Weszlismy do przyczepy. W srodku gral telewizor. Program ogladala wyciagnieta na lozku pietrowym dziewczyna.
– Poznajcie Cleo. Kupilem jej motor. Jezdzimy razem.
W nogach lozka siedzial facet.
– Moj brat Doug.
Podszedlem do Douga, machnalem mu piescia przed nosem i zadalem w powietrzu kilka bokserskich ciosow. Popatrzyl na mnie bez slowa. Trzymal dystans. I fajnie. Lubie takie typy.
– Masz cos do picia? – spytalem Jacka.
– Jasne.
Wyciagnal napoczeta whisky, zmieszal z woda.
– Dzieki…
– Napijesz sie? – spytal Sare.
– Dziekuje, nie lubie mieszac alkoholi.
– Leci dzisiaj na Przyladku Cod – wyjasnilem.
– Rozumiem…
Usiedlismy z Sara. Whisky byla jak trzeba.
– Fajnie tu jest – zauwazylem.
– Mozesz tu siedziec, dokad zechcesz – zaoferowal Jack.
– Moze zostane na zawsze…
Jack obdarzyl mnie swoim slynnym usmiechem.
– Braciszek nie nalezy do rozmownych, co?
– Ano nie.
– Trzyma dystans.
– Taa…
– Jak tam, Jack, nauczyles sie roli?
– Zawsze przegladam role dopiero w ostatniej chwili.
– Doskonale. Sluchaj, bedziemy juz leciec.
– Bardzo sie cieszymy, ze grasz glowna role – powiedziala Sara. – Jestem pewna, ze swietnie ci pojdzie.
– Dzieki…
Zaloga dalej siedziala w barze. Nie wygladali nawet na deczko bardziej pijanych. Nielatwo zmoc profesjonalistow.
Sara zamowila kolejny Przyladek Cod, ja wrocilem do Vodki 7.
Pilismy, snujac dalsze opowiesci. Sam tez opowiedzialem co nieco. Gadalismy z godzine, kiedy podnioslem glowe i zobaczylem Jacka, ktory wypatrywal nas w barze.
Sponad wahadlowych drzwi sterczala tylko jego glowa.
– Ej, Jack – wrzasnalem – chodz sie z nami napic!
– Nie moge, Hank. Zaraz zaczynamy zdjecia. Moze byscie przyszli popatrzec?
– Za chwile przyjdziemy, stary…
Zamowilismy po kolejnym drinku. Wlasnie obalalismy je pracowicie, kiedy zjawil sie Jon.
– Zaraz zaczynamy – oznajmil.
– Idziemy – powiedziala Sara.
– Idziemy – powiedzialem ja.
Dopilismy. Wzialem pare butelek piwa na wynos. Poszlismy na gore za Jonem. Weszlismy do pokoju. Na kazdym kroku poniewieraly sie kable i krecili sie technicy.
– Zaloze sie, ze jedna trzecia tych gosci wystarczylaby do tej roboty.
– To samo mowi Friedman.
– Friedman czasem ma racje.
– Dobra, zaraz zaczynamy – zapowiedzial Jon. – Zrobilismy juz pare prob na sucho, teraz bedziemy krecic. Stancie w tamtym rogu – poprosil. – Stad mozecie patrzec, nie bedac w kadrze.
Sara wycofala sie ze mna do kata.
– CISZA! – ryknal asystent rezysera. – WSZYSCY NA MIEJSCA! ZACZYNAMY!
Zapadla cisza jak makiem zasial.
Teraz przyszla kolej na Jona.
– KAMERA! POSZLA!
Drzwi otwarly sie i do pokoju wplynal, zataczajac sie, Jack Bledsoe. Kurza twarz, to przeciez mlody Chinaski. Ogarnelo mnie bolesne rozrzewnienie. To przeciez ja! Mlodosci, ty wredna suko, gdzie sie podzialas?
Chcialem byc znow mlodym kirusem. Chcialem byc Jackiem Bledsoem. Tymczasem bylem tylko starym prykiem, ktory pociaga w kacie piwo.
Bledsoe dotoczyl sie do okna przy stole. Podniosl sfatygowana rolete. Z usmiechem na twarzy zadal w powietrzu kilka bokserskich ciosow. Potem usiadl przy stole, wzial do reki olowek i kartke. Posiedzial chwile, odkorkowal butelke, pociagnal, zapalil papierosa. Wlaczyl radio, trafiajac na Mozarta.
Scena konczyla sie widokiem Jacka piszacego olowkiem na kartce…
To bylo to. Dokladnie to, o co chodzilo. Czy to mialo jakies znaczenie, czy nie, zagral dokladnie tak, jak bylo.
Podszedlem do Jacka i potrzasnalem jego dlonia.
– Jak mi poszlo? – spytal.
– Lepiej byc nie moglo… – zapewnilem go.
W barze zaloga dalej robila swoje i wygladala mniej wiecej tak samo jak przedtem.
Sara wrocila na Przyladek Cod, ja podazylem szlakiem Vodki 7. Wysluchalismy jeszcze paru naprawde niezlych historii, mimo to w powietrzu unosil sie smutek. Po zakonczeniu zdjec bar wraz z hotelem mialy zostac zrownane z ziemia, zeby ustapic miejsca intratniejszym obiektom. Czesc regularnych klientow mieszkala w hotelu od dziesiatek lat. Inni koczowali na opuszczonej stacji kolejowej w poblizu. Wlasnie zaczeto ich wysiedlac. Tak wiec pilismy w gestych oparach smutku…
– Trzeba juz wracac do domu nakarmic koty – rzucila w koncu Sara.
Picie moglo poczekac.
Hollywood moglo poczekac.
Koty nie mogly czekac.
Poslusznie wstalem.
Pozegnalismy sie z zaloga. Jakos dobrnelismy do samochodu. Nie balem sie usiasc za kolkiem. Otrzezwil mnie widok mlodego Chinaskiego w pokoju hotelowym z przeszlosci. Cholera, byl ze mnie tegi kogucik. Kawal niezlego zawadiaki.
Sare niepokoila przyszlosc zalogi. Ja tez nie widzialem ich dalszych losow w rozowych kolorach. Z drugiej strony w zaden sposob nie moglem sobie wyobrazic, jak wszyscy siedza w naszym salonie, popijajac i snujac swoje historie. Zdarza sie, ze czar pryska w zderzeniu z codziennoscia. Poza tym, ilu braci mozna miec na utrzymaniu?
Ruszylismy. Dojechalismy do domu.
Koty juz na nas czekaly.
Kiedy Sara na czworakach myla ich miski, ja tymczasem pootwieralem puszki.
Proste zycie to bylo to, co nam najbardziej odpowiadalo.
Poszlismy na gore. Umylismy sie i przebrali do snu.
– Co ci biedacy poczna ze soba? – zamartwiala sie Sara.
– Juz dobrze, dobrze…
Czas bylo klasc sie do lozek. Zszedlem na dol, zeby ostatni raz rzucic okiem na dom. Wrocilem na gore. Sara juz spala. Zgasilem swiatlo i tez zasnalem. Kawalek filmu, ktory obejrzelismy tego popoludnia, odcisnal na nas pewne pietno. Odtad nigdy nie mielismy juz mowic ani myslec tak samo. To bylo tak, jakbysmy dowiedzieli sie czegos nowego, choc trudno sprecyzowac czego, i wiedza ta niekoniecznie byla przyjemna.
29
Jon Pinchot wyrwal sie z getta. W umowie mial zastrzezone mieszkanie oplacone przez Firepower. Znalazl mieszkanie w poblizu siedziby wytworni. Kazdej nocy mogl podziwiac zapalajacy sie na dachu napis: „Firepower”. Napis oswietlal jego twarz we snie.
Francois Racine pozostal w getcie. Zalozyl ogrod, posadzil warzywa. Gral w swoja ruletke, uprawial ogrod i karmil kury. Byl jednym z najdziwniejszych ludzi, jakich spotkalem w zyciu.
– Nie moge opuscic moich kur – wyznal mi kiedys. – Umre tu, na obczyznie, posrod Czarnych, otoczony moimi kurami.