– Nie moge ci tego powtorzyc.
– Nie mozesz mi tego powtorzyc. – Glos Lucy byl zupelnie bezdzwieczny.
– Tak, ale niestety bylo to dostatecznie przekonujace.
– Och, jakie to okropne! – Lucy schylila glowe i Oliver, nie widzac jej twarzy, byl przekonany, ze teraz wyzna mu wszystko. – Okropne ze wzgledu na Tony’ego – dodala po chwili.
Omylila sie. Skok w wode jeszcze sie nie skonczyl. Bo to nie jest wcale prawdziwy skok. Sni jej sie tylko, ze spada, wiruje, chwyta garsciami powietrze.
– Sluchaj, 01iverze – rzekla trzezwym, spokojnym tonem. – Musisz sie dowiedziec pewnych rzeczy o naszym synu. Nie bardzo przyjemnych. Wiesz, jak potrafi zmyslac niestworzone historie. Powiedzmy sobie otwarcie – wiesz, jak potrafi klamac. Ile razy zwracalismy mu na to uwage, gniewalismy sie…
– Dal juz temu spokoj.
– To ci sie tylko tak zdaje. Bo im jest starszy, tym sprytniej umie zmyslac. Jego historie sa teraz bardziej pomyslowe, bardziej prawdopodobne i… mniej niewinne.
– Bylem pewien, ze juz z tego wyrosl.
– Bo ty go wcale nie znasz. Widujesz go przez pare godzin w tygodniu i wtedy on sie przed toba popisuje dobrym zachowaniem. Nie znasz go tak jak ja, bo nie byles z nim dzien i noc przez te wszystkie lata.
„Podpalaczka! – przerazila sie w duchu samej siebie. – Juz zapalilas zapalke, teraz mozesz tylko stac i patrzec, jak plonie twoj dom. I zaprzeczac wszystkiemu, umacniac swoje alibi.”
– Tym sie wszystko tlumaczy – ciagnela dalej. – Trzeba sobie powiedziec, ze on sie nie zachowuje w stosunku do mnie jak normalny chlopiec. Raczej jak zaborczy, zazdrosny kochanek. Sam to mowiles.
– Nie mowilem przeciez na serio – obruszyl sie 01iver. – Moze tak, zartami.
– Ale to nie sa wcale zarty – powiedziala z naciskiem. – Wiesz, jak sie zachowuje, kiedy wraca do domu, a mnie jeszcze nie ma. Krazy po wszystkich pokojach i szuka mnie. Telefonuje po znajomych. Idzie do mojej sypialni, staje przy oknie i wyczekuje, i nie odzywa sie slowem do nikogo. Widziales to sam Bog wie ile razy.
– No tak, i bardzo mi sie to nie podobalo – przyznal Oliver nachmurzony. – Uwazalem, ze sie za bardzo tym cieszysz. Miedzy innymi wlasnie dlatego zaangazowalem Bunnera.
– I powiedziales, zebym mniej przebywala z Tony’m – wtracila szybko. – Zeby spedzal wiecej czasu sam. Zeby go zmuszac do samodzielnosci. To samo zaleciles Jeffowi. No, wiec oboje zastosowalismy sie do polecen. Do twoich wlasnych polecen. I teraz masz rezultat.
– Co chcesz przez to powiedziec? – zapytal Oliver zmieszany.
– Zostawialismy go od czasu do czasu samego. Staralismy sie, zeby wszystko nie krecilo sie tylko dokola niego od rana do wieczora. Byl o to wsciekly. I to ma byc zemsta. Ta chorobliwa, bardzo niesmaczna bajeczka.
01iver potrzasnal przeczaco glowa.
– Nie. Zaden chlopiec w jego wieku nie potrafi wymyslic takiej historii.
– Dlaczego nie? – spytala zaczepnie. – Zwlaszcza teraz. Przeciez miedzy innymi przewidziales dla niego kurs uswiadamiajacy o stosunkach plciowych.
– I coz w tym zlego? Chyba juz czas, zeby…
– Czas, zeby mogl wspomagac swoja zazdrosc nowymi, bardzo interesujacymi wiadomosciami i zeby obrocil te bron przeciwko nam?
– Lucy, czy ty mowisz prawde?
Odetchnela gleboko, podniosla glowe i spojrzala mu prosto w oczy.
– Tak, przysiegam ci – powiedziala.
01iver odwrocil sie, podszedl do drzwi prowadzacych na ganek i otworzyl je.
– Panie Bunner – zawolal w kierunku ciemnej postaci na brzegu jeziora. – Panie Bunner!
– Co ty chcesz zrobic? – zapytala Lucy.
– Chce porozmawiac z Bunnerem – odparl wracajac do niej.
– Nie mozesz z nim o tym mowic.
– Musze – powiedzial spokojnie.
– Nie mozesz mnie stawiac w takiej sytuacji. Ani siebie samego. Nie mozesz mnie upokarzac wobec tego chlopca.
– Prosze cie, Lucy, chce z nim rozmawiac w cztery oczy.
– Jezeli to zrobisz – zagrozila – nigdy ci nie wybacze.
Powiedziala to nie dlatego, zeby tak myslala rzeczywiscie, ale tylko dlatego, ze wlasnie takich slow uzylaby na pewno zautomatyzowana niewinna zona.
01iver zrobil lekki ruch reka, jakby ja wypraszal z saloniku.
– Prosze cie, Lucy…
Stali jedno naprzeciw drugiego wpatrujac sie w siebie z natezeniem, kiedy Bunner wszedl do pokoju. W koncu 01iver go zauwazyl.
– Ach tak, to pan – powiedzial i odwrocil sie znowu do zony. – Lucy… – rzekl wyczekujaco.
Na patrzac na Jeffa zblizyla sie szybko do drzwi i wyszla na
ganek. Po chwili Oliver opanowal sie juz widocznie i skinal uprzejmie w kierunku Jeffa.
– Prosze, niech pan usiadzie.
Jeff zawahal sie, po czym usiadl na krzesle. 01iver, mowiac, przechadzal sie po pokoju tam i z powrotem.
– Przede wszystkim – zaczal – chce panu podziekowac za listy z tygodniowymi raportami o postepach Tony’ego.
– Coz… – odparl Jeff. – Skoro pan nie mogl tu przyjezdzac, myslalem, ze bedzie panu przyjemnie wiedziec, jak sobie z Tony’m radzimy.
– Cieszylem sie z tych listow. Bardzo inteligentne listy. Zawsze mialem wrazenie, ze pan sie dobrze orientuje w tym, co sie dzieje z Tony’m, i ze go pan naprawde lubi.
– To bardzo wdzieczny chlopiec – stwierdzil Jeff.
– Wdzieczny? – zastanowil sie Oliver, jak gdyby zobaczyl nagle syna w jakims nowym swietle. – Tak, rzeczywiscie. A poza tym dowiedzialem sie sporo o panu z tych listow.
Jeff rozesmial sie, troche zaklopotany.
– Naprawde? Mam nadzieje, ze nie bardzo sie skompromitowalem.
– Wprost przeciwnie – rzekl 01iver. – Wyrobilem sobie o panu przekonanie jako o wybitnie inteligentnym i przyzwoitym mlodym czlowieku. Zaczalem juz nawet przemysliwac o tym, ze po skonczeniu studiow, gdyby pan mial przypadkiem zmienic swoje zamiary co do kariery dyplomatycznej, moglbym dla pana cos znalezc w moim przedsiebiorstwie.
– To bardzo milo z pana strony. – Jeff byl wyraznie zaklopotany. – Oczywiscie, bede o tym pamietal.
