W drodze do Nowego Jorku, kiedy zblizali sie do granic miasta, zapytal:

– Jak sie czuje mama?

– Dobrze – odparl 01iver.

Po raz pierwszy od dwoch lat wspomnieli w rozmowie o Lucy.

Lucy weszla do baru w hotelu „Pensylwania” piec minut przed szosta. Dotrzymujac jakiejs niejasnej umowy, zawartej z sama soba bez slow, byla teraz niezmiennie punktualna, nigdy nie kazala 01iverowi na siebie czekac, gdy wybierali sie razem albo gdy mieli sie spotkac poza domem. Przy barze tloczno bylo od wracajacych po pracy mezczyzn, ktorzy tu wpadali na ostatnia szklaneczke przed odejsciem pociagu do New Jersey albo do Long Island. Poza tym wisialo ogloszenie zapowiadajace, ze panie bez towarzystwa mezczyzn nie beda obsluzone przy barze. Znalazla wiec wolny stolik w rogu sali i zamowila whisky.

Siedziala skromnie w swoim kacie czekajac na meza, od czasu do czasu zas spogladala bez oniesmielenia na mezczyzn tloczacych sie wokolo baru i nie spuszczala oczu, gdy oni spogladali na nia. Wydawali sie szarzy i wymieci po calodziennej pracy, pili lapczywie, jak gdyby trunek byl im koniecznie potrzebny przed droga powrotna do domu i przed czekajacym ich jeszcze wieczorem. Lucy byla swiezutko wykapana, przebrala sie i przygotowala na swieto, totez patrzac na tych ludzi w szarych, zatechlych od biurowego powietrza ubraniach, czula litosc zmieszana z pogarda. Cieszyla sie na wspolny obiad z 01iverem we wloskiej restauracji w poblizu hotelu, ktora oboje lubili. A potem wspolny wieczor w pociagu. Jak dziecko, przepadala za jazda pociagiem i czula sie bardzo wazna zasypiajac w przytulnym przedziale i wsluchujac sie w stukot kol. Oliver byl bardzo mily w podrozy, uwazajacy i o wiele bardziej rozmowny i wesoly niz w domu.

Nagle spostrzegla go, jak lawirowal w jej strone wsrod zatloczonych stolikow. Usmiechnela sie i pomachala mu reka. On nie odpowiedzial usmiechem. Zatrzymal sie na chwile czekajac na kogos, kto szedl za nim. Stali obaj w waskim przejsciu pomiedzy stolikami, w odleglosci okolo trzydziestu stop, a dym z papierosow snul sie zwiewnymi pasmami wokol ich glow.

Lucy zamrugala powiekami i potrzasnela glowa. „Nie, to niemozliwe” – pomyslala.

Dwie meskie postacie zblizaly sie ku niej. Nie zdajac sobie sprawy z tego, co robi, podniosla sie z krzesla. „Dlaczego wlasnie tutaj musze go zobaczyc? – przemknelo jej przez mysl. – Dlaczego wlasnie w tym barze?”

01iver i Tony zatrzymali sie, odgrodzeni od niej szerokoscia stolika. Stali tak naprzeciwko siebie i przygladali sie sobie w milczeniu.

– Halo, mamo – odezwal sie pierwszy Tony, a wymawiajac te slowa sam slyszal swoj zmieniony glos.

– Halo, Tony! – odpowiedziala.

Jej spojrzenie wedrowalo od jednej twarzy do drugiej. Tony zachowywal sie ostroznie i powsciagliwie, ale nie wydawal sie skrepowany ani zaklopotany. Oliver przygladal sie jej uwaznie, z czujnym i jak gdyby grozacym wyrazem w oczach.

Lucy westchnela lekko. Wyszla zza stolika, objela syna i ucalowala w policzek. Stal z rekami opuszczonymi wzdluz bokow i pozwolil sie pocalowac.

„Strasznie wysoki i dorosly jak na mojego syna” – pomyslala czujac, ze ludzie przy innych stolikach przygladaja sie tej rodzinnej scenie.

– Nie pojedziemy na Poludnie – oznajmil Oliver. – Wszyscy razem pojedziemy na weekend do domu.

W jego slowach bylo cos wiecej niz oznajmienie i Lucy to zrozumiala. Bylo zadanie, zapytanie, stwierdzenie zmiany i ostrzezenie. Zawahala sie tylko na krotka chwile.

– Oczywiscie – przystala na zmiane dotychczasowych projektow.

– Wy zaczekajcie tuta – rzekl 01iver – a ja skocze tymczasem na druga strone ulicy i zwroce bilety. Za minute bede z powrotem.

– Nie, nie – sploszyla sie Lucy na mysl, ze tak nagle ma zostac sam na sam z Tony’m. – Tu jest okropny halas i tyle dymu. Pojdziemy wszyscy razem.

01iver skinal glowa.

– Dobrze, jak chcesz.

Na dworcu stanela blisko przy Oliverze, ktory pertraktowal z urzednikiem w okienku. Mowila i mowila bez przerwy, chociaz jej samej zdawalo sie, ze mowi zbyt glosno i nienaturalnie, ze jej ozywienie wyglada sztucznie.

– W takim razie wszystko sie zmienia. Musimy zaplanowac na nowo mnostwo rzeczy. Przede wszystkim trzeba cos zdobyc do jedzenia, zebysmy mieli jutro swiateczny obiad w domu. Wiecie, co zrobimy? Pojdziemy do tych cudownych wloskich sklepow w Osmej Alei,” bo jutro u nas wszystko bedzie zamkniete. Kupimy sobie indyka i patatow, i borowek, i kasztanow do ubrania…

– Co, u licha – mowil 01iver do kasjera w okienku. – Zwracam bilety na cztery godziny przed odejsciem pociagu. To chyba dosyc wczesnie dla kazdej kolei. Bilet to przeciez nie kontrakt na cale zycie.

Kasjer mruknal cos niewyraznie, po czym oswiadczyl, ze musi porozmawiac z nocnym dyzurnym. Odszedl i widac bylo, jak schylony mowi do siwego mezczyzny siedzacego przy biurku; ten rzucil obojetne spojrzenie na okienko, przy ktorym czekal 01iver.

Tony stal w milczeniu, sluchal goraczkowego gadania matki i wodzil wzrokiem po tlumie przelewajacym sie przez dworzec.

– A potem pojdziemy do Schraffta – mowila Lucy glosno i nerwowo – kupimy babke z dynia i druga z owocami, i chleba na kanapki z indykiem na zimno na jutrzejsza kolacje. I wiesz, O1iverze, dokad powinnismy sie dzisiaj wybrac? – Zamilkla na chwile czekajac na odpowiedz, ale 01iver pomstowal wlasnie na kasjera i na kierownika, wiec nic jej nie odpowiedzial. – Dzisiaj zjemy z Tony’m obiad u Luigiego. Tony, lubisz wloskie jedzenie?

Chlopiec z wolna odwrocil glowe i spojrzal na nia poprzez przepasc dwoch lat, poprzez przepasc, ktora pochlonela wzajemna znajomosc gustow, upodoban i wstretow.

– Tak, bardzo lubie – odparl wymawiajac slowa wolniej niz zwykle, jak gdyby zdawal sobie sprawe z tego, ze matka mowi nienormalnie predko i glosno i chcial swoim opanowaniem oddzialac na nia uspokajajaco.

– To swietnie! – wykrzyknela z przesadnym zapalem. – My z ojcem najlepiej lubimy te restauracje. – Teraz ofiarowywala ja jemu, ofiarowywala mu w tym samym zdaniu obrazek wspolnych upodoban, harmonii malzenskiej i zazylosci. – A pozniej, wiesz, 01iverze, dokad wedlug mnie powinnismy sie wybrac z Tony’m?

– No, nareszcie – powiedzial 01iver do kasjera, ktory wlasnie wrocil do swojego okienka i odliczal pieniadze za zwrocone bilety.

– Powinnismy sie wybrac razem do teatru – mowila Lucy. – Lubisz teatr, Tony?

– Tak, lubie.

– A czesto bywasz w teatrze?

– Od czasu do czasu.

– Moze nam sie uda dostac bilety na jakas komedie muzyczna. Jak myslisz, 01iverze?

Pozegnawszy kasjera nieprzychylnym mruknieciem 01iver odwrocil sie od okienka.

– Co takiego? – zapytal.

– Wlasnie mowie, ze moglibysmy wziac Tony’ego na komedie muzyczna. – Wyrzucala z siebie slowa tak predko, jak gdyby ten pieniacy sie nieustannie strumien mogl ich uchronic przed zastanowieniem sie nad soba i nad innymi. – Przeciez to juz prawie swiateczny wieczor, no i jestesmy wszyscy razem w miescie, i…

– Co ty na to? – zwrocil sie 01iver do Tony’ego. – Masz ochote na teatr?

– Owszem, dziekuje bardzo. Ale jezeli to wam nie robi roznicy, wolalbym nie na komedie muzyczna. Slyszalem, ze graja taka sztuke… Skala piorunow. Chcialbym to zobaczyc, jezeli dostaniemy bilety.

– Skala piorunowi - Lucy skrzywila sie lekko. – Slyszalam, ze to jest cos w takim chorobliwym rodzaju.

– Nie ma sensu marnowac czasu na komedie muzyczna – oswiadczyl Tony dosc stanowczo. – Co innego, gdybym mieszkal stale w Nowym Jorku i mogl chodzic codziennie do teatru.

– 01iverze… – Lucy spojrzala pytajaco na meza.

Bala sie wrazenia, jakie na nich wywrze ponura sztuka, bala sie chwili, kiedy wyjda z teatru, i tak przeciez pelni urazow i wzajemnie niepewni siebie, a w dodatku rozstrojeni po dwoch godzinach niesamowitych wzruszen. A komedia muzyczna, ladniutka i bez problemow, ulatwilaby sytuacje.

– Dzisiaj jest dzien Tony’ego – powiedzial 01iver kierujac sie w strone schodow prowadzacych do miasta. – Przede wszystkim pojdziemy do hotelu i zorientujemy sie, czy moga nam zalatwic bilety.

Lucy umilkla. Szla w srodku, pomiedzy mezem i synem. „Znowu zaczyna decydowac za wszystkich” – pomyslala z niechecia.

Przewodzila w wedrowce po sklepach, zatloczonych w przededniu swieta, objawiajac nieslychana, niemal histeryczna rozrzutnosc. Nie patrzac na nich obladowywala zakupami Tony’ego i 01ivera, mowila, mowila bez ustanku, coraz to dodawala cos jeszcze do jutrzejszego menu, bladzila wzrokiem wsrod rzedow wiszacych indykow, wsrod stosow pomarancz, jablek, mandarynek, grapefruitow, wsrod rozlozonych pojedynczo melonow i ananasow z Ameryki Poludniowej, wsrod skrzynek pelnych patatow i kasztanow. A potem zrobilo sie pozno, wepchneli wszystkie sprawunki do bagaznika i pojechali predko do restauracji. Lucy pila za duzo nie zdajac sobie z tego sprawy, w koncu musieli wstac od stolu nie skonczywszy obiadu, zeby zdazyc na czas do teatru. Robiac zakupy i mowiac bez przerwy, a potem jedzac i pijac w nerwowym podnieceniu, Lucy wiedziala tylko jedno: musi to odlozyc na pozniej. Oszolomiona naglym zjawieniem sie syna, niepewna, czy to jakas zasadzka, czy tez pomoc dla niej w odzyskaniu utraconego szczescia, za bardzo roztrzesiona, aby moc rozpoznac, pod jakim znakiem plyna Oliver i Tony, walczyla po omacku tylko o to, aby nie byc zmuszona do powziecia jakiejkolwiek decyzji w ciagu tych pierwszych godzin i aby im nie pozwolic na zadna decyzje.

W teatrze poczula sie senna i chwilami po prostu przestawala sluchac tego, co mowili aktorzy na scenie. W przerwie miedzy aktami powiedziala, ze jest zmeczona, i zostala sama, podczas gdy 01iver poszedl z Tony’m na druga strone ulicy, aby sie napic coca-coli. W czasie dlugiej drogi powrotnej do domu siedziala na pol uspiona w tyle samochodu i nie starala sie slyszec, o czym ze soba rozmawiaja Tony i Oliver w zacisznym mroku na przednim siedzeniu. W koncu zajechali przed dom. Wchodzila na schody potykajac sie o stopnie ze zmeczenia i oswiadczyla w najzupelniejszej zgodzie z prawda, ze oczy jej sie same zamykaja i ze musi natychmiast isc spac. Pocalowala Tony’ego na dobranoc przelotnie i bez wzruszenia, jak gdyby te dwa lata w ogole nie istnialy, i pozostawila Oliverowi troske o zainstalowanie chlopca w goscinnym pokoju.

Byla to ucieczka, zdawala sobie z tego sprawe i wiedziala, ze w kazdym razie 01iver, a prawdopodobnie i Tony rozumieja to rownie dobrze, ale byla za bardzo zmeczona, zeby sie tym przejmowac. Gdy juz lezala w lozku i zgasila swiatlo, przez jej znuzenie przebilo sie lekkie uczucie triumfu. „Przetrwalam caly wieczor – powiedziala sobie po cichu – i nic sie nie stalo. A jutro bede wypoczeta i wezme sie w garsc.”

Juz prawie usypiala, gdy dolecialy ja zza drzwi sypialni glosy Tony’ego i 01ivera – przyciszone, przyjazne, poufale. Potem slyszala ich meskie kroki oddalajace sie wzdluz korytarza, w strone goscinnego pokoju w glebi domu. „Maja taki ciezki chod – pomyslala jeszcze. – Obaj…”

Zastanawiala sie, czy Oliver przyjdzie tej nocy do jej sypialni. A jezeli przyjdzie, to dla kogo to zrobi? Dla siebie? Dla niej? Czy dla Tony’ego?

Skrzyzowala rece na piersiach sciskajac dlonmi ramiona, bo drzala z zimna.

Kiedy 01iver wszedl do ciemnego pokoju, Lucy juz spala i nie zbudzily jej jego ciche, ostrozne ruchy, gdy sie rozbieral i wchodzil do lozka.

Zwykle budzila sie dosyc wczesnie, lecz tego swiatecznego ranka spala az do dziesiatej, a kiedy sie obudzila, miala ciezka glowe i niesmak w ustach. Myla sie i czesala powoli, ubrala sie staranniej niz zwykle przed poludniem. „Cokolwiek o mnie mysli – pocieszala sie niewesolo – w kazdym razie bedzie musial przyznac, ze jego matka nie jest brzydka.”

W domu panowala zupelna cisza, totez Lucy byla przekonana, ze O1iver i Tony sa na dole albo w saloniku, albo w jadalni za kuchnia. Ale gdy zeszla na dol, zrozumiala, ze w domu nie bylo nikogo. Poranne slonce zalewalo blaskiem pokoje, a w zlewie kuchennym ustawione byly w drucianym stojaku czysto umyte naczynia po sniadaniu na dwie osoby.

Na stole w kuchni lezala kartka napisana przez O1ivera. Lucy zawahala sie, zanim ja wziela do reki i przeczytala, ogarnal ja bowiem bezsensowny lek, ze bedzie to wiadomosc o jakims odjezdzie, o jakims zdemaskowaniu, jakichs oskarzeniach. Gdy w koncu zdecydowala sie jednak przeczytac, okazalo sie, ze 01iver zawiadamial ja tylko, ze zjedli sniadanie i zal im ja budzic, a poniewaz jest taka piekna pogoda, wybieraja sie na mecz pilki noznej, ktory zaczyna sie o jedenastej. O1iver pisal dalej wy raznym, stanowczym charakterem, ze wroca najpozniej o wpol do drugiej i beda bardzo radzi spotkac sie wtedy z pieczonym indykiem. „Ucalowania” – przeczytala na koncu.

Вы читаете Lucy Crown
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату