dla wszystkich zon. Powiedz, ze od jutra pozwolisz jej obmyslac menu wedlug wlasnego gustu…

– Daj spokoj z dowcipami – przerwal mu Oliver.

– I juz wiecej nie wysylaj jej samej na lato.

– Nie chciala tam sama zostac – przypomnialo sie O1iverowi. – Prosila, zebym ja zabral z powrotem. Gdybym tylko na to pozwolil, wisialaby mi u szyi przez dwadziescia cztery godziny na dobe.

– A widzisz – mruknal Patterson.

– Wszystko to jest cholernie skomplikowane. Co mam powiedziec Tony’emu?

– Powiedz, ze to byl wypadek. Ze takie wypadki zdarzaja sie doroslym, ze on jest jeszcze za mlody, zeby moc to zrozumiec. Powiedz, ze wytlumaczysz mu wszystko, kiedy bedzie mial dwadziescia jeden lat. I zeby sie dobrze sprawowal w szkole, zeby juz wiecej nie zagladal przez okna.

– On nas znienawidzi – powiedzial Oliver wpatrujac sie w filizanke. – Bedzie sie coraz bardziej zacinal w nienawisci do nas obojga.

Na to nie mozna bylo nic odpowiedziec, totez Patterson nawet nie probowal. Przez chwile jeszcze siedzieli w milczeniu, po czym 01iver skinal na kelnera, aby przyszedl z rachunkiem.

– Nie, to juz z mojego konta – powiedzial, kiedy Patterson wyciagnal reke po rachunek. – To honorarium za fachowe uslugi.

Wracajac z hotelu wyslal do Lucy telegram, w ktorym prosil, aby sie spakowala i byla gotowa, gdyz przyjedzie po nia nazajutrz po poludniu.

ROZDZIAL TRZYNASTY

„Przyjade jutro kolo godziny trzeciej – brzmial telegram. – Prosze, spakuj sie i badz gotowa do natychmiastowego wyjazdu. Chce wracac o ile moznosci za dnia. O1iver.”

Lucy odczytala ten telegram chyba szesc razy. Miala ochote zatelefonowac do 01ivera, ale zdecydowala w koncu, ze tego nie zrobi. „Niech przyjedzie – pomyslala. – Zalatwimy to przynajmniej raz na zawsze.”

Od owego wieczoru, kiedy 01iver przyjechal z Hartford, Lucy poruszala sie w domku nad jeziorem jak odretwiala i zmuszala sie do podtrzymywania zwyklego trybu wakacyjnego zycia z Tony’m. Z poczatku wyczekiwala na cos, na jakas wiadomosc, jakies zdarzenie, ktore by ja popchnelo w tym albo innym kierunku i stalo sie punktem kulminacyjnym tego lata, katastrofa, brutalna porazka – wszystko jedno czym, byle stalo sie momentem przelomowym jej zycia, zamykajacym jedna jego czesc i wyznaczajacym perspektywy drugiej.

Ale nic sie nie dzialo. 01iver nie telefonowal ani nie pisal. Jeff znikl. Dnie nastepowaly jeden po drugim, sloneczne, dlugie, zwyczajne. Chodzila z Tony’m na posilki do hotelu, przerabiala z nim cwiczenia wzrokowe, plywali razem, czytala mu i czula, ze wszystko, co robi, jest nierzeczywiste, ze robi to nie dlatego, zeby w tym byl jakis sens, tylko dlatego, ze tak przywykla. Zupelnie jak stary, schorowany czlowiek, wlokacy sie co dzien do swego biura, aby popracowac nad rachunkami, ktore juz dawno zostaly zamkniete, bo przyzwyczail sie do tego w ciagu dlugich lat zycia i nie moze wymyslic nic innego dla zabicia czasu.

Sledzila uwaznie Tony’ego i zdawalo jej sie, ze pod oslona powszednich form obcowania i poufalosci chlopiec z kazdym dniem staje sie dla niej coraz bardziej nieprzenikniony. Gdyby nagle wskoczyl na krzeslo i oskarzyl ja wobec gosci zgromadzonych w hotelowej jadalni, gdyby obudziwszy sie w nocy zobaczyla go nad soba z nozem w reku, gdyby uciekl od niej na zawsze do lasu, musialaby przyznac sie przed sama soba: „Alez tak, spodziewalam sie wlasnie czegos takiego.”

Byl uprzejmy, posluszny, powsciagliwy, lecz czula, ze z kazdym dniem napiecie pomiedzy nimi wzrasta. Miala takie wrazenie, jakby co wieczor, kiedy gasila swiatlo w jego pokoju i mowila: „Dobranoc, Tony”, ktos gdzies obracal powoli zebate kolo, na ktorym rozpiete bylo jej zycie, i naciagal je o jeden zab mocniej.

Minelo dziesiec dni. Goscie z hotelu juz powyjezdzali, noce stawaly sie chlodne, hotelowa orkiestra zapakowala swoje instrumenty i wrocila do miasta. Po Tony’m nie mozna bylo poznac, czy jest mu dobrze, czy tez czuje sie nieszczesliwy. Szarmancka otwieral przed nia drzwi, kiedy wchodzili do sali jadalnej na obiad, a gdy zawolala do niego: „Zziebniesz za bardzo, chodz lepiej wyschnac troche na sloncu!”, natychmiast wychodzil z wody. Nie zadawal jej zadnych pytan i nie wysuwal zadnych propozycji.

Jesli udalo jej sie niespodziewanie uchwycic jego spojrzenie, miala takie uczucie, jakby sledzily ja oczy doroslego mezczyzny – zawziete, nieublagane, oskarzycielskie. Pod koniec owych dziesieciu dni z trudem mogla sobie przypomniec, jaki Tony byl na poczatku wakacji. Nie mogla wprost uwierzyc, ze tak niedawno jeszcze uwazala go za malego chlopca, przywiazanego do niej, dziecinnego i latwego do prowadzenia. Teraz siedzieli razem na trawniku w tak sztywnej atmosferze, jak gdyby mieli pozowac do zdjecia pod tytulem: „Matka i syn na wakacjach”; czula sie w jego obecnosci roztrzesiona nerwowo, niezreczna i z kazdym dniem miala silniejszy zal do niego. Byli jak dwoje obcych sobie rozbitkow plynacych na tratwie przez ocean, ktorzy licza zawistnie kazdy lyk slodkiej wody ze wspolnej blaszanki i sledza podejrzliwie kazdy ruch wspoltowarzysza niedoli. Wkrotce rezerwa Tony’ego wydala jej sie otwarta niechecia, a jego chlodna uprzejmosc – chorobliwa i przedwczesna msciwoscia w stosunku do niej. „Ostatecznie – myslala – jakiez on ma prawo zachowywac sie tak, jakby byl moim sedzia?” Nierozumnie godzila sie w duchu na to, by go uwazac nie za dziecko, lecz za dojrzalego, nieprzejednanego przeciwnika, i zmagala sie z nim w milczeniu: „Czy to jemu zrobilam cos zlego?”

Wsrod takich mysli i uczuc poglebiala sie coraz bardziej pretensja do 01ivera. Gorzka pretensja o to, ze pozostawial ja przez dziesiec dni sam na sam z Tony’m, wskutek czego – tak to przynajmniej odczuwala – kazdy z nich wygrywal osobe drugiego, aby ja ukarac.

W koncu Lucy napisala do Olivera, ze chce od niego odejsc. Pisala bez podniecenia, bez zadnych tlumaczen i nie odslaniala swoich planow na przyszlosc.

W rzeczywistosci nie miala zadnych planow na przyszlosc. Co rano budzila sie ze swiadomoscia, ze przez nastepnych czternascie godzin bedzie musiala znosic badawcze spojrzenie syna, i to zadanie wyczerpywalo cala jej energie, zabieralo jej wszystkie sily.

Piszac do 01ivera zmusila sie do powziecia pewnych decyzji co do swojej osoby, ale nawet w chwili podejmowania tych decyzji czula, ze sa one prowizoryczne, ze wystarczylby jeden usmiech Tony’ego czy jedno slowko 01ivera, aby je calkowicie obalic. „Musze od Ciebie odejsc – napisala w tym liscie. – Nie moge mieszkac z Tony’m pod jednym dachem.” Takie bylo istotnie jej postanowienie, ale czas mijal i przestawala juz niemal wierzyc w to, co napisala, tak jak skazaniec po wielu miesiacach oczekiwania w wieziennej celi wierzy w koncu mocniej w wiecznotrwalosc zakratowanych okien, twarzy dozorcow, regularnych i jednostajnych posilkow oraz godzin spaceru niz w slowa wyroku, ktore o jakiejs odleglej, na razie niewyobrazalnej godzinie nagle go usmierca.

Nadszedl telegram i zmacil przykry wprawdzie, ale juz znajomy i ustalony tryb zycia, uderzyl w poczucie bezwolnego plyniecia z pradem, zawieszenia w czasie, moznosci odwlekania do blizej nieokreslonego terminu decyzji, ktore odmienia jej zycie.

