rany, wywolac z zapomnienia widmo nieszczescia, domagac sie rodzinnych uczuc, odwiedzac groby, wylewac lzy, zaklocac spokoj, poflirtowac w nieznanym jezyku i pokosztowac zagranicznych lozek…

Usiedlismy przy grobie ojca, letni wietrzyk szemrzacy nad krzyzami opowiadal nam o tym, co sie tu dzialo. Zatrzymalismy nasz otwarty samochod w tym miejscu, gdzie dosiegla go kula, i wspominalismy, jaki byl z niego duren. Sezon turystyczny w pelni, po calej Europie Mamy z Maminymi Synkami zwiedzaja co ciekawsze zabytki. Po lewej rece widzimy Mont Saint Michel. Po prawej prosze zwrocic uwage na zniszczenia. A tam, na ukos, w poblizu bardzo interesujacego kosciola normandzkiego z czternastego wieku, ktory niestety ucierpial od bomb w czasie nalotu, widzimy row, do ktorego stoczyl sie szanowny Tatus, kiedy dostal serie z karabinu maszynowego. Tatus wierzyl niezachwianie w Konwencje Genewska, a ktoz mogl wiedziec wiecej niz on o konwencjach?

Oto Maminy Synek przy kierownicy. Samochod jest bez zarzutu, mimo ze niedrogi, i fotografowie, ktorzy chca zdobyc zdjecia z wakacyjnych wycieczek, bardzo czesto biora go na obiektyw. W razie czego, nadaje sie na pogrzeby, jezeli rzeczywisty pochowek odbyl sie w dostatecznie odleglej przeszlosci. Wyraz twarzy Maminego Synka jest takze bez zarzutu, ale, w przeciwienstwie do samochodu, kosztowal go dosyc drogo.”

Lucy otworzyla oczy.

– Dojezdzamy juz? – zapytala.

– Jeszcze ze dwie godziny. Mozesz spokojnie spac dalej.

Na pol spiac sprobowala sie do niego usmiechnac, po czym znowu powieki opadly jej na oczy. Tony po raz drugi spojrzal na nia przelotnie i z powrotem wpatrzyl sie w szose. Byla waska, posrodku wypukla i wielokrotnie, niedbale naprawiana, tak ze samochod co chwila podskakiwal trafiajac kolami na latane miejsca. W powietrzu wisial zapach smoly, ktora swiecila lepko na krawedziach nawierzchni, topiac sie w slonecznym upale.

„Jak by to bylo latwo… – rozmyslal Tony podnoszac chwilami wzrok na falujace, rozgrzane powietrze nad szosa. – Jak by to bylo latwo jeszcze troszeczke zwiekszyc szybkosc, przekrecic raz kie rownice i rabnac prosto w drzewo przy drodze. Jak latwo! Raz na zawsze!”

Usta wykrzywily mu sie w niedobrym usmiechu na mysl o matce spiacej przy nim tak ufnie. „To by byla dla niej nauczka – zadrwil w duchu – zeby sie nie umawiac na wycieczki z obcymi mezczyznami.” Zapatrzyl sie w fale goracego powietrza widoczne nad kazdym, nawet nieznacznym wzniesieniem szosy, rozedrgane i plynne, znikajace jak mgla, gdy samochod zblizal sie do wzniesienia.

„Mogila czeka – snul dalej swoje dziwaczne rozmyslania. – Teatr smierci znajduje sie o dwie godziny drogi malym, otwartym samochodem. Tutaj zabili mi ojca… Czy aby naprawde tutaj? Moze zostal zabity o wiele wczesniej, zanim doszedl do skrzyzowania tych drog, moze na innym kontynencie? Tyiko ze morderstwa dokonano po cichu i nikt z uczestnikow tej sceny, nie wylaczajac ofiary, nie przyznawal sie dlugo, bardzo dlugo. To wcale nie taka prosta sprawa, jak by sie zdawalo – ustalic date i miejsce smierci ojca.”

Z oczami utkwionymi przed siebie, w droge, ktora wywijala sie spod kol, Tony rozmyslal o swoim ostatnim spotkaniu z ojcem.

Mial wtedy dwadziescia Jat, spotkali sie w Nowym Jorku i rozpoczeli wieczor od jakiegos baru w poblizu Madison Avenue. Ojciec stal ze szklaneczka w reku. Wygladal mlodo i bardzo marsowo w mundurze, na ktorym widniala wstazeczka z pierwszej wojny swiatowej.

Byla mniej wiecej siodma godzina, sala pelna po brzegi, mnostwo mundurow i eleganckie kobiety w futrach, jak sie zdawalo – bardzo zadowolone z wojny. Na dworze ziab i deszcz. Ludzie wpadali do baru zacierajac zmarzniete dlonie, cieszyli sie halasliwie, ze nareszcie sa w cieplym lokalu, ze jest wojna, ze za chwile sie czegos napija. W rogu sali wynajety muzyk gral na pianinie piosenki z Oklahomy. „Nie zyje biedny Jud…” – przyspiewywal cicho do wtoru muzyce.

Godzinke przedtem 01iver zatelefonowal do Tony’ego, do jego uczelni. Wydawal sie w wesolym usposobieniu i troche tajemniczym tonem powiedzial:

– Wiesz co, Tony, rzuc wszystko do diabla i przyjezdzaj tutaj, zjesz obiad ze swoim starym. Moze drugi raz nie bedziesz mial juz takiej okazji.

Tony wcale nie wiedzial, ze ojciec przebywal w poblizu Nowego Jorku. Wedlug ostatnich wiadomosci, jakie otrzymal od niego, O1iver byl gdzies na Poludniu. Odkad mial przydzial do Drugiego Wydzialu (bo w lotnictwie proponowano mu tylko siedzenie przy biurku w Waszyngtonie), Oliver przez dwa lata tluki sie, nie bardzo wiadomo po co, po roznych obozach szkoleniowych, od czasu do czasu, bez uprzedzenia, zjawial sie na przepustke w Nowym Jorku, spotykali sie pare razy na obiedzie, po czym znow znikal udajac sie w jakies nowe miejsce. Tony, jesli sie nad tym w ogole zastanawial, byl przekonany, ze ojciec nie wydostanie sie nigdy poza granice Stanow i bedzie swietowal dzien zawieszenia broni po glupiemu, bezsensownie, w jakims kasynie oficerskim w Karolinie albo w pociagu wojskowym sunacym powolutku w strone Srodkowego Zachodu.

Kiedy odnalazl go w barze, uscisneli sobie jak zwykle dlonie. Uscisk OIivera byl przesadnie krzepki, jak gdyby w tym okresie usilowal niemal bezwiednie przy kazdej okazji dowiesc ludziom, ze mundur uczynil go mlodszym i silniejszym, niz mogl sie wydawac z wygladu. Zeszczuplal troche w wojsku i pas lezal zupelnie plasko na jego brzuchu. Ciemne, przyproszone siwizna wlosy mial krotko ostrzyzone. Z daleka, z twarza ogorzala na sloncu i wietrze, z bujnymi, mocnymi wlosami i plaskim brzuchem opietym w elegancki mundur, przypominal rysunki oficerow wyzszego stopnia, zapelniajace dzialy ogloszen w ilustrowanych czasopismach. Nie byl jednak oficerem wyzszego stopnia. Mial na mundurze listki majora (od czasu zgloszenia sie do wojska tylko raz awansowal), a gdyby ktos podszedl do niego blisko, zobaczylby szare worki pod oczami i same oczy, niezdrowe, z pozolklymi bialkami, spogladajace z wyrazem nerwowego napiecia, tak charakterystycznym dla ludzi, ktorzy z proznosci nie nosza okularow lub ktorzy boja sie przyznac swoim przelozonym, ze ich wzrok nie jest juz tak bystry, jak byc powinien. Rowniez tylko z daleka wydawalo sie, ze twarz 01ivera zeszczuplala wskutek zdrowszych warunkow zycia, z bliska widac bylo, ze jest sciagnieta i wychudzona, a cera pod opalenizna ma jakis ziemisty ton zmeczenia.

Uscisnal reke syna z wesolym usmiechem.

– Jak sie masz – powiedzial. – Ciesze sie, ze cie widze. Czego sie napijesz?

Tony mial ochote odmowic, nie lubil bowiem alkoholu, pomyslal jednak, ze skoro sam nie ma na sobie munduru, to przynajmniej powinien sie napic z wojakiem. Spojrzal na szklaneczke, ktora 01iver trzymal w reku.

– A ty co pijesz? – zapytal.

Bourbon. Dobra, stara bourbonka z Kentucky. Maja tutaj na skladzie.

– Bourbon – rzucil Tony w strone barmana.

– To ich najlepszy trunek – zachwalal 01iver machajac przyjaznie reka barmanowi.

Tony doszedl do wniosku, ze ojciec musial wystartowac juz jakis czas temu.

– Slucham pana – powiedzial barman.

– Wspaniale wygladasz, synu – entuzjazmowal sie 01iver. – Po prostu wspaniale.

– Dobrze sie czuje – rzekl Tony krzywiac sie lekko na slowo „synu”.

Zanim 01iver poszedl do wojska, zawsze mowil do niego po imieniu. Tony zastanawial sie, jakie to tajemnicze wzgledy wojskowe mogly spowodowac te zmiane.

– Troche – za szczuply – ocenial go 01iver obiektywnie. – Troche za blady. Nie wydaje mi sie, zebys uzywal ruchu.

– Czuje sie dobrze – powtorzyl Tony zaslaniajac sie tym stwierdzeniem.

– Nie uwierzysz, ilu ochotnikow odrzucaja codziennie. Mlodych chlopcow. Zdawaloby sie, ze powinni im bez mrugniecia dac kategorie A. Tymczasem cala kolekcja dolegliwosci. Tak, to jest to zycie w miescie, za duzo wygod, biale buleczki, brak pracy fizycznej.

– Nawet gdybym byl zbudowany jak Joe Louis, i tak by mnie odrzucili – powiedzial spokojnie Tony, zeby raz sie odczepic od tego tematu.

– Alez, oczywiscie, oczywiscie – przyznal skwapliwie Oliver. – Wcale nie o tobie mowilem. Tylko tak, ogolnie. Nie o specjalnych przypadkach. Bywaja przeciez pozostalosci roznych nieszczesliwych wypadkow i tym podobne sprawy.

Zdawal sie bardzo zaklopotany, totez Tony powital z ulga whisky, ktora barman postawil przed nim na ladzie, pozwalalo to bowiem zmienic temat rozmowy. Podniosl w gore szklaneczke,’

– Za zwyciestwo – rzekl uroczyscie 01iver.

Tony wolalby wprawdzie, aby ojciec znalazl jakis inny pretekst do wypicia whisky, ale stuknal sie z nim szklaneczka. Cale otoczenie wydawalo mu sie troche melodramatyczne – przycmione, miekkie swiatlo w barze, on sam w cywilnym ubraniu, ladne kobiety w ladnych sukniach i ten muzyk przy fortepianie.

– Slyszalem o jednej knajpie z befsztykami – oznajmil Oliver. – W Trzeciej Alei. Troche tam pachnie czarnym rynkiem. – Usmiechnal sie porozumiewawczo. – Ale co, u diabla? Dla wojska musi byc wszystko, co najlepsze. Tam, dokad sie wybieram, bedzie cholernie malo befsztykow.

– Jedziesz do Europy? – zapytal Tony.

Oliver rozejrzal sie ostroznie.

– Nie mowie ani tak, ani nie. – Klepnal Tony’ego po ramieniu i rozesmial sie glosno. – W kazdym razie moge ci cos poradzic. Przyjrzyj sie dobrze twojemu staremu. Duzo, duzo czasu uplynie, zanim go znowu zobaczysz.

„On przeciez nie byl taki – myslal Tony z niechecia. – Moglem byc wtedy smarkaty, ale to niemozliwe, zebym sie tak mylil.”

– Moze to sie niedlugo skonczy – powiedzial glosno.

– Nie bujaj sam siebie, synu. – Oliver przysunal sie blizej i zaczal mowic szeptem. W jego oddechu czuc bylo whisky, ktora pil cale popoludnie. – To bedzie dluga, bardzo dluga zabawa, moj synu. Gdybys mogl widziec to, co ja widzialem. Gdybys wiedzial cos o tych sprawach… – Pokiwal glowa z mina Kasandry, z chorobliwa satysfakcja prywatnego wlasciciela poufnych informacji o czasie trwania wojny i o nieszczesciach, jakie ona przyniesie. – Barman! – zawolal. – Jeszcze dwa razy bourbon.

– Tylko raz – zwrocil sie Tony do barmana. – Ja jeszcze pomarudze przy tej porcji.

– Za moich studenckich czasow – oswiadczyl Oliver – odmawialo sie picia tylko wtedy, kiedy czlowiek juz lezal pod stolem.

– Mam jutro mase roboty.

– Naturalnie, naturalnie. – 01iver nerwowym ruchem reki otarl usta, jak gdyby nagle zorientowal sie, ze zalatuje od niego whisky. – Ja tak tylko zartuje. Ciesze sie, ze myslisz powaznie. Naprawde. Zaczynam uwazac, ze moze, pomimo wszystkich bledow, nie wywiazalem sie jednak najgorzej z ojcowskich obowiazkow. Tylu chlopcow w dzisiejszych czasach… – Zajaknal sie spostrzeglszy, ze Tony spuscil glowe i bawi sie swoja szklaneczka. – Chcialem powiedziec, ze cholernie duzo chlopcow w dzisiejszych czasach… No, ze wszyscy oni mysla tylko o piciu, o kopaniu pilki i o tym, zeby sie zabawic. A przyszlosc? Niech diabli wezma przyszlosc.

„Za kazdym razem kiedy sie widzimy, ale to za kazdziutkim razem, sadzi diablami – pomyslal Tony. – Wszystko mi jedno, dokad sie wybiera. Jezeli jeszcze raz powie to slowo, wynosze sie stad.”

– Nie jestem temu wcale przeciwny, rozumiesz mnie? – mowil O1iver z szerokim, jowialnym gestem. – Nic podobnego. Kazdemu chlopcu to dobrze robi. W pewnych granicach, oczywiscie. Wia-

domo, chlopak musi sie wyszumiec. – Rozesmial sie i wychylil do dna szklaneczke, w chwili gdy barman stawial przed nim nastepna. – W swoim czasie nalezalem do tych, co szumieli najglosniej. Mozesz sobie wyobrazic. Mlody porucznik we Francji po zawieszeniu broni. – Potrzasnal glowa i zasmial sie znaczaco. Ale w nastepnej chwili spowaznial, jak gdyby poprzez opary whisky, poprzez obecna chwile i swieze wspomnienie koszar, gdzies na dnie mozgu blyslo mu dalekie swiatelko. – Ale musze powiedziec cos na moja korzysc. Wiekszosc mezczyzn, kiedy zacznie szumiec w mlodosci, to potem, daje slowo, nie moze sie odzwyczaic; na lozu smierci jeszcze probuja uszczypnac pielegniarke. A ja nie. Owszem, szumialem. Nie zapieram sie tego i nie mowie, ze mi wstyd z tego powodu. Ale przestalem szumiec. – Prztyknal glosno palcami. – Ot, tak! Raz na zawsze.

Popatrzyl na szklaneczke, ktora trzymal obu rekami. Spojrzenie mial zamglone, powazne, nie bylo w nim sladu blazenstwa, policzki mu obwisly, stracil marsowy wyglad.

Pianista zaczal grac nowa piosenke. „Niejedna nowa twarzyczka ucieszy moje oko…” – przyspiewywal cichutko. – „Niejedna nowa…”

– Czy… czy miales jakie wiadomosci od matki? – zapytal Oliver obracajac szlaneczke w zgrubialych palcach.

Вы читаете Lucy Crown
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату