jej istota wymykala mu sie niczym dym, przeciekala swobodnie miedzy palcami. Do tego nikt nawet nie napomknal o czyms, czego Jay doswiadczyl owego dnia za zywoplotem: jej nieokielzanej milosci do dziecka. A takze tej krotkiej chwili autentycznego strachu – spojrzenia dzikiego zwierzecia gotowego na wszystko, nawet na zabicie intruza, by tylko ochronic siebie i swoje mlode.

Strach? Czegoz takiego ona sie mogla obawiac w Lansquenet?

Jay najbardziej na swiecie chcial sie tego dowiedziec.

40

Pog Hill, lato 1977

W drugiej polowie sierpnia wszystko zaczelo sie psuc na dobre. To wowczas nadeszly czasy eksterminacji gniazd os, smierci Elvisa, napadow na kryjowki wroga w Nether Edge. Wowczas tez Chlebowy Baron napisal do niego, donoszac, ze zamierza wziac slub z Candide. Przez jakis czas gazety byly pelne ich zdjec – wsiadajacych do limuzyny na bulwarze w Cannes, udajacych sie na premiere filmowa, wchodzacych do klubu na Bahamach, plywajacych wlasnym jachtem. Matka Jaya zbierala te wszystkie zdjecia i wzmianki prasowe z uporem maniaka, po czym wciaz czytala i przegladala je na nowo, rozwodzac sie nieustannie nad fryzura Candide czy jej sukniami. Dziadkowie przyjeli to jeszcze gorzej i teraz matkowali jej nawet bardziej niz przedtem – natomiast Jaya traktowali z chlodna obojetnoscia, jak gdyby tkwiace w nim geny ojca stanowily potezna bombe z opoznionym zaplonem, grozaca w kazdej chwili destrukcyjnym wybuchem.

Ponura pogoda przeszla w oslabiajaca, lepka pochmurna parnosc. Chociaz czesto padalo, deszcz byl zbyt cieply, by przynosic jakiekolwiek orzezwienie. Joe z ponura mina pracowal na dzialce; tego roku owoce gnily na drzewach lub nie dojrzewaly w ogole z powodu braku slonca.

– Rownie dobrze moglbym sobie darowac robote, chlopcze – mamrotal Joe pod nosem. – Tego piorunskiego roku, moglbym sobie calkiem odpuscic.

Natomiast te byle jaka pogode swietnie potrafila wyzyskac matka Gilly. W jakis sobie tylko znany sposob zdobyla wielki transport przezroczystych parasoli w ksztalcie dzwonow, tak modnych owego roku, i sprzedawala je z kolosalnym zyskiem na miejscowym targu. Gilly szacowala, ze za te pieniadze uda im sie bez trudu przezyc az do grudnia. To stwierdzenie jednak tylko poglebialo w Jayu poczucie rozpadu rzeczywistosci, jaka znal. Do konca sierpnia pozostalo zaledwie kilka dni, co oznaczalo, ze za jakis tydzien znow znajdzie sie w szkole. Na jesieni miala tez wyniesc sie z Monckton i Gilly – Maggie wspominala cos o przeniesieniu sie na poludnie, do komuny obozujacej w poblizu Abingdon. I nie bylo zadnej pewnosci, ze Gilly jeszcze kiedykolwiek tu powroci. Jay mial wrazenie, ze w ciele tkwi mu dokuczliwy ciern – niespodziewanie z wesolego nastroju popadal w czarna paranoje, glosil zupelnie co innego, niz myslal, we wszystkim, co sie do niego mowilo, doszukiwal sie ukrytej drwiny. Ciagle klocil sie z Gilly bez zadnego powodu. Potem sie godzili, nieufnie i niezrecznie, krazyli wokol siebie niczym podejrzliwe zwierzeta. Ich poczucie bliskosci gdzies sie zagubilo. W powietrzu wisiala wszechogarniajaca grozba zaglady.

Ostatniego dnia sierpnia poszedl do domu Joego, ale starszy pan wydawal sie nieobecny duchem, pochloniety wlasnymi myslami. Mimo ze padalo, nie zaprosil Jaya do srodka, ale stal z nim przed drzwiami i traktowal z niezwykla formalnoscia. Jay zauwazyl stare skrzynki zlozone na stos pod sciana, ku ktorym Joe nieustannie zwracal wzrok, jakby nie mogl sie juz doczekac, kiedy uda mu sie powrocic do jakiejs gwaltownie przerwanej pracy. Jaya zalala nagla fala gniewu. Uznal, ze zasluzyl sobie na lepsze traktowanie. Zawsze wydawalo mu sie, ze Joe go szanuje. Z plonacymi policzkami pobiegl do Nether Edge. Zostawil swoj rower w poblizu domu Joego – po incydencie w poblizu kladki kolejowej uznal, ze jego poprzednia kryjowka nie byla bezpieczna – i powedrowal wzdluz nieuzywanego juz torowiska ku rzece. W zasadzie nie spodziewal sie, ze zobaczy Gilly – nie planowali spotkania tego dnia – jednak nie zdziwil sie, gdy dojrzal ja na brzegu, z wlosami opadajacymi ku wodzie, dzgajaca patykiem cos, co lezalo na dnie. Zanim podniosla wzrok, podszedl do niej calkiem blisko.

Miala zarozowiona twarz, pokryta ciemnymi plamami, jakby przed chwila plakala. Jednak Jay natychmiast odrzucil te mysl. Gilly nigdy nie zdarzylo sie uronic chocby lzy.

– O, to ty – rzucila obojetnym tonem.

Nie odpowiedzial. Wsunal rece w kieszenie i probowal sie usmiechnac, ale mial poczucie, ze przybral jedynie glupi wyraz twarzy. Tym bardziej ze Gilly nie odwzajemnila usmiechu.

– Co tam masz? – kiwnal glowa w kierunku wody.

– Nic. – Wrzucila patyk do rzeki i zaraz porwal go prad. Woda byla brazowa, metna i spieniona. Wlosy Gilly pokrywaly kropelki deszczu, przylegajace do jej lokow na podobienstwo mnostwa malych rzepow.

– Cholerny deszcz.

Jay bardzo chcial wowczas cos powiedziec – cos, co wyprostowaloby wszystko pomiedzy nimi. Ale nad ich glowami wisialo ciezkie niebo, powietrze wysycal przytlaczajacy aromat dymu i kleski – niczym zlowieszczy omen. Nagle Jay nabral pewnosci, ze juz nigdy wiecej nie zobaczy Gilly.

– Moze pojdziemy na wysypisko? – zaproponowal. – Kiedy tu schodzilem wydawalo mi sie, ze jest tam mnostwo nowego towaru. Czasopism i innych takich. No wiesz.

Gilly wzruszyla ramionami.

– E, nieee.

– Pogoda wymarzona do polowania na osy. – To byla juz czysta desperacja. Gilly do tej pory nigdy nie odmowila wyprawy na gniazda os. A w czasie deszczu osy sa sla mazarne i o wiele latwiej podejsc blisko do gniazda. – Chcialabys, zebysmy poszukali nowych gniazd? Pod mostem spostrzeglem takie miejsce, gdzie chyba udaloby sie nam ich kilka znalezc.

Ponowne wzruszenie ramion. Gilly potrzasnela mokrymi lokami:

– Eee. Chyba mi sie nie chce.

Tym razem cisza zapadla na dluzej – zdawala sie ciagnac w nieskonczonosc, rozwijac niczym cienka nic z ogromnego motka.

– Maggie zdecydowala, ze wyjezdzamy w przyszlym tygodniu – oznajmila w koncu Gilly. – Przylaczamy sie do ja kiejs cholernej komuny w Oxfordshire. Twierdzi, ze tam czeka juz na nia praca.

– Ach, tak.

W zasadzie Jay spodziewal sie tej wiadomosci. Przeciez kiedys juz cos podobnego slyszal. Czemu wiec, gdy mu ja zakomunikowala, poczul straszliwy skurcz serca? Gilly siedziala zwrocona twarza w strone wody i z niezwykla uwaga studiowala jej brunatna powierzchnie. W kieszeniach dlonie Jaya zacisnely sie w piesci. W tym momencie poczul, ze cos ociera mu sie o palce. Talizman Joego. Byl tlustawy w dotyku, wyblyszczony od ciaglego mietoszenia. Jay tak sie przyzwyczail, ze ma go przy sobie, iz juz nawet o nim nie pamietal. Przykucnal obok Gilly. Poczul zapach rzeki – kwasny, metaliczny, jakby ktos nasaczyl miedziane pensy amoniakiem.

– Czy jeszcze tu wrocisz?

– Nieee.

Na powierzchni wody musialo sie znajdowac cos szczegolnie absorbujacego, bo Gilly ani na moment nie odrywala od niej wzroku.

– Nie sadze. Maggie twierdzi, ze nadszedl czas, bym poszla do porzadnej szkoly. Dosc tej wloczegi po kraju.

Ponownie poczul eksplozje nienawistnej, irracjonalnej wscieklosci. Spojrzal na wode z obrzydzeniem. Nagle poczul, ze ma ochote kogos zranic – Gilly czy moze siebie – i gwaltownie poderwal sie na nogi.

„Cholera”, to najgorsze slowo, jakiego zdarzalo mu sie uzywac. Teraz jednak zdawalo mu sie, ze niespodziewanie zdretwialy mu usta. I serce. Zaczal ze zloscia kopac noga brzeg rzeki i wyrwana kepa ziemi z trawa wpadla z pluskiem do rzeki. Gilly nie odwrocila w jego strone wzroku.

Wowczas juz go ponioslo – zaczal jak w amoku uderzac czubkami butow w skraj brzegu, tak ze ziemia i kepki traw polecialy na powierzchnie wody niczym grad. Czesc z nich sypnela tez w strone Gilly, rozsypujac sie po jej dzinsach i haftowanej bluzce.

– Przestan natychmiast – powiedziala Gilly beznamiet nym glosem. – Czy musisz byc az tak cholernie dziecinny?

Pomyslal, ze to prawda, ze rzeczywiscie zachowuje sie dziecinnie, ale kiedy padlo to z jej ust, poczul ogarniajaca go furie. Jak ona mogla akceptowac ich rozstanie z taka obojetnoscia i tak po prostu. W glowie Jaya jakby nagle jakis stwor ziewnal ponuro – ziewnal i skrzywil sie w grymasie.

– W takim razie pieprze to wszystko – oznajmil. – Znikam stad.

Czujac lekki zawrot glowy, odwrocil sie i pomaszerowal w strone sciezki nad kanalem, pewien, ze ona go zawola. Dziesiec krokow. Dwanascie. Dotarl do sciezki, wciaz sie nie ogladajac, bo wiedzial, ze ona go obserwuje. Wszedl pomiedzy drzewa i gdy mial pewnosc, ze Gilly juz nie moze go dojrzec, spojrzal za siebie. Tymczasem ona wciaz siedziala w tym samym miejscu, nie patrzyla w jego strone, nie zamierzala za nim podazyc, wpatrywala sie nadal w powierzchnie rzeki z wlosami opadajacymi na twarz – w idiotycznych, srebrnych smuzkach deszczu lejacych sie z goracego, letniego nieba.

– Pieprze to – rzucil jeszcze raz wsciekle, tak by go uslyszala. Jednak i tym razem sie nie odwrocila, wiec w koncu to on zrobil zwrot na piecie i ruszyl przed siebie. Przepelniala go straszliwa zlosc, ale jednoczesnie czul sie niczym przekluty balon. Wkrotce dotarl do mostu.

Potem czesto zastanawial sie, co by sie stalo, gdyby wowczas wrocil lub gdyby ona spojrzala na niego w odpowiednim momencie. Co moglby ocalic? Co odmienic? Zapewne wypadki na Pog Hill potoczylyby sie wtedy zupelnie inaczej. Byc moze nawet udaloby mu sie pozegnac z Joem. W ten sposob natomiast, choc wtedy jeszcze tego nie wiedzial, nie mial juz nigdy w zyciu ujrzec ani Gilly, ani Joego.

41

Lansquenet, maj 1999

Nie widzial starszego pana od dnia wizyty Mireille. Z poczatku jego nieobecnosc przynosila mu ulge, jednak w miare uplywu dni zaczal narastac w nim niepokoj. Usilowal sila woli sprawic, by Joe znow sie pojawil, ale on z uporem pozostawal nieobecny, jakby na jego wizyty czy ich brak Jay nie mial najmniejszego wplywu. Ponowne odejscie Joego pograzylo go w dziwnym smutku. W kazdej chwili Jay spodziewal sie, ze go zobaczy – w ogrodzie, dogladajacego warzywnika; albo

Вы читаете Jezynowe Wino
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату