urocza i do tego bardzo inteligentna – sprawila, ze caly czas rozprawial o sobie, natomiast sama zdolala uniknac wszelkich pytan na swoj temat. W ten sposob przed wieczorem wiedziala o nim juz wszystko. Ale nie na tym zasadzal sie niepokoj Jaya – mial on raczej cos wspolnego z Rosa. Zaczal wiec intensywnie o niej rozmyslac. Mireille byla swiecie przekonana, ze jej wnuczka jest zle traktowana przez matke, ale Jay nie zauwazyl niczego podobnego. Wrecz przeciwnie – milosc pomiedzy matka i corka nie mogla dla nikogo ulegac zadnej watpliwosci. Jay przypomnial sobie ow moment, gdy ujrzal je razem po drugiej stronie zywoplotu. Ich niezwykle intymny zwiazek bez slow. Wlasnie! Bez slow! To caly czas nie dawalo mu spokoju. Rosa umiala mowic – spontanicznie i bez zadnych problemow. Dowodem na to byl sposob, w jaki potraktowala koze, gdy ta usilowala wejsc do kuchni. Byla to natychmiastowa, pelna emocji reakcja. „Clopette, non! Pas dans la cuisine!” Wypowiedziane tak, jakby to bylo naturalne, ze przemawia do sie do zwierzecia w podobny sposob. I do tego owo spojrzenie Marise – wyraznie ostrzegajace corke, by bezwzglednie zachowala milczenie.

Ale dlaczego? Czym to grozilo? Wciaz i wciaz wracalo do niego to pytanie. Czyzby Rosa powiedziala cos, czego wedle Marise Jay nie powinien byl slyszec? Nagle stanela mu przed oczami cala ta sytuacja. Byl niemal pewien, ze dziewczynka siedziala zwrocona plecami do drzwi kuchni, gdy pojawila sie w nich jej ulubiona koza.

Skad w takim razie wiedziala, ze jest tam to zwierze?

46

Nether Edge, lato 1977

Po tym jak zostawil Gilly, siedzial jaki czas przy moscie, przepelniony gniewem i poczuciem winy, jednak pewien, ze ona przyjdzie go szukac. Kiedy przez dluzszy czas sie nie pojawiala, polozyl sie w mokrej trawie, wdychajac gorzkawy aromat ziemi i zielska, i spogladal w niebo tak dlugo, az padajaca mzawka zaczela przyprawiac go o zawrot glowy. Wowczas poczul tez chlod, wstal wiec i ruszyl w strone Pog Hill Lane wzdluz na wpol zdemontowanego torowiska, zatrzymujac sie od czasu do czasu, by przyjrzec sie czemus lezacemu z boku – bardziej zreszta z nawyku niz rzeczywistego zainteresowania. Byl tak pograzony we wlasnych rozmyslaniach, ze zupelnie nie zauwazyl ani nie uslyszal czterech postaci, ktore wynurzyly sie cicho sposrod drzew i rozwinely w tyraliere za jego plecami, by nie zdolal im sie wymknac.

Kiedy je dostrzegl – bylo juz za pozno. Zobaczyl Glende i jej dwie nieodlaczne przyjaciolki: chuda blondynke – wydawalo mu sie, ze miala na imie Karen – oraz mlodsza od nich Paule (a moze Petty) – najwyzej jedenasto – czy dwunastoletnia, z kolczykami w uszach i zlosliwym, ponurym zacieciem ust. Teraz przecinaly droge w taki sposob, by odciac mu wszelka mozliwosc ucieczki – Glenda zachodzila go z jednej strony, Karen i Paula – z drugiej. Ich twarze blyszczaly od deszczu i wojowniczego zapalu. Oczy Glendy – gdy skrzyzowaly sie ponad sciezka z jego wzrokiem – blyszczaly dziwnym swiatlem. Przez moment zdawala sie niemal ladna.

Prawdziwy problem polegal jednak na tym, ze byl z nimi Zeth.

Przez sekunde czy dwie Jay byl jak sparalizowany. Dziewczyny w ogole go nie przerazaly. Uciekal im, wykpiwal je i przechytrzal wiele razy przedtem – a poza tym byly zaledwie trzy. Stanowily znany element krajobrazu, w pewnym sensie przynalezaly do Edge – niczym kopalnia odkrywkowa czy osypisko w poblizu sluzy; ryzyko natkniecia sie na nie rownalo sie mniej wiecej ryzyku natkniecia sie na gniazdo os – byly czyms, co nalezalo traktowac z ostroznoscia, ale calkiem bez strachu.

Natomiast zupelnie inaczej przedstawiala sie sprawa w przypadku Zetha.

Tego dnia mial na sobie T-shirt Status Quo z podwinietymi rekawami. Za jednym z nich tkwila paczka winstonow. Wlosy, teraz dlugie, powiewaly mu wokol waskiej twarzy o wyrazie przebieglej lasicy. Skory nie znaczyl mu juz tradzik, pozostaly mu po nim jednak glebokie slady – niczym rytualne blizny, tunele dla krokodylich lez. Patrzac na Jaya, Zeth szczerzyl zeby w usmiechu.

– Zes byl niemily dla mojej siostry?

Jeszcze zanim Zeth skonczyl, Jay juz uciekal. W zaistnialej sytuacji, nie mogl sie znalezc w gorszym punkcie Nether Edge. Wysoko, ponad kanalem, znalazlby mnostwo pewnych kryjowek, jednak na prostym, calkiem odkrytym obszarze torowiska rozciagajacym sie teraz przed nim na ksztalt pustyni, trudno bylo znalezc jakies dobre miejsce do ukrycia. Krzewy po obu stronach stanowily zbyt gesty gaszcz, by sie w nie wcisnac, a jednoczesnie nie byly dosc wysokie, aby stanowic skuteczna zaslone – za to sprawialy, ze ta czesc Edge pozostawala niewidoczna dla mieszkancow wszystkich okolicznych domow. Tenisowki Jaya zabuksowaly niebezpiecznie na zwirze. Glenda z przyjaciolkami znajdowaly sie tuz przed nim, Zeth – o wlos za jego plecami. Jay wybral wariant, ktory wydal mu sie najlepszy: zwodem wymknal sie dwom dziewczynom i ruszyl wprost na Glende. Usilowala go pochwycic – jej tluste ramiona wyciagnely sie, jakby chciala zlapac w locie wielka pilke – on jednak pchnal ja z calej sily, napierajac na nia barkiem, niczym futbolista, po czym przetoczyl sie swobodnie w dol. Za plecami uslyszal wycie Glendy i glos Zetha, przerazajaco bliski:

– Ty pokurczliwy skurwielu!

Jay sie nie obejrzal. Niedaleko byl juz most, a obok niego sciezka i przecinka polozona zaledwie cwierc mili od Pog Hill, prowadzaca prosto na ulice. W poblizu mostu znajdowaly sie tez inne sciezki, wiodace do drugiej przecinki i nieuzytkow lezacych ponizej drogi. Gdyby tylko udalo mu sie tam dobiec… Do mostu mial juz calkiem blisko. A do tego byl przeciez mlodszy od Zetha. I lzejszy. Na pewno mogl biec szybciej. Jezeli tylko uda mu sie dotrzec do mostu, znajdzie dla siebie odpowiednia kryjowke.

Uciekajac, rzucil okiem przez ramie. Odleglosc miedzy nim, a jego wrogami wyraznie sie zwiekszyla – wynosila teraz jakies trzydziesci, czterdziesci metrow. Glenda juz pewnie trzymala sie na nogach i biegla za nim, ale pomimo jej rozmiarow, Jay nie czul przed nia strachu. Juz ledwo lapala oddech, a jej nad miare wielkie piersi podskakiwaly smiesznie pod obcisla koszulka. Zeth truchtal powoli tuz obok niej, ale gdy Jay sie odwrocil, wyskoczyl w przod przerazajacym, szybkim sprintem, pracujac silnie ramionami. Wokol kostek furczaly mu tylko ziarnka zwiru.

Jay czul juz lekki zawrot glowy, a do tego mial wrazenie, ze w gardle zagniezdzil mu sie rozpalony do czerwonosci kamien. Tuz za pobliskim zakretem widzial most i rzad topoli wyznaczajacy odludne miejsca. Dzielilo go od nich nie wiecej jak piecset metrow.

Talizman Joego tkwil wciaz w jego kieszeni. Gdy biegl, czul, jak ociera mu sie o udo, i od razu ulzylo mu na mysl, ze ma go przy sobie. Nie byloby w tym nic dziwnego, gdyby go nie zabral. Tego lata byl tak zajety soba, tak bardzo pograzony we wlasnych problemach, ze o magii nie myslal wcale.

Teraz zas mial nadzieje, ze talizman zadziala.

Dopadl mostu. Przestrzen pomiedzy nim, a przesladowcami jeszcze sie zwiekszyla. Zaczal sie rozgladac za dogodna kryjowka. Ucieczka sciezka prowadzaca ku ulicy wydala mu sie nagle zbyt ryzykownym posunieciem. Jay byl juz u kresu sil, a od uczeszczanej, bezpiecznej drogi dzielilo go piecdziesiat metrow kretej, zwirowej sciezki. Zacisnal palce na amulecie Joego i skrecil dokladnie w przeciwna strone – tam, gdzie nie spodziewaliby sie go szukac scigajacy – pod most i sciezka w strone Pog Hill.

Tuz za lukiem mostu znajdowala sie kepa rozsiewajacej nasiona wierzbowki i Jay wskoczyl w nia, czujac ciezkie pulsowanie w glowie i wywolane radosnym uniesieniem sciskanie w sercu.

Byl bezpieczny.

Siedzac w kryjowce, slyszal ich glosy. Zetha – calkiem bliski, i Glendy – raczej odlegly, stlumiony dzielaca ich odlegloscia, dochodzacy gdzies z otwartej przestrzeni pomiedzy mostem a przecinka.

– Gdziezez, do diabla, sie podzial?

Jay slyszal, ze Zeth jest po drugiej stronie luku, wyobrazil sobie, jak sie wlasnie rozglada po sciezce, ocenia w duchu odleglosci. Na te mysl skurczyl sie, jak mogl najbardziej, pod upstrzonymi biela galeziami wierzbowki.

Teraz dobiegl go glos Glendy, swiszczacy z powodu zadyszki.

– Zgubilzes go, ty gnoju!

– Eee. Jest tu gdzies. Nie mogl zbiec daleko.

Mijaly minuty. Podczas gdy przesladowcy lustrowali teren, Jay kurczowo sciskal talizman. Talizman od Joego. Zadzialal juz tak wiele razy przedtem. Dawniej Jay nie calkiem ufal w jego moc, ale teraz juz nie mial watpliwosci. Uwierzyl w magie. Prawdziwie uwierzyl. Po chwili dobiegl go taki odglos, jakby ktos stapal po smieciach lezacych w duzych ilosciach pod mostem. Potem kroki zachrzescily na zwirze. Ale on przeciez byl bezpieczny. Niewidzialny dla wrogich oczu. Co do tego nie mial zadnych watpliwosci.

– Jest tutej!

Byla to dziesiecioletnia Paula czy tez Patty, stojaca po pas w pienistym zielsku.

– Szybko Zeth. Lap go! Lap!

Jay zaczal sie cofac w strone mostu. Za kazdym ruchem w powietrze wzbijal sie tuman bialych nasion. Talizman zwisal luzno spod jego palcow. Glenda i Karen zaszly mu droge i teraz wyraznie widzial ich blyszczace od potu twarze. Tuz za lukiem mostu byl jedynie gleboki row zarosniety rozkrzewionymi, pozno letnimi pokrzywami. Tam nie mogl wiec uciekac. W tym samym momencie, gdy to spostrzegl, spod mostu wyskoczyl Zeth, zlapal go za ramie, po czym przyciagnal ku sobie za ramiona w przerazajaco poufalym, nieznoszacym sprzeciwu gescie powitania.

– Juzes moj.

A wiec magia w koncu zatracila swa moc.

Jay niechetnie wracal wspomnieniami do tego, co sie wydarzylo pozniej. Obrazy tamtych chwil spowijala cisza, podobnie jak wiekszosc snow. Najpierw sciagneli z niego T-shirt i wepchneli – kopiac i wrzeszczac – do rowu z pokrzywami. Jay usilowal stamtad wypelznac, ale Zeth ciagle spychal go z powrotem – liscie pokrzyw zostawialy na jego ciele znaki, ktore mialy swedziec i piec przez kilka nastepnych dni. Jay podniosl rece, by oslonic twarz, a gdzies w tyle glowy kolatala mu mysl: „Czemu cos podobnego nigdy nie przytrafia sie Clintowi?”, kiedy ktos pociagnal go nagle w gore za wlosy, a glos Zetha oznajmil:

– Teraz na mnie kolej, skurwielu.

W powiesci walczylby jak lew. W rzeczywistosci nie walczyl wcale. W powiesci wykazalby chociaz odrobine buntu, desperackiej zuchowatosci. Wszyscy bohaterowie jego opowiadan zachowaliby sie w taki sposob.

Jay jednak nie nalezal do bohaterow.

Zaczal sie drzec, jeszcze zanim spadl na niego pierwszy cios. Zreszta prawdopodobnie wlasnie dzieki temu uniknal solidnego manta. Moglo byc o

Вы читаете Jezynowe Wino
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату