wlosach, ktore nie byly na pewno dzielem natury.

– Halo! – powiedziala panna Nickerson jeszcze raz, stojac juz na ganku z szeroko rozstawionymi nogami i z rekami wepchnietymi gleboko w kieszenie. Rozgladala sie wcale nie zmieszana, przeciwnie, tak pewna siebie jak pogromca w cyrku. – Jestem Susan Nickerson – oznajmila, i gdyby ktos uslyszal te slowa majac zamkniete oczy, bylby przekonany, ze wymowila je dojrzala i niezbyt mila niewiasta. – Poznalysmy sie dzis po poludniu.

– Oczywiscie, Susan – odparla Lucy. – To jest moj syn, Tony.

– Bardzo mi przyjemnie – rzekla Susan oschle. – Duzo o tobie slyszalam.

Jeff zrobil obrzydliwa mine.

– Mama przyslala mnie do pani, zeby zapytac, czy pani zagra dzisiaj w brydza na czwartego.

Jeff strzelil szybkim spojrzeniem w kierunku Lucy, po czym pochylil sie i podniosl krzeslo, ustawione na podlodze do gory nogami jako podporka dla teleskopu.

Lucy zawahala sie. Stanela jej przed oczami hotelowa weranda z rzadkiem przywiedlych slomianych wdowek.

– Dzisiaj niestety nie moge – odpowiedziala. – Prosze bardzo podziekowac mamusi, ale czuje sie zmeczona i chcialabym wczesnie pojsc spac.

– Okej – zgodzila sie Susan obojetnie.

– Brydz wyrzadzil nam jeszcze wiecej zlego niz prohibicja – zawyrokowal Jeff.

Susan przyjrzala mu sie z chlodna uwaga. Miala zimne, jasnoniebieskie oczy, okragle jak dwie monety.

– Slyszalam juz o panu – oswiadczyla.

Miala taki sposob mowienia, ze najzwyklejsze slowa brzmialy w jej ustach jak oskarzenie.

„Bardzo to bedzie do niej pasowalo, jezeli zechce zostac policjantka” – pomyslala Lucy zauwazywszy te szczegolna wlasciwosc.

Jeff rozesmial sie i powiedzial:

– Mysle, ze powinnas zachowac dla siebie to, co o mnie slyszalas.

– Pan jest ten chlopak z Dartmouth. Moja mama uwaza, ze pan jest bardzo przystojny.

Jeff skinal powaznie glowa na znak zgody.

– A jakie jest twoje zdanie? – zapytal.

– Owszem, dlaczego nie – odparla ze wzruszeniem ramion, ktore wywolalo falisty, pulchny ruch pod luznym sweterkiem. – Ale do filmu na pewno by pana nie przyjeli.

– Wlasnie tego samego sie obawialem. Jak dlugo tu jeszcze zostaniesz?

– Mam nadzieje, ze juz niedlugo – odparla dziewczynka. – Wole Nevade.

– Dlaczego?

– Bo tam sie przynajmniej cos dzialo. A tutaj prawdziwy cmentarz. Nieprawidlowy dobor grup wieku. Nawet kina nie ma, tylko w soboty i niedziele. Co wy tutaj robicie wieczorami?

– Obserwujemy gwiazdy – odparl Tony, ktory przez caly czas wpatrywal sie w nia jak urzeczony.

– Uhm… – Na Susan nie zrobilo to wiekszego wrazenia.

„Nie moze miec chyba wiecej niz czternascie lat – myslala Lucy z niesmakiem, lecz jednoczesnie ubawiona – a zachowuje sie w taki sposob, jakby tylko najbardziej wyrafinowane zboczenie moglo zajac jej uwage dluzej niz przez piec minut.”

Tony podszedl do Susan i podal jej teleskop proponujac uprzejmie:

– Moze chcesz troche popatrzec?

Znowu wzruszyla ramionami.

– Nic mnie to nie obchodzi.

Ale wziela teleskop i ze znudzona mina podniosla go do oka.

– Patrzylas juz kiedy przez takie cos? – zapytal Tony.

– Nie.

– Przez moj teleskop mozna ogladac gory na ksiezycu.

Susan przygladala sie ksiezycowi krytycznie i bez zyczliwosci.

– No, jak ci sie podoba? – dopytywal sie chlopak takim tonem, jakby byl wlascicielem ksiezyca.

– Dlaczego nie? Dosyc – odparla oddajac mu teleskop. – To jest ksiezyc.

Jeff parsknal smiechem, ale zaraz spowaznial. Susan zmierzyla go od stop do glow spojrzeniem policjantki.

– No, to juz musze isc – oswiadczyla. – Mama chce wiedziec, jak bedzie z tym brydzem. – Wykonala reka gest pelen wdzieku od siedmiu bolesci, jakby udzielala zebranym blogoslawienstwa, i rzucila na pozegnanie: – Dziekuje!

– Spotkamy sie jutro – zaproponowal Tony usilujac nadac swemu glosowi nonszalanckie brzmienie.

Lucy zauwazyla ten wysilek i uczula, ze az potnieje ze wspolczucia dla syna.

– Mozliwe – odparla Susan obojetnie.

„Moj biedny Tony! – westchnela w duchu Lucy. – Wiec to jest pierwsza dziewczyna, na ktora zwrocil uwage.”

– Bardzo mi bylo milo poznac panstwa – oswiadczyla Susan. – Jeszcze raz: dziekuje!

Patrzyli za nia, gdy sie oddalala zwirowana uliczka. Kragle posladki wypychaly niebieska tkanine spodni jak dwie pilki plazowe, dobrze napompowane powietrzem. Kiedy znikla za rogiem domu, Jeff otrzasnal sie calym cialem w sposob nieslychanie wymyslny.

– Zaloze sie, ze jej matka to lepszy numer – powiedzial. – No, prosze zgadywac do trzech razy, po co ta paniusia wybrala sie zeszlego lata do stanu Nevada.

– Niech pan nie probuje plotkowac – osadzila go Lucy. – Tony, przestan marudzic.

Tony wracal powoli do spraw doroslego swiata.

– Zabawnie wygladala w tych spodniach, prawda? Troche grubawo.

– Z czasem, jak sie lepiej rozejrzysz – pouczal go Jeff – kobiety beda ci sie wydawac coraz bardziej grubawe w spodniach.

Zarowno zart, ktory ocieral sie z bliska o sprawy plci, jak wspomnienie oschlosci i nonszalancji, z jaka ta dziewczynka potraktowala jej syna, przejely Lucy niemilym uczuciem. „Kazdego innego dnia smialabym sie z tego – stwierdzila w duchu odczuwajac z tego powodu pretensje do Jeffa. – A dzisiaj nie moge.”

– Tony – ponaglila chlopca – marsz do domu! Rozbierz sie i wloz pizame. A nie zapomnij umyc zebow.

Tony ociagal sie z odejsciem.

– A poczyta mi pan, kiedy juz bede w lozku? – zapytal jeszcze Jeffa.

– Jasne, ze tak.

– Dzisiaj ja ci poczytam – powiedziala Lucy bez zastanowienia.

– Kiedy ja wole, jak Jeff mi czyta – zaprotestowal Tony zatrzymujac sie znowu przy drzwiach. – Bo on opuszcza wszystkie niepotrzebne opisy.

– Jeff juz sie dosyc nameczyl przez caly dzien – obstawala przy swoim, zla, ze wmieszala sie do tej sprawy, ale zdecydowana nie ustapic. – Na pewno z kims sie umowil albo ma inne zajecie.

– Nie – zaczal Jeff – ja…

– W kazdym razie, moj Tony – przerwala Lucy tak ostro i rozkazujaco, jak prawie nigdy nie odzywala sie do syna – idz do domu i rozbieraj sie. Ale juz, zaraz!

– Dobrze – odparl chlopiec z nadasana mina. – Przeciez ja wcale nie chcialem…

– Idz juz! – krzyknela histerycznie.

Zaskoczony i troche wystraszony chlopak wszedl bez slowa do domu. Lucy krzatala sie po ganku szybko i nieco nerwowo. Zlozyla porozrzucane czasopisma, zamknela porzadnie koszyk do robot i postawila teleskop na krzesle przy poslaniu Tony’ego. Przez caly ten czas czula, ze Jeff przypatruje sie jej uwaznie, nucac po cichu jakas melodie. Zatrzymala sie przed nim. Stal oparty o kolumne ganku, z glowa ukryta w mroku, tak ze tylko oczy swiecily mu slabym polyskiem.

– Niech pan slucha. Nie podoba mi sie sposob, w jaki pan traktuje Tony’ego.

– Tony’ego? – zapytal ze zdziwieniem i prostujac sie wynurzyl sie z mroku w swiatlo lampy. – Z jakiego powodu? Przeciez zachowuje sie w stosunku do niego zupelnie naturalnie.

– Nikt nie umie sie zachowywac naturalnie w stosunku do dzieci stwierdzila Lucy zdajac sobie sprawe, ze jej glos brzmi sztucznie i jest troche zdlawiony. – Pan takze nie umie. Wszystkie te sliskie dowcipy. I to udawanie…

– Jakie udawanie?

– Ze pan go tak lubi. Ze pan jest naprawde mniej wiecej w tym samym wieku co on. Ze pan chce sie z nim zobaczyc po wakacjach.

– Bo tak jest naprawde – upieral sie Jeff.

– Niech pan mnie przynajmniej nie oklamuje. Na Swieto Dziekczynienia nie bedzie pan pamietal, jak on ma na imie. Rozbudzi pan w nim Bog wie jakie nadzieje… A z tego wszystkiego zostanie mu dluga, dluga jesien i rozczarowanie. Niech pan robi to, co do pana nalezy, i na tym koniec.

– O ile zrozumialem – bronil sie Jeff – moim zadaniem jest oddzialywanie w tym kierunku, aby Tony czul sie jak zdrowy, normalny chlopiec.

– Rozwinal pan w nim chorobliwe przywiazanie do siebie.

– Alez, Lucy – oburzyl sie Jeff.

– I na co to? Po co? – Teraz prawie krzyczala. – Z proznosci? Czy to jest taka satysfakcja przywiazac do siebie biednego, osamotnionego i chorego chlopca? Czy to warte tych wszystkich pana sztuczek? Znak Barana, Morze Plodnosci, ofiary z ludzi, Dziewica i karnawal w Dartmouth… – Byla zdyszana jak po dlugim biegu, slowa wyrywaly jej sie z gardla miedzy jednym a drugim spazmem szlochu. – Dlaczego pan nie wraca do siebie? Dlaczego nie zostawi pan nas nareszcie samych?

Jeff ujal ja za rece powyzej lokci i nie puszczal. Nie probowala sie wyrwac. Zapytal:

– Czy naprawde chcesz, zebym odszedl?

– Tak. Bo nie jestes w odpowiednim wieku. Za dorosly dla niego, a dla mnie za mlody. Poszukaj sobie dwudziestoletniej dziewczyny. – Gwaltownym ruchem wyrwala sie z jego uscisku. – Takiej, ktorej nie bedziesz mogl skrzywdzic – dorzucila. – Takiej na jedne wakacje. Takiej, o ktorej zapomnisz we wrzesniu, tak jak o nas zapomnisz.

– Lucy – wyszeptal. – Przestan.

– Idz stad – odpowiedziala prawie lkajac.

Ale on trzymal ja znowu, mocno zaciskal dlonie na jej nagich ramionach.

– Co ty myslisz, jak ja sie czulem w tym wszystkim? – zapytal ciagle tak samo przyciszonym glosem, aby Tony go nie mogl slyszec. – Dzien w dzien byc tak blisko ciebie. Wracac do domu i nie moc usnac, wspominac dotkniecie twojej dloni, kiedy pomagalem ci wysiasc z lodki. Wspominac szelest twojej sukni, kiedy przechodzilas obok mnie idac na obiad. Wspominac, jak brzmial twoj

Вы читаете Lucy Crown
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату