– Wyplynal daleko, daleko na jezioro – mowila nerwowo. – Jeff plynal za nim lodka. Serce stalo mi w gardle, ale…

– Rozmawialem z nim tylko chwile – rzekl Oliver i zwrocil sie uprzejmie do Jeffa. – A pan jada teraz wszystkie posilki w hotelu?

– Tylko w tym tygodniu – wtracila Lucy, zanim Jeff zdazyl odpowiedziec. – Siostra Jeffa wyjechala na jakis czas i biedak zostal z dwiema puszkami lososia, wiec ulitowalismy sie nad nim.

– Ach, tak – usmiechnal sie 01iver. – Wygladacie oboje tak, jakby lato dobrze wam sluzylo.

– Bylo zupelnie niezle – odparla Lucy – chociaz duzo padalo. No, ale teraz opowiadaj o sobie. Jak ci sie udalo wyrwac z drukarni? Moze ci cudowni ludzie nagle wszyscy zastrajkowali?

– Nie, nie zdarzylo sie nic nadzwyczajnego. Po prostu udalo mi sie ukrasc troche czasu.

– W miescie musi byc teraz okropnie, prawda?

– No, nie tak bardzo.

Lucy poklepala go lekko po reku. – Tak nam cie bylo brak. Tony dopytywal sie, kiedy przyjedziesz. Ale teraz zostaniesz troche dluzej z nami?

– Nie wiem. To zalezy.

– Och! „To zalezy” – powtorzyla kaprysnie i przeszla do malego przedpokoiku, prowadzacego do pokoi sypialnych. – Tony, Tony! – zawolala na syna.

– Nie wolaj go. Chcialem z toba pomowic, Lucy.

Jeff, ktory ciagle stal przy drzwiach, odchrzaknal zazenowany.

– W takim razie – odezwal sie – moze lepiej, zebym ja…

– Z panem tez, jesli to panu nie robi roznicy – dokonczyl 01iver z milym usmiechem. – Chyba nie wezmie pan tego za zle, jezeli poprosze, zeby pan zechcial zaczekac chwile nad jeziorem? Zdaje sie, ze deszcz juz ustal. Chcialbym najpierw pomowic z zona, a potem, jesli to panu odpowiada, poprosze pana.

– Oczywiscie – odparl skwapliwie Jeff. – Prosze sie nie spieszyc.

– Dziekuje – rzekl 01iver, gdy Jeff byl juz prawie na ganku.

Lucy poczula suchosc w ustach. Pragnela krzyknac za Jeffem:

„Zostan! zostan! Daj mi czas zebrac mysli.” Patrzyla jednak w milczeniu, jak wychodzil z pokoju, potem przelknela sline usilujac zwilzyc usta i gardlo i przezwyciezajac sie podeszla do Olivera. Byla niemal pewna, ze ma usmiech na twarzy, kiedy obejmowala go ramionami. „W tej chwili najwazniejsza rzecz – pomyslala – zeby sie zachowywac normalnie.” Ale co to znaczy: normalnie? Ogarnal ja nagle paniczny lek, bo nie mogla sobie uprzytomnic, co to znaczy: normalnie sie zachowywac.

– Tak sie ciesze, ze znowu jestesmy razem – powiedziala.- Bardzo mi sie dluzylo.

Normalnie…

Aby sie czymkolwiek zajac, aby jakos zyskac na czasie, zaczela sie przygladac uwaznie twarzy 01ivera. Podluzna, mocna, znajoma twarz. Jasne, madre oczy, takie wszystkowiedzace. Stanowcze, blade usta, takie zdumiewajaco miekkie, kiedy ja calowal. Jedrna i gladka skora. Koncami palcow dotknela ciemniejszych kregow pod jego oczami.

– Wygladasz bardzo zmeczony – powtorzyla.

– Przestan mowic, ze wygladam zmeczony. – Po raz pierwszy w glosie Olivera brzmialo zniecierpliwienie.

Odsunela sie. „Cokolwiek teraz zrobie – pomyslala – wszystko bedzie zle.”

– Przepraszam – powiedziala cicho. – Mowiles, ze nie wiesz, czy bedziesz mogl zostac. Ze to zalezy… Od czego zalezy?

– Od ciebie.

– O! – Lucy mimo woli zacisnela dlonie. – Ode mnie?

Nagle wydalo jej sie, ze w pokoju jest o wiele za jasno, ze widac wszystko zanadto wyraznie: kanciasty, brzydki zarys stolu, obrzydliwe, zolte zaslony w oknach i wytarte miejsca na poreczach fotela. Wszystko jest kanciaste i klujace, a czas gna niby pociag pedzacy z gory, u ktorej stop zieje otwor tunelu. Jak by to bylo cudownie, gdyby mogla zemdlec, uratowac dla siebie troche czasu w ciemnosci i przygotowac sie w cieplym, bezpiecznym zamroczeniu do trudnej przeprawy, jaka ja czekala. „Tak nie powinno byc – myslala w poplochu. – Przeciez to najwazniejsza chwila w moim zyciu, a oni nie pozwola mi nawet zebrac mysli.”

– Wiesz, na co mam ochote? – powiedziala swobodnie, wciaz prawie zupelnie pewna, ze ma usmiech na ustach. – Chcialabym sie czegos napic i…

Oliver wzial ja za reke.

– Chodz tutaj – powiedzial i zaprowadzil ja znowu do tapczana. – Usiadz kolo mnie.

Usiedli blisko siebie. „Juz chyba milion razy tak siedzielismy” – przemknelo jej przez mysl. Rozesmiala sie poddajac sie biegowi rzeczy, nie usilujac juz nimi kierowac.

– Alez jestes dzisiaj powazny – zauwazyla beztrosko.

– Tak, bardzo powazny.

– Naprawde? – Teraz mowila przymilnie, po domowemu, usprawiedliwiajacym sie tonem. – Moze wydalam za duzo pieniedzy? Znowu przekroczylam rachunek?

„To mi sie dosyc udalo – stwierdzila w duchu. – Niech to sie samo przewali.”

– Lucy – zapytal 01iver – masz tu jakis romans?

Niech sie samo przewali. Zachowywac sie zupelnie normalnie. Siedzial obok niej jak nauczyciel i zadawal pytania, ocenial. Nagle uswiadomila sobie, ze bala sie go przez pietnascie lat, bala sie w kazdziutkiej minucie tych pietnastu lat.

– Co takiego? – spytala, dumna z nuty wesolego niedowierzania, brzmiacej wyraznie w jej glosie.

„To tylko na razie – myslala rownoczesnie. – Pozniej, kiedy bedziemy mieli wiecej czasu, pomowimy o tym powaznie. Pozniej bedzie miedzy nami juz tylko prawda.”

– Romans – powtorzyl Oliver.

Lucy zmarszczyla czolo i zrobila zdziwiona mine, jak gdyby Oliver zaskoczyl ja dajac do rozwiazania zagadke, ona zas byla gotowa wziac udzial w zabawie, skoro juz domyslila sie jego intencji.

– Ale z kim? – zapytala.

– Z Bunnerem.

Przez chwile zdawalo sie, ze oniemiala. A potem zaczela sie smiac. „Gdzies w srodku – przemknelo jej przez mysl – siedzi we mnie doskonaly wzorzec niewinnej zony i wydaje wlasciwe odglosy, odpowiada na pytania tak jak nalezy. Musze tylko dokladnie nasladowac tamta.”

– Boze drogi! – zawolala. – Z tym dzieciakiem?

01iver wpatrywal sie w nia bacznie, juz prawie przekonany, tyle w nim bylo gotowosci do tego, by dac sie przekonac.

– Powinnas sie odzwyczaic od traktowania jak dzieci wszystkich mezczyzn, ktorzy nie maja jeszcze piecdziesiatki – powiedzial miekko.

– Biedny Jeff – smiala sie Lucy. – Bylby okropnie dumny, gdyby to uslyszal. – Czula, jak twarz jej zastyga w trudnym skurczu miesni, nasladujacym smiech. Bez zadnego planu zaczela nagle zmyslac. – Przeciez ostatniej zimy chodzil na potancowki z dziewczynka, ktora jest jeszcze w szkole, w Bostonie. Komenderuje zastepem podzegaczek, ktore dopinguja swoich pilkarzy w czasie meczu. Nosi takie krotkie spodniczki i w kazda sobote po poludniu fika koziolki na szkolnym boisku. Kiedy sie z soba umawiali, to nie mogli nawet wstapic do baru, bo zaden barman nie chcial im podac alkoholu.

Jakims tajemnym zmyslem wsluchiwala sie w siebie, lowila i odnajdywala wlasciwy ton rozbawienia zmieszanego z niedowierzaniem. „To tak, jakbym skoczyla w wode – biegla obok jej mysl. – Jak sie raz odbic od deski, to juz nie ma odwrotu, chocby sie nagle zdawalo nie wiem jak wysoko, chocby sie otwierala nie wiem jaka glebia, chocby czlowiek byl przerazony i okropnie zalowal swojej decyzji.”

– Moze dlatego przyjechales bez uprzedzenia?

– Tak – odpowiedzial.

– Taki kawal drogi, i w dodatku sam jeden – uzalila sie. (Polowa skoku, zawisla w powietrzu, balansuje.) – Moj biedaku! No, ale jezeli tylko w ten sposob moge cie tutaj sciagnac, to mimo wszystko jestem zadowolona. – Spowazniala. – Skad ci przyszlo do glowy cos podobnego? Co sie stalo? Dostales moze anonim od ktorejs z tych jadowitych kwok, co mieszkaja w hotelu? Nie chce miec z nimi nic wspolnego i przypuszczam, ze to je zlosci. Widza mnie ciagle razem z Tony’m i Jeffem, a ze trudno im wytrzymac bez jakiegos skandalu, ktory by mogly walkowac, wiec…

– Nie dostalem zadnego anonimu.

– Nie? Wiec co w takim razie? – zapytala wyzywajaco.

– Tony telefonowal do mnie wczoraj wieczorem. Prosil, zebym przyjechal.

– Aha. A ty nie zatelefonowales do mnie po tej rozmowie?

– Prosil, zebym tego nie robil.

– Wiec to dlatego wymknal sie przed koncem kolacji. I dlatego ty przyjechales o takiej dziwnej porze – dodala ironicznie. – Tajne spotkanie mezczyzn w sprawach familijnych.

– Prawde mowiac – usprawiedliwial sie – probowalem do ciebie telefonowac z Waterbury, ale bylo jakies uszkodzenie linii.

Tony nie powiedzial mi przez telefon, o co chodzi. Byl troche rozhisteryzowany. Ciagle tylko powtarzal, ze musi ze mna porozmawiac w cztery oczy.

– Wstyd mi – nasladowala Lucy wzor doskonalej malzonki, ktory nosila w sobie. – Wstyd mi za ciebie. Za Tony’ego. Za siebie sama. I za nasze malzenstwo.

– Przeciez nie moglem inaczej postapic – tlumaczyl sie przygnebiony. – Gdyby Tony do ciebie zadzwonil i powiedzial na przyklad, ze ja…

– A jak postepowalam dotychczas? – przerwala mu pytaniem.

– Ze mna nigdy nie bylo zadnych takich historii. Wiesz o tym doskonale.

– Nie bylo? Mozliwe, ze nie – odparla. – Skad moge wiedziec? Ja nigdy nie pytalam. Zreszta… Czy to jest jedyna wazna sprawa na swiecie? Czy dla dwojga ludzi, ktorzy przezyli z soba pietnascie lat w malzenstwie, nie ma juz innych wspolnych problemow? Czy sklamalam ci kiedykolwiek? Czy cokolwiek przed toba ukrywalam?

– Nie – odpowiedzial znuzony.

Lucy miala wrazenie, ze gotow byl prawie dac spokoj temu wszystkiemu.

– I nagle - podjela na nowo, szybko wyrzucajac z siebie slowa, aby wykorzystac chwile przewagi – nagle wszystko sie zmienia. Nastaje pora konspiracji, niespodziewanych przyjazdow, szpiegowania i wyciagania zeznan od dzieci. Jaki jest tego powod?

– Dobrze, przyznaje – zgodzil sie Oliver. – Powinienem byl do ciebie zadzwonic. Ale to nie jest odpowiedz na moje pytanie. Dlaczego Tony mi to powiedzial?

– A skad ja mam wiedziec? Przeciez nie wiem nawet, co ci powiedzial.

– Sluchaj, Lucy – rzekl 01iver cicho. – On mowi, ze widzial was oboje w domu siostry Bunnera.

Koniec skoku. Lucy zaczerpnela powietrza z przeciaglym westchnieniem.

– Ach, tak mowil?

– Tak.

– Czy powiedzial wyraznie, co widzial? – zapytala bezbarwnym, martwym glosem.

Вы читаете Lucy Crown
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату