herbaty. – Gdyby tylko mi na to pozwolila, pomoglabym jej. Pomoglabym jej bardzo. Chcialam je obie sprowadzic do swojego domu. Dac dziecku to, czego potrzebuje najbardziej – normalny dom, rodzine. Ale ta…

Odlozyla filizanke. Jay zdal sobie w tym momencie sprawe, ze Mireille, mowiac o Marise, nigdy nie uzywala jej imienia.

– Nalegala na utrzymanie warunkow dzierzawy. By pozostac do przyszlego lipca, do czasu jej wygasniecia. Nie chce pokazywac sie w wiosce. Nie chce rozmawiac ani ze mna, ani z moim bratankiem, ktory tez proponuje jej pomoc. Ale co bedzie potem? Mysli, ze kupi te ziemie od Pierre Emile’a. A czemu chce ja kupic? Bo twierdzi, ze w ten sposob sie uniezalezni. Nie chce byc nam nic dluzna. – W tej chwili twarz Mireille przywodzila na mysl dlon kurczowo zacisnieta w piesc. – Dluzna! Nam! Ona jest mi wszystko dluzna. Dalam jej dom. Dalam jej swojego syna! Teraz pozostalo po nim jedynie dziecko. Ale nawet i ja zdolala mi wyrwac. Tylko ona umie sie z nia porozumiewac tym swoim jezykiem migowym. W ten sposob moja wnuczka nigdy nie dowie sie o swoim ojcu, o tym, jak umarl. Nawet o to zdolala zadbac. Chociaz ja bym mogla…

Starsza pani urwala gwaltownie.

– Niewazne. – Wykrztusila z wysilkiem. – W koncu i tak do mnie przyjdzie. Bedzie musiala. Nie uda jej sie trzymac z daleka do konca zycia. Nie w sytuacji, gdy ja… – znow urwala gwaltownie. Jej zeby uderzyly o siebie z cichym trzaskiem.

– Zupelnie nie rozumiem, czemu ona jest tak zle usposobiona do ludzi – powiedzial w koncu Jay. – Lansquenet to przeciez wyjatkowo urocze miejsce. Wystarczy spojrzec, jak bardzo wszyscy sa przyjaznie do mnie usposobieni. Gdyby tylko dala ludziom szanse, jestem pewien, ze przyjeliby ja tutaj z otwartymi ramionami. Musi byc jej trudno zyc w takim odosobnieniu.

– Nic nie rozumiesz – ton Mireille brzmial teraz pogar dliwie. – Ona dobrze wie, z jakim spotkalaby sie przyjeciem, gdyby tylko sie pokazala w wiosce. Dlatego trzyma sie od ludzi z daleka. Tak zreszta bylo od chwili, gdy Tony sprowadzil ja z Paryza. Nigdy do nas nie pasowala. Nawet nie sprobowala sie zaaklimatyzowac. A do tego kazdy wie, co zrobila! Juz ja sie o to dobrze postaralam. – Jej ciemne oczy zwezily sie teraz w wyrazie triumfu. – Kazdy wie, ze zamordowala mojego syna.

43

– Och, ona oczywiscie przesadza – oznajmil Clairmont pojednawczym glosem.

Siedzieli obaj w Cafe des Marauds, zapelniajacej sie szybko robotnikami schodzacymi tu po pracy. Clairmont mial na sobie swoj poznaczony tlustymi plamami kombinezon. Przy sasiednim stoliku zebrali sie jego pracownicy – wsrod nich takze i Roux. W powietrzu unosil sie swojski zapach gauloise’ow i kawy. Ktos za ich plecami zywo omawial przebieg ostatniego meczu pilkarskiego. Josephine nie mogla nadazyc z podgrzewaniem w mikrofalowce kawalkow pizzy.

– Heh, Jose, un croque, tu veux bien?

Na barze stala miska pelna jajek na twardo i duza solniczka. Clairmont siegnal po jedno z jajek i zaczal je starannie obierac.

– To znaczy, kazdy wie, ze ona tak naprawde go nie zabila. Ale przeciez istnieje mnostwo innych sposobow wykonczenia czlowieka niz zwykle pociagniecie za cyngiel, czyz nie?

– Chcesz przez to powiedziec, ze to ona doprowadzila go do smierci?

Clairmont skinal glowa.

– To byl bardzo prostolinijny, towarzyski chlopak. Sadzil, ze znalazl ideal. Zrobilby dla niej wszystko, nawet juz po slubie. Nie chcial sluchac ani slowa przeciwko niej. Twierdzil, ze jest nerwowa i delikatna. Coz, moze jest, kto wie? – Siegnal po sol. – A obchodzil sie z nia tak, jakby byla ze szkla. Mowil, ze wlasnie wyszla z jednego z tych specjalnych szpitali. Miala cos nie w porzadku z nerwami. – Clairmont wybuchnal smiechem. – Z nerwami? Z jej nerwami nie bylo nic nie w porzadku. Ale gdyby tylko ktokolwiek sprobowal powiedziec cos przeciwko niej… – Wzruszyl ramionami. – Biedny Tony, zabil sie, bo probowal jej we wszystkim dogodzic. Zaharowywal sie na smierc, a ona i tak chciala go opuscic – mowiac to, wbil melancholijnie zeby w jajko. – O, tak. Chciala odejsc – powtorzyl, widzac zdumienie na twarzy Jaya. – Byla juz calkiem spakowana. Mireille wszystko widziala. Wybuchla miedzy nimi jakas klotnia – oznajmil, pochlaniajac do konca jajko i wskazujac Josephine, ze chce jeszcze jedno male jasne. – Tam zawsze wybuchaly jakies klotnie. Ale tym razem nie ulegalo watpliwosci, ze ona zamierza juz z tym wszystkim skonczyc. Zas Mireille…

– Czego sobie zyczycie? – Josephine dzwigala tace pelna kawalkow pizzy; wygladala na zgrzana i zmeczona.

– Dwa piwa, Jose.

Josephine postawila przed nimi dwie butelki, ktore Clairmont otwarl otwieraczem przytwierdzonym do baru. Potem, zanim zaczela roznosic wokol pizze, rzucila majstrowi szczegolne spojrzenie.

– W kazdym razie, tak sie mialy sprawy – zakonczyl swoj wywod Clairmont, nalewajac piwo do szklanek. – Ostatecznie ustalili, ze to byl wypadek, bo kazdemu tak bylo wygodnie. Ale i tak nikt w wiosce nie ma watpliwosci, ze za ta tragedia stala jego zwariowana zona. – Georges usmiechnal sie szeroko. – Najzabawniejsze, ze w testamencie nie zostawil jej ani grosza. I teraz ona jest na lasce i nielasce jego rodziny. To byla siedmioletnia dzierzawa – wowczas juz nikt nie mogl tego zmienic – ale gdy tylko umowa wygasnie… – Wymownie wzruszyl ramionami. – Bedzie musiala stad szybko zmykac i krzyzyk jej na droge.

– Chyba, ze sama wykupi farme – wtracil Jay. – Mireille twierdzi, ze bedzie probowac.

Przez chwile twarz Clairmonta pokryl cien.

– Sam osobiscie przebije kazda jej oferte – oznajmil stanowczo, oprozniajac szklanke. – To doskonaly grunt pod zabudowe. Na tej starej winnicy moglbym wystawic co najmniej tuzin domkow letniskowych. Pierre Emile bylby ostatnim idiota, gdyby pozwolil jej wykupic te ziemie. – Potrzasnal gwaltownie glowa. – Nam potrzeba jedynie odrobiny szczescia, a wowczas ceny nieruchomosci w Lansquenet wystrzela w gore jak szalone. Popatrz na Le Pinot. Ziemia moze przyniesc krociowe zyski, jezeli tylko odpowiednio sie ja zagospodaruje. Ta kobieta zas nigdy by tego nie zrobila. Ani myslala sprzedac bagienne nieuzytki nad rzeka, gdy chcieli poszerzyc szose. Zablokowala plany rozwoju naszej wioski przez czysta zlosliwosc. – Ponownie po trzasnal glowa. – Ale teraz sprawy maja sie inaczej. – Clairmontowi nagle powrocil dobry humor. Jego usmiech dziwacznie kontrastowal z zalobnie opadajacymi wasami. – Za rok, gora za dwa, sprawimy, ze Le Pinot bedzie wygladac przy nas jak marsylijskie bidonville. Powoli wszystko zmierza ku lepszemu. – Ponownie zaprezentowal swoj pokorny, zglodnialy usmiech. – Jedna osoba wystarczy, by za poczatkowac rewolucyjne zmiany, monsieur Jay. Czyz nie?

Stuknal swoja szklanka o szklanke Jaya po czym mrugnal porozumiewawczo.

– Sante!

44

Zabawne, jak szybko do niego wrocila cala ogrodnicza wiedza sprzed wielu lat. Minely juz cztery tygodnie od ostatniej wizyty Joego, jednak Jay wciaz mial wrazenie, ze starszy pan moze sie pojawic lada moment. W warzywniku i na rogach domu pozawieszal czerwone, flanelowe saszetki. Podobnie ustroil drzewa rosnace na obrzezach jego posiadlosci, chociaz czesto te szczegolne amulety zrywal z nich wiatr. Margerytki, wyhodowane z nasion w sprokurowanej domowym sposobem szklarni, zaczynaly rozwijac swoje barwne platki wsrod ziemniakow Narcisse’a.

Poitou upiekl dla Jaya specjalny bochenek couronne w podziekowaniu za antyreumatyczny talizman z ziolami, ktory, jak twierdzil, pomogl mu jak nic innego w zyciu. Oczywiscie Jay dobrze wiedzial, ze piekarz i tak zawsze by cos podobnego powiedzial.

Niewatpliwie jednak teraz w ogrodzie Jaya rosla najwspanialsza kolekcja ziol w calej okolicy. Lawenda jeszcze byla zielona, ale juz o wiele bardziej aromatyczna, niz kiedykolwiek zdarzalo sie to lawendzie Joego. Poza tym hodowal piekny tymianek, miete, melise, rozmaryn oraz wielkie ilosci bazylii. Obdarowal calym koszem ziol Popotte, gdy przyjechala z poczta oraz Rodolphe’a. Joe czesto rozdawal znajomym drobne talizmany – nazywal je talizmanami zyczliwosci – i Jay zaczalpostepowac w taki sam sposob: dawal ludziom malenkie wiazki lawendy, miety czy szalwi, przewiazane sznureczkami roznego koloru – czerwonym dla ochrony od zlego, bialym na szczescie, niebieskim na poprawe zdrowia. Smieszne, jak doskonale sobie to wszystko nagle przypomnial. Mieszkancy wioski uznali, ze to kolejny angielski zwyczaj – tak zreszta kwitowali wszelkie jego ekscentrycznosci. Niektorzy zaczeli nosic te male, ziolowe bukieciki przyszpilone do kurtek i plaszczy – chociaz nadszedl juz maj, dla miejscowych wciaz bylo za zimno, by wdziac letnie ubrania, gdy tymczasem Jay juz od dawna paradowal w szortach i T-shirtach.

Ku wlasnemu zdziwieniu odkryl, ze zwrocenie sie ku zwyczajom Joego przynosilo mu ukojenie. Gdy byl jeszcze chlopcem, rytualy ochronne Joego, jego kadzidelka, zaklecia wypowiadane w kuchennej lacinie i rozrzucanie ziol az zbyt czesto dzialaly mu na nerwy. Uwazal je za zenujace – niczym nadto gorliwe odspiewywanie hymnu na szkolnym apelu. Dla jego nastoletniej duszy to, co Joe nazywal magia dnia powszedniego, bylo jednak zbyt powszednie i zbyt naturalne – jak gotowanie czy praca w ogrodku – odarte ze wszelkiego mistycyzmu. Mimo ze Joe podchodzil do swoich dzialan powaznie, tkwila w nich jakas radosna praktycznosc, wzbudzajaca w romantycznej duszy Jaya bunt. On zdecydowanie wolalby smiertelne zaklecia, ciemne szaty i obrzedy o polnocy. W cos takiego moglby z latwoscia wierzyc. Dla niego, wychowanego na komiksach i kiepskiej, sensacyjnej literaturze, rytualy przywodzace na mysl czarna magie mialyby prawdziwy sens. Teraz, kiedy juz bylo na wszystko za pozno, Jay odkryl, ze praca na ziemi przynosi mu spokoj ducha. Magia dnia powszedniego, jak to nazywal Joe. Alchemia dla laikow. Dopiero tutaj zrozumial, co starszy pan przez to rozumial. A mimo to Joe wciaz nie chcial sie zjawic. Jay przygotowal grunt na jego powrot niczym dobrze wygrabiona grzadke. Sadzil i pielil zgodnie z fazami ksiezyca, tak jakby to robil sam Joe. Probowal wykazac sie wiara.

W koncu zaczal sobie wmawiac, ze tak naprawde Joego nigdy tu nie bylo, ze stanowil jedynie wytwor jego wlasnej rozgoraczkowanej wyobrazni. Ale jak na zlosc, teraz, kiedy Joe zniknal, chcial wierzyc, ze jednak bylo inaczej. Joe naprawde sie tutaj pojawial, upieral sie jakis jego cichy, wewnetrzny glos. Naprawde. A on, Jay, wszystko zniszczyl swoim gniewem i niewiara. Gdyby tylko mogl sprowadzic go z powrotem. Wowczas – jak obiecywal sobie Jay – zachowywalby sie calkiem inaczej. Tak wiele miedzy nimi pozostalo niedokonczonych spraw. Jaya pozerala bezsilna wscieklosc na samego siebie. Dostal od losu druga szanse i idiotycznie ja zmarnowal. Teraz pracowal w ogrodzie kazdego dnia az do zmierzchu. Gleboko wierzyl, ze Joe powroci. Ze jakos go do tego zmusi.

45

Вы читаете Jezynowe Wino
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату