sposobem wraz z sasiednimi, podobnymi domami tworza w Paryzu mile, skromne ulice, skladajace sie razem na miasto.
U nas – pomyslala Lucy – gdyby ktos mieszkal w takim domu, staralby sie przeniesc jak najpredzej do innej dzielnicy.”
Weszla do bramy i powiedziala bardzo wyraznie do tlustej, jasnowlosej konsjerzki:
–
–
Lucy przetlumaczyla sobie uwaznie jej slowa na angielski i przycisnela w windzie guzik na trzecie pietro. W klatce schodowej bylo ciemno, totez dlugo szukala po omacku, zanim trafila na dzwonek przy drzwiach, na lewo od windy. Slyszala, jak dzwonek dzwieczy w mieszkaniu, a z jakiegos innego mieszkania w tym samym domu dochodzilo stlumione huczenie odkurzacza, uparte i drazniace.
Nikt nie otwieral, wiec Lucy zadzwonila jeszcze raz. Budzila sie w niej nadzieja, zmieszana z wyrzutami sumienia, ze moze nie ma nikogo w domu, moze bedzie mogla zejsc ciemnymi schodami, wyjsc na ulice i uciec od tego domu, moze nie bedzie musiala spojrzec w oczy synowi. Juz miala odejsc, kiedy uslyszala zblizajace sie kroki i drzwi sie otworzyly.
Przed nia stala mloda kobieta w rozowym szlafroczku, drobna, z krotkimi, ciemnymi wlosami, rozswietlonymi blaskiem slonca, wpadajacym do hallu z glebi mieszkania. Lucy nie widziala wyraznie jej twarzy, tylko szczupla sylwetka rysowala sie ostro na jasnym tle.
– Pani Crown? – zapytala.
– Tak – odparla mloda kobieta stojac w szeroko otwartych drzwiach.
– Czy pan Crown jest w domu?
– Nie. – Przechylila w bok glowe, jak gdyby chciala sie lepiej przyjrzec obcemu gosciowi.
– A kiedy wroci? – pytala dalej Lucy.
– Nie wiem. – Glos mlodej kobiety byl teraz chlodny i niezyczliwy. – Nie wiem, kiedy wroci. A co mam powtorzyc? Kto chcial sie z nim widziec?
– Nazywam sie Crown – rzekla Lucy czujac, ze to brzmi smiesznie. – Jestem jego matka.
Przez chwile staly obie w milczeniu i przygladaly sie sobie. Wtem mlodsza rozesmiala sie.
– Prosze wejsc – powiedziala ujmujac Lucy za reke. – Najwyzszy czas, zebysmy sie wreszcie poznaly.
Zaprowadzila Lucy przez przedpokoj do saloniku. Panowal tu nielad, na niskim stoliku przy tapczanie stala taca, a na tacy – nie dopita filizanka kawy, tlacy sie papieros i numer „Tribune” w kontynentalnym wydaniu, otwarty na wstepnym artykule.
– A wiec, witam pania w Paryzu – rzekla z leciutkim usmiechem mlodsza pani Crown.
Trudno bylo poznac, czy w tych slowach i w usmiechu, ktory im towarzyszyl, byla ukryta drwina, czy tez nie. Lucy znalazla sie na obcym, niepewnym gruncie, totez stala w wyczekujacej pozie, ostrozna i skrepowana.
– Mysle, ze przede wszystkim powinnam sie przedstawic – mowila dalej pani domu, patrzac otwarcie na Lucy. – A moze pani wie, jak ja sie nazywam?
– Nie, niestety nie…
– Dora. A ja znam pani imie. Moze pani usiadzie. Pozwoli pani filizanke kawy?
– Jezeli nie ma Tony’ego… – bronila sie Lucy niepewnie. – Nie chcialabym przeszkadzac tak wczesnie rano.
– Nie mam nic lepszego do roboty o tej porze – odparla Dora. – Pojde tylko po druga filizanke.
Wyszla z pokoju lekkim krokiem, zbierajac polami rozowego szlafroczka promienie slonca wpadajace przez otwarte okna. Pokoj ten pamietal lepsze czasy. Dawno nie malowane sciany
byly juz przybrudzone, a dywan przeswiecal wytartymi plamami. Wszystko tu pachnialo wynajetymi meblami w niezbyt dobrym stanie i prowizoryczna egzystencja ludzi nie dbajacych o jutro. Jedynie dwa duze, efektowne obrazy zawieszone na scianie – abstrakcyjne i pelne niepokoju – swiadczyly o osobistym smaku wlasciciela.
„Musza byc w biedzie – pomyslala Lucy. – Ale gdzie sie podzialy wszystkie pieniadze?”
Dora wrocila z filizanka. Podczas gdy nalewala kawe, Lucy obserwowala ja spod oka. Byla bardzo mloda, miala gleboko osadzone, czarne oczy i geste, ciemne wlosy odczesane z czola z surowa, lecz pociagajaca prostota. Matowa bladosc jej trojkatnej twarzyczki podkreslala niepokojaco zmyslowy wyraz duzych i pelnych ust. Z papierosem przyklejonym do warg Dora pochylala sie nad niskim stolikiem i mruzac lekko oczy nalewala kawe. Twarz jej wydawala sie naznaczona trwalym pietnem rezygnacji i zniechecenia.
„Moze to taki fason w tym roku dla mlodych malzenstw? – myslala Lucy biorac z jej rak filizanke. – Moze zdecydowali, ze w tym roku trzeba miec mine niezadowolona?”
– No, nareszcie – rzekla Dora siadajac naprzeciw Lucy. – Jaka szkoda, ze nie ma Tony’ego, zeby robic honory domu.
– Tak wczesnie wyszedl?
– Nie – odparla bezbarwnym glosem. – Jeszcze nie wrocil.
– Ma nocna prace? – zapytala Lucy zmieszana.
– Nie.
– Bo ja… Bo ja widzialam go o drugiej w nocy, w pewnym barze… – Urwala zaklopotana.
– Tak? – Dora nie sprawiala wrazenia zainteresowanej. – I jakiez bylo powitanie?
– Nie rozmawialam z nim. Kiedy wyszedl z baru poprosilam wlasciciela o adres.
– Byl sam? – Dora przechylila w tyl glowe, by wypic resztke kawy z filizanki.
– Tak, sam.
– Cos podobnego! – Glos Dory byl w dalszym ciagu bezbarwny i martwy.
– Przepraszam – rzekla Lucy. – Nie chce sie mieszac w… Lepiej juz sobie pojde. Jak wroci, to prosze mu powiedziec, ze jestem w Paryzu. Zostawie moj numer telefonu w hotelu i jezeli zechce…
– Alez nie, prosze nie odchodzic – nalegala zona Tony’ego. -
To nie jest zadne mieszanie sie w nasze sprawy. Powinien wrocic lada chwila. Albo… lada tydzien – dodala smiejac sie cierpko. – Nie, wcale nie jest tak zle, jak pani przypuszcza. W kazdym razie, lubie sobie wmawiac, ze nie jest tak zle, jak sie ludziom wydaje. Tony ma w poblizu pracownie i czasami, kiedy ma duzo roboty albo kiedy juz nie moze dluzej zniesc domowych rozkoszy, zagrzebuje sie w swojej norze. Ale jezeli pani go widziala w barze o drugiej nad ranem, to chyba tej nocy tak ciezko nie pracowal.
– Ma pracownie? – zdziwila sie Lucy. – A co on tam robi?
– Jak to, pani nie wie? – Dora wydawala sie rowniez zdziwiona.
– Nie. Ostatni raz odezwal sie do mnie w czasie wojny, kiedy go zawiadomilam o tym, ze ojciec polegl. Zatelegrafowal mi wtedy, ze nie ma zamiaru przyjechac na uroczystosci zalobne.
– To zupelnie podobne do niego – zauwazyla Dora z wyrazem rozbawienia. – Nie znosi wszelkich ceremonii. Gdyby nasz slub trwal piec minut dluzej, na pewno umknalby od oltarza jak raczy jelen. – Umilkla, zapalila nowego papierosa krzywiac sie przy tym troche i wpatrzyla sie w sufit nad glowa Lucy, jak gdyby przywolywala wspomnienie dnia swojego slubu. – Przypuszczam, ze pani nie wiedziala takze i o tym, ze jest zonaty?
– Nie wiedzialam.
– Tak, jest zonaty – powiedziala powoli. – Za swoje grzechy. Na razie jest zonaty. Przy tym kupnie nie daja zadnej gwarancji. – Zasmiala sie krotkim, urywanym smiechem.
„Nie jest taka oschla, jak by sie chciala wydac – pomyslala Lucy przygladajac sie bladej mlodzienczej twarzyczce, sciagnietej wyrazem goryczy. – Moze i to jest tylko moda. Albo nauczyla sie nosic taka maske, zeby wytrzymac ze swoim mezem.”
– Chce pani wiedziec, co on robi w pracowni? – podjela Dora. – Jest karykaturzysta. Rysuje zabawne ilustracje do czasopism. Tego pani takze nie wiedziala?
– Nie – odpowiedziala Lucy. Wydawalo jej sie nieprawdopodobne, aby jej syn wybral taki zawod. Slowo „karykaturzysta” kojarzylo sie naiwnie w jej myslach z wyobrazeniem klownow, aktorow farsowych w smiesznych kapeluszach i nieskomplikowanych, lekkomyslnych mlodziencow. W ciagu tej krotkiej chwili, kiedy przygladala sie Tony’emu w tej nocy, nic podobnego nie przyszlo jej na mysl. Jako chlopiec byl takze dosyc powazny. -
Co prawda – dodala glosno – mial zwyczaj bazgrac na swoich szkolnych ksiazkach male rysuneczki. Ale nie bylo w tym nic wybitnego.
– Mysle, ze musial zrobic postepy od tego czasu – zauwazyla Dora. – W kazdym razie postepy w tym kierunku…
– Ale nigdy nie spotkalam jego nazwiska.
– Nie podpisuje tych rysunkow swoim nazwiskiem. Mam wrazenie, ze sie ich wstydzi. Gdyby mogl robic cokolwiek innego, rzucilby rysowanie.
– A co chcialby robic?
– Nic. Przynajmniej nie mowil mi o niczym okreslonym.
– Dobrze zarabia? – zapytala Lucy.
– Tak, dosyc. Mamy na jedzenie. Gdyby chcial wrocic do Ameryki, moglby prawdopodobnie robic grube pieniadze. Ale jemu nie bardzo na tym zalezy. Ma proste upodobania. Okropne, ale proste. – Usmiechnela sie blado. – Nigdy nie objawial pragnienia obsypywania zony futrami ani klejnotami.
– Dlaczego nie chce wrocic do Ameryki? – dopytywala sie Lucy z trwozna nadzieja, ze odpowiedz nie bedzie dla niej bolesna.
Dora spojrzala na nia zimno.
– Mowi, ze od wczesnej mlodosci przywykl zyc na wygnaniu i ze czulby sie chyba niedobrze, gdyby to sie mialo odmienic. Poza tym mowi, ze najlepiej mu sie zyje we Francji, bo Francuzi sa ludzmi zrozpaczonymi i on sie tym zachwyca.
„Co za rozmowy toczyly sie w tym obskurnym pokoju – myslala Lucy. – Jakiez bolesne, beznadziejne slowa musialy tu padac!”
– Dlaczego on opowiada takie rzeczy? – spytala glosno. Mloda kobieta popatrzyla na nia przeciagle i rzekla:
– Chyba pani moglaby mi cos na ten temat powiedziec. Lucy zawahala sie.
– Moze kiedy indziej. Wyglada na to, ze Tony jest bardzo trudny we wspolzyciu.
Dora rozesmiala sie tak, jak gdyby smiech z trudem wyrywal sie z jej gardla.
– Alez pani ma talent opisowy! – powiedziala z ironia. „Nie jest mi zyczliwa – stwierdzila w duchu Lucy. – Moze sie okazac taka albo inna, ale nie jest dla mnie zyczliwa.”
– Nie powinnam tak o nim mowic – ciagnela zona Tony’ego. – Robie z niego potwora. A on wcale nie jest potworem. Juz piec lat zyjemy ze soba, nieraz bylo mi ciezko, no i zawsze wisi w powietrzu ta mozliwosc, ze pewnego pieknego poranka on wroci do domu i powie: „Teraz juz koniec miedzy nami.” Wlasciwie jestem pewna, ze to sie kiedys stanie, ale pomimo wszystko nie chcialabym, zeby bylo inaczej, nie chcialabym niczego zmieniac. Warto bylo – powiedziala z naciskiem, jak gdyby chcac sprowokowac protest ze strony Lucy. – Wszystko jedno, jak to sie skonczy, ale warto bylo. – Z wyraznym wysilkiem powstrzymywala sie od dalszych zwierzen. – Sama pani zreszta zobaczy, kiedy pani z nim porozmawia – podjela lekkim tonem. – Przypuszczam, ze w ciagu dwudziestu minut potrafi pania zupelnie oczarowac i bedzie go pani uwazac za najbardziej oddanego i kochajacego syna na swiecie. Jezeli tylko zechce, na pewno pania przekona, ze przez dwadziescia lat staral sie polaczyc z pania telefonicznie, tylko tak sie fatalnie skladalo, ze ile razy zatelefonowal, pani akurat nie bylo w domu.
– Watpie – odparla Lucy.