chlodno, bez leku, taksujaco. Byl daleki i tajemniczy, nie mozna go bylo ukarac.
– No, dobrze – oswiadczyl Oliver glosniej, niz bylo trzeba. – Ale jedna rzecz zrobimy na pewno, zanim stad wyjade. Zgolimy ci te wredna brode.
Kiedy opuszczali sale jadalna, pani Saunders znowu obdarzyla ich promiennym usmiechem, podzwaniajac zlotymi bransoletami. Jej olbrzymi syn z gladkimi policzkami i byczym karkiem powstal ze swego miejsca i usmiechajac sie z powaga mlodego senatora zlozyl wytworny, dyskretny uklon.
Wstapili do drogerii, gdzie Oliver kupil maszynke do golenia w zlotej oprawce, najdrozsza, jaka byla w sklepie, i tubke kremu. Tony stal z nieporeczna deska do rysowania pod pacha i przygladal sie temu obojetnie, nie zadajac zadnych pytan. Od czasu do czasu rzucal okiem na okladki ilustrowanych czasopism, rozlozonych przy aparacie z woda sodowa. W koncu wyszli i skierowali sie w strone budynku szkolnego, w ktorym Tony mial swoj pokoj. Szli obok siebie, jak inni ojcowie z synami, depczac umierajaca trawe, ktorej chlod i wilgoc 01iver czul przez cienkie podeszwy swoich miejskich polbutow. Niektorzy ojcowie przechodzac uchylali kapelusza, 01iver odpowiadal tym samym, ale zauwazyl, ze pozdrowienia, jakie Tony wymienial z innymi chlopcami, idacymi w towarzystwie rodzicow lub tez samotnie, byly nieodmiennie bardzo pobiezne i pozbawione entuzjazmu. „O Boze! – westchnal w duchu wstepujac za synem po schodach i patrzac na jego waskie plecy. – Co ja mam z tym zrobic?”
Tony mial oddzielny pokoj, ponura klatke o zielonkawych scianach, z jednym oknem, ktorej umeblowanie skladalo sie z waskiego lozka, niewielkiego biurka i dobrze podniszczonej szafy. W pokoju tym panowal surowy porzadek. Na biurku stalo podluzne drewniane pudlo bez pokrywy, a w nim widac bylo mnostwo papierow, rowniutko pospinanych. Ksiazki staly rowniez na biurku w porzadnym rzedzie, podtrzymywane z dwoch koncow podporkami z granitu. Lozko zaslane bylo bez jednej zmarszczki, nigdzie ani sladu porzuconych niedbale czesci garderoby. Mimo woli przyszlo 01iverowi na mysl, ze powinien tu przyslac Lucy, zeby sie nauczyla, jak utrzymywac w domu porzadek.
Nad lozkiem wisiala na scianie mapa swiata, w ktora powpinane byly tu i owdzie szpilki z kolorowymi lebkami. Przed szafa wisial na sznurze umocowanym u sufitu pozolkly ludzki szkielet, skulony jakis i pokrecony, ktoremu brakowalo kilku waznych kosci. Na biurku stal stary teleskop Tony’ego.
01iver znalazl sie pierwszy raz w pokoju syna, totez patrzyl zaskoczony na szkielet i mrugal powiekami. Na razie nic nie
powiedzial pocieszajac sie w duchu nieco nerwowo, ze jest to prawdopodobnie godny pochwaly dowod pilnosci, z jaka chlopak przygotowuje sie do studiow medycznych.
– Myslalem, ze chlopcy mieszkaja tutaj po dwoch w jednym pokoju – zauwazyl rozpakowujac maszynke do golenia i zakladajac zyletke.
– W zasadzie tak – odparl Tony stojac posrodku pokoju i wpatrujac sie z uwaga w mape wiszaca na scianie. – Ja tez z poczatku spalem razem z jednym, ale wystraszylem go kaszlem.
– Kaszlesz? – zaniepokoil sie Oliver. – Nie wiedzialem o tym.
– Wcale nie kaszle – usmiechnal sie Tony zlosliwie. – Przeszkadzal mi, wiec chcialem sie go pozbyc. Co noc budzilem sie o drugiej nad ranem i kaszlalem przez cala godzine. Wytrzymal troche dluzej niz miesiac.
„Chryste Panie – pomyslal 01iver z rozpacza. – Ten Hollis ciezko zarabia na swoje pieniadze. Miec w szkole takiego chlopaka!”
– Zdejmij koszule, bo sie zamoczysz – powiedzial otwierajac tubke z kremem.
Nie odrywajac oczu od mapy Tony zaczal powoli rozpinac koszule. 01iver spojrzal uwazniej na mape. Jedna szpilka tkwila w tym punkcie, gdzie Paryz, druga w Singapurze, trzecia w Jerozolimie, nastepne w Asyzu, Istambule, Kalkucie, Awinionie i wreszcie w Bejrucie.
– Co oznaczaja te szpilki? – zapytal ciekawie.
– Jak skoncze medycyne – odparl Tony rzeczowo – bede mieszkal po kolei w kazdym z tych miast po trzy miesiace. Przez dziesiec lat bede lekarzem okretowym.
Zdjal koszule, podszedl do szafy i otworzyl ja odpychajac na pokoj szkielet, ktory sie rozkolysal klekoczac koscmi sucho i nieprzyjemnie. Tony powiesil koszule, porzadnie na wieszaku i zamknal szafe.
„Lekarz okretowy – rozwazal 01iver. – Wiec takie sa jego zyciowe ambicje. – Nie patrzyl na Tony’ego i dalej studiowal mape. – Paryz, Kalkuta, Bejrut. Aby jak najdalej!”
– A skad masz ten szkielet? – zapytal glosno.
– Z lombardu w Osmej Alei. Z Nowego Jorku.
– Pozwalaja ci jezdzic samemu do Nowego Jorku?
Oliver zaczynal odczuwac beznadziejnosc swoich wysilkow, by dotrzymac kroku planom i aktualnym poruszeniom syna.
– Nie – odparl Tony dotykajac w zamysleniu szkieletu. – Mowie, ze jade na weekend do domu.
– Aa… – baknal O1iver. – Rozumiem.
Na chwile ujrzal w wyobrazni zone i syna, ktorego nie zna, nieznajomych sobie nawzajem. Oto stoja na przeciwleglych rogach tej samej ulicy czekajac na zmiane swiatel, przechodza przez jezdnie, mijaja sie w tlumie tak blisko, ze mogliby sie dotknac i… nie dotykaja sie. Spojrzal z uczuciem odrazy na Tony’ego, ktory stal obnazony do pasa, w zamysleniu przebierajac palcami po zebrach szkieletu.
– Ile to kosztowalo? – zapytal.
– Osiemdziesiat dolarow.
– Co? – 01iver nie potrafil ukryc zdumienia. – Skad wziales tyle pieniedzy?
– Wygralem w brydza – odparl Tony spokojnie. – Grywamy regularnie. Ja wygrywam trzy razy na cztery.
– Czy pan Hollis wie o tym?
Tony rozesmial sie lekcewazaco.
– On w ogole o niczym nie wie. – Podniosl reke i dotknal podstawy czaszki szkieletu. – Kosc potylicowa – powiedzial. – Znam nazwy wszystkich kosci.
01iver pomyslal, ze bardziej normalny ojciec pochwalilby bardziej normalnego niz Tony syna za taki dowod pilnosci. Ale widok nagiego, gladkiego torsu mlodzienca – tak wrazliwego i smuklego, o harmonijnym, czystym rysunku – tuz obok pozolklych gnatow szkieletu kupionego w lombardzie wydal mu sie nagle nie do zniesienia.
– Chodz tutaj – powiedzial ostro, podchodzac do umywalki w rogu pokoju. – Skonczmy juz raz z ta broda. Musze byc w Nowym Jorku o szostej.
Tony jeszcze raz klepnal z czuloscia szkielet, ktory znowu zastukal, tak jak stukaja rzucane na stol kosci do gry. Potem podszedl poslusznie do umywalki i stanal przed ojcem.
– Najpierw umyj twarz – powiedzial Oliver.
Tony zdjal okulary, puscil wode i umyl sobie twarz. Robil to sumiennie, z drobiazgowa dokladnoscia. Nastepnie wytarl rece i odwrocil sie do OHvera. Wlosy na jego twarzy pociemnialy od wody i przylgnely do skory.
Nacierajac starannie kremem twarz Tony’ego Oliver wyczuwal koncami palcow ostre, delikatne zarysy kosci policzkowych. Tony stal cierpliwie, nieruchomo, bez mrugniecia powieka. „Zupelnie jak stara, zblazowana szkapa, kiedy ja podkuwaja” – pomyslal 01iver.
Manipulowal maszynka niezupelnie pewnie, krotkimi, niesmia lymi pociagnieciami. Nigdy jeszcze nie golil kogos innego, byla to calkiem inna sprawa, niz ogolic samego siebie. Przy tym zajeciu przypomnial mu sie z cala wyrazistoscia dzien, gdy jego ojciec golil go po raz pierwszy w zyciu. Bylo to w lecie, mial czternascie lat, mieszkali w duzym domu w Watch Hill, okna wygladaly na ocean. Ojciec przyjechal na weekend i przez pare godzin, nic nie mowiac, przygladal mu sie spod oka, tak samo jak on w czasie lunchu przygladal sie Tony’emu. Tylko ze w koncu jego ojciec wybuchnal glosnym smiechem, potargal mu wlosy szorstkim ruchem reki i zaprowadzil go do starej, wykladanej mahoniem lazienki zwolujac po drodze przez hall cala rodzine, aby przyszla popatrzec.
Starszy brat Olivera nie przyjechal na te niedziele, ale matka i siostry, jedna dwunasto, a druga dziesiecioletnia, troche zaniepokojone niezwykle halasliwym zachowaniem sie ojca, otworzyly drzwi do lazienki, gdzie Oliver stal obnazony do pasa i usmiechal sie zawstydzony, podczas gdy ojciec starannie ostrzyl na pasku brzytwe z raczka z kosci sloniowej.
Oczyszczajac ostroznie waskie sciezki w spienionym kremie na policzku Tony’ego, 01iver po prostu mial w uszach rownomierny, plaski, przyjemny i rytmiczny odglos ostrzenia brzytwy o skorzany pasek, ktory wisial przy marmurowej umywalce w tamtej lazience nad morzem, w roku tysiac dziewiecset dwunastym. Pamietal cierpki zapach mydla do golenia, dotkniecie pedzla z borsuczej siersci, zmieszana won laurowej wody kolonskiej uzywanej przez ojca i matczynej wody lawendowej, ktorej nikle, tajemnicze wspomnienie snulo sie zawsze w lazience. Pamietal szorstkosc morskiej soli na nagich ramionach, nie obmytych po porannym plywaniu, niebieska organdynowa suknie matki i obie siostry stojace w drzwiach lazienki na bosaka, z powaznymi minami.
– Wejdzcie, wejdzcie – zachecal je ojciec. – Przyjrzyjcie sie, moje damy, jak wyglada pasowanie na prawdziwego mezczyzne.
Matka i siostry, stojac w drzwiach, patrzyly, jak ojciec namydla mu policzki, ale kiedy wzial brzytwe i przejechal nia kilka razy po swojej dloni, matka poklepala dziewczynki po plecach i powiedziala: – To nie jest miejsce dla nas, panienek. To sprawa mezczyzn naszego rodu.
Usmiechala sie wowczas, ale byl to dziwny usmiech, jakiego 01iver nigdy przedtem nie widzial na twarzy matki. Stanowczym gestem wyprowadzila dziewczynki i zamknela za soba drzwi, zanim ojciec zdazyl po raz pierwszy dotknac brzytwa policzka O1ivera. Kiedy drzwi sie zamknely, ojciec przez dluga chwile wpatrywal sie w niego powaznie, w milczeniu. Potem zasmial sie i ujawszy Olivera jedna reka za brode, zaczal go golic – szybko, dokladnie i pewnie. Oliver pamietal jeszcze dotkniecie ojcowskich palcow na szczece, stanowcze, silne, lagodne i – jak zrozumial o wiele pozniej, juz po smierci ojca – pelne milosci i zalu.
Dotykajac reka podbrodka swojego syna i zdajac sobie sprawe z niepewnosci wlasnych ruchow w porownaniu z ruchami ojca w czasie owej odleglej, a tak podobnej ceremonii, Oliver doznawal niejasnego uczucia przygnebienia z powodu powtarzania sie tego samego rytualu, wypelnionego jednak odmiennym ladunkiem milosci i wesela. Po raz pierwszy od wielu lat wspominal dawno minione wakacje, zapomniane juz prawie rodzenstwo, nie odwiedzane pokoje i krzepkiego ojca o pewnej rece, ktorego juz nie bylo na swiecie. Myslal o tym, ze gdy z kolei Tony obejrzy sie wstecz z wynioslosci meskiego wieku na te na pol komiczna, na pol uroczysta scene w nagim, schludnym pokoiku internatowym, z rozklekotanym szkieletem i z mapa poznaczona kolorowymi punktami zbawczej ucieczki, bedzie mogl slusznie uskarzac sie na swego ojca.
01iver byl pewien, ze jego twarz nie zdradzala nic z owych mysli i uczuc, kiedy zeskrobywal sumiennie gruba warstwe bialego kremu z policzkow i brody Tony’ego. Na zakonczenie zgolil ostatnia kepke wlosow na gornej wardze i cofnal sie o krok.
– No, to juz koniec – powiedzial. – A teraz umyj twarz.
Tony pochylil sie nad umywalka, nabral wody w zlaczone dlonie i zaczal energicznie parskac. Oliver przygladal sie jego schylonym, nagijn plecom. Byly wprawdzie szczuple, ale rysowaly sie na nich mocne miesnie, calkiem niewidoczne pod zle skrojona marynarka. A skora – 01iver zauwazyl to dopiero w tej chwili – miala zupelnie te sama barwe i tkanke co skora Lucy. Byla delikatna, bardzo gladka i biala, przeswiecala cieplym, zdrowym rumiencem krwi krazacej tuz pod powierzchnia.
Tony wyprostowal sie, otarl twarz i spojrzal po raz pierwszy w lustro umocowane nad muszla. Przygladal sie sobie uwaznie i przesuwajac palcami po policzkach poznawal ich nowa, odzyskana gladkosc. 01iver stal za nim, jego wzrok spotkal sie w lustrze ze spojrzeniem Tony’ego. Bez okularow oczy chlopca byly takie same jak oczy Lucy: duze, szare, glebokie w cieniu rzes, inteligentne. Obserwujac w lustrze odbicie swiezo ogolonej, chudej mlodzienczej twarzy, 01iver zdal sobie nagle sprawe, ze Tony wyrosnie na wybitnie przystojnego mezczyzne.
Jak gdyby odgadujac mysl ojca, chlopiec usmiechnal sie do niego porozumiewawczo.
– O fajnie! Gdzie spojrzymy, tam trup – powiedzial zadowolony ze swojego wygladu i bardzo zaklopotany.
Rozesmieli sie obaj. 01iver poczul, ze nie potrafi zostawic Tony’ego na Swieto Dziekczynienia u Hollisow, na lasce wylewnej, oplaconej goscinnosci dyrektora szkoly, nie potrafi go wydac na pastwe pelnych ubolewania obaw Hollisa i wyglaszanych przed zona ponurych proroctw co do przyszlosci, jaka przewidywal dla mlodego Crowna. Nie zdobedzie sie na to, aby go pozostawic w towarzystwie opuszczonych chlopcow, ktorzy mieli rodzicow w Indiach albo ktorzy pochodzili z rozbitych rodzin i nie mieli szczescia uzyskac zaproszenia na swieta do domow na razie jeszcze nie rozbitych.
– Spakuj co trzeba w walizke – rzekl Oliver z nagla determinacja. – Zabieram cie na weekend do domu.
Tony znieruchomial na jedna sekunde, szukajac wzrokiem spojrzenia ojca w lustrze. Skinal glowa bez cienia usmiechu, wlozyl koszule i nie spieszac sie, sprawnie zapakowal swoje rzeczy w walizke.