jak z rozpoznawaniem zapachow. Albo kiedy ktos szepcze w sasiednim pokoju i nie mozna dokladnie zrozumiec slow, ale mimo to wie sie, o co chodzi. I wtedy jest o wiele gorzej, niz gdyby cos powiedzial. Juz dosyc zawodu sprawil ojcu przez swoja chorobe. Tony zrozumial to obserwujac Olivera, gdy ten przygladal sie innym chlopcom w jego wieku.

Wiedzial, ze ojciec pragnie, aby zostal kims waznym, gdy dorosnie. Totez gdy go pytano, kim chcialby byc w przyszlosci, odpowiadal: „Astronomem”, bo nikomu innemu taka mysl nie wpadla jeszcze do glowy. Wszyscy inni chlopcy chcieli byc lekarzami, adwokatami albo zawodowymi pilkarzami. Oliver smial sie zawsze, kiedy Tony mowil o swoim przyszlym zawodzie, ale Tony wiedzial, ze ojciec uwaza to za dowod jego oryginalnosci nie biorac zreszta zbyt powaznie jego zamiarow, tak ze nie bylo mowy o zadnych dodatkowych zadaniach ani o zdobywaniu w szkole najlepszych stopni po to, aby moc sie dostac do Harvard.

Ale, wracajac do szkoly, bedzie musial jednak cos z tym zrobic. Niech sobie bedzie szkola, ale nie mysli sie rozstawac z matka.

Gdyby powiedzial to ojcu, ojciec zrobilby znowu taka mine i zaczalby zaraz opowiadac, jak to wszyscy chlopcy dorastajac przestaja sie trzymac maminego fartuszka. „Moze by tak pod sam koniec wakacji – rozmyslal Tony – kiedy juz bedzie za pozno, zeby mnie tu na dlugo zapakowali do lozka, moze by tak dostac jakiegos ataku? Takiego slabego ataku. Powiem, ze mi troche ciezko oddychac i ze mi lataja ciemne platki przed oczami. Jak posiedze na sloncu przez caly dzien, to sie okropnie rozgrzeje i bedzie wygladalo zupelnie, jakbym mial goraczke.”

Ostatecznie, wcale nie bylo tak zle chorowac. Tylko na poczatku wszystko go bolalo, bandazowali mu oczy i co piec minut zagladali do pokoju. Potem mama siedziala przy nim codziennie prawie przez caly dzien, czytala mu, rozwiazywala krzyzowki, spiewala i razem z nim jadla obiad. A kiedy chlopcy przyszli go odwiedzic, on byl zawsze gora, bo mogl im opowiadac, jak to o maly wlos nie umarl. Zaden inny chlopiec nie mogl sie pochwalic, ze takze o maly wlos nie umarl.

Albert Barker chcial to jakos nadrobic i zaczal opowiadac Tony’emu, jak to jest naprawde z malymi dziecmi. Wedlug tego, co mowil Albert Barker, kobieta i mezczyzna klada sie razem do lozka zupelnie bez ubrania i wtedy mezczyzna wchodzi na wierzch, na te kobiete i mowi do niej: „Rozloz nogi”, a kobieta zaczyna tak dziwnie postekiwac (Albert Barker probowal to nasladowac, brzmialo to tak, jakby ktos stekal podnoszac ciezka skrzynie), i w jakis czas potem robi sie bardzo gruba, i wtedy rodzi sie dziecko. Tony moglby sie prawie zalozyc, ze Albert Barker zmyslil co najmniej polowe tej historii, ale nie mial czasu dokladniej go wypytac, bo wlasnie wtedy weszla mama z ciastkami i mlekiem, a czul, ze o tej sprawie, tak samo jak o umieraniu, lepiej nie mowic przy doroslych.

Albert Barker nie przyszedl juz wiecej do niego. Chlopcy odwiedzili go pare razy z poczatku, ale potem przestali, bo nie bylo nic specjalnego do roboty, a siedzenie ot tak w pokoju, nie sprawialo im przyjemnosci. Mama mowila, ze chlopcy czekaja, az on wyzdrowieje i bedzie mogl sie bawic z nimi na dworze, i ze wtedy beda tak samo dobrymi kolegami jak dawniej.

W gruncie rzeczy nie bylo mu przykro, ze przestali do niego przychodzic, bo przeciez mama siedziala przy nim przez caly dzien. Mialby jednak ochote zobaczyc sie jeszcze raz z Albertem Barkerem, zeby wyjasnic tamta sprawe.

Ciekawe, czy Susan Nickerson takze wie o tym? Wyglada tak, jakby wiedziala Bog wie co o Bog wie ilu rzeczach. Tylko ze nie bardzo zwraca na niego uwage. Od czasu do czasu umawia sie z nim na wspolne plywanie albo wstepuje na chwile, zeby z nim porozmawiac, ale zawsze zdaje mu sie, ze ona szuka czegos innego albo ze czeka na jakis telefon, a jezeli ktos inny sie zjawia, to ona zaraz odchodzi.

Dobrze by bylo, zeby wakacje trwaly troche dluzej. Tak, gdyby lato bylo dluzsze, wymyslilby na pewno jakis sposob, zeby Susan Nickerson zaczela sie nim interesowac. Lato jest lepsze pod tym wzgledem od zimy. W lecie ludzie wiecej ze soba przebywaja. W zimie kazdy sie spieszy, odsuwa sie od ludzi i ciagle ma mysl zaprzatnieta czym innym.

Jeff wyjedzie do swojej szkoly i nie beda sie widzieli przez iles miesiecy. Moze juz nigdy sie nie zobacza? Nigdy. To niedobre slowo, ale czasami czlowiek musi spojrzec w twarz takim slowom. A nawet gdyby sie zobaczyli, to juz nie bedzie to samo. Co innego kiedy sie przebywa z kims razem przez caly czas, dzien po dniu, a zupelnie co innego kiedy sie go widuje raz na pare miesiecy. Po paru miesiacach ten ktos mysli juz o czym innym.

Dlatego wlasnie, miedzy innymi, nie chce wyjezdzac do szkoly: kiedy wroci do domu, mama bedzie myslala o czym innym. Doroslym chyba to nie przeszkadza. Na pozegnanie mowia: „Do widzenia”, sciskaja sobie rece i nic ich nie obchodzi, ze nie zobacza sie przez wiele miesiecy, wiele lat – moze nigdy? Dorosli naprawde nie rozumieja, co to znaczy byc przyjacielem. Nawet wtedy, kiedy babcia umarla i pochowali ja, ojciec nie bardzo sie zmienil. Nastepnego dnia rano czytal przy sniadaniu gazete, a zaraz nazajutrz po pogrzebie pojechal, jak zwykle, do pracy. Po tygodniu grywal juz w brydza wieczorami, jakby w ogole nic sie nie stalo. Tony poczul dreszcz chlodu i sprobowal sie lepiej otulic. Zalowal, ze zaczal rozmyslac o takich sprawach. Mimo wszystko, moglby sie zalozyc, ze gdyby mama umarla, to on nie gralby w brydza w tydzien potem.

Kto wie, czy nie powinien zostac doktorem, naukowcem? Moglby wynalezc taka szczepionke, zeby ludzie zyli bez konca. Zaczalby najpierw od malp. I nic by nikomu nie mowil, az dopiero ktoregos pieknego dnia zabralby z soba malpe do sali wykladowej. A tam juz wszyscy siedza zaciekawieni i czekaja, co on im powie. A on wprowadza malpe na podium i mowi: „Prosze panstwa, czterdziesci lat temu wstrzyknalem tej malpie nie znana nikomu moja szczepionke QY-07. Jak panstwo widza, malpa nie ma ani jednego siwego wloska i moze skakac po najwyzszych drzewach.”

A potem pilnowalby dobrze, komu dac te szczepionke. Najpierw mama i ojciec, i Jeff, i doktor Patterson. Bedzie mnostwo osob, ktorym odpowie: „Bardzo mi przykro, ale w zaden sposob nie moge. Nie wystarczy dla wszystkich.” Moga dawac nie wiem jakie pieniadze. Nie powie, o co mu chodzi, ale sam bedzie wiedzial bardzo dobrze.

Zasmial sie cichutko pod koldra na sama mysl o tym, jakie miny beda mieli ci ludzie, ktorym powie: „Bardzo mi przykro, ale nie wystarczy dla wszystkich.”

Obrocil sie na bok i wlasnie mial zamknac oczy, zeby dalej rozmyslac o niesmiertelnej malpie, kiedy zobaczyl, ze ktos idzie przez trawnik w kierunku domu. Wstrzymal na chwile oddech i nie poruszal sie, tylko patrzyl. Wtem rozpoznal, ze to idzie matka w luznym, rozpietym plaszczu. Nad sama trawa unosil sie lekki opar mgly i zdawalo sie, ze matka plynie ku niemu przez siwe jezioro. Nie odezwal sie do niej i poczekal, az wejdzie na ganek. Stanela, obrocila sie twarza ku mglom scielacym sie nad ziemia i przez kilka sekund patrzyla gdzies daleko przed siebie. Bylo bardzo ciemno, tylko waskie pasemko swiatla wymykalo sie z wnetrza domu na ganek przez odchylona zaslone, lecz Tony widzial dobrze, ze matka sie usmiecha.

– Mamo! – zawolal szeptem, bo przeciez byla noc i tak ciemno.

Mimo ze przemowil tak cicho, wzdrygnela sie calym cialem. Podeszla do niego i nachyliwszy sie pocalowala go w czolo.

– Dlaczego nie spisz? – spytala.

– Sluchalem, jak hukaja puszczyki. A gdzie ty bylas?

– Ot tak, poszlam sie troche przejsc.

– Wiesz, kim ja bede, jak dorosne?

– No kim, kochanie?

– Doktorem. I bede robil doswiadczenia z malpami. Rozesmiala sie, pogladzila go palcami po wlosach.

– Kiedy sie na to zdecydowales?

– Dzisiaj w nocy – odparl, ale nie wyjasnil jej przyczyn tej decyzji. Przyczyny mogly jeszcze poczekac.

– To bardzo wazna noc w takim razie, prawda?

– Tak, bardzo wazna.

Nachylila sie jeszcze raz i pocalowala go. Owial go cieply zapach. Plaszcz matki pachnial igliwiem, jak gdyby szla przez las i ocierala sie o galezie mlodych chojakow.

– A teraz juz dobranoc, panie doktorze – powiedziala. – Spij dobrze.

Weszla do wnetrza domu, a on zamknal oczy. Slyszal, jak sie porusza ostroznie, a potem swiatlo zgaslo i zrobila sie cisza. „Szczescie, ze nie poszedlem do jej pokoju, kiedy sie obudzilem – pomyslal Tony. – Pokoj bylby pusty i tylko bym sie wystraszyl.”

Puszczyki juz nie hukaly, bylo niedaleko do switu. Tony zasnal.

ROZDZIAL DZIEWIATY

Tony wrocil do domu po poludniu, o wiele wczesniej, niz sie spodziewal. Wycieczka byla zaplanowana na caly dzien, mieli bowiem zjesc obiad przy skale zwanej Straznica, na drugim koncu jeziora, i potem zwiedzic tamtejsze groty. Obiad zjedli na trawie, jak nalezy, i troche rzucili okiem na groty, ale zaraz zaczelo popadywac. Tony byl rad, ze Bert, ktory mial pod swoja opieka konie i woz, zagonil wszystkich z powrotem. Juz o godzinie drugiej wyruszyli w droge do domu. Wszystkie dzieci na tej wycieczce byly o wiele mlodsze od niego, poza tym byly jakies mamy i nianie, totez Tony czul sie przez caly czas albo osamotniony, albo wyzszy ponad to. Bylby sie wcale nie wybral, gdyby nie to, ze Jeff zwolnil sie na ten dzien, zeby pojechac do Rutland, do dentysty. Mama powiedziala, ze bedzie zajeta, a Tony zrozumial, ze chciala, aby pojechal. Teraz bylo dopiero kolo czwartej, w domu ani zywej duszy. Zajrzal do wszystkich pokoi, ale matki nigdzie nie znalazl. W kuchni lezala na stole kartka z wiadomoscia, ze pojechala do miasta na film i bedzie z powrotem o piatej.

Wzial jablko i wyszedlszy na ganek chrupal je i patrzyl na jezioro. Dzien byl chlodny, jezioro wydawalo sie szare i niezyczliwe. Zeby tak slonce chcialo sie pokazac, moglby troche poplywac. Dokonczyl jablka, zamachnal sie prawidlowo i cisnal ogryzkiem w drzewo. Nie trafil. „Ogryzek jest za lekki, wiatr go znosi” – zadecydowal. Pomyslal, ze warto by moze sprobowac zabrac sie autobusem hotelowym do miasta i poszukac matki. Ale rozmyslil sie. Ile razy udalo mu sie ja odszukac, w pierwszej chwili usmiechala sie i wydawala sie bardzo zadowolona, ale zaraz mowila: „Sluchaj, Tony, nie mozesz mi przeciez ciagle deptac po pietach.”

Poszedl do saloniku i spojrzal na zegar. Wlasciwie nie oplacalo sie jechac do miasta i szukac jej w kinie, jezeli miala wrocic o piatej. Zreszta nie mial pieniedzy i nie wiadomo, czy moglby sie dostac do sali kinowej. Nigdy nie byl w kinie. Najpierw ojciec mowil, ze jest jeszcze za maly, a potem mialo mu to podobno szkodzic na oczy. Ojciec nie uznawal kina. Nie uznawal calej masy rzeczy. Powtarzal ciagle Tony’emu: „Jak bedziesz starszy, synku. Jak bedziesz starszy.” Tony mial wrazenie, ze kiedy dojdzie wreszcie do dwudziestu lat, bedzie tak zapracowany odrabianiem i doganianiem tego wszystkiego, na co mu ojciec teraz nie pozwalal, ze nie wystarczy mu nawet czasu na spanie.

Wyszedl znowu na ganek i zalozyl plyte na adapter pozyczony od Jeffa. Byla to plyta z piosenka „Dajesz mi kosza, moja mila”. Przez chwile przysluchiwal sie krytycznie slowom piosenki, po czym puscil adapter na caly regulator, jakby na ganku odbywala sie prawdziwa zabawa. Nastepnie poszedl do pokoju matki, wzial wysokie lustro ustawione na toalecie pod sciana i wyniosl je na ganek. Kiedy byl mlodszy, a matki nie bylo w domu, szedl do jej sypialni, siadal na lozku i tak czekal az do jej przyjscia. Nie chcial sie stamtad ruszyc, dopoki nie uslyszal, ze juz wrocila. Ale teraz byl na to za stary.

Na ganku stal oparty o sciane kij baseballowy. Tony wzial go i przesunal wzdluz niego reke. Potem stanal przed lustrem w pozycji, lewa noge wysunal naprzod zachowujac dobra odleglosc miedzy obu stopami, tak jak mu Jeff pokazywal. Zamachnal sie kijem lagodnie, ostrzegawczo, wyczekujac wlasciwej chwili do uderzenia i wpatrujac sie chlodnym, czujnym wzrokiem w swoje odbicie w lustrze. Zrecznym, opanowanym ruchem przelozyl ciezar ciala na lewa noge i trzasnal kijem w pilke na wysokosci pasa, uginajac lekko kolana i obserwujac siebie uwaznie w lustrze. Przepuscil dwie pilki zaciskajac tylko palce na kiju, bo szly zbyt duzym lukiem. Potem machnal jeszcze z piec razy, pamietajac dociskac do siebie napiestki, cofac sie ramionami przed pilka i nie ruszac stop z miejsca. A kiedy mial juz dosyc cwiczenia z kijem, przeszedl do drugiej druzyny, wzial rekawice i pilke. Wymyslil sobie z Jeffem specjalna gre. Rzucali do siebie niskie i lewe pilki, a ten, kto dziesiec razy nie zlapal przegrywal. Zapisywali punkty olowkiem na drewnianym goncie na ganku. Jeff wygral dwadziescia dwa razy, a Tony tylko dwa. Tony cwiczyl teraz przed lustrem niskie i lewe pilki, a takze taki chwyt, kiedy pilka leci balonem i trzeba przycisnac rekawice do brzucha. Jeff mowil, ze to sie nazywa chwyt koszykarski i ze celuje w nim pewien obronca z druzyny bostonskiej, Rabbit Maranville. Nie bylo to wcale takie latwe, jak by sie moglo wydawac, zwlaszcza jezeli czlowiek musial rownoczesnie sledzic swoje odbicie w lustrze. Wlasnie wykonywal ten chwyt, kiedy uslyszal, ze ktos za jego plecami wchodzi na ganek. Nie odwrocil sie i dopiero po chwili zobaczyl, ze byla to Susan Nickerson. Miala na sobie te same niebieskie spodnie i sweter, jakby to byl jej mundur. Widzial ja rano w hotelu, przed samym wyjazdem na wycieczke. Zapytal, czy sie takze wybiera, ale ona odpowiedziala:

– Nie. Takie wycieczki sa przeciez tylko dla maluchow.

Jeszcze pare razy podrzucil pilke w gore, nie za wysoko, tak, zeby ja na pewno zlapac, bo czul, ze Susan mu sie przyglada. Ostatecznie, to ona powinna sie pierwsza odezwac.

– Serwus – powiedziala, a jemu wydalo sie, ze odniosl male zwyciestwo.

– Serwus – odparl swobodnie, nie przestajac podrzucac i chwytac pilki.

Вы читаете Lucy Crown
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату