Podeszla blizej i przygladala mu sie z podejrzliwym wyrazem twarzy.
– Co ty tu robisz? – zapytala.
– Cwiczenia rak. Gracz spod bramki musi miec przede wszystkim murowane rece.
– A po co ci to lustro?
Spojrzala w nie ponad ramieniem Tony’ego i poprawila sobie nieznacznie wlosy. Jak na dziewczynke w jej wieku, miala wlosy za dlugie i obciete w ten sposob, ze wydawala sie o wiele starsza.
– Zeby poprawic sobie forme – wyjasnil Tony. – Wszyscy najwieksi gracze cwicza przed lustrem.
Susan westchnela, jak gdyby ten temat, podobnie jak wszystkie inne tematy, okazal sie natychmiast po blizszym zbadaniu beznadziejnie nudny. Przez chwile wpatrywala sie uwaznie w Tony’ego tym swoim spojrzeniem pogromczyni zwierzat. Moglo sie wydawac, ze zastanawia sie nad sposobem, w jaki ma sobie poradzic z tym wlasnie okazem zwierzecia i wlasnie w tej chwili. Potem zaczela krazyc powoli po ganku, wziela do reki jakas ksiazke, przyjrzala sie jej z zimnym wyrazem i odlozyla niedbale, dotknela koncami palcow jakiegos pisma na stole, przystanela przy adapterze i bez najmniejszej przyjemnosci przysluchiwala sie rozkrzyczanej melodii.
– Sam jestes? – zapytala.
– No.
– Ta miejscowosc to istny cmentarz, prawda?
Tony wzruszyl ramionami, odwrocil sie od lustra i zaczal wpychac druga reke w rekawice.
– Czyja wiem? – odpowiedzial. – Moze dla dziewczyn, tak.
– Gdzie jest Jeff? – rzucila znienacka.
– Pojechal do Rutland. Zab go bolal.
– Aha, do Rutland… – Glos Susan brzmial teraz tak, jakby prowadzila sledztwo. Przyciszyla troche adapter. – A gdzie twoja mama? – zapytala tonem uprzejmej pani domu, ktora podtrzymuje rozmowe na temat dla niej bynajmniej nie interesujacy, wylacznie ze wzgledu na malo wyrobionego towarzysko goscia.
– Wybrala sie do kina. Za jakis miesiac ja takze bede mogl chodzic do kina.
– Ach, wiec wybrala sie do kina – powtorzyla Susan stawiajac jakby cien znaku zapytania po tych slowach.
– Tak.
– A co dzis wyswietlaja?
– Nie mam pojecia.
– To zapytaj swoja mame, jak wroci. – Jeszcze bardziej przyciszyla adapter.
– Po co mam ja pytac?
– Tak sobie, z ciekawosci. Moze poprosze moja mame, zeby mnie wziela dzis na ten film. Skad masz adapter?
– To Jeffa – odparl Tony. – Dostal w prezencie od swojej ciotki, kiedy wyjezdzal na uniwerek. Ta ciotka jest bogata i ciagle mu daje jakies prezenty. Jeff ma juz osiemset czterdziesci piec plyt. Zna sie wspaniale na swingu.
– Zdaje mu sie, ze jest nie wiadomo kim.
– Bo on jest Kims – powiedzial Tony z naciskiem.
– Gada tak, jakby mial juz z piecdziesiat lat. – Z tonu Susan wynikalo niezbicie, ze uwazala to za jedno z najciezszych oskarzen, jakie mozna wytoczyc przeciwko mezczyznie.
– Takiego rownego chlopa jak Jeff pewno nigdy nie spotkasz – oswiadczyl Tony bojowo.
– To tylko ty tak uwazasz.
Tony mial ochote powiedziec jej cos miazdzacego i ostatecznego, ale jak na zlosc nic miazdzacego nie przychodzilo mu na mysl.
– Tak, ja tak uwazam – odparl nieporadnie, zdajac sobie sprawe z tej nieporadnosci.
Susan podeszla do adaptera i zatrzymala go. Muzyka urwala sie z przykrym, oslizlym skrzypnieciem.
– Dlaczego zatrzymalas? – zapytal Tony.
– Nienawidze jazzu. Slucham tylko klasycznej muzyki. Gram sama na trzech instrumentach.
Tony zblizyl sie i znowu puscil adapter.
– Ale ja lubie jazz – oswiadczyl stanowczo. – I to jest moj dom.
– Nie twoj, tylko twojego ojca – poprawila go ze scisloscia godna prawnika. – Twoj ojciec za niego placi.
– To, co nalezy do mojego ojca, nalezy i do mnie.
– Niekoniecznie. Ale jezeli tak uwazasz, to sobie pojde.
– Szczesliwej drogi! – burknal opryskliwie, ale w jego glosie mozna bylo wyczuc niepewnosc.
– Okej. Wstapilam tylko dlatego, ze ta dziura jest taka beznadziejna.
Zaczela powoli schodzic ze schodow poruszajac tyleczkiem, ktorego wypuklosci przypominaly dwa baloniki plazowe. Tony patrzyl za nia z ukosa chmurnym wzrokiem. Wtem podniosl gwaltownym ruchem igle i zatrzymal adapter.
– Zreszta, co mi zalezy! – powiedzial nonszalancko. – Nie zachwycam sie specjalnie ta plyta.
Szybki, chlodny usmiech przemknal po twarzy dziewczynki. Tak sie usmiecha policjantka, kiedy sie jej uda wycisnac w sledztwie wyznanie winy.
– No, teraz to co innego – oswiadczyla laskawie i weszla z powrotem na ganek.
– Na jakich grasz instrumentach? – zapytal Tony uprzejmie.
– Na fortepianie, na puzonie i na wiolonczeli.
Zrobilo to na nim wrazenie, ale nie chcial sie przyznac i dla wzmocnienia w jej oczach wlasnej pozycji wzial teleskop i zaczal sie wpatrywac w niebo z bardzo fachowa mina.
– Pelno kumulusowych oblokow na niebie, zwanych
– Komu to wszystko potrzebne?
– W Mount Wilson, wiesz, to jest w Kalifornii, maja taki silny teleskop, ze mozna przez niego obserwowac gwiazdy w bialy dzien. Zaloze sie, ze tego nie wiedzialas.
– No dobrze, ale komu to jest potrzebne?
Z uczuciem delikatnego triumfu Tony zatrzasnal pulapke:
– A komu jest potrzebne granie na wiolonczeli?
– Mnie. Bo kiedys bede wybitna artystka.
– Kto ci to powiedzial? – zapytal z powatpiewaniem.
Zrobil odkrycie, ze ta mieszanina wrogosci i sceptycyzmu stwarzala pomiedzy nimi most wyrownujacy roznice wieku i plci i pozwalajacy mu, przynajmniej w danej chwili, rozmawiac z nia mniej wiecej jak rowny z rownym.
– Pan Bradley mi powiedzial – odparla Susan. – To nasz nauczyciel muzyki. Dyryguje szkolna orkiestra. Na meczach pilki noznej gram w orkiestrze na puzonie, bo przeciez nie moge ciagnac za soba wiolonczeli. Pan Bradley mowi, ze mam wybitne wrodzone zdolnosci. Zeszlej zimy, w szkole, chcial mnie pocalowac. On probuje z wszystkimi dziewczynkami. Zeszlego roku calowal sie z trzema pierwszymi skrzypaczkami po kolei.
– Co mu na tym zalezy? – zapytal Tony starajac sie nie pokazac po sobie, jak bardzo go interesuje ta rozmowa.
Susan wzruszyla ramionami.
– On to lubi.
– A cos ty zrobila, kiedy cie chcial pocalowac?
– Pozwolilam mu – odpowiedziala zwiezle.
– Dlaczego?
– A dlaczego mialam mu nie pozwolic? Ale kiedy mnie zaczal obmacywac, to powiedzialam, ze pojde do dyrektorki, i dal mi spokoj. On jest prawdziwym artysta, ten Bradley. Jak gra na skrzypcach, to zamyka oczy. A w kinie, jak sie caluja, to takze zawsze zamykaja oczy. Twoja mama jest teraz w kinie? – zapytala go nagle.
– Mowilem ci przeciez.
– Ja tylko tak, chcialam sie upewnic.
Przeszla powoli dookola ganku stapajac na czubkach palcow, jak baletnica cwiczaca pas.
– Calowales sie juz z jakas dziewczyna?
– Ja… ja… no pewnie, ze tak – odparl Tony.
– Ile razy?
Zawahal sie szukajac w mysli jakiejs rozsadnej liczby.
– Siedemnascie – zdecydowal sie w koncu.
Susan podeszla do niego blisko i zatrzymala sie. Zauwazyl z przykroscia, ze jest co najmniej o dwa cale wyzsza od niego.
– Zobaczymy – powiedziala chlodno.
– Co to ma znaczyc? – zapytal Tony grubym i szorstkim glosem, usilujac zyskac w ten sposob na czasie.
– Zobaczymy – powtorzyla z niklym usmieszkiem, ktory przesunal sie po jej twarzy nie dotykajac wcale chlodnych, nieufnych oczu, podobnych do stalowych pieniazkow. – Moge sie zalozyc, ze jeszcze nigdy nie pocalowales zadnej dziewczynki.
– A wlasnie ze tak – upieral sie przycisniety do muru. Bardzo pragnal w tej chwili byc wyzszy przynajmniej o dwa cale.
– No, to pokaz – rzucila wyzywajaco.
– Okej.
Tony’emu wydalo sie nagle, ze ma goraczke. Westchnal z glebi serca, zeby ktos predko nadszedl i przeszkodzil im. Ale nikt nie nadchodzil. Postapil wiec ostroznie krok naprzod i pocalowal Susan. Pierwszy pocalunek spudlowal, wyladowal bowiem mniej wiecej na brodzie. Susan ugiela lekko kolana i tym razem Tony odnalazl jej usta. Pocalowal ja spiesznie, zeby tylko pokazac, ze sie nie boi.