Czula sie zdenerwowana, zawiedziona, mocno zaciskala dlonie, aby opanowac ich niespokojne ruchy. Taki pech! Taki pech! Kiedy ona nareszcie przygotowala sie do spotkania z Tony’m, jego nie ma w domu. Zamiast syna zastaje te niezyczliwa, nieszczesliwa, cyniczna i zarazem patetyczna dziewczyne, ktora odslania przed nia niepokojace historie o mezu, raczy ja skromna antologia jego gorzkich aforyzmow o wygnaniu i rozpaczy, wreszcie z wyzywajaca szczeroscia opowiada o swojej milosci, ktora on odplaca lekcewazeniem albo jeszcze gorzej.
– Ale juz dosyc o mnie i o moich sprawach – rzekla Dora zmieniajac sie nagle w uprzejma pania domu. – Chcialabym teraz dowiedziec sie czegos o pani. Wyglada pani tak mlodo…
– Nie jestem juz wcale mloda.
– Wiem, ze pani byla piekna. Tony mi opowiadal. – Glos Dory brzmial teraz szczerze i swobodnie, oczy usmiechaly sie i spogladaly na Lucy otwarcie, z nieoczekiwanym uznaniem, jak gdyby postanowila patrzec na nia zupelnie obiektywnie, bez zadnych skojarzen z historia jej zycia, bez nawiazywania do tego, co sie krylo poza modnie ostrzyzonymi, ciemnoblond wlosami, poza szeroko rozstawionymi, glebokimi oczami i duzymi, mlodzienczymi ustami o milym wyrazie. – Ale nigdy nie przyszlo mi na mysl, ze pani moze wciaz tak wygladac, ze kiedy pania zobacze, to wszystko bedzie jeszcze tak samo jak wtedy…
– Juz dawno nie jest tak samo jak wtedy, moja droga – stwierdzila Lucy.
– Powinna pani zobaczyc moja matke. – Dora zachichotala zlosliwie. – W typie
Wybuchnely obie przyjemnym, kocim smiechem, jak dwie plotkujace kumoszki.
– Musi pani tu jeszcze troche zostac – rzekla Dora – i nauczyc mnie tej sztuki. Nigdy nie moglam zniesc mysli, ze sie zestarzeje. Kiedy mialam szesnascie lat, slubowalam sobie swiecie, ze popelnie samobojstwo w czterdziesta rocznice urodzin. Moze pani mnie od tego uratuje.
„Nauczyc cie tej sztuki – myslala Lucy usmiechajac sie do synowej, ale w sercu czujac mroczna trzezwosc. – Moja sztuka polega na tym, ze jestem sama, ze nie mam sie na czym oprzec z dostateczna pewnoscia, ze nie mam nikogo, kto by mnie podtrzymal.” Moja sztuka, jesli cie to interesuje, polega na nieustannej walce.”
– Co za szkoda, ze nie przyszla pani do nas po poludniu – mowila Dora. – Powinnysmy sie czegos napic dla uczczenia naszego pierwszego spotkania, i to po tylu latach. – Spojrzala pytajaco na Lucy. – Czy pani uwazalaby to za wielkie przestepstwo, gdybysmy sie czegos napily o tej porze?
Lucy rzucila okiem na zegarek. Bylo piec minut po wpol do dziesiatej.
– No coz… – powiedziala niepewnie.
Znala kilka kobiet, ktore zawsze umialy znalezc pretekst, aby pic o wszelkich porach dnia i nocy. Moze to bylo to? Moze dlatego Tony trzymal sie z daleka od domu?
Dora zachichotala. – Niech pani tak na mnie nie patrzy – powiedziala domyslnie. – Od samego urodzenia nie wypilam jeszcze ani kieliszka przed poludniem.
Lucy znowu sie rozesmiala, podobala jej sie bystrosc synowej.
– Mysle, ze to wspanialy pomysl – oswiadczyla.
Dora wstala i podeszla do stolika z marmurowa plyta, na ktorym staly pod sciana butelki i pare szklaneczek. Nalala do dwoch szklaneczek szkockiej whisky i troche wody sodowej. Miala precyzyjne i pelne wdzieku ruchy, a kiedy odmierzala starannie trunek przechylajac w bok glowe, wygladala jak powazna, wysmukla dziewczynka. Patrzac na nia Lucy poczula ostra niechec do syna jako do sprawcy cierpien takiej dziewczyny. Dziewczyny, ktora ze wzgledu na swa pieknosc mogla sie spodziewac od pierwszego spojrzenia w lustro, ze ludzka zyczliwosc, wyrozumialosc i milosc beda ja otaczac przez cale zycie. Dora podala jej szklaneczke.
– Na roznych uroczystosciach w malych miasteczkach francuskich – powiedziala – bardzo czesto pije sie przed poludniem. Zaprasza sie wtedy mnostwo ludzi, a w miejscowej gazecie pojawiaja sie ogloszenia, w ktorych to sie nazywa
– Zaraz, musze sie zastanowic – rzekla Lucy. – Moze troche tego i troche tego?
– Troche tego i troche tego – zgodzila sie Dora podnoszac swoja szklaneczke.
Wypily. Dora kontemplowala smak trunku poruszajac jezykiem w ustach.
– Teraz juz wiem, dlaczego ludzie lubia pic przed poludniem – oznajmila po chwili. – O tej porze whisky ma smak o wiele bardziej wyrazisty, prawda?
– Tak, rzeczywiscie – przyznala Lucy.
Atmosfera wrogosci rozwiala sie i Lucy zaczynala sie czuc zupelnie swojsko w towarzystwie synowej. Pochwalala Tony’ego przynajmniej za to jedno, za to, ze wybral sobie taka zone.
– No wiec – mowila Dora popijajac whisky – dosyc juz naopowiadalam o sobie i o Tony’m. Pomowmy teraz o pani. Co pani tutaj robi? Wycieczka turystyczna?
– Czesciowo tylko. Pracuje w pewnej nowojorskiej organizacji, zwiazanej mniej lub wiecej oficjalnie z Organizacja Narodow Zjednoczonych. Zajmujemy sie dziecmi. To znaczy, robimy zamieszanie na calym swiecie i naprzykrzamy sie roznym mezom stanu, jezeli nie zajmuja wlasciwego stanowiska wobec zagadnienia pracy nieletnich, kredytow dla szkolnictwa albo zapewnienia malym obywatelom powszechnego szczepienia i ilus tam litrow mleka rocznie. Wystepujemy tez bardzo stanowczo w sprawie przyznania nieslubnym dzieciom pelnej rownosci wobec prawa. No i tym podobne historie. – Mowila lekkim tonem, lecz mimo to nie potrafila zamaskowac dumy ze swojej pracy oraz wielkiej powagi, z jaka ja traktowala. – W Ameryce ludzie daja mase pieniedzy na nasza organizacje, a my decydujemy, jak je uzyc. Juz od pieciu tygodni grasuje po Europie, robie wazna mine na roznych konferencjach, notuje, klepie po czarnych glowkach dzieci w Jugoslawii, Grecji i na Sycylii. Wczoraj tez mialam konferencje. Trzeba bylo wszystko tlumaczyc na trzy jezyki, totez skonczylo sie dopiero po pierwszej w nocy. Nie mialam czasu na obiad, wiec wrocilam do hotelu glodna jak pies. Dlatego wlasnie poszlam do baru, i tam zobaczylam Tony’ego…
– Widze z tego, ze pani jest bardzo wazna osobistoscia – rzekla Dora z mlodzienczym podziwem. – Moze pani miewa konferencje prasowe i rozne wywiady?
– Od czasu do czasu – usmiechnela sie Lucy. – Moja specjalnosc to regulacja urodzin.
– Nigdy nic nie robilam – stwierdzila Dora, w zamysleniu obracajac w palcach szklaneczke. – Nawet nie skonczylam college’u. Przyjechalam tu na wakacje, poznalam Tony’ego i taki byl koniec mojej nauki. To musi byc cudowne – czuc sie pozyteczna.
– Tak – powiedziala Lucy zwiezle i powaznie.
– Moze kiedy Tony mnie w koncu porzuci – rozwazala Dora rzeczowo – zrobie, co trzeba, zeby sie stac uzyteczna.
Ktos pchnal z drugiej strony drzwi od jadalni, otworzyly sie z wolna i spoza nich wyjrzala glowka malego chlopczyka.
– Mamo – powiedzial chlopczyk – Yvonne mowi, ze ma dzis po poludniu wychodne i ze jezeli ty sie zgadzasz, to ona mnie zabierze do swojej szwagierki. Ta szwagierka ma trzy ptaszki w klatce.
– Chodz tutaj, Bobby, i przywitaj sie.
– Kiedy musze powiedziec Yvonne – nalegal chlopiec. – Musze jej zaraz powiedziec.
Wszedl jednak do pokoju i oniesmielony, nie patrzyl wcale na Lucy. Trzymal sie prosto jak struna, wygladal zdrowo, mial myslace, szare oczy i podluzna glowe z wysokim czolem. Wlosy mial krotko obciete, ubrany byl w kuse spodenki i trykotowa koszulke, a gole rece i nogi, podrapane i pozalepiane plastrami, jak to zwykle u dzieci, wydawaly sie proste i zadziwiajaco krzepkie.
Lucy wpatrywala sie w niego calkiem oszolomiona, zapomniala sie usmiechnac do dziecka i zastanawiala sie tylko nad tym, jak Tony wygladal w tym wieku. „Dlaczego nie powiedziala mi, ze maja syna?” – myslala dotknieta do zywego i znowu nieufna. Wyczuwala, ze Dora dla jakichs przyczyn siegajacych w przyszlosc zataila przed nia sprawe tak zasadniczej wagi.
– To jest twoja babcia – mowila Dora przygladzajac delikatnie wlosy chlopczyka. – Przywitaj sie z babcia.
Bez slowa, w dalszym ciagu nie patrzac na nia, chlopiec podszedl do Lucy i wyciagnal raczke. Uscisneli sobie dlonie z powaga. Wtem, nie mogac zapanowac nad soba, Lucy objela go i zaczela calowac, mimo ze mogla go przez to odstraszyc i zrazic do siebie. Bobby stal grzecznie i czekal, az go uwolni z uscisku.
Lucy nie wypuszczala go z objec nie dlatego, zeby pragnela przedluzyc pocalunki, lecz z obawy, ze gdyby go puscila, to chlopczyk moglby spostrzec jej lzy. Obejmujac szczuple ramionka, dotykajac palcami delikatnej, jedrnej twarzyczki dziecka, poczula, ze to, co stracila, te zmarnowane lata, ktore dotychczas wydawaly sie tylko abstrakcyjna, teoretyczna strata, ze to wszystko staje sie nagle rzeczywiste, bolesne, ucielesnione w sposob wstrzasajaco smutny.
Pochylila glowe i ucalowala puszyste wlosy chlopca, pachnace suchym, swiezym, zapomnianym zapachem dziecinstwa. Czula, ze Dora ja obserwuje. Odetchnela gleboko, powstrzymala lzy naplywajace do oczu, puscila chlopca i z wysilkiem usmiechnela sie do niego.
– Robert to sliczne imie – powiedziala. – A ile masz lat? Chlopiec wrocil do matki i stanal przy niej. Nie odzywal sie.
– Bobby, powiedz babci, ile masz lat – zachecala go Dora.
– Moja babcia jest gruba – oswiadczyl chlopczyk.
– To tamta babcia. Ta, ktora byla u nas zeszlego roku.
– Mam cztery lata – odpowiedzial Bobby. – Moje urodziny sa w zimie.
Wtem zgrzytnal klucz w drzwiach wejsciowych i w hallu daly sie slyszec kroki. Do pokoju wszedl Tony. Na widok Lucy zatrzymal sie i nie poznajac jej w pierwszej chwili – uprzejmy i zdziwiony – spojrzal pytajaco na Dore. Mial na sobie to samo ubranie, w ktorym go widziala w nocy. Wygladalo tak, jakby sie w nim przespal. Byl zmeczony, nie ogolony i mrugal powiekami, gdyz po ciemnej windzie razil go jaskrawy blask slonca w saloniku. W reku trzymal ciemne okulary.
– Tatus! – zawolal chlopczyk. – Mama mowi, ze moge pojsc z Yvonne po poludniu do jej szwagierki. Tam sa trzy ptaszki w klatce.
– Halo, Tony – powiedziala Lucy podnoszac sie z tapczana.
Tony pare razy szybko potrzasnal glowa jak ktos, kto chce sie otrzasnac z przywidzenia.
– Aa, tak – powiedzial cicho. Nie usmiechnal sie do niej.
– Gawedzilysmy sobie bardzo przyjemnie z twoja matka – wtracila Dora.
Spojrzenie Tony’ego zsunelo sie z ich twarzy na stojace przed nimi szklaneczki z whisky.
– Tak, widze. – Usmiechnal sie teraz, ale ten usmiech byl chlodny i nieobecny. – To swietny pomysl.
Wyciagnal reke do Lucy i uscisnal jej dlon oficjalnie. Potem odwrocil sie do chlopca. Przez chwile stal w milczeniu wpatrujac sie w dziecko z wyrazem napiecia, zaciekawienia i milosci, jak gdyby doszukiwal sie w jego subtelnej, milej, uradowanej twarzyczce jakiejs ukrytej, niedostrzegalnej tajemnicy.
„Tego mi takze zapomniala powiedziec – myslala z gorycza Lucy. – Ze on tak kocha swoje dziecko.”
– Robert – powiedzial Tony powaznie – chcialbys byc poslancem?
– To zalezy – odparl ostroznie chlopczyk wyczuwajac, ze chca sie go pozbyc.
– Chcialbys pojsc do Yvonne i powiedziec, ze tatus ma ochote na jajka z boczkiem i na duzy kubek kawy?
– Ale bede mogl tutaj wrocic? – upewnial sie Bobby.
Tony spojrzal na zone, a potem na Lucy.
– Oczywiscie – odpowiedzial. – Stanowczo chcemy, zebys do nas wrocil.
– To ja tak powiem Yvonne. Ze stanowczo chcecie, zebym tu wrocil.
– Doskonale – zgodzil sie Tony.
Chlopczyk wybiegl z pokoju. Tony patrzyl za nim w milczeniu, dopoki nie znikl za drzwiami, po czym odwrocil sie do Lucy i Dory.
– No, wiec od czego zaczniemy? – zapytal.
– Wiecie co – rzekla Dora – chyba lepiej, zeby mnie tu nic bylo. Ubiore sie, wezme z soba malego i…