciowo mial byc to kamuflaz, a czesciowo przyneta dla pszczol. Ale tak naprawde sprowadzalo sie to do jednego: Joe w gruncie rzeczy kochal kwiaty i nawet niechetnie wyrywal kwitnace chwasty.

Jay nigdy nie dostrzeglby ogrodu rozanego, gdyby nie wiedzial, w ktorym miejscu szukac. Mur, po ktorym onegdaj piely sie roze, zostal czesciowo wyburzony – pozostala po nim jedynie nieregularnie poszarpana sciana z cegiel dlugosci mniej wiecej pietnastu stop. Az do jej szczytu porastalo geste zielsko, wsrod ktorego trudno bylo dojrzec roze. Za pomoca sekatora Jay oczyscil z chwastow kilka rozanych pedow i wowczas zobaczyl pojedynczy, czerwony kwiat, niemal dotykajacy korona gruntu.

– Stara roza – zauwazyl Joe, przygladajac sie blizej platkom. – Najlepsza do przetworow. Powinienes sprobowac uwarzyc nieco dzemu z platkow roz. To prawdziwy delikates.

Jay znowu zabral sie do sekatora – zaczal odcinac wasy chaszczy ciasno oplatajace rozane pedy. Teraz dojrzal wiecej kwiatowych pakow, scislych i zielonych z braku dostepu slonca. Aromat wydobywajacy sie z otwartego kwiatu byl lekki i nieco ziemisty.

Potem przez pol nocy pisal nowa powiesc. Mireille dostarczyla mu dosc materialu na nastepne dziesiec stron, ktore pieknie wkomponowaly sie w reszte tekstu, jakby Jay potrzebowal jedynie tej pozywki, by pociagnac dalej swa historie. Bez tego centralnego watku jego ksiazka bylaby jedynie luznym zbiorem anegdot, natomiast postac i przezycia Marise stanowily czynnik wiazacy je w spojna calosc i czynily z jego powiesci gesta, absorbujaca proze.

Gdyby tylko on sam wiedzial, dokad go ta opowiesc zaprowadzi.

W Londynie zwykl byl chodzic na silownie, gdy musial cos przemyslec. Tutaj – zabieral sie za prace w ogrodzie. Pielegnowanie roslin oczyszczalo umysl. Jay swietnie pamietal owe letnie miesiace na Pog Hill Lane, gdy pod uwaznym okiem Joego obcinal i trymowal to i owo, rozczynial zywice konieczna do szczepienia drzew, w wielkim mozdzierzu rozcieral ziola do napelnienia flanelowych woreczkow. Teraz, tutaj, robil podobne rzeczy i czul sie wspaniale – zawiazywal na drzewach czerwone wstazeczki dla odstraszania ptakow i rozwieszal mocno pachnace, ziolowe saszetki dla obrony przed szkodnikami.

– Beda wymagac dokarmienia i w ogole – stwierdzil Joe, pochylajac sie nad rozami. – Musisz nalac im na korzenie nieco tego rozanego wina. Nic nie zrobi im lepiej. A zaraz potem trzeba zwalczyc te mszyce.

Rzeczywiscie, roze zostaly powaznie zaatakowane przez szkodniki – lodygi az lepily sie od insektow. Jay usmiechnal sie szeroko.

– Moze tego roku opryskam je po prostu czyms chemicznym – oznajmil.

– Ani sie waz robic cos podobnego! – wykrzyknal Joe. – Paskudzenie wszystkiego chemia. Chyba nie po to tu przyjechales?

– A w takim razie po co?

Joe wydal z siebie dzwiek oburzenia.

– Tys nie zdolny pojac cokolwiek.

– Tym razem pojmuje wystarczajaco wiele, by sie juz nie dac zlapac na twoje sztuczki – odparowal Jay. – Ty i te magiczne saszetki. Talizmany. Podroze po Oriencie. Niezle mnie nabierales, co? Musiales az pekac wtedy ze smiechu.

Joe poslal mu surowe spojrzenie ponad waskimi okularami do czytania.

– Nigdy nie pekalem ze smiechu – odparl. – Gdybys mial tylko na tyle rozumu, by spojrzec dalej wlasnego nosa…

– Doprawdy? – Teraz juz Jay zaczal popadac w iryta cje i szarpac z niepotrzebna zapalczywoscia za pedy jezyn porastajace wsrod roz. – W takim razie dokad wyjechales? I to bez slowa pozegnania? Czemu, gdy pojechalem do Pog Hill, musialem zastac dom calkowicie opuszczony?

– Och, a wiec znow do tego wracamy, he?

Joe oparl sie o jablon i zapalil playersa. Z radia lezacego w trawie rozleglo sie „I Feel Love” – numer jeden owego sierpnia.

– No, nie. Tylko nie to – rzucil gniewnie Jay.

Joe wzruszyl ramionami. Radio zajeczalo i umilklo.

– Gdybys tylko zasial owe „tubery”, tak jak powinienes – westchnal Joe.

– Wowczas potrzebowalem czegos wiecej niz garsci glupich nasion – burknal Jay.

– Z ciebie byl zawsze ciezki przypadek – Joe precyzyjnie strzelil petem poza zywoplot. – Nie moglem ci powiedziec, ze wyjezdzam, bo wtenczas sam o tym jeszcze nie wiedzialem. Nagle poczulem, ze znow musze ruszyc w droge, odetchnac morska bryza, zobaczyc przed oczami wijaca droge. Poza tym zdawalo mi sie, ze zostawiam cie dobrze zabezpieczonego. Mowilem ci, gdybys tylko wysial one nasiona. Gdybys wykazal nieco wiary.

Jay poczul, ze ma juz dosc. Odwrocil sie i spojrzal Joemu w oczy. Jak na halucynacje, Joe byl zadziwiajaco realny – nawet mial ziemie wzarta pod paznokciami. Z jakiegos nieokreslonego powodu to tym bardziej rozjuszylo Jaya.

– Nigdy nie prosilem, bys sie tu zjawil! – Teraz juz wrzeszczal. Czul sie tak, jakby mial znowu pietnascie lat i stal samotnie w piwnicy Joego wsrod potrzaskanych sloikow i butelek. – Nie chce twojej pomocy! Po co tu w ogole tu jestes? Czemu w koncu nie zostawisz mnie w spokoju!

Joe spokojnie czekal, az Jay sie wykrzyczy.

– Skonczyles? – spytal, gdy Jay zamilkl. – Skonczyles, do pioruna?

Jay znowu zabral sie za krzewy roz i nie patrzyl na starszego pana.

– Wynos sie, Joe – mruknal niemal niedoslyszalnie.

– Do pioruna, moze to zrobie, i w ogole – odparl ostro Joe. – Myslisz, ze nie mam nic lepszego do roboty? Ciekawszych miejsc do odwiedzenia? Zdaje ci sie, ze wygralem czas na jakiejs piorunskiej loterii? – Mowil z silnym akcentem, jak zawsze w tych rzadkich przypadkach, gdy byl zirytowany. Az trudno go bylo zrozumiec. Jay odwrocil sie do niego plecami.

– W porzadku wiec – w jego glosie zabrzmiala tak osta teczna nuta, ze Jay najbardziej na swiecie zapragnal na niego spojrzec. Jednak tego nie zrobil. – Jak tam chcesz. To na razie.

Przez kilka nastepnych minut Jay zmuszal sie do pracy przy krzewach roz. Za plecami nie slyszal nic poza cwierkiem ptakow i poszumem ozywczej bryzy ponad polami. Joe zniknal. I tym razem Jay wcale nie mial pewnosci, ze jeszcze kiedykolwiek go zobaczy.

37

Gdy nastepnego ranka Jay pojechal do Agen, zastal tam notke od swojego agenta. Nick zdawal sie niezwykle podekscytowany; podkreslil gruba krecha pare wyrazow, by wyraznie zaznaczyc ich wage. Skontaktuj sie ze mna jak najszybciej, to pilne. Jay zadzwonil do niego z kawiarni Josephine. Nie mial w domu telefonu i wcale nie zamierzal go instalowac. Glos Nicka dochodzil do niego z wielkiej oddali, niczym sygnal slabej stacji radiowej. Jay o wiele wyrazniej slyszal kawiarniane dzwieki – pobrzekiwanie szklanek, przesuwanie warcabow po planszy, smiech, podniesione glosy – niz slowa Nicka.

– Jay! Jay! Tak sie ciesze, ze cie slysze. Tu zapanowalo istne szalenstwo. Nowa ksiazka jest wspaniala. Rozeslalem ja po kilku wydawcach. I…

– Ja jeszcze jej nie skonczylem – wtracil rzeczowo Jay.

– To niewazne. Na pewno bedzie wspaniala. Najwyrazniej nowy klimat ci sluzy. To, czego teraz potrzeba mi najbardziej…

– Sluchaj, zaczekaj chwile – Jay poczul sie nagle mocno zdezorientowany. – Nie jestem jeszcze gotowy.

Nick musial doslyszec jakas szczegolna nute w jego glosie, poniewaz natychmiast spuscil z tonu.

– Hej, spokojnie. Nikt nie zamierza cie poganiac ani wywierac zadnej presji. Nikt nawet nie wie, gdzie jestes.

– Bardzo sie z tego ciesze – odparl Jay. – Musze dluzej pobyc w samotnosci. Czuje sie tu bardzo szczesliwy; pracuje w ogrodzie i rozmyslam o nowej ksiazce.

Jay niemal slyszal, jak umysl Nicka zaczyna buzowac od szybkiej kalkulacji.

– OK, jezeli tak chcesz, bede trzymac innych z daleka od ciebie. Wszystko troche przystopuje. Co jednak mam powiedziec Kerry? Wydzwania do mnie praktycznie co dzien i domaga sie…

– Kerry jest osoba, ktorej w zadnym razie nie powiesz, gdzie jestem – odparl Jay z naciskiem. – Ja ostatnia mial bym ochote tu ogladac.

– Ho, ho – rzucil Nick.

– Co „ho, ho”?

– A wiec przy okazji uprawiasz rowniez cherchez la femme, tak? – powiedzial rozbawionym glosem. – Oceniasz miejscowe talenty?

– Nie.

– Jestes pewien?

– Absolutnie.

Jay pomyslal, ze nawet nie sklamal. Od tygodni praktycznie nie myslal o Marise. Poza tym kobieta, ktora wkroczyla na strony jego powiesci, bardzo odbiegala od rzeczywistej samotnicy z sasiedniej posiadlosci. Jay nie byl zainteresowany nia jako taka, ale jej historia.

Po usilnych naleganiach Nicka, Jay podal mu w koncu numer telefonu Josephine na wypadek gwaltownej potrzeby kontaktu. Nick jeszcze raz zapytal, kiedy bedzie mogl przeczytac calosc. Jay nie potrafil mu powiedziec. Prawde mowiac, nawet nie mial ochoty sie nad tym zastanawiac. W zasadzie czul sie nieswojo na mysl, ze Nick bez jego zgody pokazal komus pierwsze strony maszynopisu, mimo ze przeciez na tym polegala jego praca. Gdy odlozyl sluchawke, spostrzegl, ze Josephine podala swiezy dzbanek kawy do jego stolika. Siedzieli tam Roux i Poitou oraz Popotte, listonoszka. Jay byl przez chwile calkiem otumaniony. Nigdy przedtem Londyn nie wydawal mu sie rownie daleki.

Wracal do domu, jak zwykle, na przelaj przez pola. W nocy lalo i sciezka byla bardzo sliska, bo wciaz jeszcze kapalo na nia z zywoplotow. Zszedl wiec z drogi i wedrowal wzdluz rzeki az do granicy posiadlosci Marise, rozkoszujac sie cisza i widokiem drzew przygietych od deszczu. W winnicy ani sladu Marise. Jay dojrzal niewielki oblok dymu nad kominem jej domu i w owej chwili to byl jedyny, dostrzegalny ruch w przyrodzie. Nawet ptaki nie wydawaly najlzejszego odglosu. Jay zamierzal przekroczyc rzeke w najwezszym, najplytszym miejscu, tam gdzie ziemia Marise stykala sie z jego gruntami. Oba brzegi rzeki byly nieco wzniesione,

Вы читаете Jezynowe Wino
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату