Zreszta – dorzucil po chwili – doszedlem do wniosku, ze niewiele mi na tym zalezy, zeby kogos uleczyc.
– Tony… – powiedziala zdlawionym, matowym glosem.
– Tak?
– Tony, czy ty naprawde jestes taki, czy tylko pozujesz?
Oparl sie plecami o porecz krzesla i patrzyl na dwie mlode dziewczyny w czarnych sukienkach, przechodzace na ukos przez jezdnie.
– Nie wiem – odparl. – Wlasnie czekam, zeby mi ktos to powiedzial.
– Tony, czy chcesz, zebym poszla i zostawila cie tu samego?
Nie odpowiedzial od razu. Powolnym ruchem zdjal okulary i bardzo ostroznie polozyl je na stoliku. Spojrzal na nia spokojnie, nie broniac do siebie dostepu zadna bariera, spojrzal znajomymi, gleboko osadzonymi oczami, w ktorych byl smutek i zastanowienie.
– Nie – rzekl w koncu i wyciagnawszy reke przez stolik dotknal delikatnie jej dloni. – Byloby mi okropnie przykro.
– Zrobisz cos dla mnie?
– Co takiego? – zapytal wracajac do czujnej rezerwy.
– Pojedziesz ze mna dzis do Normandii? Chce zobaczyc to miasteczko, gdzie ojciec polegl, i cmentarz, na ktorym go pochowali. Dostalam list od jednego sierzanta, ktory wtedy byl razem z nim, i wiem, jak sie to miasteczko nazywa. Ozieres…
– Ozieres – powtorzyl nakladajac z powrotem okulary i odgradzajac sie od niej znowu bariera, jak gdyby juz zalowal chwili slabosci. – Przejezdzalem kiedys tamtedy. Ale nie bylo zadnej tablicy. – Rozesmial sie cierpko. – Zeby tez dac sie zabic w takiej dziurze!
– Nie wiedziales o tym?
Tony potrzasnal przeczaco glowa.
– Nie. Zatelegrafowalas tylko, ze polegl. Nic poza tym.
– Moze slyszales, jak to sie stalo?
– Nie, nic nie slyszalem.
– Dostal wiadomosc, ze w miasteczku sa jacys Niemcy, ktorzy sie chca poddac – mowila zwiezle Lucy. – Wiec wysiadl tuz przed osada i zaczal isc z biala flaga, a w piec minut pozniej juz nie zyl.
– Byl juz troche za stary do tych rzeczy – zauwazyl Tony.
– Szukal umyslnie smierci.
– Poczytaj troche gazety. Swiat pelen jest ludzi, ktorzy szukaja smierci.
– Nie zrobil na tobie takiego wrazenia, kiedy go widywales w czasie wojny?
– Niewiele go widywalem – odparl omijajac ja wzrokiem i najwyrazniej nie chcac sie wdawac w te sprawy. – A kiedy bylismy z soba, nie odczuwalem nic poza skrepowaniem, ze nie jestem w mundurze.
– Tony, to nieprawda! – zaprotestowala.
– Nieprawda? Moze i nie. Moze to on byl zaklopotany, ze ja jeszcze zyje.
– Nie mow tak.
– Dlaczego? – odparl szorstko. – Bardzo dawno postanowilem, ze nie bede klamal na temat uczuc, jakie nas laczyly, ojca i mnie.
– On ciebie kochal.
– Z biala flaga… – podjal Tony tak, jakby jej wcale nie slyszal. – No coz, chyba ojcowie moga jeszcze gorzej umierac. Powiedz mi jedna rzecz…
– Slucham cie.
– Czy naprawde spotkalas mnie przypadkiem w tym barze dzisiejszej nocy, czy tez przyjechalas do Paryza z ta mysla, ze bedziesz mnie szukac?
Patrzyl na nia z kpiacym wyrazem twarzy, gotow nie dac wiary jej slowom.
– Nawet nie wiedzialam, ze jestes w Europie – odpowiedziala Lucy. – Kiedy wyszedles z baru i zapytalam tego czlowieka, czy zna twoj adres, zdaje mi sie, ze pragnelam, zeby go nie znal i zebym nie mogla sie dowiedziec, gdzie mieszkasz.
Tony kiwnal glowa.
– Tak, rozumiem.
– Wiedzialam, ze kiedys musimy sie gdzies spotkac.
– Tak by sie zdawalo. Kiedy sie ma syna, to zdawaloby sie, ze kiedys trzeba sie z nim spotkac.
– Gdybym planowala spotkanie z toba, bylabym to inaczej urzadzila, nie tak – rzekla Lucy wspominajac swoje fantazje, smiertelne loze i pocalunki.
– No, ale trzeba sie zadowolic tym, co jest. Wiec teraz masz ochote odwiedzic ten grob? To dosyc naturalne. Nie mowie, ze powinnismy tam jechac, ale uwazam to za dosyc naturalne. Powiedz mi – zwrocil sie do niej tonem towarzyskiej rozmowy – czy zauwazylas, jaki on sie zrobil pod koniec wulgarny?
– Nie.
– O umarlych mow tylko dobrze! – Tony usmiechnal sie zgryzliwie. – Oczywiscie. Zrobil sie halasliwy i jakis pusty, nafaszerowany dowcipami z kasyna oficerskiego, frazesami z patriotycznych wstepniakow. Kombinowal tez z dziewczynkami. Za kazdym razem pytal mnie, czy mam dosyc pieniedzy, zeby sie troche zabawic. I wtedy przymruzal jedno oko. A ja za kazdym razem odpowiadalem, ze setka zawsze sie przyda.
– Byl bardzo wspanialomyslny – wtracila Lucy.
– Moze to wlasnie bylo jego wada. – Tony spojrzal na niebo. Bylo czyste, niebieskie, a w poludniowej stronie jakby zbielale od zaru. – Dobry dzien na samochodowa przejazdzke – stwierdzil. – Co prawda, umowilem sie z kims na lunch, ale mysle, ze wystarczy opowiedziec o poleglym ojcu, odzyskanej matce i tym podobnych historyjkach. Wytlumacze, ze musze sie wybrac na pewne pole bitwy, pod biala flaga.
– Nie! - rzekla Lucy nagle ochryplym glosem i wstala od stolika. – Nie chce, zebys ze mna jechal, jezeli tak sie do tego odnosisz.
Powiedz mi – zapytal nie ruszajac sie z miejsca i wciaz patrzac w rozzarzone niebo – dlaczego chcesz tam jechac?
Oparla sie dlonia o stolik, czula sie wyczerpana. Spogladala z gory na odchylona do tylu twarz syna, zastygla w nieprzeniknionym wyrazie, na ostry, przydymiony cien padajacy od okularow na wystajace kosci policzkowe, gladko obciagniete skora.
– Bo my go zniszczylismy, ty i ja – rzekla glucho. – Bo nie wolno nam o nim zapomniec.
Wtedy spostrzegla, ze Tony placze. Patrzyla nie wierzac wlasnym oczom, sciskala kurczowo rekawiczki, a jemu lzy wymykaly sie spod okularow i splywaly powoli po twarzy. Pochylil sie gwaltownie i zaslonil rekami twarz.
„Placze – pomyslala z ogromna ulga. – Jest jeszcze nadzieja. On placze!”
ROZDZIAL OSIEMNASTY
Jechali w milczeniu, w blasku stojacego w zenicie slonca, malym, czarnym samochodem Tony’ego, mogacym pomiescic nie wiecej niz dwie osoby. Dach byl spuszczony i nawet gdyby mieli ochote rozmawiac, wiatr uderzajacy gwaltownie w ich twarze nie pozwolilby na to. Tony prowadzil samochod nieostroznie i z nadmierna szybkoscia. Gdy przejezdzali obok starych zagrod wiejskich, zbudowanych z kamienia, kury zmykaly przed nimi droga, a w miasteczkach, ktore mijali, ludzie patrzyli na nich z wyrzutem, majac im za zle, ze sa Amerykanami i ze jezdza tak szybko. Laciate krowy pasly sie na zielonych lakach, szosa wila sie ujeta na dlugich odcinkach we wdzieczny nawias wynioslych topoli, ktore powtarzaly odglos mknacego samochodu szumiacym, opetanym rytmem, niby odlegle, podniecajace bicie w beben owiniety suknem.
Lucy miala ochote powiedziec, ze nie potrzebuja sie spieszyc. Wiatr przeszkadzal jej, zawiazala sobie szalik na glowie, czula sie juz za stara na taki samochod i na taka wariacka jazde. Nie ma sie po co spieszyc. On juz tam lezy od jedenastu lat, wiec moze poczekac jeszcze godzine dluzej.
Mijali rodziny biwakujace przy drodze. Ludzie siedzieli na krzeselkach wokol skladanych stolikow nakrytych serweta, na ktorych ustawione byly butelki z winem i male wazoniki z kwiatami, obok dlugich, waskich bulek. Od czasu do czasu przejezdzali przez wioski zsieczone pociskami, widzieli sterczace ruiny domow, zwietrzale na slocie i zlagodniale, jak gdyby staly tutaj od setek lat. Lucy usilowala sobie wyobrazic, jak wygladaly domy, zanim je dosiegly pociski, i co sie musialo wtedy dziac, wtedy, w samym tym momencie. Dym, odlamki kamieni wylatuja w powietrze, ludzie krzycza do siebie spod walacych sie murow. Nie, nie umiala sobie tego wyobrazic. Ruiny wydawaly sie takie odwieczne, pelne spokoju, wycieczkowicze ze swoim winem, gozdzikami i serwet-
kami na skladanych stolikach wygladali tak, jakby nie zmarnowalo im sie ani jedno lato. „Gdzie ja bylam – rozmyslala Lucy – kiedy ta dzwonnica runela i zamienila sie w kupe gruzu? Szykowalam lunch u siebie w domu, o trzy tysiace mil stad. Przechodzilam wlasnie przez kuchnie wylozona czysciutko linoleum, zeby wziac elektryczny piecyk do grzanek, otwieralam lodowke, zeby wyjac dwa pomidory i garnuszek z sosem majonezowym.”
Spojrzala z boku na syna. Jego twarz pozbawiona byla wszelkiego wyrazu, oczy mial utkwione w szosie. Nie zwracal najmniejszej uwagi na wycieczkowiczow ani na slady wojny. „Ci, co mieszkaja w Europie – pomyslala musieli sie chyba przyzwyczaic do ruin.”
Czula sie bardzo zmeczona. Bolalo ja czolo od nieustannych uderzen wiatru, ociezale powieki same opadaly na oczy. Zoladek zdawal sie zacisniety w klebek, gorna krawedz pasa wrzynala sie w cialo, a na waskim, skorzanym siedzeniu samochodu trudno bylo tak sie obrocic, aby znalezc ulge. Od czasu do czasu czula w gardle mdlacy, niemily smak wywolany znuzeniem, a kiedy spogladala na Tony’ego, jego glowa rozplywala sie w niewyraznej mgle nad kierownica.
„Powinnam cos powiedziec – myslala z wysilkiem. – Cos takiego, zeby przestal byc obcym czlowiekiem, zeby znowu byl moim synem. Ale jestem zanadto zmeczona, nie moge nic wymyslic.”
Zamknela oczy i zapadla w drzemke. Jechali szybko wsrod swiezej zieleni pol i zwietrzalych ruin.
„No, wiec tak – przezuwal Tony ciagle te sama mysl. – No, wiec tak. W koncu przyjechala. Jak sie ma matke, to chyba byloby zbytnim optymizmem spodziewac sie, ze ona juz sie nigdy nie zjawi.”
Spojrzal na nia przelotnie. „Spi sobie w najlepsze – pomyslal. – Przetrawia rozkosznie dzisiejsze wzruszenia, z calym spokojem karmi sie smiercia, pojednaniem, lzami i wina. Wciaz jeszcze ladna, nawet w tym szaliku na glowie i w ostrym swietle. Ile moze miec lat? Piecdziesiat trzy, moze piecdziesiat cztery? Wciaz jeszcze ten nieuchwytny wyraz erotycznej zachety, ktorego nie potrafilem rozpoznac jako chlopiec, ale teraz, kiedy poznalem tyle innych kobiet, teraz, patrzac na nia wstecz z perspektywy czasu, rozpoznaje go doskonale. Wciaz jeszcze krzepka, proste ramiona, ksztaltne piersi, cera bez zmarszczek i te przeklete, podluzne, szare, orientalne oczy. Jak dlugo tu pozostanie? Kiedy ma zamiar wracac? Za tydzien, dwa? Wystarczy, zeby mi zatruc zycie i zeby wyprobowac swoje wdzieki na Francuzach, dla ktorych kobieta kolo piecdziesiatki, zwlaszcza z takim wygladem jak ona, moze byc jeszcze interesujaca zwierzyna. Wystarczy, zeby otworzyc stare