– Ach, Chris, Chris! – Collins machnal niecierpliwie reka. – Wiesz dobrze, ze Chris nie jest dla ciebie. Nie mozemy przeciez pozwolic, zeby Tony zanudzal sie ze swoimi staruszkami przez cale swieta. Wybierz sie i z Tony’m, i z Chrisem.

– Oczywiscie, to bedzie wspaniale – odparla Betty, a Lucy dalaby sobie uciac glowe, ze dziewczynka rozwaza w duchu wrazenie, jakie wywarloby jej zjawienie sie na sali w towarzystwie dwoch chlopcow. – Jezeli Tony ma ochote…

– Jasne, ze ma ochote! – krzyknal Collins. – No wiec, synu, jestes u nas o dziewiatej wieczorem i…

– Bardzo mi przykro, prosze pana – rzekl Tony spokojnie. – Mam dzisiaj zajety wieczor.

Jego bardzo opanowany glos przecial burzliwy potok wymowy Collinsa ostrzem chlodnej, uprzejmej obojetnosci, dajac od jednego razu odprawe halasliwemu, glupiemu ojcu i zalotnej, triumfujacej corce. Nie bylo w tym glosie ani cienia chlopiecej niepewnosci. Byla to zupelnie dojrzala, mrozaca odprawa, zaaplikowana z rozmyslem. Betty dobrze to zrozumiala. Spojrzala uwaznie na Tony’ego, zla i zaciekawiona zarazem, odslaniajac na chwile swoja prawdziwa twarz. Potem spuscila powieki i znowu ukryla sie za nimi.

„Gdzie on sie tego nauczyl? – zastanawiala sie Lucy. – Co mial z dziewczetami przez te dwa lata, ze jest az tak pewien siebie?” Widziala teraz Collinsa oczami Tony’ego i z przykroscia uswiadamiala sobie, ze jeszcze przed rokiem Oliver nie zgodzilby sie nigdy wpuscic do swego domu ani samego Collinsa, ani jego corki.

Collins takze zrozumial. Oczy mu sie zwezily, mierzyl wzrokiem Tony’ego zdajac sobie sprawe z jego wrogosci. W pokoju zapadla nieznosna cisza, atmosfera byla pelna napiecia. Lucy zauwazyla, ze z nich wszystkich tylko Tony nie czul sie zaklopotany. Collins opiekunczym gestem poklepal corke po reku.

– No, jak chcesz, synu – odezwal sie wreszcie. – Dawalem ci szanse. – Potem zwrocil sie w strone Olivera. – Mowiles cos, Ollie, o kieliszeczku, czy tez mi sie zdawalo?

– Och, przepraszam – rzekl 01iver. – Przepraszam cie najmocniej! Na co masz ochote?

– Martini. To jedyny trunek na Dziekczynienie.

01iver wrzucil do shakera kostki lodu, po czym otworzyl butelke z dzinem. Wszyscy przygladali sie tym czynnosciom z udanym zaciekawieniem, usilujac w ten sposob zatuszowac rozdzwiek, jaki Tony stworzyl pomiedzy nimi.

– Nie, nie, nie, bracie! – zawolal Collins zrywajac sie z tapczana. – Utopisz wszystko w wermucie. – Podszedl do baru i wzial shaker z rak Olivera. – Zepsujesz nam swieto, Ollie. Czekaj, daj mi to. Pozwol zabrac sie do roboty staremu wydze od martiniego.

– Dobrze, rob, jesli masz ochote – zgodzil sie 01iver oddajac mu takze butelke z dzinem. – My na ogol pijemy whisky i dlatego…

– Cala sztuka tkwi tutaj, w przegubie. Cala, sztuka, bracie, w przegubie – tlumaczyl Collins przymruzajac oko i dolewajac ostroznie dzinu. – Nauczyl mnie tego jeden stary Indianin, tam w puszczy…

– Ja to zrobie – odezwal sie niespodziewanie Tony. Zblizyl sie bez pospiechu do dwoch mezczyzn stojacych przy barze i odebral shaker z rak Collinsa. Ten stal z glupia mina, z otwartymi ustami i reka wciaz jeszcze zgieta, jak gdyby trzymal w niej dzbanek.

– W tym domu, prosze pana – wyjasnil Tony – mamy wlasnych barmanow.

Z calym spokojem dolal wermutu i dzinu i zaczal potrzasac shakerem spogladajac na 01ivera z milczaca, bezlitosna nagana.

– Oczywiscie, oczywiscie – wybakal Collins wzruszajac ramionami. Czul sie poskromiony, chcial jakos zareagowac, ale nie wiedzial jak. Odprawiono go, wiec odszedl i usiadl z powrotem na tapczanie.

Tony stal przy barze mieszajac cocktail i nie zwracajac uwagi na Collinsa. Patrzyl wciaz pogardliwie na ojca. Wzrok 01ivera spotkal sie przelotnie z jego spojrzeniem, 01iver usmiechnal sie niepewnie i oddalil sie od baru.

– No, prosze – powiedzial glosniej, niz bylo trzeba. – Jak to sie oplaca oddac syna do dobrej szkoly! Ucza go robic cocktaile.

Rozesmial sie nieszczerze, a Lucy poczula, ze nie wytrzyma w tym pokoju ani chwili dluzej. Zerwala sie z krzesla mowiac:

– Bardzo przepraszam, ale musze zobaczyc, czy obiad sie nie przypala.

Uciekla do kuchni i zamknela za soba drzwi, aby nie slyszec, o czym tamci mowia ze soba w saloniku. W roztargnieniu przekladala bez celu rozne rzeczy z miejsca na miejsce, nie uwazala na to, co robi, pragnela tylko, zeby juz sie skonczyl ten dzien, ten tydzien, ten rok… „O Boze – myslala z rozpacza – gdyby nie te przypadki!” Dlaczego musieli spotkac na meczu Collinsa?

Dlaczego nie moglo na przyklad padac, wtedy me wyszli by w ogole z domu? Dlaczego 01iver musial ich zaprosic? Dlaczego pozwolila mu sie calowac? Dlaczego Oliver pozwala mowic do siebie: Ollie?

Ulozyla indyka na polmisku, ubrala go dokola patatami, przelala sos do sosjerki, a borowki wlozyla do szklanej czarki. Potem usiadla przy oknie z rekami zalozonymi bezsilnie na kolanach i zapatrzyla sie w szarosc jesiennego popoludnia. Z saloniku przestaly dolatywac glosy, a w pare minut pozniej uslyszala samochod Collinsa ruszajacy sprzed domu.

Wniosla swiatecznego indyka do jadalni i usmiechajac sie niemal tak jak nalezy, zaczela wolac: „Obiad! Obiad!” Ale wiedziala, ze teraz nic juz nie pomoze.

Tony nie odzywal sie prawie wcale w czasie obiadu, za to 01iver mowil o wiele za duzo, wypil bez mala cala butelke wina i wyglosil obszerna przemowe na temat polityki, podatkow i mozliwosci wojny. Mowil z ustami pelnymi jedzenia, spogladajac w przestrzen nad ich glowami i nie oczekujac odpowiedzi.

Po obiedzie oznajmil, ze przyrzekl Collinsowi wpasc do niego na kieliszek brandy. Zapytal, czy Tony i Lucy maja ochote wybrac sie razem z nim, ale zdawalo sie, ze odetchnal z ulga, kiedy Tony powiedzial: „Nie”, a Lucy oswiadczyla, ze jest zmeczona i chcialaby uciac sobie drzemke.

Oliver wyszedl z domu nucac glosno melodie marsza, ktory przed poludniem grala na stadionie szkolna orkiestra w przerwie miedzy dwiema czesciami meczu. Gdy zostali sami przy nie sprzatnietym stole, Lucy pomyslala przez chwile, ze nareszcie bedzie mogla porozmawiac z Tony’m i moze, jesli uda jej sie znalezc wlasciwe slowa, potrafi uratowac ich wszystkich. Ale Tony mial twarz obojetna i zdawal sie przebywac myslami gdzie indziej. Wstala zatem od stolu mowiac:

– Zostawimy to wszystko, posprzatam pozniej.

Poszla na gore do sypialni, nie ogladajac sie za siebie. Polozyla sie i zapadla w drzemke. Meczyly ja niespokojne sny, jakies drzwi otwieraly sie w tych snach i zamykaly, slyszala czyjes kroki w mrocznym, odleglym korytarzu, a potem przygluszone stukniecie, jak gdyby gdzies daleko zatrzasnely sie drzwi.

Obudzila sie wcale nie wypoczeta, zeszla na dol do saloniku i nie zdziwila sie spostrzeglszy koperte na stole z ksiazkami. Wziela ja do reki, wyjela ze srodka kartke i wciaz bez najmniejszego zdziwienia przeczytala list od Tony’ego, ktory powiadamial ja, ze jego zdaniem bedzie lepiej, jesli wroci zaraz do szkoly.

„Gardze Toba za krzywde, ktora wyrzadzilas ojcu – pisal chlopak – i za to, co z niego zrobilas. Nie chce go juz wiecej widziec w tym domu razem z Toba i z tymi nowymi przyjaciolmi, na jakich go skazalas.”

Na koncu listu byly jakies slowa mocno poprzekreslane i w pierwszej chwili Lucy nie pomyslala o tym, aby sprobowac je odczytac. Siedziala z listem w reku o szarym listopadowym zmierzchu, znuzona, przytloczona ciezarem przypadkowosci i kleski.

Po jakims czasie zapalila lampke i wpatrzyla sie uwaznie w przekreslone slowa na koncu listu. Przysunela sie z kartka blizej swiatla i zaczela odcyfrowywac litere po literze, az w koncu po paru minutach odczytala to, co Tony napisal.

„Nie chce Cie znac” – to byly te slowa. Zdziwila sie, dlaczego zadal sobie trud przekreslenia ich.

ROZDZIAL SZESNASTY

Nastepnym razem zobaczyla go dopiero w Paryzu, w barze zasnutym dymem z papierosow. Za jej plecami Murzyn wygrywal na pianinie i” spiewal rozlewnym, harlemskim akcentem piosenke Le piano des pawres. Amerykanski student przytrzymywal jej reke na stoliku zastawionym kuflami z piwem.

Ilez to lat uplynelo od ponurego zmierzchu w owym listopadzie do chwili, kiedy wlasciciel paryskiego baru powiedzial: „Jesli mozna radzic, madame, prosze najpierw zatelefonowac. Pan Crown ma zone. Piekna, urocza zone”? Szesnascie lat. I do tego wygrana wojna, dla niej przegrana. Oliver zginal. Ona starzeje sie i pogodzila sie z tym albo prawie ze sie pogodzila. Wszystko zostalo naprawione, prawie naprawione. Wszystko przemyslane na nowo. Cierpienie i smierc osnuly sie mgla przyzwyczajenia, zatarly sie w pamieci i na pozor nie mogly juz stac sie zrodlem nowego bolu.

Tej nocy bardzo niewiele spala w wysokim, staroswieckim pokoju hotelowym. Szerokie i ciezkie loze przycisniete bylo do sciany ogromna szafa z ciemnego drzewa, ktorej drzwi nie domykaly sie i od czasu do czasu skrzypialy w ciemnosci cicho, ostrzegawczo, poruszane podmuchem wslizgujacym sie przez szpare pomiedzy metalowa zaluzja i futryna okna.

Lezac wsluchiwala sie w tajemnicza skarge skrzypiacej szafy, chwiala sie na krawedzi snu i odmieniala po dziesiec razy swoje plany. Postanawiala, ze wyjedzie nazajutrz rano, postanawiala, ze pojdzie pod adres, ktory jej dal wlasciciel baru, postanawiala zachowywac sie tak, jakby wcale nie spotkala Tony’ego, i zgodnie z poprzednim planem poswiecic jutrzejszy dzien na zwiedzanie Wersalu i Luwru oraz na spacer nad Sekwana. Postanawiala wyskoczyc natychmiast z lozka i zatelefonowac do niego, i powiedziec mu… co mu powiedziec? „Tu mowi twoja matka. Czy jeszcze mnie nienawidzisz?” Albo moze: „Przed paru godzinami wstapilam do nocnego lokalu i zgadnij, kogo tam widzialam przy barze?”

Usnela rozmyslajac o jego twarzy, tak bardzo podobnej do innej twarzy, martwej juz i prawie zapomnianej, rozmyslajac o szczuplej, dziecinnej twarzyczce, z ktorej ta twarz wyrosla, o delikatnej skorze i szarych, cetkowanych teczowkach, tak bardzo przypominajacych jej wlasne.

Wczesniej, bo niewiele po osmej godzinie rano, obudzil ja dolatujacy z ulicy halas samochodow, motocykli i wozow ciezarowych. Przez chwile lezala bez ruchu nasluchujac tych niemilych odglosow. Pamiec jej byla jeszcze uspiona, ale miala swiadomosc, ze cos sie zmienilo. Juz nie czula sie jak turystka w Paryzu, lecz jak cierpiaca ofiara w obcym, zaciemnionym pokoju.

Nagle zbudzila sie i pamiec. Lucy zrozumiala, skad sie w niej nagle wzielo to uczucie. Zmusila sie do wstania, spojrzala na zegarek. Z zalem pomyslala; ze gdyby obudzila sie pozniej, moglaby sobie powiedziec, ze juz za pozno, ze juz na pewno nie zastanie go w domu, ze wyszedl do pracy.

Wykapala sie w chlodnej wodzie, aby sie predzej otrzasnac z resztek snu, i zaczela sie ubierac pospiesznie, bez zastanowienia, spogladajac od czasu do czasu na zegarek, jakby sie bala spoznic na pociag. Zanim wyszla z pokoju, rzucila okiem na swoje odbicie w lustrze. Przygladala sie sobie z zaciekawieniem, myslac o tym, jaka on ja zobaczy przy spotkaniu. Bez cienia chelpliwosci stwierdzila, ze nawet w dziennym swietle, nawet po nocy spedzonej niemal bezsennie, nie wyglada tak zle. Oczy ma blyszczace, skore gladka, a poniewaz jest opalona, nie potrzebuje zadnego makijazu, procz odrobiny pomadki na usta. Ciemnoblond wlosy ladnie wygladaja poprzetykane jasniejszymi pasmami, splowialymi od slonca.

Wlozyla kapelusz i juz miala wyjsc, lecz nagle zatrzymala sie, zdjela go z glowy i rzucila na lozko. Na ogol chodzila bez kapelusza, wyjatek stanowily oficjalne okazje, a z tego spotkania nie chciala robic oficjalnej okazji. Zdenerwowana, jeszcze raz przeczesala wlosy szczotka, po czym pod wplywem naglego impulsu podeszla do otwartej walizki stojacej na stolku, siegnela do kieszeni po wewnetrznej stronie wieka i wyciagnela zmieta, podniszczona koperte. Ostroznie wlozyla ja do torebki i wyszla.

Na dole przywolala taksowke i zaledwie dwa razy powtorzyla adres, a szofer juz ja zrozumial. Usadowila sie na tylnym siedzeniu i gdy samochod ruszyl wzdluz cienistej, wysadzanej drzewami ulicy, doznala przez chwile czegos w rodzaju uczucia triumfu. „Moze to omen – pomyslala. – Moze dzisiaj potrafie sie porozumiec z wszystkimi?”

Taksowka wiozla ja szybko przez nieznane ulice, Lucy podskakiwala na twardych sprezynach i nie wiedziala wlasciwie, co chce powiedziec swojemu synowi. Trudno jej bylo nawet uprzytomnic sobie, dlaczego chce sie z nim widziec i czego sie spodziewa po tej wizycie. Wiedziala tylko, ze musi to zrobic. Tak jak we snie otwiera sie drzwi do drugiego, ciemnego korytarza i wie sie, ze z jakiegos powodu, ktory nigdy nie bedzie wyjasniony, trzeba koniecznie, zanim sen sie skonczy, dojsc do samego konca korytarza.

Taksowka zatrzymala sie przed domem czynszowym, Lucy wysiadla i zaplacila szoferowi usilujac zapanowac nad lekkim drzeniem rak. Nie wchodzila jeszcze do bramy, lecz przygladala sie domowi od zewnatrz. Byl zbudowany z nijakiego, szarego kamienia, dosyc odrapany i zniszczony przez slote, ot, jeden z tych domow, ktore same w sobie maja bardzo niewiele piekna, ale jakims

Вы читаете Lucy Crown
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату