wszelkiej definicji jak jej matka, ale rownie ciekawska jak jej kozka, a do tego ich spotkanie musialo utwierdzic ja w przekonaniu, ze Jay jest calkiem nieszkodliwy.
Pewnego razu ujrzal je obie razem. Marise pracowala po drugiej stronie zywoplotu. Przez jakis czas Jay mogl wyraznie obserwowac jej twarz i po raz kolejny zdumial sie, jak bardzo ta kobieta rozni sie od heroiny jego opowiesci. Zdolal zauwazyc wysoka, delikatna linie jej brwi, cienka ale pelna wdzieku linie ust, ostro zarysowane kosci policzkowe, ledwo musniete opalenizna. W odpowiedniej oprawie moglaby uchodzic za pieknosc. Nie miala w sobie nic z przysadzistosci czy pulchnej apetycznosci miejscowych kobiet w stylu Popotte. Daleko jej tez bylo do ciemnego kolorytu mlodych dziewczat z wioski. Nie. Prezentowala surowa, jasna w tonacji, polnocna urode o filigranowych rysach pod burza rudych wlosow. Tego dnia Jay spostrzegl jakis ruch za jej plecami. Marise wyprostowala sie gwaltownie i w tym momencie mogl zaobserwowac kolejna z jej transformacji. Ruszala sie zwinniej niz kotka, odwrocila sie blyskawicznie – nie w jego strone, lecz w calkiem innym kierunku – ale nawet predkosc, z jaka to uczynila, nie byla w stanie zatrzec na jej twarzy wyrazu… czego wlasciwie?
Przerazenia?
Trwalo to krocej niz sekunde. Zaraz potem Rosa skoczyla na nia z rozpostartymi ramionami, z piskiem wesolosci i twarza przecieta radosnym, urokliwym usmiechem. Kolejny szok. Jay wyobrazal sobie, ze jest to niesmiale dziecko, byc moze kryjace sie wsrod winorosli w ten sam sposob, w jaki on ukrywal sie przed Zethem za dawnych czasow w Nether Edge. Tymczasem w jej oczach ujrzal uwielbienie dla matki w jak najczystszej formie. Patrzyl jak zahipnotyzowany, gdy dziecko wspinalo sie na Marise niczym na drzewo, oplatalo ja nozkami w pasie, obdarzalo pelnym zachwytu usmiechem i obejmowalo z calej sily za szyje. Przez chwile Marise przyciskala ja do siebie i wowczas dojrzal skierowane ku sobie ich profile. Dlonie Rosy przesuwaly sie po twarzy matki, a z jej gardla wydobywala sie spiewna mowa gluchych. Marise pocierala delikatnie swoim nosem o nos corki, jej twarz zas rozjasnial taki blask, jakiego nigdy nie umialby sobie wyobrazic. Nagle poczul palacy wstyd na mysl, ze mogl uwierzyc, czy prawie uwierzyc Mireille sugerujacej, iz Marise nieodpowiednio traktuje swoje dziecko. Ich milosc byla tak wyrazista, ze powietrze wokol zdawalo sie nabierac nowej, slonecznej jakosci. Wymiana czulosci pomiedzy nimi byla calkowicie, idealnie bezglosna.
Po chwili Marise postawila Rose na ziemi i zaczela do niej przemawiac w jezyku migowym. Jay nigdy nie widzial czegos podobnego i teraz uderzyla go zywosc tych gestow i towarzyszaca im wielorakosc wyrazow twarzy. Rosa zamigala cos w odpowiedzi, jakby natarczywie. Ruchy rak byly zbyt szybkie, by dac Jayowi jakiekolwiek pojecie o temacie ich rozmowy. Znajdowaly sie w zakletym kregu wlasnej prywatnosci. Ich rozmowa byla czyms najbardziej intymnym – Jay w calym swoim zyciu nie widzial rownie emocjonalnej sceny.
Marise zasmiala sie bezglosnie, podobnie jak jej corka. Usmiech rozjasnil jej twarz niczym promien slonca padajacy przez szybe. Rosa tez sie smiala i jednoczesnie pocierala brzuch raczkami oraz tupala nogami. Caly czas, gdy wymienialy zdania, trzymaly sie w uscisku, jakby kazda czesc ich ciala czynnie uczestniczyla w rozmowie, jak gdyby zyskiwaly w ten sposob wiecej istotnych informacji.
Od tego wydarzenia rozmyslal o nich duzo czesciej. Wykroczylo to juz poza czyste zainteresowanie historia ich zycia i nabralo nowej wartosci, ktorej nie umial zdefiniowac. Josephine droczyla sie z nim na ten temat, zas Narcisse powstrzymal sie od wszelkich komentarzy, niemniej gdy Jay cos wspominal na temat Marise, w jego oczach zapalalo sie szczegolne swiatelko, swiadczace o pelnym zrozumieniu. A Jay rozprawial o niej wyjatkowo czesto. Po prostu nie umial sie pohamowac. Niestety, jedyna osoba chetnie rozmawiajaca z nim w nieskonczonosc na temat Marise, byla Mireille Faizande. Jay odwiedzil ja juz kilkakrotnie, ale nigdy nie zdobyl sie na to, by opisac owa niezwykle intymna scene pomiedzy matka a corka, ktorej przypadkowo byl swiadkiem. Gdy kiedykolwiek probowal dac Mireille do zrozumienia, ze byc moze Marise i Rose lacza o wiele cieplejsze stosunki, niz ona moglaby sie spodziewac, starsza pani reagowala pogarda.
– A co ty mozesz o tym wiedziec? – pytala wojowniczo. – Nie masz pojecia, jaka ona jest naprawde. – W tej samej chwili jej wzrok powedrowal ku wazonowi pelnemu swiezych roz, tkwiacemu na srodku stolu. Obok stala fotografia ukazujaca rozesmianego chlopaka na motorze. Tony’ego.
– Ona wcale nie chce jej wychowywac – oznajmila przyciszonym glosem. – Tak jak w gruncie rzeczy wcale nie chciala mojego syna. – Nagle jej spojrzenie gwaltow nie stwardnialo. – Wziela sobie mojego chlopca, podobnie jak bierze wszystko inne w posiadanie. By to zniszczyc. Zabawic sie, a nastepnie porzucic. I podobnie traktuje tez moja Rose. – Jej dlonie znowu zaczely mocno drzec. – To z jej winy dziecko jest teraz gluche – oznajmila. – Tony byl absolutnie doskonaly. Nic podobnego nie moglo pochodzic od naszej rodziny. Natomiast ona jest podla. Podla i zla. Niszczy wszystko, czego sie dotknie.
Ponownie spojrzala na fotografie oparta o wazon.
– Przez ten caly czas najzwyczajniej w swiecie go oszukiwala. Zawsze byl w jej zyciu inny mezczyzna. Czlowiek z jej szpitala.
– Czy byla chora? – zainteresowal sie Jay. Mireille prychnela pogardliwie.
– Chora? Tak wlasnie twierdzil Tony. Uwazal, ze potrzebuje wsparcia i ochrony. Pomimo swojego mlodego wieku, moj Tony byl dla niej niczym opoka. Taki silny, taki prostoduszny. Wydawalo mu sie, ze kazdy jest rownie prostoduszny i uczciwy jak on. – Spojrzala na roze w wazonie. – Widze, ze nie proznowales – oznajmila chlodno. – Przywrociles moje biedne roze do zycia.
Owo zdanie zawislo miedzy nimi niczym gesty dym.
– Probowalam zdobyc sie wobec niej na wspolczucie – oznajmila po chwili Mireille. – Ze wzgledu na Tony’ego. Ale nawet wtedy nie przychodzilo mi to latwo. Chowala sie po katach domu, nie chciala z nikim rozmawiac – nawet z najblizszymi czlonkami rodziny. A potem nagle, z nie wiadomych powodow, popadala w istna furie. Wrzeszczala i rzucala wokol przedmiotami. Niekiedy ranila sie nozami, zyletkami, wszystkim, co wpadlo jej w rece. Musielismy chowac wszelkie rzeczy, ktore moglyby byc niebezpieczne.
– Jak dlugo byli malzenstwem? Mireille wzruszyla ramionami.
– Niecaly rok. Dluzej trwalo ich narzeczenstwo. Gdy Tony umarl, mial zaledwie dwadziescia jeden lat.
Znowu zaczela poruszac gwaltownie rekami – zaciskajac i rozkurczajac dlonie.
– Nie moge przestac o tym myslec – oznajmila w koncu. – O nich obojgu. Zapewne pojechal za nia, gdziekolwiek udala sie po wyjsciu ze szpitala. I zamieszkal w poblizu, by nie tracic jej z oczu – by bez trudu mogli sie spotykac. Eh, nie moge zapomniec o tym, ze przez caly rok malzenstwa z Tonym, nawet gdy nosila w lonie jego dziecko, ta suka w duchu sie z niego nasmiewala. Nasmiewala sie z mojego chlopca.
Wbila w Jaya wojownicze spojrzenie.
– Pomysl wiec o tym, zanim zaczniesz opowiadac o sprawach, ktorych nie jestes w stanie zrozumiec, dobrze? Pomysl o tym, co zrobila mojemu synowi.
– Przepraszam, jezeli wolalaby pani o tym nie mowic… Mireille parsknela pogardliwie.
– To inni ludzie nie chca o tym mowic – oznajmila kwa snym glosem. – Nie chca sie nad tym zastanawiac, bo wygodniej im myslec, ze to tylko bezladna paplanina starej Mireille. Mireille, ktora nigdy nie pozbierala sie po smierci jedynego syna. O ilez prosciej jest nie wtracac sie w te sprawy i pozwolic tej kobiecie spokojnie egzystowac bez wzgledu na fakt, ze ukradla mi mojego chlopca, a potem doprowadzila go do zguby, eh? Tylko dlatego, ze miala taka mozliwosc, podobnie jak teraz z Rosa. – W tym momencie glos sie jej zalamal, ale czy z powodu smutku czy wscieklosci, Jay nie umial powiedziec. Jednak juz po chwili jej twarz znow zlagodniala i pojawil sie na niej wyraz niemal zadowolenia.
– Tyle ze ja jej jeszcze pokaze – oznajmila. – Juz w przyszlym roku, eh, gdy nagle zabraknie jej dachu nad glowa. Kiedy wygasnie dzierzawa. Bedzie musiala sie u mnie zjawic, jezeli zechce tu pozostac. – Twarz Mireille nagle skamieniala w maske przebieglosci.
– Czemu wlasciwie mialaby chciec tu pozostac? – Zaw sze, rozmawiajac o Marise, dochodzil do tego pytania. – Co ja trzyma w tej wiosce? Nie ma tu zadnych przyjaciol. Nikt sie o nia nie troszczy. Jezeli zapragnelaby wyjechac z Lansquenet, co lub kto mogloby ja zatrzymac?
Mireille zasmiala sie zlowieszczo.
– Niech poczuje, ze jest w gwaltownej potrzebie – oznajmila sucho. – Ona mnie potrzebuje. I dobrze wie dlaczego.
Starsza pani odmowila jednak jakichkolwiek dalszych wyjasnien w tej sprawie, a gdy Jay odwiedzil ja ponownie, okazala sie malo rozmowna i bardzo spieta. Zrozumial wowczas, ze ktores z nich naruszylo nieprzekraczalna granice intymnosci, postanowil wiec zachowac na przyszlosc wieksza ostroznosc. Tymczasem przekupywal ja rozami. Ona przyjmowala je calkiem radosnie, jednak juz wiecej nie probowala mu sie zwierzac. Jay musial sie zadowolic tymi strzepkami informacji, ktore do tej pory zdolal uzyskac.
Tym, co najbardziej fascynowalo go w sprawie Marise, byla rozbieznosc opinii na jej temat. Kazdy mial w tej kwestii okreslone zdanie, chociaz nikt, z wyjatkiem Mireille, nie wiedzial nic konkretnego. Dla Caro Clairmont Marise stanowila uosobienie nieszczesnej pustelnicy. Dla Mireille – niewiernej zony, swiadomie wykorzystujacej naiwnosc meza. Dla Josephine – dzielnej kobiety, samotnie wychowujacej dziecko. Dla Narcisse’a – zrecznej bizneswoman, pragnacej zachowac prawo do prywatnosci. Natomiast Roux, ktory pracowal u niej za dawnych lat, gdy jeszcze nieustannie podrozowal w dol i w gore rzeki, zapamietal ja jako spokojna, nad wyraz uprzejma kobiete, nigdy nie rozstajaca sie ze swoim dzieckiem, trzymajaca corke w nosidle na plecach nawet w polu, przynoszaca mu zimne piwo, gdy bylo goraco i zawsze placaca gotowka.
– Niektorzy nie patrza na nas zbyt przychylnym okiem – oznajmil z usmiechem. – Wedrowcy rzeki, wieczni po droznicy. Ludziom rozne rzeczy przychodza do glowy. Zamykaja przed nami wszystko, co uwazaja za cenne. Pilnuja corek. Albo sila sie na sztuczna uprzejmosc. Zbyt czesto sie usmiechaja. Poklepuja po plecach i nazywaja
Kazdy, z kim Jay rozmawial, mial wlasne, szczegolne wyobrazenie na temat Marise. Popotte pamietala poranek, tuz po pogrzebie Tony’ego, kiedy to Marise pojawila sie u Mireille z walizka i dzieckiem w nosidle. Popotte wlasnie roznosila poczte i znalazla sie pod domem Mireille w tym samym momencie, gdy Marise pukala do drzwi.
– Mireille jej otwarla i doslownie sila wciagnela do srodka – wspominala listonoszka. – Dziecko spalo w nosidelku, ale ten gwaltowny ruch ja obudzil, wiec zaczela krzyczec. Mireille wyrwala mi listy z dloni i zatrzasnela drzwi przed nosem. Ale i tak slyszalam ich glosy, zza tych drzwi, a takze wrzask dziecka. – Pokrecila w zamysleniu glowa. – Mysle, ze tego ranka Marise zamierzala opuscic Lansquenet – wygladala na zdeterminowana i z pewnoscia byla juz spakowana – jednak jakims cudem Mireille zdolala ja od tego odwiesc. Po tym wydarzeniu Marise praktycznie przestala sie pokazywac w wiosce. Byc moze obawiala sie zlych jezykow.
Wkrotce potem posypaly sie plotki. Kazdy mial wlasna wersje tej historii. Marise, jak sie okazalo, potrafila w niezwykly sposob wzbudzac ciekawosc, niechec, zawisc, wscieklosc.
Lucien Merle byl swiecie przekonany, ze to ona nie dopuscila do rozwoju wioski, bo nie zgodzila sie na zabudowe bagiennych nieuzytkow nad rzeka.
– Moglismy efektywnie wykorzystac te grunty – ubolewal gorzkim glosem. – Rolnictwo juz nie ma przyszlosci. Jedyna szansa jest dla nas turystyka. – Pociagnal dlugi lyk swego
Jay usilowal uporzadkowac to, co uslyszal. Mial poczucie, ze w pewnym sensie zyskal drobny wglad w sekrety Marise d’Api, ale w niektorych aspektach byl takim samym ignorantem jak na samym poczatku. Zadna z opowiesci nie zgadzala sie z tym, co widzial na wlasne oczy. Marise miala zbyt wiele twarzy,