– Ale, ale – przypomnial sobie Oliver, jak gdyby uwazal za niewlasciwe przystepowac zbyt wczesnie do zasadniczej sprawy i szukal na chybil trafil innych tematow rozmowy. – Co sie dzieje z pana dziewczyna, z ta, o ktorej pan wtedy opowiadal, w dniu naszego poznania? Pamietam doskonale, co mi pan wowczas mowil. Ja zapytalem, czy pan ma jaka dziewczyne, a na to pan odpowiedzial, ze tak, ze tak jakby. Wiec ona chodzi jeszcze do szkoly w Bostonie?
– Do szkoly? – zdziwil sie Jeff.
– No tak. Przeciez jest glowna podzegaczka w dopingach w szkolnej druzynie pilki noznej?
Jeff zasmial sie niepewnie.
– Nie znam zadnej uczennicy w Bostonie. A juz na pewno zadnej podzegaczki w dopingu. Ta dziewczyna, o ktorej panu mowilem, jest na pierwszym roku w Vassar i wlasciwie przechwalalem sie tylko. Widuje ja wszystkiego kilka razy do roku. Dlaczego pan o to pyta?
– Musialo mi sie widocznie pokrecic – rzekl Oliver swobodnie. – Moze to Tony pisal mi o czyms takim. W jego bazgrolach trzeba sie nieraz domyslac sensu. – Wzruszyl ramionami. – To zreszta nie ma znaczenia. A zatem, zadnych podzegaczek?
– Ani jednej – zapewnil Jeff.
O1iver milczal przez chwile.
– A jak tam z troche starszymi paniami? – zapytal pogodnie. – Z mezatkami na przyklad?
Jeff spuscil oczy.
– Nie przypuszczam, zeby pan oczekiwal naprawde odpowiedzi na to pytanie – odparl cicho.
– Moze i nie. – 01iver wyjal z kieszeni ksiazeczke czekowa i pioro. – Czy moja zona placila panu regularnie co tydzien?
– Tak.
– Ale za ten tydzien jeszcze nie zaplacila? – 01iver trzymal w reku otwarta ksiazeczke.
– Nie. Ale prosze, niech pan chwile zaczeka…
– Dzis mamy piatek – mowil spokojnie 01iver. – - Umawialismy sie na trzydziesci dolarow tygodniowo, to znaczy za siedem dni, prawda? A wiec piec siodmych od tej sumy, no, powiedzmy dwadziescia jeden dolarow, zeby bylo okraglo. Nie przeszkadza panu, ze place czekiem? Mam przy sobie nieduzo gotowki.
Jeff podniosl sie z krzesla.
– Nie wezme tych pieniedzy – oswiadczyl.
Oliver uniosl brwi ze zdziwieniem i zapytal:
– Dlaczego? Przeciez bral pan co tydzien od mojej zony.
– Tak, ale…
– Dlaczego w tym tygodniu ma byc inaczej? – Glos Olivera brzmial dobrodusznie i przekonujaco. – Czy dlatego, ze bedzie o dwa dni krotszy?
– Nie wezme tych pieniedzy – powtorzyl Jeff uparcie.
O1iver udawal, ze nie rozumie, o co chodzi.
– W tej sytuacji nie sadzi pan chyba, ze moglby pan tu dluzej pozostac?
– Nie – wymamrotal mlody czlowiek tak cicho, ze Oliver ledwie go doslyszal.
– Naturalnie, ze nie – powtorzyl ojcowskim tonem i podal
Jeffowi czek. – O, prosze. Zapracowal pan na to. Pamietam, ze kiedy bylem w panskim wieku, nigdy nie mialem zmartwienia o to, co zrobic z dwudziestu dolarami. Chyba dzisiaj niewiele sie zmienilo pod tym wzgledem?
Jeff popatrzyl z nieszczesliwa mina na czek, ktory trzymal w reku, po czym ruszyl ku drzwiom. Nagle zawrocil.
– Powinienem chyba powiedziec, ze mi przykro, ze sie wstydze albo cos w tym rodzaju. Moze to by panu sprawilo pewna ulge.