Wdzieczna byla losowi za te nowa zwloke i zaczela sie krzatac energicznie. Trzeba bylo sprawic indyka, zrobic sos borowkowy, upiec i obrac kasztany. Poruszala sie szybko i sprawnie zalatwiala kolejne czynnosci, zadowolona, ze zwolnila sluzaca na weekend, ze musi sama zrobic cala robote i ze w tym czasie nie ma nikogo w domu. Gdy w ciagu tego ranka, zarumieniona od pracy i od goraca bijacego na nia z piekarnika, pomyslala przelotnie o Tony’m, mysli jej byly niemal beztroskie. Wszystko wydawalo sie takie normalne. W iluz to domach w calym kraju syn przyjezdzal ze szkoly na Swieto Dziekczynienia i szedl z ojcem na mecz pilki noznej, podczas gdy matka szykowala swiateczny obiad! A jezeli Tony wczoraj wieczorem nie byl rozczulajaco serdeczny, to przeciez nie mozna bylo oczekiwac czego innego. Nie objawial jednak wrogosci. Jego postawe, jesli to byla swiadoma postawa, mozna by nazwac neutralna. „Troche nawet serdeczniejsza i milsza niz neutralna” – poprawila sie Lucy polewajac indyka roztopionym maslem. Nucila sobie pod nosem i krzatala sie po kuchni zalanej sloncem. „Ostatecznie – myslala – dwa lata to kawal czasu, zwlaszcza dla takiego chlopca.” W ciagu dwoch lat mozna o tylu rzeczach zapomniec, a w kazdym razie pamiec o nich zamazuje sie i traci na ostrosci. Nakrywajac do stolu rozmyslala pogodnie o tym, ze ona sama nie pamieta juz tak dokladnie, co sie zdarzylo przed dwoma laty. Wszystko to sie jakos rozwialo i stracilo moc zadawania jej bolu. Z odleglosci dwoch lat trudno bylo sobie przypomniec, dlaczego wlasciwie wszyscy zrobili z tego wowczas taka katastrofalna historie.

Popatrzyla na stol przykryty bialym obrusem, na lsniace kieliszki i na chwile zrobilo jej sie zal, ze tylko we trojke zasiada do takiego stolu. Byloby tak przyjemnie miec dzisiaj gosci, chlopcow i dziewczeta w wieku Tony’ego. Wyobrazila sobie, jak by to wygladalo: dorosli na jednym koncu stolu, a dalej piecioro albo szescioro mlodziezy, chlopcow i dziewczat, ogolonych, wypucowanych, ubranych w najlepsze sukienki. Dziewczynka w tym cudownym, rozkosznym wieku z sekundy na sekunde sie zmienia, raz jest dzieckiem, a za chwile juz mlodziutka kobieta.

„Na Boze Narodzenie – postanowila sobie – urzadze duze przyjecie.” Stala wpatrzona w stol slicznie nakryty i rozmyslala o Bozym Narodzeniu. Od lat nie czula sie taka szczesliwa.

Spojrzala na zegarek i wrocila do kuchni, aby rzucic jeszcze raz okiem na wszystko. Z zadowoleniem wciagala w nozdrza cieple, smakowite zapachy. Potem poszla na gore i dlugo wybierala wsrod sukien wiszacych w szafie, nie mogac sie zdecydowac, ktora bedzie sie Tony’emu najlepiej podobac. W koncu wybrala niebieska z miekkiej welny, zachodzaca wysoko pod szyje, z szeroka spodnica i dlugimi rekawami. „Dzisiaj sprawi mu chyba przyjemnosc – pomyslala wkladajac te suknie – jezeli bede wygladala troszke mamusiowato.”

01iver i Tony wrocili kwadrans przed druga, obaj zaczerwienieni od zimna i zadowoleni z meczu. Lucy oczekiwala ich w saloniku, w swojej mamusiowatej sukni, dumna, ze potrafila wszystko tak skladnie przygotowac, na pietnascie minut przed oznaczona godzina, i ze ja zastana w pieknie sprzatnietym, slonecznym pokoju, siedzaca sobie spokojnie, bez zadnego zajecia, gotowa dotrzymywac im towarzystwa. Slyszala, jak otwierali drzwi wejsciowe, slyszala przyjemny, niski pomruk ich meskich glosow, a kiedy weszli do saloniku, przywitala ich z usmiechem na ustach. Dla nikogo nie moglo ulegac watpliwosci, ze Tony byl synem 01ivera, ale podobienstwo do niej bylo rownie uderzajace: to szerokie czolo, podluzne, szare oczy i te miekkie blond wlosy!

– Jak tu przyjemnie pachnie! – ucieszyl sie 01iver.

Widac bylo, ze dobrze spedzil ranek, usmiechal sie i wydawal sie pelen energii, zniklo gdzies wczorajsze napiecie nerwow i posepna czujnosc. Spojrzal na nia tylko przelotnie, lecz mimo to czula, ze byl z niej zadowolony. „Moze to wszystko nie jest prawdziwe – mowilo jego spojrzenie. – Moze to jest robione, taka sobie inscenizacja. Ale dobra inscenizacja!”

– Spotkalismy na meczu Freda Collinsa z corka – powiedzial O1iver grzejac sie przy ogniu plonacym na kominku. – Zaprosilem ich, zeby wracajac wstapili do nas czegos sie napic. Powinni tu byc lada chwila. Czy lod juz wyjety z lodowki?

Spojrzal na srebrne wiaderko do lodu stojace na kredensie, w ktorym urzadzony byl bar.

– Tak – odparla Lucy bardzo zadowolona z siebie, bo i o tym tez pomyslala, bo dzisiaj myslala o wszystkim.

Usmiechnela sie do nich. Stali przed kominkiem, obaj w tweedowych marynarkach i flanelowych spodniach. Tony byl juz prawie tego samego wzrostu co ojciec. Wniesli z soba zapach rzeskiego swiatecznego ranka. Tony wydawal sie zadomowiony, jak gdyby znal kazdy kat w tym pokoju, jak gdyby mieszkal tu od dawna i poruszal sie z cala swoboda, nie doznajac wcale uczucia obcosci.

– Podobal ci sie mecz? – zapytala go Lucy.

– Owszem, grali dosyc dobrze. Jest tam taki jeden obronca, ktory wejdzie do reprezentacji. Chyba ze mu przedtem przetraca kosci.

– Lubisz pilke nozna?

– Aha… Jezeli nie kaza mi wrzeszczec na czesc ktorejs druzyny.

O1iver rzucil na Tony’ego szybkie, uwazne spojrzenie, a Lucy pomyslala, ze nie bedzie mu juz wiecej zadawac pytan dotyczacych bezposrednio jego osoby. Odpowiada wtedy troche dziwacznie i nie tak, jak by sie chcialo, zeby syn odpowiadal. Podniosla sie nieco speszona, podeszla do baru i obrociwszy sie plecami do 01ivera i Tony’ego zaczela wyjmowac kieliszki i szklanki. Odetchnela z ulga, kiedy zadzwonil dzwonek i 01iver wyszedl do hallu, aby przywitac Freda Collinsa i jego corke.

U drzwi wejsciowych rozleglo sie cos w rodzaju ryku bawolu, Fred Collins mial bowiem taki sposob mowienia. Pochodzil ze stanu Oregon i byl przekonany, ze najlepiej reprezentuje zalety i szeroki gest prymitywnego Zachodu ryczac wszedzie i przy kazdej okazji ile tchu w piersi. Byl wielki, ciezki, miazdzyl w uscisku reke, lubowal sie w szerokoskrzydlych kapeluszach, ktore przywodzily na mysl Texas, pil jak smok, organizowal z zapalem partie pokera i zawsze wyciagal 01ivera na polowania na jelenie i dzikie ptactwo. Dwa razy na rok odkrywal jakiegos genialnego boksera, ktory, jego zdaniem, mial z pewnoscia zapedzic w kozi rog Joego Louisa, a kiedys zawiozl Olivera az do Cleveland tylko w tym celu, by zobaczyc, jak jakis piesciarz z Porto Rico w trzech rundach znokautowal jego najswiezszego geniusza. Lucy uwazala, ze Collins jest wspanialomyslny i ma dobre serce, mimo ze nigdy nie miala okazji sie o tym przekonac. Poza tym byla mu wdzieczna, ze tak czesto wieczorami wyciagal z domu 01ivera i ze zabieral go na parodniowe wyprawy do odleglych obozowisk mysliwskich.

Collins mial ladna, chociaz nieco wyblakla zone, do ktorej mowil: „Dziewuszko”, i odnosil sie z niezdarna, zgola niedzwiedzia galanteria. Ich corka Betty miala zaledwie pietnascie lat – malutka, cala miodowobursztynowej barwy, bardzo pewna siebie, zimna kokietka. Lucy myslala o niej po cichu, ze z kazdym dniem dojrzewa do zepsucia. Nawet 01iver, mimo ze nalezal do mezczyzn, ktorych najmniej mozna by o to posadzac, przyznawal, ze kiedy Betty Collins wchodzi do pokoju, zaczyna sie czuc nieswojo.

– Powiadam ci, Ollie – huczal Collins tak glosno, ze kazde slowo dolatywalo wyraznie do saloniku – ten chlopak to po prostu cos nadzwyczajnego. Widziales, jak sie bronil, kiedy nalecieli na niego ci z ataku? To jest geniusz!

Co jesien Collins uzupelnial swoja kolekcje geniuszow, ktorzy mieli zapedzic w kat Joego Louisa, odkryciami niezwyklych obroncow w pilce noznej, ktorzy z kolei mieli zacmic zupelnie slawe Reda Grange’a.

– Napisze o tym chlopcu do mojego dawnego trenera w Oregonie – grzmial dalej Collins. – Moze nawet pojade do niego z gotowa propozycja. Moglibysmy chlopaka tam wykorzystac.

Collins wyszedl z college’u przed z gora dwudziestu laty, a od przeszlo dziesieciu nie byl w Oregonie, mimo to jednak jego poczucie solidarnosci nie zachwialo sie ani na chwile. Mial je rowniez w stosunku do Legii Amerykanskiej, ktorej byl oficerem, w stosunku do kilku tajnych stowarzyszen oraz do Stanowego Komitetu Republikanskiego w New Jersey, ktory wlasnie chwial sie w posadach pod poteznymi ciosami dynastii Rooseveltow.

– Jak myslisz, Ollie? – pytal Collins, wciaz jeszcze niewidzialny, ale za to dobrze slyszalny – przeciez on moglby naprawde do czegos dojsc w Oregonie.

– Masz sto procent racji – uslyszala Lucy cichy glos 01ivera, gdy wstala, by wyjsc naprzeciw gosci.

Collins byl jedynym czlowiekiem, ktory mowil do 01ivera: „Ollie”. Za kazdym razem Lucy wzdrygala sie na to serdeczne zdrobnienie, ale sam 01iver, jak sie zdawalo, nie mial zadnych sprzeciwow.

Obaj mezczyzni weszli do pokoju zaganiajac przed soba Betty. Dziewczyna usmiechnela sie do Lucy i powiedziala:

– Dzien dobry pani.

Jej glos, podobnie jak cala postac i zachowanie, mial w sobie cos takiego, ze mezczyzni w jej obecnosci stawali sie niespokojni.

Collins zatrzymal sie na progu przybierajac melodramatyczna poze.

– Na mily Bog! – ryknal rozposcierajac ramiona jak zapasnik, ktory zamierza chwycic przeciwnika. – Coz to za zjawisko! Naprawde, jest za co dziekowac Bogu. Wiesz, Ollie gdybym mial zwyczaj chodzic do kosciola, to poszedlbym dzisiaj i spiewalbym chwale Panu Najwyzszemu za to, ze uczynil twoja zone tak piekna. – Sunal ku niej zataczajac sie lekko. – Nie moge sie oprzec, madame. Po prostu nie moge sie oprzec – wolal biorac ja w ramiona. – Z kazdym dniem jest pani piekniejsza. Synu – zwrocil sie do Tony’ego, ktory stal jeszcze w drzwiach i przygladal mu sie uwaznie – za twoim pozwoleniem pocaluje mamusie, bo to dzisiaj swieto, a poza tym twoja mamusia jest najpiekniejsza kobieta z tej strony Missisipi.

Nie czekajac na odpowiedz Tony’ego przycisnal do siebie Lucy, jak zapasnik na ringu przyciska przeciwnika, i zlozyl glosny pocalunek najpierw na jednym jej policzku, a potem na drugim. Dusil ja niemal ciezarem swego cielska, a Lucy smiala sie z pewnym przymusem i pozwalala sie calowac, bo jesli ktos juz wpuscil Collinsa za prog swego domu, to musial sie pogodzic z jego halasliwoscia i z zamaszysta galanteria domowego chowu. Ponad ramieniem Collinsa jej spojrzenie szukalo syna. Tony juz na nia nie patrzyl, odwrocil sie i obserwowal 01ivera z wyrazem takiego zainteresowania, jak gdyby ojciec byl ciekawym obiektem badan naukowych.

Lucy nie mogla dojrzec 01ivera, bo Collins znowu przycisnal ja serdecznie do poteznej jak beczka piersi i wykrzykiwal bez sensu, ale w najlepszych intencjach:

– Wenus! Prawdziwa Wenus!

Potem bardzo wymownie mrugnal i pochylajac sie ku niej lubieznie, powiedzial scenicznym szeptem:

– Dziecino, moj woz czeka przed domem, nie wylaczylem motoru. Powiedz: „tak”, i juz wyjezdzamy. Pierwsza noc na nowiku. Uwazaj, Ollie, uwazaj na mnie, bracie! Czuje, ze ona budzi we mnie tygrysa.

Wybuchnal ogluszajacym smiechem i wreszcie puscil Lucy.

– Dosyc juz tego, Fred – powiedziala zdajac sobie sprawe, ze slowa jej nie moga miec zadnego znaczenia wobec jego ryku i cmoktania wargami.

Spojrzala jeszcze raz w strone Tony’ego, ale on wpatrywal sie w ojca z chlodnym, wyczekujacym wyrazem twarzy. 01iver zdawal sie tego nie widziec. W ciagu minionego roku spotykal sie z Collinsem tak czesto, ze caly ten halas i zamieszanie, towarzyszace nieodlacznie jego osobie, wydawaly mu sie juz czyms normalnym, tak jak ludziom mieszkajacym w poblizu wodospadu przestaje on w koncu zaklocac cisze.

Collins puscil Lucy, opadl z rozmachem na tapczan i posadziwszy corke obok siebie, zaczal piescic jej dlon swoja ogromna lapa.

– Ach, jak tu rozkosznie miekko – powiedzial z blogoscia. – Te lawki na stadionie niemozliwie odgniataja siedzenie. – Przyjrzal sie Tony’emu z promiennym usmiechem, pelnym zyczliwej dobrodusznosci. – Wiesz, Lucy, masz fajnego chlopaka. Troche jeszcze zylowaty, co, synu? Ale to taki wiek. Jak mialem twoje lata, mozesz mi wierzyc albo nie, wazylem wszystkiego sto trzydziesci piec funtow, nawet kiedy przemoklem na wylot. – Zarechotal poteznym basem, jak gdyby mu sie udal pierwszorzedny dowcip. – Cieszymy sie okropnie, ze nareszcie poznalismy mlodego nastepce tronu, prawda, moje zlotko? – zwrocil sie do corki zagladajac jej w oczy z czuloscia.

Betty przygladala sie uwaznie Tony’emu, wprawiajac przy tym w ruch dlugie rzesy.

– Tak, tatusiu – odpowiedziala skromnie.

– Tak, tatusiu – przedrzeznial ja Collins drzacym dyszkantem. – Och, jakiez tomy mozna wyczytac z tych dwoch zwyklych slowek! Tak, tatusiu. – Pochylil sie i pocalowal Betty w policzek, rozanielony obrazem corki, jaki malowala mu wyobraznia. – Strzez sie tej dziewczyny, moj synu – rzucil pod adresem Tony’ego. – Ma oko na ciebie. Rozpoznaje wszystkie oznaki. Mozesz sie uwazac za szczesciarza, ale radze sie strzec. Wszyscy chlopcy z ostatniego roku w tutejszym college’u oddaliby z ochota swoja przyszloroczna pensje za to jedno malutkie: „Tak, tatusiu.”

– Daj spokoj, tato… – przerwala Betty uderzajac go lekko po reku.

– Jak szlismy rano przez stadion na nasze miejsca – huczal Collins – to cala druzyna dopingowa westchnela z pozadania, jakby wiatr przeszedl przez pole pszenicy. Slyszalas przeciez. – Smial sie z rozczuleniem, dumny, szczery i prostoduszny.

01iver, ktory stal razem z Tony’m przy kominku, rozesmial sie takze. Tony spojrzal na niego bynajmniej nie ubawiony, z lodowatym zdziwieniem.

– Sluchaj no, Betty – zastanawial sie glosno Collins. – Nie wybierasz sie dzisiaj na jakies tance?

– Owszem – odpowiedziala dziewczynka.

– No, to zabierz Tony’ego ze soba. Jezeli jest wart chociaz polowe tego co ojciec, to zaloze sie, ze potrafi cie niejednego nauczyc.

Lucy spojrzala niespokojnie na syna. Tony przypatrywal sie Collinsowi z takim wyrazem twarzy, jak gdyby byl on zwierzeciem, ktorego nie zdarzylo mu sie jeszcze spotkac, i jakby usilowal wlasciwie zaklasyfikowac to zwierze.

– Oczywiscie, bardzo chetnie – rzekla Betty usmiechajac sie do Tony’ego i wytaczajac srednia artylerie. – Naprawde, strasznie bym chciala. Tylko ze obiecalam Chrisowi, ze z nim pojde i…

Вы читаете Lucy Crown
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату