wiele gorzej, pomyslal, gdy w jakis czas potem szacowal szkody. Rozkwaszony nos, kilka siniakow, dzinsy zdarte na obu kolanach z powodu paskudnego upadku na kamienie torowiska. Jedyna powaznie uszkodzona rzecza okazal sie jego zegarek. Dopiero duzo pozniej uswiadomil sobie, ze zniszczeniu uleglo wiele wiecej – cos wazniejszego, majacego istotniejszy wplyw na zycie niz zegarek czy nawet zlamana kosc. W gre wchodzila wiara – a przynajmniej takie mial poczucie. W owej chwili peklo cos w jego wnetrzu, cos, czego nie mozna bylo juz naprawic.

Jak powiedzialby Joe – umarla metafizyka.

Matce oznajmil, ze spadl z roweru. Bylo to calkiem wiarygodne klamstwo – w kazdym razie wystarczajaco wiarygodne, by wyjasnic kwestie zapuchnietego nosa i podartych dzinsow. Na szczescie nie przejela sie tak bardzo, jak Jay sie obawial; przyszedl akurat wtedy, gdy wszyscy ogladali w telewizji powtorke filmu „Blue Hawaii” w ramach posmiertnych wspomnien o Elvisie.

Nie spieszac sie, odstawil rower. Potem zrobil sobie kanapke, wyciagnal z lodowki puszke coli, poszedl do swojego pokoju i zajal sie sluchaniem radia. Wszystko nagle wydalo mu sie zwodniczo normalne – jakby Gilly, Zeth czy Pog Hill juz nalezaly do odleglej przeszlosci. Z radia plynelo „Straighten Out” Stranglersow.

Jay wraz z matka wyjechal z Monckton jeszcze w ten sam weekend. Z nikim sie nie pozegnal.

47

Lansquenet, maj 1999

Jay byl pochloniety praca w ogrodzie, gdy zjawila sie Popotte z poczta. Byla mala, okragla kobieta o pogodnej twarzy, w szkarlatnym swetrze. Zawsze zostawiala swoj staroswiecki rower przy glownej drodze i donosila poczte sciezka na piechote.

– Eh, monsieur Jay – westchnela ciezko, wreczajac mu pakiet kopert. – Nie moglbys mieszkac nieco blizej szosy?! Jezeli jest dla ciebie jakas przesylka moje tournee zawsze przeciaga sie o pol godziny. Za kazdym razem, gdy sie tu zjawiam, ubywa mi co najmniej dziesiec kilo. Tak dluzej byc nie moze! Musisz wystawic sobie skrzynke na listy przy drodze!

Jay rozpromienil sie w usmiechu.

– Wejdz do srodka i skosztuj jednego ze swiezych chaussons aux pommes wyrobu Poitou. Nastawilem juz kawe. Wlasnie zamierzalem zrobic sobie przerwe.

Popotte przybrala na tyle surowy wyraz twarzy, na ile pozwalala jej pogodna fizjonomia.

– Eh, Rosbif, czy ty przypadkiem nie probujesz mnie przekupic?

– Nie, madame – ponownie usmiechnal sie szeroko. – Za to probuje sprowadzic cie na zla droge.

Rozesmiala sie.

– No, moze tylko jeden pasztecik. Rzeczywiscie potrzeba mi kalorii.

Gdy zajela sie jedzeniem, Jay zabral sie za poczte. Rachunek za elektrycznosc; kwestionariusz statystyczny z merostwa w Agen; mala, plaska paczuszka, zawinieta w brazowy papier, zaadresowana drobnym, starannym, niemal dobrze znanym charakterem pisma.

Opatrzona znaczkiem ze stemplem Kirby Monckton.

Jay poczul, jak mu drza rece.

– Mam nadzieje, ze to nie same rachunki – wtracila Po potte, czestujac sie kolejnym pasztecikiem. – Przykro by mi bylo, gdybym sie tak wysilala tylko po to, by przyniesc ci niechciana makulature.

Jay z trudnoscia rozpakowal pakiecik.

Dwukrotnie musial odlozyc pakiecik, by ustalo trzesienie rak. Papier pakowy byl gruby, wzmocniony jeszcze kawalkiem tektury. Wewnatrz nie znalazl zadnej notatki, a jedynie kawalek zoltego papieru starannie owiniety wokol niewielkiej ilosci czarnych nasion. Na papierze widnialo tylko jedno slowo wypisane starannie olowkiem: „Specjaly”.

– Dobrze sie czujesz? – zaniepokoila sie Popotte. Musial wygladac dziwacznie z kawalkiem papieru w jednej, nasionami w drugiej rece, ustami szeroko rozwartymi ze zdumienia.

– To nasiona z Anglii… oczekiwalem tej przesylki – wy krztusil Jay. – Ale zupelnie… zupelnie o tym zapomnialem.

Krecilo mu sie w glowie od mozliwych wyjasnien. Poczul sie nagle odretwialy, przytloczony potega owej niewielkiej paczuszki nasion. Pociagnal potezny lyk kawy, a potem rozsypal nasiona po zoltym papierze i zaczal sie im uwaznie przygladac.

– Nie wygladaja jakos szczegolnie – zauwazyla Popotte.

– Nie, rzeczywiscie nie wygladaja – zgodzil sie Jay. By lo ich najwyzej sto, wiec nawet nie pokrywaly calej jego dloni.

– Na Boga jedynego, tylko przypadkiem nie kichnij – doszedl go zza plecow glos Joego i Jay niemal zrzucil na siona na podloge. Starszy pan stal oparty o kuchenna szafke, w tak nonszalanckiej pozie, jakby nigdy nie zniknal. Mial na sobie calkiem zwariowane szorty z madrasu, T-shirt z logo „Born to Run” Bruce’a Springsteena oraz swoje gornicze buty i kaszkiet. Gdy tak stal, wydawal sie nadzwyczaj realny, ale wzrok Popotte ani przez moment nie zarejestrowal jego obecnosci, mimo ze zdawala sie patrzec wprost na niego. Joe usmiechnal sie szeroko i kon spiracyjnym gestem przytknal palec do ust.

– Spokojnie, chlopcze. Nie ponaglaj jej – oznajmil la godnie. – Ja tymczasem rzuce okiem na ogrod.

Jay nie odrywal od niego wzroku, gdy spacerowym krokiem wymaszerowal z kuchni w strone warzywnika, z trudem zwalczajac w sobie przymus, by pobiec za nim. Popotte odstawila kubek z kawa i spojrzala na niego zaciekawionym wzrokiem.

– Monsieur Jay, czy przypadkiem nie smazyles dzisiaj dzemu?

Pokrecil przeczaco glowa. Poza jej ramieniem, przez kuchenne okno, widzial Joego pochylajacego sie nad prowizorycznie skleconym inspektem.

– Hmm. – Popotte wciaz wygladala na nieprzekonana i mocno wciagala nosem powietrze. – Wydawalo mi sie, ze snuje sie tu szczegolny zapach. Czarnej porzeczki. Palonego karmelu.

A wiec ona tez wyczula jego obecnosc. Na Pog Hill Lane zawsze krolowaly podobne zapachy – drozdzy, owocow, skarmelizowanego cukru – czy w danej chwili Joe robil wino, czy tez nie. Owa won przenikala chodniki w jego domu, zaslony, drewniane meble. Zawsze ciagnela sie za Joem, przesiakala jego ubrania, a nawet przedzierala sie przez odor dymu papierosow.

– Chyba powinienem zabrac sie z powrotem do roboty – oznajmil Jay, starajac sie, by jego glos brzmial bezna mietnie. – Te nasiona powinny jak najszybciej znalezc sie w gruncie.

– Naprawde? – Tym razem Popotte wbila w nasiona szczegolne spojrzenie. – A wiec to cos specjalnego?

– No wlasnie – odparl. – Cos nadzwyczaj specjalnego.

48

Pog Hill, jesien, 1977

Wrzesien nie przyniosl nic lepszego. Na listach przebojow znow krolowal Elvis – tym razem z utworem „Way Down”. Jay apatycznie przygotowywal sie do nadchodzacej malej matury. Pozornie zycie wrocilo do normy. Niemniej nie opuszczalo go poczucie zblizajacej sie katastrofy, poglebiane jeszcze, o dziwo, przez monotonnosc codziennej egzystencji. Do tej pory nie mial zadnych wiadomosci ani od Joego, ani od Gilly, co go rozczarowywalo, mimo ze nie dziwilo, gdy bral pod uwage fakt, ze opuscil Kirby Monckton, nie zegnajac sie z zadnym z nich. Do tego wszystkiego paparazzi z magazynu „Sun” sfotografowali jego matke uwieszona na ramieniu dwudziestoczteroletniego instruktora aerobiku przed wejsciem do ktoregos z klubow w Soho, w wypadku samochodowym zakonczyl zycie Marc Bolan, zas zaledwie kilka tygodni pozniej Ronnie Van Zant i Steve Gaines z zespolu Lynyrd Skynyrd zgineli w katastrofie samolotowej. Nagle Jay nabral przekonania, ze wszystko i wszyscy wokol niego zaczynaja umierac, rzeczywistosc zapada w nicosc, a na dodatek nikt inny tego nie dostrzega. Jego rowiesnicy zajmowali sie pokatnym paleniem papierosow i wymykali sie do kina w godzinach bezwzglednego zakazu opuszczania internatu. Jay patrzyl na nich z wyrazna pogarda. Sam wlasnie rzucil palenie. Teraz wydawalo mu sie to bezsensowne i do tego dziecinne. Przepasc pomiedzy nim a kolegami z klasy zdawala sie wciaz powiekszac. Niekiedy mial wrazenie, ze jest od nich co najmniej dziesiec lat starszy.

Nadeszlo swieto 5 listopada. Wszyscy jego koledzy zgromadzili sie wokol wielkiego ogniska i zajeli sie pieczeniem ziemniakow. Jay pozostal w sypialni i przygladal sie temu wszystkiemu z daleka. W powietrzu unosil sie gorzkawy, nostalgiczny aromat. Od ognia odrywaly sie plonace iskry i poprzez zaslone dymu ulatywaly ku ciemnemu, pogodnemu niebu. Jay czul zapach smazonego tluszczu i swad odpalanych petard. Po raz pierwszy od konca sierpnia zdal sobie sprawe ze swojej tesknoty za Joem.

W grudniu nie wytrzymal i uciekl.

Wzial ciepla kurtke, spiwor, tranzystorowe radio i troche pieniedzy. Wszystko to zapakowal do niewielkiej podroznej torby. Na zwolnieniu podrobil podpis matki, po czym opuscil szkole tuz po sniadaniu, by w ciagu jednego dnia przebyc jak najwiekszy kawal drogi. Zlapal okazje z centrum miasta na wylotowa szose szybkiego ruchu, a potem kolejna z autostrady Ml do Sheffield. Wiedzial dokladnie, dokad zmierza.

Dotarcie do Kirby Monckton zajelo mu cale dwa dni. Po opuszczeniu autostrady glownie posuwal sie na piechote, skracajac sobie droge przez pola i pagorkowate wrzosowiska. Ulozyl sie do snu w wiacie autobusowej, ale po jakims czasie dojrzal zblizajacy sie policyjny samochod patrolowy i od tego czasu nie odwazyl sie juz na zaden dluzszy postoj – bal sie, ze zostanie zgarniety. Bylo zimno, ale na szczescie nie padal snieg, mimo ze niebo wygladalo ponuro. Jay wciagnal na siebie wszystkie ubrania, ktore zabral ze soba, a i tak nie mogl sie rozgrzac. Na stopach mial odciski, jego buty pokrywala skorupa blota, on jednak myslal jedynie o Pog Hill Lane i o tym, ze Joe na pewno na niego czeka w swoim domu przepelnionym aromatem goracego dzemu i suszonych jablek, z ciepla kuchnia oraz grajacym radiem ustawionym na parapecie wsrod pomidorowych krzaczkow.

Вы читаете Jezynowe Wino
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату