– A jaki jest zapach zmeczenia? – zapytal Jeff.
Zastanowila sie.
– Taki sam jak smak aspiryny – odparla po chwili. – Gdybym byla mezczyzna, kochalabym tylko siedemnastoletnie dziewczatka, takie lsniace, jedrne, swiezutkie.
– A ja, gdybym byl mezczyzna, kochalbym tylko ciebie.
Rozesmiala sie.
– Masz rycerskie maniery. Ale teraz, mow, prawde. Ile miales dziewczat?
– Jedna.
– O, to znaczy, ze razem ze mna dwie.
– To znaczy, ze razem z toba… jedna.
– Jestes naprawde rycerski. Oczywiscie, nie wierze ci ani troche – rzekla Lucy.
– No, wiec dobrze, zaraz sie wyspowiadam. Jestem uwodzicielem. Odkad skonczylem pietnascie lat, z pol tuzina kobiet popelnilo z mojego powodu samobojstwo. Poza tym jestem bigamista. W dziesieciu stanach sady poszukuja mnie pod rozmaitymi nazwiskami. Uwiodlem najukochansza przyjaciolke mojej rodzonej babki, kiedy mialem zaledwie cztery lata, i od tego czasu nie proznowalem. Jestem na czarnej liscie we wszystkich przyzwoitszych szkolach zenskich na Wschodzie. Moja ksiazka pod tytulem „Jak zdobyc, zatrzymac przy sobie i pozbyc sie kobiety?” zostala juz wydana w dwunastu krajach, z tego w kilku takich, gdzie mowi sie tylko jezykami wymarlymi dwa tysiace lat temu.
– No, dosyc juz, dosyc. Zrozumialam – przerwala mu ze smiechem. – Jestes dziwny. Myslalam, ze mlodzi mezczyzni sa dzisiaj strasznie… wiesz, rozpuszczeni.
– Jezeli o mnie chodzi, to raczej odwrotnie.
Lucy uniosla glowe z poduszki i przygladala mu sie z zaciekawieniem. Nie odwrocil sie ku niej.
– Wierze ci – powiedziala.
– Czekalem.
– Na co?
– Na ciebie – odparl bez namyslu.
– Nie blaznuj.
– Ja wcale nie blaznuje. Czekalem na cos… – Zawahal sie. – Na cos porywajacego. Nie uznaje takich przypadkowych, niewaznych, niedoskonalych historii. A te dziewczeta, ktore znalem dotychczas? Byly ladne albo sprytne, albo zabawne. Ale ani jedna nie byla porywajaca.
– Cos podobnego! – zdumiewala sie. – Alez ty jestes romantyk.
– Albo sie kocha romantycznie – stwierdzil mentorskim tonem – albo mozna rownie dobrze pojsc pocwiczyc na boisku sportowym.
Rozesmiala sie na te slowa.
– Naprawde, jestes dziwny. – Usiadla i zapytala juz powazniejszym tonem: – Wiec uwazasz, ze ja jestem porywajaca?
– Tak.
– No wiesz, pierwszy raz w zyciu ktos o mnie mysli w ten sposob.
– A twoj maz?
– Nie wiem – odparla ostroznie. – Przypuszczam, ze jest mu ze mna wygodnie.
– To nieduzo.
– Nieduzo? – Ton Lucy pelen byl rezerwy. – Dotychczas tak wlasnie bylo.
– A teraz?
Odrzucila nie dopalony papieros i paru umiejetnymi ruchami rak wygladzila suknie.
– A teraz mam ochote przejsc sie do baru i napic sie czegos – rzekla wstajac.
Jeff cofnal ramie i nie odwracajac sie popchnal ja delikatnie z powrotem na fotel.
– Jakie… jakie jest to twoje malzenstwo? – zapytal.
– Na co ci ta wiadomosc?
– Musze wiedziec. Chce wiedziec o tobie wszystko. Chce zobaczyc twoje fotografie, kiedy bylas mala dziewczynka. Chce wiedziec, jakie jest twoje panienskie nazwisko.
– Hammond.
– Hammond – powtorzyl za nia. – Lucy Hammond. Doskonale. Chce wiedziec, jakie ksiazki czytalas, kiedy mialas czternascie lat.
–
– Doskonale. Chce wiedziec – mowil dalej – jak zamierzalas ulozyc sobie zycie, zanim wyszlas za maz. Chce wiedziec, o czym rozmawiasz z mezem w domu, przy stole.
– I po co ci to?
– Bo chce, zebys do mnie nalezala. Chce miec twoja przeszlosc i caly ten czas, kiedy nie bylas ze mna, i twoja przyszlosc.
– Oj, ostroznie! – przerwala mu ostrzegawczym tonem.
– Nie chce byc wcale ostrozny. Wiec jak jest z tym twoim malzenstwem? Z tym prawomocnym, zbudowanym na opoce malzenstwem?
– Zawsze uwazalam – odparla rzeczowo – ze jest zupelnie udane.
– A teraz jak uwazasz?
– Od polowy wrzesnia bede znow uwazala, ze jest zupelnie udane.
Jeff podniosl sie, przeszedl przez ganek i oparl sie o slup podtrzymujacy daszek, spogladajacy w dal, na jezioro.
– Lucy – odezwal sie nagle.
– Co takiego?
– Kiedy on tu przyjedzie… – Mowil stlumionym glosem. – Ten Crown… bedziesz z nim spala? – Odwrocil sie i patrzyl jej prosto w twarz.
Lucy zerwala sie z fotela i chwycila swoj plaszcz.
– Juz najwyzszy czas, zebysmy poszli sie czegos napic – oznajmila stanowczo.
– Odpowiedz na moje pytanie.
– To nie ma nic wspolnego z nasza sprawa. Wlozyla plaszcz i zaczela go zapinac.
– Musisz mi cos obiecac – powiedzial nie ruszajac sie z miejsca.
– Ale co?
– Przyrzeknij mi, ze nie bedziesz wspolzyla z mezem, dopoki…
– Dopoki?
– Dopoki bedziemy ze soba razem.
Lucy zapiela juz plaszcz i podniosla kolnierz.
– To znaczy, jak dlugo?
Jeff przelknal sline i baknal z nieszczesliwa mina:
– Nie wiem.
– Powiedz dokladnie – domagala sie Lucy. – Dwa dni? Tydzien? Do konca lata? Czy przez piec lat?
Podszedl blisko, ale nie dotykal jej.
– Nie zlosc sie na mnie – wyrzekl zgnebionym glosem. – Ja po prostu nie moge zniesc tej mysli… Sluchaj, mozemy sie stale widywac. Bede przyjezdzal do ciebie przynajmniej raz na miesiac. A oprocz tego swieta: Dziekczynienie, ferie gwiazdkowe. Prawie na kazdy weekend moge przyjezdzac do Bostonu.
Lucy potakiwala, na pozor biorac to wszystko bardzo powaznie.
– Aha, do Bostonu. W jakim hotelu uwazasz, ze moglabym sie zatrzymywac? U Ritza czy u Copleya? A moze w ktoryms z tych hotelikow dla komiwojazerow? W „Touraine”? Albo u Statlera? A co z obraczka? Jak myslisz, moze lepiej ja zdjac?
Jeff podniosl rece, jak gdyby chcial sie zaslonic od ciosu.
– Lucy! – prosil w udrece. – Lucy, przestan!
– A jak mam cie przedstawiac w Bostonie? – znecala sie nad nim. – Jako mojego syna czy siostrzenca? Moze jako starego przyjaciela?
– Nie osmieszaj naszego stosunku – rozgniewal sie.
– Jak radzisz, co mam powiedziec mezowi? Ze pewna osoba, ktorej nazwiska nie moge ujawnic, ma zastrzezenia co do…
– Przestan. Jest tysiac sposobow na przeprowadzenie takiej rzeczy.
– Naprawde? – zapytala z przyjemnym zdziwieniem. – Moze wystosujesz note. Jako kandydat na dyplomate. Na pewno ci sie to przyda pozniej, kiedy bedziesz musial przeslac note protestacyjna premierowi Iranu albo ostre ostrzezenie pod adresem wegierskiego ministra spraw zagranicznych. Drogi Panie! Doszlo do naszej wiadomosci, ze istnieje kilka wzajemnie sprzecznych roszczen odnosnie ciala Panskiej malzonki…
– Nie nasmiewaj sie ze mnie – powiedzial z posepna mina. – Co chcesz, zebym zrobil? Lucy, kochana moja, dotychczas bylo przeciez cudownie. Czy masz mi za zle, ze chce, zeby dalej bylo tak samo?
– Cudownie. – Lucy potakiwala ironicznie. – Milosc ich byla cudowna. W czasie ferii, w taniutkim hoteliku, a mlody czlowiek zawsze potrafil zdazyc z powrotem na pierwszy poniedzialkowy wyklad. To jest dla ciebie cudowne, prawda?
– O Boze! – jeknal Jeff. – Czuje sie jak w matni. Gdybym byl
starszy, na jakims stanowisku, gdybym mial troche wlasnych pieniedzy…
– To co? – prowokowala go Lucy.
– Moglibysmy razem wyjechac. Pobrac sie. Zyc razem. Przez chwile wahala sie, w koncu zas rzekla cichym, lagodnym glosem:
– Badz zadowolony, ze nie jestes starszy ani na stanowisku, ze nie masz pieniedzy.
– Dlaczego?
– Bo nie wyjechalabym z toba.
– Nie, Lucy, nie mow tak!