– Gdyby chodzilo o kogos innego, a nie o Marise, cala wioska na pewno stanelaby po jej stronie. Ale ona nigdy sie nie odezwala slowem, jezeli nie musiala, nigdy sie do nikogo nie usmiechnela. Ludzie postanowili wiec nie wtracac sie w nie swoje sprawy. Mysle, ze tak naprawde wlasnie do tego wszystko sie sprowadzalo. Nie bylo w tym ani odrobiny prawdziwie zlej woli. Marise chciala, by nikt nie wtracal sie w jej zycie, i tak wlasnie sie stalo. A do tego ludzie rzeczywiscie wcale nie wiedzieli, dokad Mireille zabrala Rose – no, moze z wyjatkiem Caro Clairmont. Naturalnie, slyszelismy rozmaite opowiesci. Ale dopiero po fakcie. Jak to Marise wkroczyla do gabinetu Cussonneta z bronia w reku i zmusila go, by wsiadl do samochodu. Gdy sie slyszalo, jak ludzie o tym rozprawiali, mozna by przypuszczac, ze przynajmniej polowa Lansquenet widziala to na wlasne oczy. Tu wszystko zawsze ma sie tak samo, eh! Ja moge jedynie powiedziec, ze mnie przy tym nie bylo. I chociaz Rosa wrocila do domu nie dalej jak po tygodniu, juz nigdy wiecej nie ujrzelismy jej w wiosce – ani w szkole, ani na pokazie sztucznych ogni z okazji 4 lipca, ani nawet na festiwalu czekolady w okresie Swiat Wielkanocnych.
Josephine jednym haustem wypila swoja kawe, po czym otarla dlonie w fartuch.
– I tak sie wlasnie mialy sprawy – oznajmila na zakonczenie. – Od tamtego czasu nie ujrzelismy tu ani Marise, ani Rosy. Niekiedy zdarza mi sie je przyuwazyc – mniej wiecej raz w miesiacu – na drodze do Agen, czy jak ida do Narcisse’a lub urzeduja na polu po drugiej stronie rzeki. I to wszystko. Marise nie wybaczyla ludziom z wioski tego, co sie wydarzylo po smierci Tony’ego – zaakceptowania opowiesci Mireille i obojetnosci, gdy zniknela Rosa. Nie da sie jej wytlumaczyc, ze ktos mogl nie miec z tym wszystkim nic wspolnego. I tak by nie uwierzyla.
Jay pokiwal glowa. To wydawalo mu sie calkowicie zrozumiale.
– Musza sie obie czuc bardzo samotne – oznajmil po chwili. W tym momencie pomyslal o Maggie i Gilly – o tym, jak zawsze potrafily szybko znalezc przyjaciol w kazdym miejscu, do ktorego sie udaly; jak handlowaly i wykonywaly rozmaite uzyteczne prace, gdziekolwiek sie znalazly; jak umialy stawic czolo uprzedzeniom i obelgom – reagujac na nie radosnym buntem. Owa zimna, podejrzliwa kobieta, gospodarujaca po drugiej stronie rzeki, tak niezwykle roznila sie od przyjaciol Joego z Nether Edge. A tymczasem jej dziecko uderzajaco przypominalo wygladem Gilly. W drodze powrotnej do domu Jay sprawdzil, co sie dzieje z plecakiem, ale, zgodnie z oczekiwaniami, nie znalazl go w miejscu, w ktorym go zostawil. Tkwila tam nadal jedynie glowa smoka – z wciaz wywalonym na wierzch jezykiem z karbowanej bibuly – teraz przystrojona girlanda z czerwonych wstazeczek, osadzonych zawadiacko na gestej, zielonej grzywie potwora. Gdy Jay podszedl blizej, spostrzegl tez, ze pomiedzy zeby maszkarona zostala starannie wetknieta gliniana fajeczka, z ktorej sterczal zolty kwiat mleczu. A do tego, kiedy przechodzil obok, tlumiac smiech, byl niemal pewien, ze z drugiej strony zywoplotu cos sie poruszalo – dojrzal ostry pomaranczowy blysk, odcinajacy sie od swiezej zieleni, po czym uslyszal bezczelne beczenie kozy dochodzace z niedalekiej odleglosci.
38
Niedlugo pozniej, pochylony nad filizanka swojej ulubionej
– Niewielu mlodych decyduje sie tu pozostac – wyja snila Josephine. – W Lansquenet nie ma pracy, o ile sie nie zdecyduje na zawod rolnika. Poza tym wiele farm zostalo tak bardzo rozdrobnionych pomiedzy meskich potomkow rodzin, ze teraz ciezko z nich wyzyc.
– Zawsze synowie. Nigdy corki – zauwazyl Jay.
– Niewiele kobiet w tej wiosce zdecydowaloby sie na samodzielne prowadzenie gospodarstwa – stwierdzila Josephine, wzruszajac ramionami. – Wiekszosc hurtownikow roslin i odbiorcow plodow rolnych nie mialaby ochoty wspolpracowac z kobietami.
Jay parsknal smiechem.
Josephine rzucila mu szczegolne spojrzenie.
– Nie wierzysz? Pokrecil glowa.
– Jakos nie moge tego pojac – oznajmil. – W Londynie…
– Lansquenet to nie Londyn – stwierdzila z rozbawie niem Josephine. – Tutaj ludzie sa przywiazani do tradycyjnych wartosci. Kosciol. Rodzina. Ziemia. To dlatego tak wielu mlodych ludzi stad ucieka. Chca takiego zycia, o jakim czytaja w kolorowych magazynach. Marza o wielkich miastach, szybkich samochodach, dyskotekach, wspanialych sklepach. Na szczescie, zawsze znajdzie sie ktos, kto postanawia tu pozostac. Niektorzy zas powracaja do nas po pewnym czasie.
Nalala mu kolejna porcje
– Byl taki okres w moim zyciu, kiedy dalabym wszystko, by uciec z Lansquenet. Pewnego razu nawet wyruszylam w droge. Spakowalam walizki i wynioslam sie z domu.
– I co?
– Po drodze zatrzymalam sie tu na filizanke czekolady. I wtedy zrozumialam, ze tak naprawde nie moglabym zyc nigdzie indziej. W zasadzie tak naprawde wcale nie mialam ochoty opuszczac tego miejsca. – Urwala na moment, by zebrac puste szklanki z sasiedniego stolika. – Jezeli pozyjesz tu dostatecznie dlugo, zrozumiesz. Po jakims czasie ludziom trudno pozegnac sie z Lansquenet. I nie chodzi tylko o sama wioske jako taka. Ostatecznie kazdy budynek to tylko budynek. Tutaj po prostu wszystko nalezy do kazdego. I kazdy przynalezy do wspolnoty. Nawet pojedyncza osoba juz cos wnosi i zmienia.
Jay skinal glowa. To byla jedna z rzeczy, ktore przede wszystkim pociagaly go w Pog Hill Lane. Wciaz odczuwalna obecnosc sasiadow. Dyskusje toczone przez plot. Wymienianie sie przepisami kulinarnymi, koszykami owocow, butelkami wina. Ciagle bycie wsrod ludzi. Tak dlugo jak mieszkal tam Joe, Pog Hill Lane tetnilo zyciem. Wszystko umarlo wraz z jego zniknieciem. Nagle Jay poczul, ze bardzo zazdrosci Josephine jej stylu zycia, jej przyjaciol, widoku na Les Marauds. Jej wspomnien.
– A ja? – zaczal sie zastanawiac. – Czy ja tez tutaj cos wniose?
– Oczywiscie.
Nie zdawal sobie sprawy, ze wypowiedzial to w glos.
– Kazdy wie, ze tu sie sprowadziles, Jay. Kazdy mnie o ciebie rozpytuje. Ale by zostac zaakceptowanym wsrod nas, potrzeba nieco czasu. Ludzie musza wiedziec, czy rzeczywiscie zamierzasz tu pozostac na stale. Nie chca zaprzyjazniac sie z kims, kto jest tu tylko przelotem. A do tego niektorzy odczuwaja strach.
– Strach? Ale przed czym?
– Przed zmianami. Tobie moze to sie wydawac niedorzeczne, ale wiekszosc z nas chce, zeby Lansquenet pozo stalo takie, jakie jest. Niezmienione. Nie chcemy stac sie kolejnym Montauban czy Le Pinot. Nie chcemy, by przewalaly sie tu masy turystow, wykupujacych domy po zawrotnych cenach, pozostawiajacych to miejsce smiertelnie opustoszale zima. Turysci sa jak plaga os. Wdzieraja sie wszedzie. Wszystko pozeraja. Rozprawiliby sie z nami w rok. Po Lansquenet nic by nie pozostalo. Bylyby tu jedynie pensjonaty i automaty do gry. Nasza wioska, nasze prawdziwe zycie znikneloby bezpowrotnie. Potrzasnela glowa.
– Ludzie cie obserwuja, Jay. Widza, jak blisko sie przyjaznisz z Caro i Georges’em Clairmontami. Sadza, ze byc moze ty i oni… – urwala i zawahala sie przez moment. – Potem widza, jak odwiedza cie Mireille Faizande, i dochodza do wniosku, ze pewnie zamierzasz tez wykupic sasiednia farme, za rok, gdy wygasnie umowa dzierzawy.
– Farme Marise? A czemuz mialbym robic cos podobnego? – spytal szczerze zaintrygowany.
– Kazdy, kto posiada te farme, kontroluje grunty az do rzeki. Autostrada do Tuluzy przebiega zaledwie kilka kilometrow od jej granic. To ziemia wymarzona pod zabudowe. Podobne historie zdarzaly sie wielokrotnie w innych miejscowosciach.
– Ale to nie ma ze mna nic wspolnego – Jay poslal jej twarde spojrzenie. – Przyjechalem tu, by pisac. To wszystko. Chce tylko ukonczyc swoja ksiazke. I nic innego mnie nie interesuje.
Josephine skinela glowa, wyraznie usatysfakcjonowana.
– Tak sadzilam. Ale zadawales mnostwo pytan na jej temat. Pomyslalam wiec, ze byc moze…
– Nie! Skad!
Narcisse poslal mu zaciekawione spojrzenie sponad katalogu nasion.
Znizajac glos, Jay odparl szybko:
– Sluchaj, jestem pisarzem. Interesuja mnie rozne historie. Lubie ciekawe opowiesci. To wszystko.
Josephine dolala mu kawy, po czym obsypala powstala pianke startymi orzechami laskowymi.
– Naprawde – przekonywal Jay. – Nie zamierzam wprowadzac tu zadnych zmian. Lansquenet podoba mi sie wlasnie takie, jakie jest.
Josephine przygladala mu sie przez moment, po czym ponownie skinela glowa, najwyrazniej zadowolona z tego, co uslyszala.
– W porzadku, monsieur Jay – odparla z usmiechem. – Powiem im, ze z ciebie porzadny facet.
Na czesc tej decyzji wychylili toast kawa o orzechowym aromacie.
39
Od czasu spotkania przy rzece Jay widywal Rose tylko z pewnej odleglosci. Kilka razy zdawalo mu sie, ze dziewczynka obserwuje go przez zywoplot, a raz nawet byl calkiem pewien, ze dobiegly go ciche kroki zza rogu domu. Czesto tez dostrzegal slady jej dzialalnosci. Na przyklad modyfikacje smoczej glowy. Miejsce girlandy z podkradzionych czerwonych wstazeczek zajmowaly teraz wianki z kwiatow, lisci i ptasich pior. Poza tym Jay co i rusz natykal sie na rysunki – domu, ogrodu, patykowatych ludzikow bawiacych sie pod niemozebnie fioletowymi drzewami – przyklejone do pniakow, na papierze juz marszczacym sie od slonca i wilgoci. Wowczas nie umial zdecydowac, czy te cuda mialy byc prezentami, zabawkami czy moze rzucanymi mu wyzwaniami. Rosa byla rownie wymykajaca sie