ksztalt wedle woli, ze jej uczucia to drogowskazy, sygnaly alarmowe, to wolania, ktorych nie wolno lekcewazyc.
„Kto wie – myslala w przyplywie optymizmu – czy to wszystko, ten… ten wypadek nie obroci sie wlasnie na dobre? Moze dzieki takiemu wstrzasowi nasze malzenstwo przybierze wlasciwy, ostateczny ksztalt? Moze od tej chwili nastapi jakis sprawiedliwszy rozdzial praw, przywilejow i decyzji?”
Dojrzala cienie poruszajace sie za zaslona w oknie oswietlonego saloniku. Co tez o niej mowia ci dwaj mezczyzni, ktory z nich ja obwinia, ktory staje w jej obronie? Jak ja tam osadzaja, jakich dokonuja odkryc, co jej wytykaja, jakie plany ukladaja dla niej na przyszlosc? Nagle wydala jej sie nie do zniesienia mysl, ze tamci dwaj rozprawiaja z soba o niej, obnazaja ja, postanawiaja o jej losach. „Cokolwiek ma sie stac – zdecydowala stanowczo – musi sie stac w mojej obecnosci.”
Przebiegla przez mokry trawnik i weszla do domu.
Otworzywszy drzwi do pokoju zobaczyla Jeffa z adapterem pod pacha, gotowego do wyjscia. Wydawal sie maly, zwyciezony i bez znaczenia. Zrozumiala natychmiast, ze 01iver wyciagnal z niego wszystko, o co mu chodzilo.
01iver stal w glebi pokoju, opanowany, uprzejmy. Lucy rzucila szybkie spojrzenie na Jeffa, po czym zwrocila sie do meza:
– Juz skonczyliscie?
– Sadze, ze tak.
– Lucy… – zaczal Jeff.
– Wyjdz juz, Jeff – powiedziala trzymajac drzwi otwarte. Mial bardzo zgnebiony wyraz twarzy, ale usluchal i wyszedl niezgrabnie, przyciskajac ramieniem nieporeczny adapter.
01iver patrzyl za nim przez chwile. Potem zapalil powoli papierosa. Czul, ze Lucy, ktora stala sztywno przy drzwiach, sledzi uwaznie kazdy jego ruch.
– Bardzo przyjemny chlopak – odezwal sie w koncu. – Bardzo przyjemny.
„Nie dam rady – pomyslala bezsilnie. – Nie dzisiaj. Nie moge, kiedy on tak sobie stoi z ubawiona mina. Taki protekcjonalny i niewzruszony.” Czula, ze cala drzy, i nie mogla sobie przypomniec, co postanowila tam, nad jeziorem. Wiedziala tylko jedno: musi jakos przetrwac przez nastepne minuty, wszystko jedno jak, aby przetrwac.
– No i co? – zapytala.
Oliver usmiechnal sie z wyrazem znuzenia.
– Zdaje sie, ze jest bardzo… przywiazany do ciebie.
– Co powiedzial?
– Och, zwykle rzeczy – odparl Oliver. – Ze ja cie nie rozumiem. Ze jestes czysta i subtelna. Ze to wylacznie jego wina. Cieszy sie, ze to wszystko sie stalo. To jego najwspanialsze przezycie. Chce sie z toba ozenic. Bardzo rycerski chlopak. Zadnych niespodzianek.
– On klamie – rzekla Lucy.
– No, Lucy… – 01iver wykonal jakis zniechecony, zmeczony ruch reka.
– On klamie – powtorzyla z uporem. – Ten chlopak jest zwariowany. Byl tutaj zeszlego lata. Nawet go nie zauwazylam. Ale on wszedzie za mna chodzil, obserwowal mnie. I nigdy nie odezwal sie slowem. Tylko patrzyl. Przez cale lato. – Rozpedzila sie, mowila bardzo predko, chcac oszolomic Olivera i nie dac mu dojsc do slowa. – W tym roku przyjechal tutaj, bo sie dowiedzial, ze znowu mam tu spedzic wakacje. Ktoregos wieczoru zrobilam glupstwo. Przyznaje sie. To bylo idiotyczne. Pozwolilam sie pocalowac. I wtedy wszystko mi powiedzial. Ze sie we mnie zakochal od pierwszego wejrzenia. Ze chodzil za mna krok w krok. Ze przez zime wypisywal do mnie listy calymi tuzinami, ale ich nie wysylal. Nie mogl zniesc mysli, ze nie jest blisko mnie. Same takie dziecinne bzdury i szalenstwa. Mialam zatelefonowac do ciebie i powiedziec o wszystkim. Ale ciagle mi sie zdawalo, ze jesli ci powiem, to bedziesz niezadowolony. Albo zrobisz mi scene. Albo pomyslisz, ze to jest podstep z mojej strony, zeby sie go pozbyc. Albo ze bedziesz ze mnie pokpiwal, ze nie potrafie sobie sama dac rady z takim smarkaczem. Albo powiesz, ze to wlasnie do mnie podobne, ze zawsze potrzebuje czyjejs pomocy i nie umiem sobie radzic z wlasnymi sprawami jak wszyscy inni ludzie na swiecie. Powtarzalam sobie bez przerwy, ze to szesc tygodni, tylko szesc tygodni. Trzymalam go z daleka od siebie. Uzywalam wszelkich wybiegow, jakie tylko znalam. Osmieszalam go. Nudzilo mnie to, zloscilam sie na niego, radzilam, zeby sie zajal jaka mloda dziewczyna. Ale on ciagle za mna chodzil. Ciagle mowil, ze moze kiedys… I nic miedzy nami nie zaszlo. Nic.
– On mowil mi co innego – stwierdzil Oliver ze spokojem.
– Nie, to nieprawda. On chce po prostu wywolac awanture. Sam mi to mowil. Kiedys nawet powiedzial, ze napisze do ciebie, ze jestem jego kochanka. Wtedy ty mnie wypedzisz z domu i bede musiala do niego przyjsc. Co mam zrobic, zebys mi wierzyl?
– Nie mozesz nic zrobic. Bo klamiesz od poczatku do konca.
– Nie! – zawolala. – Nie mow tak!
– Klamiesz. Brzydze sie toba.
Wszystkie linie obronne padly. Nagle zaniechala wszelkiego udawania i wyciagnawszy przed siebie rece szla ku niemu jak slepiec.
– Nie, nie… Prosze cie, Oliverze…
– Nie zblizaj sie do mnie. To jest wlasnie najgorsze. Te klamstwa. Tego nie mozna przebaczyc. Mozliwe, ze po jakims czasie potrafilbym zapomniec o twoim wakacyjnym romansie ze studentem. Ale te klamstwa! Zwlaszcza to, cos mi naopowiadala o Tony’m. Na milosc boska, do czego ty chcialas doprowadzic? Co za kobieta z ciebie? Lucy padla na krzeslo i spuscila glowe.
– Sama nie wiedzialam, co robie – rzekla glucho. – Tak sie boje, tak okropnie sie boje. Tak chce uratowac nas oboje i nasze malzenstwo.
– Do diabla z takim malzenstwem! Lezysz w jego ramionach i nasmiewasz sie ze mnie, uskarzasz sie. Opowiadasz mu w przerwach miedzy pocalunkami, jaki to ze mnie zimny tyran. A twoj syn stoi za sciana i zaglada przez okno, bo wam tak pilno bylo wskoczyc do lozka, ze nawet nie sprawdziliscie, czy zaluzja jest dobrze spuszczona.
– Nie, to nie bylo tak – jeknela Lucy. Stal teraz nad nia i trzasl sie z wscieklosci.
– Tak ci zalezy, zeby ratowac takie malzenstwo?
– Ja cie kocham – szepnela nie podnoszac glowy i nie patrzac na niego. – Ja cie kocham.
– Uwazasz, ze to wystarczy, zebym zmiekl. Spodziewasz sie, ze teraz juz powiem: „Nic nie szkodzi, zes mnie oklamywala przez pietnascie lat, nic nie szkodzi, ze bedziesz mnie oklamywac przez nastepnych pietnascie”? Tylko dlatego, ze kiedy cie nakrylem, zdobywasz sie na czelnosc i mowisz mi, ze mnie kochasz?
– To pierwszy raz! – zawolala z rozpacza. – Nigdy cie przedtem nie oklamywalam. Przysiegam. Nie wiem, co mi sie stalo. Nie powinienes byl zostawiac mnie samej. Prosilam cie, zebys mnie nie zostawial. Mowiles, ze bedziesz przyjezdzal, a nie przyjechales ani razu. Powiedzialam mu, ze nie bede sie z nim wiecej widywac. Mozesz sam go zapytac.
Wtem 01iver wzial z krzesla swoj kapelusz, plaszcz i neseser. Spojrzala na niego wystraszona.
– Dokad idziesz? – spytala.
– Nie wiem. Chce sie stad wyrwac.
Lucy wstala i wyciagnela do niego reke blagalnym gestem.
– Przyrzekne ci, co zechcesz – powiedziala. – Zrobie wszystko, co zechcesz. Ale nie porzucaj mnie. Nie porzucaj mnie.
– Jeszcze cie nie porzucam. Musze wyjechac, musze byc sam, dopoki nie postanowie, co zrobic.
– Zatelefonujesz do mnie? Wrocisz tutaj?
– Zobaczymy – powiedzial.
Byl wyczerpany przejsciami tego wieczoru. Wyszedl na ganek, a po chwili Lucy uslyszala, jak rusza samochod. Stala posrodku pokoju, oczy miala suche, twarz sciagnieta, wsluchiwala sie w warkot silnika. Wtem drzwi od korytarza otworzyly sie gwaltownie i Tony wpadl do saloniku.
– Gdzie tatus? – zapytal zmienionym glosem. – Slyszalem samochod. Dokad on pojechal?
– Nie wiem – odpowiedziala.
Wyciagnela reke, by dotknac ramienia chlopca, ale on uchylil sie i skoczyl na ganek. Slyszala, jak biegnac droga wolal glosno za ojcem, wolanie oddalalo sie coraz bardziej, warkot samochodu stawal sie coraz cichszy, az w koncu rozplynal sie w przestrzeni.
ROZDZIAL DWUNASTY
W ciagu nastepnych dziesieciu dni i tyluz nocy 01iver staral sie byc jak „najwiecej sam, w biurze spedzal nie wiecej czasu, niz bezwzglednie musial, i unikal znajomych. W domu dal urlop czarnej sluzacej wyjasniajac, ze i tak ma zamiar jadac na miescie, wobec czego wyjechala do rodziny w Wirginii, on zas pozostal sam w pustym mieszkaniu.
Co wieczor po powrocie z biura przyrzadzal sobie obiad i zjadal go w stolowym pokoju, przestrzegajac pedantycznie wszelkich form przy samotnym posilku. Po jedzeniu zmywal porzadnie naczynia, przechodzil do saloniku, siadal w fotelu przed kominkiem i siedzial tak do pierwszej, czasem do drugiej godziny w nocy. Nie czytal, nie wlaczal radia, po prostu – siedzial wpatrujac sie w wyziebly, czysto wymieciony kominek, az poczul, ze jest dostatecznie zmeczony, by pojsc do lozka.
Nie telefonowal ani nie pisal do Lucy. Chcial, zanim ja znowu zobaczy, wiedziec dokladnie, jak dalej postapi. Nigdy w swoim dotychczasowym zyciu nie spieszyl sie z powzieciem decyzji, zawsze zostawial sobie czas do namyslu i zbadania sprawy. Nie byl zarozumialy, ale tez nie byl przesadnie skromny i wierzyl w swoja inteligencje, w zdolnosc formulowania wnioskow, ktore potrafia wytrzymac probe zycia. Teraz trzeba bylo dojsc do jakiegos wniosku, i powziac postanowienie w sprawie zony, syna i siebie samego, totez dla sprostania temu zadaniu musial zapewnic sobie czas i samotnosc.
Zadanie okazalo sie znacznie trudniejsze i wymagalo wiecej czasu, niz przypuszczal, zamiast bowiem rozumowo rozwazyc cala sprawe, nieustannie wyobrazal sobie tych dwoje razem, Lucy i Jeffa, szmer ich stlumionych glosow, cichy smiech w przyciemnionym pokoju i gesty milosne, ktorych okrucienstwo wydawalo sie nie do zniesienia. Sam w pustym domu odczuwal w takich chwilach pokuse napisania do Lucy i powiedzenia jej, ze to koniec, ze nie chce jej wiecej widziec. Nie pisal jednak. Moze za tydzien, za dwa napisze to samo, ale wtedy jego postanowienie bedzie rezultatem sumiennego przemyslenia, nie zas wewnetrznej udreki. Zostawial sobie czas, by odzyskac panowanie nad soba. Z chwila kiedy je calkowicie odzyska, zacznie dzialac.
Zazdrosc, jezeli bylo to rzeczywiscie to uczucie, meczyla go bardziej, niz moglaby meczyc w podobnych okolicznosciach innego mezczyzne, ktory juz do niej przywykl. Zazdrosny mezczyzna w glebi serca wierzy w to, ze jest zdradzany. Przezywa jak gdyby stan oblezenia i wie, ze gdzies, w jakis sposob musi powstac wyrwa w murach obronnych, wiec z gory przygotowuje sie z calym pesymizmem do chwili, gdy stanie twarza w twarz z kleska. 01iverowi dotychczas nigdy nie postalo w mysli, ze moglby byc zdradzony, nie byl zatem przygotowany do tego i przez kilka pierwszych dni czul sie bezbronny, pognebiony.
Zastanawial sie nad tym, jak inni mezczyzni postepowali w podobnych okolicznosciach. Ostatecznie, byla to dosyc pospolita sytuacja. Jakze to mowi Leontes?
…Byli juz przede mna,
Albo sie myle, byli juz rogacze.
I dzis, i teraz wlasnie, kiedy mowie,
Maz jest niejeden, co zony dlon trzyma,
Nie myslac, biedny, ze moze przed chwila