– Do Orange nie jest daleko – powiedzial Hollis. – Chce pan dzisiaj zabrac Tony’ego?

– Nie – odparl 01iver. – Tym razem wybieramy sie z zona na Dzien Dziekczynienia do Poludniowej Karoliny. To jedyna szansa, zeby choc troche pograc w golfa, zanim sie zacznie zima. Wpadlem tutaj, zeby tylko pojsc z Tony’m na lunch.

– Ach, tak. – Nic nie mowiace mrugniecie chlodnych, akademickich oczu. – Urzadze tak, zeby Tony mogl byc u nas na obiedzie w Dniu Dziekczynienia. Porozumiem sie z zona.

– Dziekuje panu. Czy duzo chlopcow pozostanie na swieta?

– Tak, moze kilku – odparl powsciagliwie Hollis. – Jeden ma rodzicow w Indiach, no, a poza tym jest zawsze paru takich, ktorych rodziny… ktorych rodziny sa rozbite. – Pokiwal glowa z przepraszajacym usmiechem, ubolewajac nad obyczajami wspolczesnego swiata i rozgrzeszajac je rownoczesnie. – Chociaz zwykle wiekszosc chlopcow, ktorzy mieszkaja zbyt daleko albo z jakichkolwiek powodow nie wyjezdzaja do domu, korzysta z zaproszenia swoich kolegow. – Zrobil odpowiednia pauze, aby Oliver mial czas zrozumiec, ze jego syn nie nalezy do tego rodzaju chlopcow, ktorych koledzy chetnie zapraszaja. – Ale prosze sie nie martwic – zapewnil serdecznie – Tony uzyje u nas na dobrym jedzeniu.

Odprowadzil 01ivera az do drzwi wychodzacych na dwor i stal na zimnym jesiennym wietrze, ktory szarpal jego kolorowym krawatem, patrzac, jak 01iver wsiada do samochodu i rusza w kierunku hotelu, gdzie mial sie spotkac z Tony’m.

01iver poszedl do baru, zamierzajac tam zaczekac na syna. Zamowil whisky, aby sie pozbyc smaku sherry, i zaczal rozmyslac o tym co mu mowil dyrektor. O jego lagodnych ostrzezeniach, krytycznej ocenie, o delikatnym powstrzymywaniu sie od wszelkich komentarzy na temat dziwnego faktu, ze matka chlopca ani razu w ciagu dwoch lat jego pobytu w szkole nie zjawila sie tutaj. No coz, od tego wlasnie, miedzy innymi, jest pedagogiem, zeby ojcu pokazac syna w takim swietle, w jakim go widza inni, zeby go przygotowac do tego, jaki bedzie prawdopodobnie jego syn jako dorosly mezczyzna. Oliver wpatrywal sie posepnie w swoja szklaneczke, zdawal sobie bowiem sprawe, ze dyrektor probowal w jak najogledniejszy sposob dac mu do zrozumienia, ze Tony jego zdaniem, wyrosnie na samotnego i nie lubianego czlowieka, bez wiekszego zamilowania czy kwalifi kacji do pracy, na czlowieka traktujacego swoje otoczenie z przykrym, zlosliwym szyderstwem. Popil whisky i pomyslal z niechecia o dyrektorze, o jego zaufaniu do wlasnego sadu i proroczych talentow. „Wszyscy ci ludzie najczesciej nie maja racji – bronil sie 01iver przed smutnymi myslami. – Wlasnie dlatego poszli na nauczycieli.” Kiedy on sam byl w wieku Tony’ego, nauczyciele przepowiadali mu nieokreslona wprawdzie, ale wspaniala przyszlosc. Byl wysokim, przystojnym chlopcem, latwym w obejsciu, nie potrzebowal sie prawie wcale uczyc, a mimo to dostawal najlepsze stopnie w klasie, przewodzil we wszystkich sportach, byl kapitanem druzyn, przewodniczacym klubow i klas, byl wreszcie wczesnie rozbudzonym, pelnym wdzieku kawalerem mlodziutkich dam. „Tak – rozmyslal ponuro, zgarbiony nad swoja whisky – niechby teraz przyszli na mnie popatrzec.”

Powrocil mysla do Hollisa i zaczal sie zastanawiac co moglo byc przyczyna jego pewnosci siebie. Czy to, ze mial przed soba skromny, wyraznie okreslony i osiagalny cel, ktory wczesniej zdobyl? Czy to, ze zyl w otoczeniu bezbarwnych, niewiele wymagajacych polbankrutow, z ktorych zwykle skladalo sie cialo profesorskie w niewielkich szkolach poza miastem. Ze wladal z zyczliwa surowoscia setkami chlopcow, ktorzy znikali z jego pola widzenia, zanim zdazyli na tyle dorosnac, aby moc sie mu przeciwstawic powaznie, i ktorych pozniejsza opinia nigdy do niego nie docierala? A moze to, ze zawsze zyl wedlug wygodnego i bezpiecznego planu, ktory z roku na rok ulegal tylko nieznacznym zmianom: tyle a tyle godzin na lacine, tyle na sport, tyle na skromna mlodziencza modlitwe oraz na obmyslanie przepisow wzorowego i naboznego zachowania? Bedziesz czcil ojca twego i matke twoja, bedziesz sie uczyl rozpoznawac ablativus absolulus, nie bedziesz oszukiwal na egzaminach, bedziesz sie przygotowywal do Harvard. Ponadto, na dodatek do tak solidnych fundamentow i bezpiecznych pasazy, mial ladna, hoza i mloda zone, ktora wniosla do ich wspolnego domu pewna sumke wlasnych pieniedzy i ktora go widziala zawsze tylko na stanowisku wladcy. A ze ze wzgledu na rodzaj jego zajec wspolpracowala z nim na co dzien i niemal bez przerwy, ich wzajemne uzaleznienie stawalo sie z kazdym rokiem milsze, bardziej korzystne i poufale. Kto wie, czy za nastepnym razem, gdy 01iver znajdzie sie znowu w milym gabinecie i uscisnie jego zyczliwa reke, Hollis nie powie mu przyciszonym glosem, z mina Pytii delfickiej: „Prosze pomyslec o Leontesie…”

„Czy u pana wszystko w porzadku, panie profesorze? – usmiechnal sie Oliver do wlasnych trywialnych mysli. – No, to sprobuj pan wyslac zone w gory chociaz na jedno lato!”

Wlasnie mial zamowic jeszcze jedna whisky, kiedy przez otwarte drzwi baru zobaczyl, ze Tony wszedl do westibulu.

Tony na razie nie spostrzegl ojca, wiec Oliver mogl mu sie przygladac przez kilka sekund. Chlopak mial okulary i z charakterystycznym grymasem krotkowidza rozgladal sie po hallu. Byl bez plaszcza, w tweedowej marynarce z wyrosnietymi rekawami i dosyc niezdarnie trzymal pod pacha duza, kwadratowa deske do rysowania. Wydal sie 01iverowi wyzszy niz ostatnim razem, chociaz widzial go zaledwie przed szesciu tygodniami. Byl chudy, wygladal na niedozywionego i przejetego do szpiku kosci zimnym listopadowym wiatrem. W przeciwienstwie do wszystkich innych, krotko ostrzyzonych uczniow, ktorych 01iver widzial na terenie szkoly, Tony mial dlugie, falujace wlosy, a w calej jego postaci bylo cos nerwowego i wyzywajacego. Mial duza glowe, zbyt duza w stosunku do szczuplych ramion, rysy mu sie wyostrzyly, a nos wydawal sie za dlugi. Oliver mial wrazenie, ze patrzy na dziwacznego ptaka, ni to niesmialego, ni to groznego, na samotnego, nastroszonego ptaka, ktory sam nie wie, czy ma sie ratowac ucieczka, czy tez atakowac.

Patrzyl na syna i rozpoznawal w nim dziwne, podwojne odbicie. Dlugi nos, jasne wlosy i duze, szare oczy, mimo ze przesloniete okularami, odziedziczyl po Lucy, a szerokie, lekko cofniete czolo i duze, stanowcze usta przypominaly mu niewyraznie wlasne fotografie ze szkolnych czasow. Ale wszystko to jakos nie trzymalo sie razem. Wyzywajacy i niemal podejrzliwy wyraz wlasciwy Tony’emu zdawal sie nie dopuszczac do stopienia sie w jedno poszczegolnych rysow twarzy i postaci.

Wtem Tony zauwazyl go i zamachal reka. Kiedy podszedl i uscisnal dlon Olivera, jego bliskosc zatarla wrazenie poprzedniej obserwacji. Byl to po prostu Tony, powazny, grzeczny, tak dobrze znajomy.

Zasiedli razem do lunchu. W ciagu pierwszych dziesieciu minut mowili o tym, co kazdy z nich mialby ochote zamowic, Oliver pytal, jak zwykle, o zdrowie Tony’ego i jak mu idzie nauka, i czy mu czego nie trzeba. Tony zas odpowiadal tymi samymi slowami co zawsze. I, jak zawsze, chwile milczenia stawaly sie coraz dluzsze, coraz trudniejsze do zniesienia. 01iver byl przekonany, ze gdyby przestal odwiedzac syna, zarowno on, jak i Tony czuliby sie z tym lepiej. Ale to nie wchodzilo w rachube, mimo ze trudno byloby wytlumaczyc dlaczego.

Oliver nieznacznie obserwowal Tony’ego. Zauwazyl, ze chlopiec je ladnie, nic nie rozlewa, a ruchy jego rak sa zreczne i precyzyjne. Przez caly czas posilku mial oczy spuszczone, lecz pare razy, kiedy 01iver odwrocil na chwile glowe i potem szybko spojrzal znowu na syna, przychwycil wzrok Tony’ego, ktory mu sie przygladal w zamysleniu pozbawionym zarowno zlosliwosci, jak i cieplejszego uczucia. Spotkawszy sie ze spojrzeniem ojca Tony spuszczal oczy bez specjalnego pospiechu i spokojnie jadl dalej w milczeniu. Dopiero przy deserze 01iver uswiadomil sobie, co w wygladzie chlopca draznilo go i meczylo od chwili, kiedy sie z nim przywital. Gesty, dlugi i jasny puch pokrywal gorna warge i brode Tony’ego, a na jego policzkach rosly pojedynczo kepki delikatnych, kedzierzawych wloskow. Wydawal sie przez to kosmaty i zaniedbany, jak szczeniak po wyjsciu z kaluzy.

Przez dluzsza chwile 01iver nie odrywal oczu od nierownego, delikatnego zarostu na twarzy syna, ale nic nie powiedzial na ten temat. „Oczywiscie! – pomyslal. – Przeciez ma juz prawie szesnascie lat.”

– Pan Hollis mowil mi – odezwal sie w koncu – ze chce cie zaprosic do siebie na jutrzejszy swiateczny obiad.

Tony skinal glowa nie okazujac szczegolnego zapalu.

– Jezeli bede mial czas, to pojde – powiedzial.

– Dosyc przyjemny gosc ten pan Hollis – podchwycil 01iver, rad, ze znalazl temat rozmowy. Czujac sie winnym, wolal nie pytac Tony’ego, jakie plany mogl on poza tym miec na jutrzejsze swieto. – Obserwuje cie dosyc uwaznie. Twierdzi, ze masz talent. Te karykatury do szkolnej gazetki…

– Rysuje je przewaznie na jego lekcjach – wyjasnil Tony, zgrabnie wybierajac lyzeczka lody czekoladowe. – Inaczej zaraz bym usnal.

– Czego on was uczy? – zapytal Oliver unikajac bardziej dociekliwych pytan co do opinii Tony’ego o panu Hollisie.

– Historii europejskiej. Jest stukniety na punkcie Napoleona. Ma tylko piec stop i cztery cale wzrostu, wiec ubostwia Napoleona.

„Czy i ja bylem taki zlosliwy – zastanawial sie 01iver – taki niezyczliwie podpatrujacy, kiedy mialem pietnascie lat?”

– Chcialbym bardzo zobaczyc cos z twoich rysunkow – powiedzial. – Oczywiscie, jezeli masz je pod reka.

– Nic nie warte. – Tony wyjadal starannie lody ze szklanej czarki. – Gdyby przyszedl do szkoly jakis gosc naprawde z talentem, to na moje rysunki nikt by nawet nie spojrzal.

„Jedno, co ten chlopak na pewno potrafi – pomyslal Oliver z uczuciem zalu – to zdusic kazda rozmowe.” Rozejrzal sie po sali, aby moc nie patrzec na kielkujaca brode syna, ktora, nie wiadomo dlaczego, zaczynala mu dzialac na nerwy. Przy innych stolikach siedzialo kilku chlopcow w towarzystwie swoich rodzicow, a na wprost tego stolika, przy ktorym jedli Oliver i Tony, siedziala jakas przystojna blondynka, nie wygladajaca na wiecej niz trzydziesci piec lat. Miala na obu rekach zlote bransolety, ktore dzwonily glosno przy kazdym ruchu. Naprzeciw niej siedzial wysoki, grubokoscisty chlopak, najwidoczniej jej syn, mial bowiem taki sam prosty nos i taki sam bezposredni, szczesliwy wyraz istoty zdrowej i starannie pielegnowanej. Syn mial bardzo krotko ostrzyzone, jasne wlosy i ksztaltna glowe osadzona na mocnej, grubej szyi, ktora wyrastala z szerokich ramion atlety. 01iver zauwazyl, ze chlopak jest uprzedzajaco grzeczny dla matki, co chwila sie do niej usmiecha i slucha z zaciekawieniem, podsuwa jej maslo, to znow nalewa wode i bezwiednie przytrzymuje jej dlon na obrusie, podczas gdy rozmawiaja ze soba przyjaznie i po cichu. „Oto reklama amerykanskiego mlodzienca” – pomyslal 01iver.

Wyobrazil sobie z przykra wyrazistoscia, jakie wrecz przeciwne wrazenie musza sprawiac na ludziach oni dwaj. Tony ze swoimi dlugimi, niemodnie obcietymi wlosami, z waskimi ramionami, w okularach, z cienka szyja, ze szczeniecym puchem na brodzie i policzkach. On sam zas – sztywny i najwyrazniej skrepowany. Cala sala widzi na pewno, ze daremnie usiluje nawiazac rozmowe z mrukowatym, niechetnym synem. Podczas gdy przygladal sie matce i synowi siedzacym pod przeciwlegla sciana, przystojna blondynka zauwazyla go i obdarzyla cieplym usmiechem, pelnym rodzicielskiej solidarnosci. Miala lsniace, biale i rowne zeby, a kiedy sie usmiechala, wygladala na znacznie mniej niz trzydziesci piec lat. 01iver odpowiedzial usmiechem i lekkim pochyleniem glowy. Jeszcze raz skinal glowa, gdy chlopak, zauwazywszy milczace pozdrowienie matki, spostrzegl 01ivera, wstal i z powazna mina zlozyl mu dyskretny, pelen szacunku uklon.

– Kto to taki? – zapytal 01iver z zaciekawieniem.

Tony rzucil okiem na tamten stolik.

– To Saunders ze swoja matka – powiedzial. – Jest kapitanem hokejowej druzyny. Ale to swinia.

– Po co mowisz takie rzeczy? – 01iver czul, ze musi zaprotestowac, mimo ze nie byl pewien, kogo bierze w obrone, tamtego chlopaka czy jego matke.

– Sam widzialem – oswiadczyl Tony. – To swinia. Wszyscy dobrze wiedza. Ale on jest najbogatszy w szkole.

– Tak, najbogatszy? – Oliver spojrzal jeszcze raz na tamtych dwoje i uwazniej zatrzymal wzrok na zlotych bransoletach. – Co robi jego ojciec?

– Ugania za girlasami.

– Tony!

– Wszyscy o tym wiedza – powtorzyl Tony wyskrobujac dokladnie resztke lodow. – Jego ojciec nie jest wcale taki bogaty. To nie stad. Saunders sam robi pieniadze.

– Naprawde? – 01iver przygladal sie roslemu, ladnemu chlopcu z jeszcze wiekszym uznaniem. – A w jaki sposob?

– Pozycza pieniadze na procent – wyjasnil Tony. – A poza tym ma ostatni rozdzial Ulissesa i wypozycza go po dolarze za noc. Jest przewodniczacym szostej klasy.

01iver milczal przez chwile. Ozylo w nim niejasne wspomnienie tych czasow, gdy Tony mial szesc lat i kiedy on sam czytal mu glosno Alicje w krainie czarow oraz Takie sobie bajeczki. Co wieczor jeden rozdzial. Tony byl juz gotow do spania – wykapany, po kolacji, w plaszczyku kapielowym i rannych pantoflach, caly pachnacy mydlem. Siedzial na poreczy fotela z nogami spuszczonymi na kolana ojca, bo w ten sposob mogl ogladac obrazki w swietle padajacym od lampy.

– Dlaczego ostatni rozdzial? – zapytal 01iver, przekonany, ze to bylo ze strony Tony’ego jakies dziecinne nieporozumienie albo chec wywolania efektu.

– No, bo wiesz – tlumaczyl cierpliwie Tony – pani Bloom lezy w lozku, tenor i zolnierz w Gibraltarze. Tak, tak, wszystkie te historie.

– Czytales to?

– Oczywiscie. Oplaci sie za jednego dolara.

– Co za paskudna szkola! – wyrwalo sie 01iverowi, ktory po raz pierwszy w ciagu tego wspolnego lunchu zapomnial o skrepowaniu utrudniajacym prowadzenie rozmowy. – Zastanawiam sie, czy nie powinienem powiedziec o tym panu Hollisowi?

– Co za roznica? – wzruszyl ramionami Tony. – Do tej pory cala szkola zdazyla juz przeczytac.

01iver patrzyl zgnebiony na syna, ktory siedzial tak blisko niego, o dwie stopy zaledwie. Byl kosmaty na twarzy usianej pryszczami swiadczacymi o wieku dojrzewania, oczy jego spogladaly

Вы читаете Lucy Crown
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату