– No, widzisz – rzekl obejmujac ja ramieniem.

– Zdejmij okulary.

Tony zdjal okulary i polozyl je ostroznie na adapterze. Pocalowal ja jeszcze raz. Usta Susan mialy mietowy smak gumy do zucia i zaczelo mu to sprawiac przyjemnosc.

Zadowolona ze swojego eksperymentu Susan odsunela sie od niego.

– Strasznie wymarla dziura – powiedziala niechetnie. Wyciagnela z kieszeni niebieskich spodni lusterko i pomadke do ust i zaczela sobie poprawiac wargi. Tony zalowal, ze nie jest co najmniej o piec lat starszy, bo wtedy nie czulby sie moze tak bardzo zgoraczkowany.

– Gdybym tu miala chociaz jednego chlopca w odpowiednim wieku – mowila Susan malujac sie dalej – nie zachodzilabym na pewno do ciebie.

Patrzyl na nia zdumiony. Zdawal sobie sprawe, ze bola go te slowa, ale nie mogl zrozumiec, dlaczego. Roztargnionym ruchem wzial teleskop i zaczal sie wpatrywac w niebo.

– Pulap sie podnosi – oznajmil po chwili.

Susan obserwowala go z chlodna uwaga, niby pogromca zwierzat, ktory postanawia przerobic jeszcze jedna sztuczke przed zamknieciem na noc klatek.

– A wiesz, co robia dorosli, kiedy ida razem do lozka? – zapytala.

– Pewnie ze wiem – odparl z falszywa nuta w glosie.

– No, co?

Przypomnial sobie, co Barker opowiadal o tych sprawach. Ale pomieszalo mu sie to wszystko w glowie, a przy tym Barker tak niewyraznie mowil o konkretnych szczegolach. Tony przestraszyl sie, ze gdyby zechcial powtorzyc to, co slyszal, zdradzilby sie tylko przed Susan ze swoja beznadziejna ignorancja.

– No coz – odparl z zaklopotaniem – wiem tylko, ze…

– Wiec wiesz czy nie wiesz? – nastawala nieublaganie.

Tony siegnal po okulary i wlozyl je z powrotem, aby zyskac troche na czasie.

– Jeff zaczal mi wlasnie o tym mowic ktoregos dnia – bakal nieskladnie. – Powiedzial, ze moj ojciec go o to prosil. Cos takiego o… o nasieniu.

– O nasieniu! – prychnela pogardliwie. – Juz z tego widac, ze nie masz o niczym pojecia.

– A skad ty wiesz wszystko tak dobrze? – zaatakowal Tony, usilujac sie w ten sposob ratowac.

– Bo jednej nocy podgladalam mame i ojca. To znaczy, mojego ojczyma. Wrocili pozno do domu i mysleli, ze spie. Zapomnieli zamknac drzwi od sypialni. A ty nigdy nie podgladales swoich rodzicow?

– Nie – odparl Tony. – Oni nigdy nie robia takich rzeczy.

– Na pewno robia.

– Nie, nie robia.

– Nie badzze takim naiwniakiem – powiedziala znudzonym tonem. – Przeciez wszyscy to robia.

– Ale nie moi rodzice! – wykrzyknal glosno.

Czul, ze musi temu zaprzeczyc ze wszystkich sil, ale nie wiedzial dlaczego. Na pewno mialo to cos wspolnego z tym postekiwaniem, podobnym do swinskiego chrzakania, ktore Albert Barker probowal nasladowac.

– Ach, przestan sie wyglupiac – rzekla Susan.

Bal sie, ze lada chwila moze sie rozplakac, i nienawidzil jej za to, ze byla tutaj i ze mowila w ten sposob.

– Jestes zepsuta. Jestes obrzydliwa dziewucha – rzucil jej prosto w twarz.

– No, no, tylko bez przezywania! – powiedziala ostrzegawczym tonem.

– Obrzydliwa dziewucha! – powtorzyl.

– No, to najlepiej pojdz sam i zobacz. W dodatku, wcale nie z twoim ojcem.

– Klamiesz!

– Pojechala do kina! – Susan zrobila pogardliwy ruch reka. – Filmy wyswietlaja tylko w soboty i niedziele. Moga ci bajerowac, co im slina na jezyk przyniesie, a ty we wszystko wierzysz, moze nie? Dzieciak z ciebie. – Gwaltownym gestem wskazala za siebie. – Idz tam, do domu jego siostry, i zajrzyj przez okno, tak jak ja zajrzalam. Przekonasz sie, czy klamie.

Tony zamierzyl sie na nia niezdarnie teleskopem, ale Susan byla zwinniejsza i silniejsza od niego. Przez chwile szamotali sie z soba, az w koncu wyrwala mu teleskop i z rozmachem rzucila na podloge. Stali naprzeciw siebie i dyszeli.

– Nie probuj sie na mnie porywac – powiedziala wreszcie odpychajac go pogardliwie. – Maluch! Glupi maluch! A nie zapomnij wziac swoich okularow.

Obrocila sie na piecie i odeszla kolyszac biodrami, na ktorych opinaly sie ciasno niebieskie spodnie.

Tony patrzyl za nia i gryzl wargi, aby powstrzymac lzy. Potem, nie zdajac sobie sprawy, dlaczego to robi, poszedl do pokoju matki i usiadl na lozku. W pokoju pachnialo perfumami i specjalnym gatunkiem mydla, ktore Lucy sprowadzala sobie z Nowego Jorku. Nagle zerwal sie i znowu wyszedl na ganek. Na dworze bylo spokojnie, chmury opuscily sie jeszcze nizej, a jezioro wydawalo sie jeszcze bardziej szare i nieprzychylne niz przedtem. Stal przez chwile w tej ciszy i spokoju, potem zeskoczyl z ganku i zaczal biec wzdluz brzegu jeziora, przez las, w strone domu, w ktorym mieszkala siostra Jeffa.

ROZDZIAL DZIESIATY

Zmierzchalo juz, kiedy Lucy i Jeff zblizali sie do domu. W rozdarciu miedzy chmurami widac bylo slonce zachodzace za gory. Ostatnie promienie padaly niemal poziomo i, pozbawione juz ciepla, malowaly jezioro na olowianorozowy kolor. Ponad woda niosly sie z drugiego brzegu dzwieki trabki. Zdawalo sie, ze dolatuja z wiekszej odleglosci niz zwykle, tak chwiejnie brzmialy, stlumione i osmetniale w ten chmurny wieczor. Lucy miala na sobie plaszcz od deszczu uszyty w ten sposob, ze spadal jej z ramion, jak peleryna, sztywnymi, dostojnymi faldami, ktore poruszaly sie w rytm powolnych krokow. Jeff szedl nieco z tylu. Zmierzali przez trawnik w kierunku domu. Lucy weszla na schody prowadzace na ganek i zatrzymala sie na drugim stopniu, nasluchujac melodii z tamtego brzegu. Zaczela zdejmowac plaszcz, Jeff pomogl jej, polozyl okrycie na krzesle i obrocil ja powoli twarza ku sobie. Skulila sie troche w ramionach i usmiechnela sie do niego przechylajac w bok glowe. Ukosne promienie slonca zdawaly sie wyczarowywac z twarzy Jeffa kilka rozmaitych wyrazow naraz, jak gdyby on sam nie byl pewien, czy jest w tej chwili zwyciezca czy zwyciezonym, czy jest szczesliwy chowajac w sobie wspomnienie tego popoludnia, czy tez pelen rozpaczy, ze oto juz minelo. Dzwieki trabki zamieraly ostatnim echem na wodzie. Lucy zblizyla sie do stolu i wziela paczke papierosow.

– Gdziekolwiek sie znajde – zaczal Jeff podsuwajac jej ogien – ile razy uslysze granie trabki, zawsze sobie przypomne o tym…

– Ciicho – ostrzegla go polglosem:

Odrzucil zapalke i zapatrzyl sie w Lucy. Jej szare, podluzne oczy byly wpol przymkniete, usmiechaly sie, kryly w sobie jakas niezrozumiala aluzje do Wschodu i mialy taki wyraz, jak gdyby strzegly tajemnicy, ktorej nie wyjawia nigdy nikomu. Jeff patrzyl na jej miekko zarysowane, pelne usta, ktore teraz, bez szminki, zlewaly sie z opalenizna na twarzy i wydawaly sie prawie bezbarwne.

– O Boze! – wyrzekl sciszonym glosem. Nie wzial jej w ramiona, tylko powoli, delikatnie przesunal dlonia wzdluz jej boku, a potem pieszczotliwie zatrzymal reke na brzuchu. – Taki cudowny zakatek – wyszeptal.

Lucy zasmiala sie i powtorzyla ostrzegawczo:

– Ciicho.

Chwycila jego reke, podniosla do ust i ucalowala wnetrze dloni.

– Dzis w nocy… – upomnial sie.

Pocalowala go w czubki palcow z zabawnym cmoknieciem, tak jak sie caluje raczke dziecka.

– Nie, juz dosyc – powiedziala stanowczo. Puscila jego reke i otworzyla drzwi do wnetrza domu. – Tony! – zawolala. – Tony, gdzie jestes?

Nie bylo odpowiedzi, wiec wrocila do Jeffa. On podniosl z podlogi rekawice i pilke, ktore Tony porzucil tu przed godzina, i zaczal podbijac pilke, cwiczac najrozmaitsze chwyty lewa reka.

– Pewnie jeszcze nie wrocil z wycieczki – powiedzial. – Nie niepokoj sie. Na pewno wroci na kolacje.

– Mam ochote pojsc do pokoju i przebrac sie.

Jeff polozyl z powrotem rekawice i pilke na podlodze.

– Nie, nie odchodz jeszcze – poprosil. – Zostan tutaj. Przeciez nie musisz sie przebierac. Przepadam za ta twoja sukienka. – Dotknal nakrochmalonej tkaniny, ktora odstawala sztywno na biodrze. – Okropnie sie do niej przywiazalem.

– No, dobrze – zgodzila sie. – Wszystko robimy tak, jak ty chcesz, bo…

Nie dokonczyla.

– Bo co?

– Bo masz dwadziescia lat.

– Do diabla z takim uzasadnieniem!

– Nie ma zadnego innego, moj chlopczyku – rzekla Lucy pogodnie.

Polozyla sie na rozsuwanym fotelu, z nogami spuszczonymi na podloge. Jeff stal nad nia i patrzyl, jak lezala z glowa odrzucona na poduszki, mruzac oczy przed dymem z papierosa.

– O Boze! – wymamrotal.

– Przestan mowic: O Boze!

– Dlaczego?

– Bo to wywoluje zupelnie niepotrzebne skojarzenia. Dopro wadzisz do tego, ze bede sie czula winna, a ja nie chce sie czuc winna. No i usiadz. Przeciez nie musisz byc ciagle nade mna.

Usiadl na podlodze opierajac sie plecami o fotel, z glowa blisko jej lona.

– Kiedy ja bardzo lubie byc nad toba – powiedzial.

– Ale tylko w scisle okreslonych godzinach. – Koncami palcow musnela z tylu jego glowe, tuz ponad karkiem. – Rozkoszne… – szepnela. – Nie wolno ci nosic dluzszych wlosow.

– Okej.

Przesunela dlonia po jego glowie.

– Masz mocna, twarda czaszke.

– Okej.

– Wlosy pachna ci tak jak Tony’emu. Pachna latem. Tak sucho, slonecznie. Wlosy mezczyzn nabieraja z wiekiem innego zapachu. Papierosy, klopoty, zmeczenie, fryzjerzy…

Вы читаете Lucy Crown
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату