– On bedzie swiadczyc przeciwko mnie – mowila dalej. – On tego nigdy nie zapomni i ja tez nie zapomne. Ile razy na mnie spoglada, patrzy przez tamto okno, w tamto deszczowe popoludnie. Patrzy i sadzi mnie, przesladuje, wydaje na mnie wyrok…
– Lucy, nie histeryzuj! – Ujal obie jej rece i sciskal w swoich. – On zapomni.
– Nie zapomni. Zapytaj go. Sam go zapytaj. Przeciez nie moge zyc pod jednym dachem z moim sedzia. Przeciez to niemozliwe, zebym dwadziescia razy na dzien czula sie winowajczynia. – Glos jej drzal i zalamywal sie, byla bliska placzu.
– Musisz sprobowac, Lucy.
– Juz probowalam – wyszeptala cicho. – Robilam, co tylko moglam, zeby to zagoic. Nawet wtedy, kiedy do ciebie pisalam, ze nie moge wrocic z nim razem, ciagle jeszcze mialam nadzieje. Nie wierzylam w to naprawde, nawet piszac ten list. Ale dzisiaj on zrobil to… – Wyrwala rece z uscisku Olivera i pokazala palcem zgruchotany adapter. – Kijem baseballowym. Myslisz, ze chcial zniszczyc adapter? Nie. Mnie chcial zniszczyc. Mnie mordowal! – Krzyczala teraz jak w obledzie: – Morderstwo!
01iver chwycil ja za ramiona i mocno potrzasnal.
– Dosyc! Przestan. Opanuj sie.
Szlochajac, nie probujac sie uwolnic z jego rak, Lucy mowila:
– On wszystko zatruje. Co z nas bedzie po pieciu latach takiego zycia? Na jakiego czlowieka on sam wyrosnie w takich warunkach?
01iver puscil ja, rece mu opadly. Przez chwile stali obok siebie bez ruchu. W koncu 01iver potrzasnal przeczaco glowa.
– Nie, nie moge tego zrobic – powiedzial.
Lucy wciagnela powietrze z glebokim westchnieniem. Pochylila glowe, bezwiednym gestem skrzyzowala rece na piersi i zaczela gladzic palcami ramiona w tych miejscach, gdzie czula
jeszcze ucisk rak 01ivera. Kiedy sie odezwala, glos jej brzmial martwo.
– W takim razie zostaw mnie sama. Zabierz go ze soba, a mnie zostaw. Na zawsze.
– Tego takze nie moge zrobic.
Tym samym martwym, bezdzwiecznym glosem, nie przestajac gladzic leciutko swoich ramion, Lucy powiedziala:
– Bedziesz musial zrobic jedno albo drugie, O1iverze.
Odszedl w strone schodow i stanal na skraju ganku, odwrocony do niej plecami. Wsparlszy sie o slup ganku patrzyl na ciche jezioro. „A ja bylem pewien, ze wszystko zaplanowalem jak najlepiej” – pomyslal z gorycza. Czul sie pokonany, niezdolny do nowych planow ani do decyzji. „Trzeba bylo tamtego wieczoru – przezuwal niewczesne zale – zapakowac wszystkich w samochod i wracac razem do domu. Teraz kazde z nas zdazylo sie wgryzc zbyt gleboko.”
Uslyszal jakis ruch za swoimi plecami i odwrocil sie predko. To Lucy otwierala drzwi, aby wejsc do domu.
– Dokad idziesz? – zapytal nieufnie.
– Tony nadchodzi – odparla wskazujac reka w strone hotelu. Istotnie, Tony szedl szybko w kierunku domu. – Mysle, ze bedzie lepiej, jezeli z nim porozmawiasz.
Weszla do wnetrza domu. Drzwi z zaluzja zamknely sie za nia z cichym kolataniem, 01iver patrzyl na rozplywajacy sie w mroku cien jej postaci.
Potrzasnal glowa i zanim sie obrocil ku nadchodzacemu synowi, przywolal usmiech na twarz. Wyszedl na trawnik na jego spotkanie. Tony zblizal sie bez pospiechu, z powaznym, czujnym wyrazem twarzy. Zatrzymal sie w pewnej odleglosci od ojca. – Halo, tato – powiedzial wyczekujaco, nie ruszajac sie z miejsca.
01iver podszedl do niego, otoczyl go ramieniem i pocalowal w policzek.
– Halo, Tony – przywital chlopca serdecznie. Wciaz obejmujac go ramieniem wrocil z Tony’m na ganek.
– Jestem juz gotow – rzekl chlopiec wskazujac na swoje walizki. – Czy moge wynosic rzeczy do samochodu?
Oliver nie odpowiedzial. Puscil syna i powoli podszedl do trzcinowego fotela. Opadl na niego tak ciezko, jakby byl starym czlowiekiem, i milczac patrzyl na chlopca.
– Podobno mielismy stad wyjechac o trzeciej? – zapytal Tony.
– Podejdz tu do mnie blizej.
Ociagajac sie, jak gdyby w obawie kary. Tony przeszedl przez ganek i zatrzymal sie przed fotelem, na ktorym siedzial ojciec.
– Gniewasz sie na mnie, tato? – zapytal po cichu.
– Nie, wcale. Za coz mialbym sie gniewac?
– Za ten telefon, wtedy – odparl Tony wpatrujac sie w podloge. – Za to, ze powiedzialem ci o tym… o tym, co zobaczylem.
01iver westchnal.
– Nie, to nie byla twoja wina.
– Przeciez musialem ci powiedziec. Prawda, ze musialem? – usprawiedliwial sie chlopak.
– Tak – przyznal Oliver po chwili milczenia.
Patrzyl na syna i zastanawial sie, co tez Tony zachowa w pamieci z tego dnia. Patterson mowil, ze dzieci o wszystkim zapominaja. Mowil takze, ze dorosli potrafia wszystko zapomniec. Ani jedno, ani drugie nie bylo prawda. Tony bedzie pamietal wyraznie, dokladnie i bolesnie, cale jego zycie zostanie zbudowane na fundamencie tego wspomnienia. Byloby prosciej i mniej bolesnie przesliznac sie obok tej chwili, dac chlopcu jakie badz wyjasnienie faktu, ze zabiera go do domu samego i wyprawia samego z domu do szkoly. Byloby latwiej zbyc go na razie byle czym, gdyby zapytal o Lucy, a potem odpowiadac mu mgliscie i wykretnie, gdyby pisal ze szkoly, ze chce przyjechac na ferie do domu. W koncu, po pewnym czasie, zrozumialby sam, ze zostal wykluczony z rodziny. Tak byloby prosciej i mniej bolesnie, ale kiedys Tony, jako dorosly mezczyzna, pogardzilby nim za to i mialby slusznosc.
01iver ujal chlopca za reke, przyciagnal go do siebie, posadzil na kolanach i przytulil jego glowe do swego ramienia, tak jak dawniej, kiedy Tony byl jeszcze maly. Latwiej mu bylo mowic, gdy czul ciezar wspartego na nim chlopiecego ciala i twardy ucisk chudych nog, gdy syn nie patrzyl na niego.
– Sluchaj uwaznie, co ci powiem, Tony. Dalbym wiele, zeby to sie nie stalo. A jezeli juz musialo sie stac, to dalbym wiele, zebys ty o tym nie wiedzial. Ale stalo sie. I dowiedziales sie o tym. I musiales mi o tym powiedziec.
Tony milczal. Uwieziony w ramionach ojca, siedzial z napietymi miesniami calego ciala.
– Tony – mowil 01iver. – Chcialem cie zapytac o jedna rzecz: Czy ty nienawidzisz mamy?
Poczul, ze cialo chlopca jeszcze bardziej sztywnieje w jego objeciu.
– Dlaczego? Co ona ci mowila?
– Odpowiedz na moje pytanie.
Naglym ruchem chlopiec wyrwal sie z ramion Olivera i stanal przed nim sciskajac i rozwierajac dlonie.
– Tak – zawolal z wsciekloscia. – Tak, nienawidze jej!
– Tony… – steknal bolesnie 01iver.
– Nie bede z nia rozmawial. – Mowil teraz predko, wysokim, dziecinnym, piskliwym glosem. – Niech ona sobie mowi, co jej sie podoba. Moze czasem odpowiem „tak” albo „nie”, kiedy juz bede musial, ale nie mysle z nia rozmawiac.
– A co bys na to powiedzial, gdybys jej nie mial juz nigdy zobaczyc?
– Dobrze.
Tony stal” pochylony w ramionach, z broda wysunieta zapalczywie do przodu, jak chlopiec, ktory rzuca koledze wyzwanie, by przekroczyl linie narysowana przed nim na ziemi.
– Ona nie czuje do ciebie nienawisci – powiedzial Oliver cicho. – Bardzo cie kocha.
– Nic mnie nie obchodzi, co ona mowi.
– Ale ona sie ciebie boi…
– Nie wierz jej. Nie wierz temu co mowi. – Glos Tony’ego nie brzmial teraz dziecinnie.
– A poniewaz sie ciebie boi – brnal dalej 01iver, usilujac sumiennie, chociaz bez cienia nadziei, doprowadzic do konca, kazdy swoj argument – powiedziala, ze nie chce, zebys wracal razem z nami do domu. Nie chce mieszkac z toba pod jednym dachem.
Przez sekunde Oliver mial wrazenie, ze Tony sie rozplacze. Skulil sie, schowal glowe w ramionach i zaczal nerwowo pocierac dlonmi o uda. Po chwili jednak uniosl glowe i spojrzal ojcu prosto w oczy.
– Mnie to nie szkodzi – odpowiedzial. – I tak wyjezdzam do szkoly.
– To nie tylko przed szkola – tlumaczyl 01iver z naciskiem. – Mama mowi, ze nie chce cie nigdy widziec. Nie chce, zebys przyjezdzal do domu. Ani na Gwiazdke, ani na wakacje. Nigdy.
– Aa… – Glos Tony’ego zabrzmial tak cicho, ze Oliver nie byl pewien, czy chlopiec w ogole sie odezwal. – A co by bylo, gdybys ty powiedzial: „To jest moj dom i moge przyjac, kogo mi sie podoba”?
– Wtedy mama odeszlaby ode mnie – odparl Oliver otwarcie. – Jeszcze dzisiaj.
– Aa – Tony zmierzyl ojca uwaznym spojrzeniem. – A ty nie chcesz, zeby ona odeszla?
– Nie, nie chce.
– Dlaczego?
01iver westchnal, a kiedy zaczal mowic, nie patrzyl na syna, lecz ponad jego glowe, na chlodny blekit nieba tchnacy przestroga jesieni.
– Wiesz, Tony, trudno wytlumaczyc trzynastoletniemu chlopcu, co to… co to jest malzenstwo. Ze mezczyzna i kobieta z czasem staja sie ze soba… zwiazani. Przeliczylem sie co do siebie, Tony. Czy wiesz co to znaczy?
Tony zastanowil sie. Potem skinal glowa.
– Wiem – powiedzial. – Zdawalo ci sie, ze jestes taki, a okazalo sie, ze naprawde to jestes inny.
– Zdawalo mi sie, ze jestem taki – powtorzyl Oliver. – I okazalo sie, ze to byla pomylka.
– Wiec dobrze – zapytal Tony zdlawionym glosem – co chcesz, zebym zrobil?
– Chce, zebys sam zdecydowal. Jezeli powiesz slowo, poprosze tutaj matke i powiem jej, ze zostaniesz przy mnie. Pozegnamy sie z nia i sprawa bedzie skonczona.
Tony’emu zadrzaly nerwowo usta.
– A jak ty bedziesz sie wtedy czul? – zapytal.
– Ja… Ja bede sie czul tak, jakbym umieral.
– A jezeli powiem, ze od was odejde?
– To pojedziemy do domu we dwoch, urzadze cie w szkole, a potem przyjade tu z powrotem po matke. – Mowiac to 01iver patrzyl ciagle ponad glowa Tony’ego w chlodne, blekitne niebo. – Na swieta bede do ciebie przyjezdzal, a w lecie moglibysmy sie wybierac gdzies razem. W Gory Skaliste albo do Kanady, moze nawet do Europy.
– Ale do domu nie bede mogl juz nigdy przyjechac? – dopytywal sie Tony, tak jak podrozny na stacji kolejowej pyta urzednika w okienku o wszystkie mozliwe polaczenia, aby sie upewnic, ze