Powiedziala Tony’emu, aby sie przygotowal do wyjazdu, i pomogla mu sie spakowac. Jego rzeczy czekaly juz ulozone porzadnie na ganku. Teleskop, kij baseballowy i wedka, owe szczatki i symbole zarazem chlopiecego wieku i lata, ustawione byly w rogu, oparte o sciane. Swoich rzeczy nie spakowala. Wiedziala, ze Tony to zauwazyl, ale nic nie powiedzial na ten temat i byl, jak zawsze, milczacy. Dochodzila juz trzecia, Lucy siedziala bezczynnie na ganku i czekala spogladajac co pare chwil na rzeczy Tony’ego. Dzien byl piekny, sloneczny, pachnialo jesienia, a jezioro mienilo sie chlodniejszym niz zwykle blekitem w oczekiwaniu zimy.

Tony wyszedl na ganek. Mial na sobie to samo ubranie, w ktorym przyjechal z Hartford, ale po dwoch miesiacach wydawalo sie juz za male dla niego. Wyniosl mala walizke i ustawil ja obok innych rzeczy.

– To juz wszystko? – spytala Lucy.

– Tak.

– A czy rozejrzales sie dobrze? Wszystko zabrales ze swojego pokoju?

– Tak.

– Na pewno nic nie zostalo?

– Na pewno – odparl Tony.

Lucy patrzyla na niego przez chwile, po czym przeniosla spojrzenie na gladkie jezioro i dalekie, zamglone gory.

– W oczach nadchodzi jesien – powiedziala wzdrygajac sie od lekkiego dreszczu. – Nigdy nie lubilam tej pory roku. To dziwne – mowila dalej usilujac nawiazac chocby najwatlejsza nic porozumienia z synem – to dziwne, ze juz nie slychac trabki, prawda?

Tony nie odpowiedzial. Spojrzal na zegarek.

– O ktorej tatus przyjedzie?

– Powinien tu byc lada minuta – odparla, jeszcze raz pokonana. – Telegrafowal, ze przyjedzie kolo trzeciej.

– Pojde zaczekac na niego przy bramie – rzekl Tony ruszajac ku schodom.

– Tony – zatrzymala go nagle. Przystanal.

– Co takiego? – zapytal chlodno.

– Chodz no tu do mnie – wabila go prawie kokieteryjnie. – No, prosze, chodz.

Zawrocil niechetnie i stanal przed nia.

– Czego chcialas?

– Chcialam ci sie przypatrzyc, jak wygladasz w miejskim ubraniu. Wydajesz sie taki dorosly. Rekawy sa juz za krotkie. – Dotknela jego ramienia. – A tutaj okropnie ciasno, prawda? Musiales podskoczyc o pare cali w ciagu, tego lata. Jak tylko wrocisz do domu, bedziesz musial dostac nowa wyprawke do szkoly.

– Pojde teraz do bramy – powtorzyl Tony.

Zdobyla sie na ostatni wysilek.

– Tony – rzekla z drzacym usmiechem czujac, ze to ostatnia szansa, ze sa oto sami, nie ma naokolo zywego ducha, tylko jezioro i wzgorza cicho zanurzajace sie w jesien. – Tony, pocalujesz mnie?

Stal przed nia obojetny, nawet nie wrogi, i przez chwile wpatrywal sie uwaznie w jej twarz. Potem odwrocil sie i nie okazujac wzruszenia ani niecheci ruszyl znowu w kierunku schodow. Lucy poczerwieniala.

– Tony! – krzyknela ostro.

Zatrzymal sie jeszcze raz, spojrzal na nia i zapytal cierpliwie:

– Czego chcialas? Zawahala sie.

– Nie, juz nic.

Na sciezce rozlegl sie odglos krokow i zza rogu domu pokazal sie Jeff. On rowniez byl ubrany tak jak do miasta, mial brazowy welniany garnitur i starannie zwiazany krawat. Pod pacha niosl adapter. Lucy z trudnoscia powstrzymala wybuch histerycznego smiechu. „Ten chlopak – pomyslala z humorem – zawsze wkracza na scene i schodzi ze sceny z adapterem pod pacha!” Jeff zblizal sie niepewnie. Wydawal sie o wiele bledszy niz dwa tygodnie temu, jak gdyby przez caly ten czas nie wychodzil na dwor. Zatrzymal sie nie wchodzac na ganek.

– Halo, Tony – powiedzial. – Lucy…

Tony nie odezwal sie w odpowiedzi na powitanie. Lucy czula sie zaskoczona. Juz od dawna nakazem woli wykluczyla Jeffa z kregu swoich mysli. A teraz, patrzac na niego, doznawala dwoistego uczucia, w ktorym pamiec minionej rozkoszy splatala sie ze swiezym niezadowoleniem. Ukryla to niezadowolenie pod plaszczykiem sztucznej swobody.

Вы читаете Lucy Crown
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату