Staw jego spuscil i ryby mu wybral
Sasiad…
Nie mogl sobie przypomniec dalszego ciagu tyrady, ale pamietal, ze byla bardzo a propos. Wstal, wzial z polki gruby tom ze sztukami Szekspira i otworzyl go na
Gdyby rozpaczal kazdy maz zwiedziony, Kazdy dziesiaty czlowiek juz by wisial. Nie ma lekarstwa: nierzadny planeta Poteznym wplywem rozwiewa zaraze…
01iver zamknal ksiazke. Tym razem, mimo wszystko, Szekspir uproscil sprawe. Poeta nazwal ziemie poetycznie „nierzadnym planeta” i zadowolil sie tym wyjasnieniem. Ale po pietnastu latach malzenstwa slowa te nie mogly wyjasnic 01iverowi postepku Lucy. Probowal sprecyzowac, co wlasciwie myslal o swojej zonie. Powsciagliwa, oddana, pelna umiaru, starala sie przypodobac mu i zyskac jego uznanie. Na ogol posluszna (usmiechnal sie gorzko do echa odleglej formulki slubowania), mozna jej bylo zarzucic tylko drobne grzechy, jak sentymentalizm, niezaradnosc i brak smialosci.
Byla mu potrzebna. „Dziesiec dni dumania – pomyslal z gryzaca ironia – i tylko tyle: potrzebna!”
„Zbyt lekko traktowalem to, ze ja posiadam – rozmyslal tak, jak sie mysli o przyjacielu, ktory umarl i ktorego wartosc ocenia sie wlasciwie dopiero wtedy, gdy jest juz za pozno. – Za malo sie o nia troszczylem.”
Zastanawial sie, jak by to bylo, gdyby pozostali w domu we dwoch, Tony i on. Tony z oczami matki, z jej delikatnymi koscmi policzkowymi, z tylu matczynymi gestami, ktorym jego meskosc przydaje nieco szorstkosci, a chlopieca niezrecznosc – surowosci i moze nawet komizmu. „Wszystko mi jedno, co bedzie z innymi sprawami – pomyslal 01iver – tego nigdy nie zniose.”
Probowal sobie wyobrazic, jak oni sie czuja tam, nad jeziorem, od owego dzdzystego wieczoru przed dziesieciu dniami. Tony i Lucy dzien i noc razem, co dzien musza patrzec na siebie. Zdawalo mu sie, ze powinien byl wtedy, ze wzgledu na Tony’ego, zabrac go ze soba do domu. Gdyby nie miotal sie jak ranny byk na arenie, moze bylby tak wlasnie zrobil. Ale wowczas byloby mu jeszcze o wiele trudniej powziac wlasciwa decyzje.
„No coz – dodawal sobie otuchy – lepiej niech sie pomeczy przez tydzien czy dwa tygodnie. Na dalsza mete nam wszystkim wyjdzie to tylko na dobre, jezeli bede mogl spokojnie wszystko obmyslic.”
Wstal z fotela, aby pojsc spac. Zgasil swiatlo i poszedl na gore do sypialni, ktora byla ich wspolna sypialnia, jego i Lucy. Byl to duzy pokoj z oknem w wykuszu, wygladajacym poprzez listowie roslego debu na spokojna ulice w dole. Co rano 01iver zascielal lozko od razu tak, zeby bylo gotowe na noc. W pokoju byl teraz wiekszy porzadek niz kiedykolwiek za obecnosci Lucy i wlasnie z tego powodu nagle wydal mu sie on sztuczny i obcy.
Na toalecie Lucy pozostawila swoje przybory oprawne w srebro i zaraz pierwszego ranka, robiac porzadki, Oliver poukladal wszystkie te rzeczy w geometryczny wzor na szklanej plycie – szczotki, grzebienie, pilniki do paznokci i rzezbione reczne lusterko.
Wygladaly teraz jak przedmioty wystawione na sprzedaz przez wlasciciela sklepu, ktory nie grzeszyl nadmiarem wyobrazni. 01iver podszedl do toaletki i wzial do reki lustro. Bylo ciezkie, srebrna raczka chlodzila mu dlon. Przypomnial sobie, jak setki razy przypatrywal sie Lucy, kiedy sie ubierala do wyjscia i trzymajac wysoko lustro wykrecala glowe, by sprawdzic, czy wlosy sa z tylu ulozone jak potrzeba. Pamietal nieznaczne, subtelne, nieokreslone ruchy jej reki, gdy poprawiala nieposluszne kosmyki. Pamietal skomplikowane uczucie czulosci, irytacji i rozbawienia, z jakim sie jej przygladal, zadowolony z jej urody, zly, ze marnuje tyle czasu i ze przez nia spoznia sie tam, dokad sie wybierali, ze te wahajace sie, niezdecydowane ruchy nie daja przeciez zadnego rezultatu.
Niedbale odlozyl lustro na szklana plyte zmieniajac surowy, geometryczny uklad. Zgasil swiatlo i dlugo siedzial w ciemnosci na krawedzi lozka.
„Powsciagliwa, oddana, pelna umiaru – przypominal sobie wlasne okreslenia. – To ja tak o niej myslalem. Szekspir bylby na pewno innego zdania. A co ona sama o sobie mysli?” Przez tyle lat lezala obok niego knujac cos w ukryciu, pelna niecheci, drwila sobie z jego opinii o niej, piescila w sercu inne mozliwosci, przeslaniala oczy powiekami i lezac w tym samym lozku, potajemnie odchodzila od niego – niespokojna, nienasycona mieszkanka „nierzadnego planety”.
„Gdybym byl inny, niz jestem – snula mu sie po glowie znuzona mysl, gdy tak siedzial ubrany na brzegu lozka, w ciemnym pokoju – nie tkwilbym tutaj sam i nie meczylbym sie tak strasznie. Pilbym teraz albo znalazlbym sobie inna kobiete, albo jedno i drugie. Nasycilbym sie, doznalbym odprezenia, a wtedy, okrezna droga i bez takich cierpien, doszedlbym do jakiejs decyzji.”
Przyszlo mu na mysl, zeby wsiasc w samochod, pojechac do Nowego Jorku i pojsc do hotelu. Nietrudno bedzie znalezc jakas kobiete, a zreszta mial w Nowym Jorku pare znajomych, ktore dawaly mu wyraznie do zrozumienia, ze wystarczy, zeby poprosil. Jednakze, zanim zdazyl sie zastanowic nad tym pomyslem, wiedzial juz, ze nie odezwie sie do zadnej znajomej. Watpil nawet, czy bylby zdolny posiasc inna kobiete. Byl namietny, zdawal sobie sprawe, ze odczuwa glod zmyslow o wiele silniej niz inni mezczyzni w jego wieku, ale jego pragnienie splynelo bez reszty w jeden nurt. „Katastrofalna sytuacja dla takiego zaprzysiezonego monogamisty” – pomyslal.
Byla mu potrzebna.
Co za przeklete lato! Wstal, rozebral sie w ciemnosci i polozyl sie do lozka.
Nazajutrz rano nadszedl list od Lucy. W momencie kiedy sie zjawil listonosz, 01iver wlasnie wychodzil z domu. Zatrzymal sie przy drzwiach i stojac w cieplym blasku porannego slonca obracal w reku koperte. Widzial, jak sasiedzi wychodza do pracy, jak sie zegnaja z dziecmi, jak spiesza, zeby zlapac tramwaj albo autobus, ida szybko wsrod drzew, przez zielence obrzezone pasami kwietnikow, ida w pogodny letni ranek, mezczyzni juz troche posiwiali. „To pewnie od siedzenia w ciemnych fabrykach i biurach, ktore na nich co dzien czekaja” – przewinelo sie OHverowi przez mysl.
Nie od razu otworzyl koperte. Przygladal sie dobrze znajomemu charakterowi pisma. Pochylone w tyl, dziecinne litery, jakby reka niezupelnie panowala nad piorem, i jak zawsze, troche trudne do odczytania. Gdziez on to slyszal, ze takie pismo pochylone do tylu jest oznaka tlumienia prawdziwych uczuc, obludy i braku pewnosci siebie? Nie mogl sobie dokladnie przypomniec. Moze to chodzilo o inny rodzaj pisma, a jemu pomieszalo sie w glowie? Musi ktoregos dnia poszukac ksiazki na ten temat i sprawdzic.
Rozdarl koperte i zaczal czytac. List byl krotki, nie zawieral zadnych usprawiedliwien. Lucy pisala tylko, ze zamierza odejsc, bo nie moglaby zyc pod jednym dachem z Tony’m i z nim, 01iverem. A na koncu nie bylo ani „Caluje cie”, ani „Kochajaca”, nic, tylko po prostu: „Lucy”.
Ani slowkiem nie wspominala o Tony’m, nie pytala o niego samego ani o to, co postanowil, nie objawiala zadnego wahania, nie wysuwala zadnych propozycji. List ten nie przypominal w niczym jej dawniejszych listow i gdyby nie charakter pisma, 01iverowi trudno byloby uwierzyc, ze to naprawde Lucy go napisala.
Po poludniu zadzwonil do Sama Pattersona i zaprosil go na obiad wieczorem do restauracji. Z Samem bylo o tyle wygodnie, ze bez zadnych ceremonii mozna bylo umowic sie z nim nie proszac jego zony. Sam mowil zonie po prostu, ze nie bedzie tego dnia w domu na obiedzie, i na tym koniec. „Moze Sam zna tajemnice – myslal 01iver. – Moze wlasnie do niego najlepiej sie zwrocic w malzenskich tarapatach?”
Jedli obiad w hotelu, zamowili butelke wina. Oliver spostrzegl, ze wino mu smakuje i ze po dziesieciu dniach samodzielnego kucharzenia je z apetytem. W ciagu calego obiadu rozmawiali o tym i owym uzywajac swojego rodzaju skrotow telegraficznych, ktorymi posluguja sie miedzy soba przyjaciele znajacy sie od lat. Dopiero kiedy uprzatnieto talerze i kelner postawil przed nimi kawe, 01iver rzekl:
– Sluchaj, Sam, prosilem cie, zebys sie ze mna spotkal, bo trzeba mi twojej rady. Mam klopoty, musze sie na cos zdecydowac i moze ty bedziesz mogl mi pomoc.
Popijajac kawe i nie podnoszac oczu na Pattersona Oliver opowiedzial mu cala historie. O tym, jak Tony do niego zatelefonowal, o swoim przyjezdzie do domku nad jeziorem, o tym, jak Lucy wszystkiemu zaprzeczala i oskarzala syna, o wyznaniu Bunnera, o wszystkim.
Mowil powoli, spokojnie, nie unoszac sie ani nie przyciemniajac obrazu. Systematycznie przedstawil Pattersonowi wszystkie fakty, niby sumienny swiadek skladajacy zeznanie o wypadku ulicznym, niby lekarz podajacy specjaliscie zaproszonemu na konsylium objawy rzadkiego i trudnego przypadku.
Patterson sluchal w milczeniu, z nic nie mowiacym wyrazem twarzy. „Nie znam drugiego czlowieka – rozwazal w duchu – ktory by potrafil opisac tak gleboki zyciowy wstrzas w formie rownie suchego, scislego i dobrze skonstruowanego sprawozdania. W jego ustach opowiesc o milosci, zadzy i zdradzie brzmi jak referat w Towarzystwie Historycznym na temat malo waznego traktatu z osiemnastego wieku.” Rownoczesnie, sluchajac z takim spokojem, Patterson nie mogl sie obronic przed ukluciem malostkowej zazdrosci. „Jesli juz w koncu chciala sobie znalezc kogos innego – pomyslal z zalem – to dlaczego nie mogla mnie wybrac?”
Uczucia jego, gdy sluchal Olivera, zaprawione byly ponadto jakas jalowa satysfakcja. Ten 01iver, ktory dotychczas nigdy nikogo nie prosil o pomoc ani o rade! Oli ver, najbardziej zamkniety w sobie i samowystarczalny czlowiek, przychodzi oto w chwili zwatpienia i bolu, aby prosic o pomoc jego, Pattersona. Po raz pierwszy Patterson poczul sie w towarzystwie OHvera kims waznym, a to wyznanie zdawalo sie wyzwalac w nim nowe zrodlo sympatii i wspolczucia dla przyjaciela. „Koniec koncow – rozmyslal – nie ma co gadac o przyjazni, dopoki przyjaciel nie przyjdzie do ciebie w chwili rozpaczy.”
Siedzieli w rogu sali restauracyjnej, przy stoliku odsunietym dosyc daleko od innych. Patterson przysluchiwal sie uwaznie temu, co mowil przyjaciel, jego pelnej umiaru, wytwornej wymowie. „Musze widziec zupelnie jasno wszystkie fakty – myslal z takim
niemal napieciem uwagi, jak gdyby mial isc za chwile na sale operacyjna, gdzie najmniejsza niedokladnosc czy niezrozumienie moze stanowic o zyciu lub smierci czlowieka. – Tym razem nie wolno mi powiedziec ani zrobic nic takiego, co mogloby sie potem okazac bledem.”
– Nigdy mi przez mysl nie przeszlo – mowil 01iver – ze cos podobnego moze sie kiedys zdarzyc i nam. To jest po prostu nie do wiary.
Patterson usmiechnal sie w duchu, ale na jego twarzy nie widac bylo nawet cienia usmiechu. „Ach, bracie – myslal czerpiac madrosc z wlasnych, odmiennych doswiadczen – te rzeczy nigdy nie sa nie do wiary.”
– Iw jaki sposob to wszystko sie stalo – ciagnal 01iver. – W jaki cholernie pospolity sposob. Z dwudziestoletnim korepetytorem! To zakrawa na ktoras z tych historyjek, jakie sie slyszy w palarni.
„Musze przestrzec Lucy – pomyslal Patterson z sarkastycznym humorem – zeby nastepnym razem postarala sie byc bardziej oryginalna. Niech sobie wyszuka jakiegos garbusa albo gubernatora ktoregos z poludniowych stanow, albo takiego Murzyna, co bije w beben. Pan malzonek ma obrzydzenie do rzeczy najprostszych i zrozumialych.”
– Kiedy kobieta juz dojrzeje do tego, zeby sobie wziac kogos – powiedzial glosno – wybiera z tego, co jest do wyboru. Precedensy w literaturze maja z tym bardzo niewiele wspolnego. W takich okolicznosciach zadna nie mysli o tym, ze moze sie stac bohaterka pieprzonego kawalu.
– Co to znaczy: Dojrzeje do tego, zeby sobie wziac kogos? – zapytal 01iver ochryplym glosem. – Czy przychodzilo ci kiedy na mysl, ze Lucy dojrzala do tego, zeby sobie wziac kogos?
– Nie – odparl Patterson uczciwie. – Dotychczas jeszcze nie.
– A teraz…
– Teraz, kiedy to sie juz stalo, uwazam, ze nie ma w tym nic dziwnego.
– Co masz na mysli? – W glosie 01ivera brzmiala wyrazna wrogosc.
– Widzisz – Patterson probowal mu lagodnie wyjasnic – dla Amerykanki z mieszczanskiej warstwy spolecznej cudzolostwo jest forma ujawniania wlasnej osobowosci.
Przez chwile wydawalo sie, ze 01iver jest bardzo zly. W koncu jednak rozesmial sie.
– Widze, ze nie moglem trafic pod lepszy adres – powiedzial. – Okej, filozofie. Mow dalej.
– Dobra. Postaraj sie przez minute popatrzec na to z jej stanowiska. Co dla niej zrobiles od dnia waszego slubu?
– Co dla niej zrobilem? Alez… do diabla i troche! – wybuchnal Oliver. – Przez pietnascie lat ani na sekunde nie przestawalem sie o nia troszczyc. Moze to brzmi gruboskornie i na pewno jej nigdy bym tego nie powiedzial, ale przeciez zyla sobie tak, ze trudno lepiej, nie potrzebowala sie o nic klopotac, chociaz czasem bywalo mi bardzo ciasno z pieniedzmi, nigdy jej nawet o tym nie wspominalem. Coz, u Boga Ojca, przeciez ona jest chyba jedyna kobieta w Stanach, ktora prawie nie zauwazyla, ze w ogole byl kryzys. Do dzisiejszego dnia nie potrafi porzadnie prowadzic ksiazeczki czekowej i nie pamieta, zeby zaplacic na czas za elektrycznosc. Chcesz wiedziec, co dla niej zrobilem? Wzialem na siebie pelna odpowiedzialnosc za nia. – Wypowiedzial te slowa lak gniewnym tonem, jak gdyby Patterson byl adwokatem Lucy i stawal w jej obronie. – Ma juz trzydziesci piec lat, ale nie ma najlzejszego pojecia o tym, jak ciezko jest wyzyc czlowiekowi w dwudziestym wieku.