– Przepraszam – powiedzial Tony, rad z wymowki, ktora mu pozwalala umknac od stolu. – Za chwile wroce.
– Jezeli o mnie chodzi, mozesz sie nie spieszyc. Nie odplyniemy, az sie zmieni wiatr.
Tony przeszedl przez sale w kierunku drzwi. Kiedy sie zblizyl, Elizabeth zachichotala cicho i wciagnela go do ciasnego korytarza.
– Masz ochote ze mna pohulac? – spytala.
– A co z sierzantem?
– Och, on ma przepustke tylko do jedenastej. – Machnela reka beztrosko. – Mozesz sie odczepic od taty?
– Chocby mnie to mialo zycie kosztowac! – odrzekl ponuro.
Elizabeth znowu zachichotala.
– Fatrowie to ciezka trucizna, prawda?
– Ciezka trucizna – zgodzil sie Tony.
– Chociaz twoj wyglada dosyc wdechowo. W tym mundurze…
– Tak, wdechowo…
– Pojdziemy do „Village”? – zapytala Elizabeth.
– Okej.
– W barze numer jeden, jedenasta pietnascie. Bedziemy dzisiaj oblewac.
– Co oblewac?
– To, ze jestesmy cywile, ty i ja – odpowiedziala z usmiechem i wypchnela go z powrotem na sale. – A teraz szoruj do taty.
Tony wracal do stolika w nieco lepszym humorze. Przynajmniej nie caly wieczor bedzie zmarnowany.
– Na ktora godzine sie umowiles? – zapytal 01iver, gdy Tony usiadl na swoim miejscu.
– Na jutro.
– Nie wprowadzaj w blad wojska. – 01iver usmiechal sie niewesolo, wpatrzony w drzwi, za ktorymi znikla Elizabeth. – Ile ona ma lat? Ze dwadziescia?
– Osiemnascie.
– Coraz wczesniej zaczynaja, co? Biedny sierzant. – Spojrzal na sierzanta, unieszkodliwionego za zalomem sciany, i zasmial sie bezlitosnie. – Buli po piec dolarow za befsztyk, a dziewczyna zdradza go w drzwiach do ustepu z mlodym, przystojnym facetem. – Przechylil sie wygodnie w tyl, na porecz krzesla, i z powaga, uwaznie patrzyl na syna, ktory myslal juz tylko o godzinie jedenastej pietnascie. – Nie potrzebujesz sie chyba wysilac, co? Zaloze sie, ze leca na ciebie jak osy na miod.
– Prosze cie, ojcze…
– No, no, nie badz niewdzieczny – upominal 01iver bez humoru. – Kto wie, czy to nie najwiekszy dar w zyciu, uroda. Jestes przystojny i od razu startujesz w polowie drogi pod gore. Nie jest to w porzadku, ale to przeciez nie twoja wina, powinienes wykorzystac szanse. Co do mnie, to bylem kiedys dosyc przystojnym chlopcem, ale nie mialem tego czegos. Kobiety mogly sie pohamowac w mojej obecnosci. Jak bedziesz starszy, napisz mi o tych sprawach. Zawsze bylem ciekaw, jak ci sie to ulozy.
– Jestes pijany, ojcze – powiedzial Tony.
– Naturalnie – zgodzil sie chetnie Oliver. – Chociaz to chyba nie jest najmilsza rzecz, jaka mozna powiedziec ojcu
w chwili, kiedy wybiera sie na wojne. Za moich mlodych lat ojcowie nigdy sie nie upijali. To bylo, oczywiscie, przed prohibicja. Inny swiat. Tak – wrocil do poprzedniego tematu – masz w sobie to samo, co matka.
– Ojcze – przerwal mu ostro Tony. – Napij sie troche kawy.
– Byla bardzo piekna – zaczal kwieciscie 01iver, uzywajac czasu przeszlego, jak gdyby mowil o kims, kogo znal co najmniej piecdziesiat lat temu. – Kiedy wchodzila do pokoju, wszyscy natychmiast odwracali glowy w jej strone. Zawsze wchodzila tak jakos skromnie, jakby sie chciala usprawiedliwic. Byla po prostu niesmiala, wystraszona, chciala zwracac na siebie jak najmniej uwagi, ale to sprawialo zupelnie inne, dziwne wrazenie. Prowokujace. Wystraszona… To dosyc smiesznie brzmi, jezeli chodzi o twoja matke, prawda? – Wpatrywal sie natarczywie w Tony’ego. – Prawda? – powtorzyl wyzywajaco.
– Nie wiem.
– Wystraszona. Przez tyle lat. Tyle lat… – Glos 01ivera stal sie zawodzacy, a ludzie przy sasiednich stolikach zaczynali milknac i przysluchiwac sie jego slowom. – Tyle lat. Zartowalem sobie z niej z tego powodu. Powtarzalem jej ciagle, ze jest taka piekna, bo chcialem, zeby nabrala wiecej pewnosci siebie. Uwazalem, ze sam mam jej dosyc, moge troche odstapic i nie poczuje ubytku. Pewnosc siebie… Tobie nikt nie musi jej odstepowac. Masz jej tyle. A wiesz, skad ci sie wziela? – Przechylil sie nad stolikiem i powiedzial zaczepnie: – Bo nienawidzisz wszystkich naokolo. Tak, to niezle, to wcale niezle – potrafic nienawidzic wszystkich, kiedy sie ma dwadziescia lat. Daleko zajdziesz. Jezeli nie zbombarduja Nowego Jorku. – Potoczyl dokola groznym spojrzeniem i natychmiast ludzie przy sasiednich stolikach, ktorzy dotychczas przysluchiwali mu sie uwaznie, zaczeli bardzo glosno ze soba rozmawiac. – Jak by to bylo smiesznie… – powiedzial nagle 01iver. – Wyobraz sobie tych wszystkich opaslych paskarzy, jak wybredzaja i wybrzydzaja w najlepsze, az tu nagle gwizd, podrywaja glowy do gory i… trrach! sufit sie na nich wali. Do diabla, chcialbym tu byc, zeby to zobaczyc. – Odsunal od siebie talerz. – Masz ochote na ser?
– Nie, dziekuje.
– Ale ja mam. Mam cholerna ochote na wszystko, co tylko da sie dostac. – Kiwnal reka na kelnera, ale nie chcial zamowic kawy. Upieral sie, ze musi byc jeszcze jedna whisky.
– Ojcze… – zaprotestowal Tony. – Pohamuj sie.
O1iver machnal reka z dobrodusznym zniecierpliwieniem.
– Wolnego, wolnego – powiedzial. – Uproscilem swoje apetyty. Wszystkie te wymysly, ze przed obiadem musi byc cocktail, potem dwa gatunki wina, potem brandy… Zyjemy w ciezkich czasach. Uproscic to przeciez haslo dnia. Nawet w wojsku sie tego trzymaja. Uproszczona dywizja. Trojkatna. Wyeliminowali brygade, a ja wyeliminowalem wino i cocktaile. To wielki krok na drodze do naszego zwyciestwa. Nie rob takiej sedziowskiej miny. Zanim sie stad wyniose, chce ci jeszcze po wiedziec pare rzeczy, a to jest wlasnie jedna z tych rzeczy. Nie rob takiej miny. To jest… to jest po prostu banalne. – Usmiechnal sie zadowolony, ze udalo mu sie znalezc wlasciwe slowo. – Jestes na to zanadto inteligentny. Postaraj sie byc bardziej oryginalny. Kochaj swojego ojca. Powiedz, gdzie mozna dzisiaj znalezc cos oryginalniejszego? Caly swiat akademicki mowilby o tobie. Niezwykle zjawisko, nowy przedmiot studiow psychologicznych! Najwazniejsze wydarzenie od czasow wiedenskich! Kompleks Kordelii. – Rozesmial sie, rad z wlasnego dowcipu.
Tony siedzial z wzrokiem utkwionym w obrus i myslal o tym, kiedy nareszcie skonczy sie ten wariacki, niespodziewany monolog. Opanowala go nagla tesknota za dawnymi spotkaniami z ojcem w ciagu minionych lat, za ich sztywna atmosfera, akcentowana dlugimi chwilami milczenia. Ojciec bywal zawsze taki poprawny, speszony i skrepowany, z trudem wyszukiwal tematy rozmowy w ciagu tych paru godzin na miesiac, ktore spedzali razem.
– Bo moj ojciec, na przyklad, odebral sobie zycie – opowiadal 01iver. – W tym samym roku, kiedys ty sie urodzil. Poszedl nad morze w Watch Hill, wszedl po prostu do wody i utopil sie. W tamtych czasach popelnic samobojstwo w takiej miejscowosci to bylo bardzo wytwornie, ale oczywiscie nikomu sie nie wypsnelo slowo: „samobojstwo”, mowilo sie, ze dostal skur czu. Niewykluczone, ze wlasnie tego ranka zauwazyl, w jaki sposob mu sie przygladam, i powiedzial sobie: „No tak, to decyduje. Dzisiaj trzeba z tym skonczyc.” Nie moglismy od nalezc ciala. Pewnie do dzisiejszego dnia obija sie gdzies tam, w Golfsztromie. Ubezpieczenie bylo przyzwoite. Tego ranka wiatr dal dosyc mocno i byla wysoka fala. Ojciec zawsze bardzo zwracal uwage na pozory. To cecha rodzinna, widze, ze ja odziedziczyles. Moze masz jaka teorie, zeby wytlumaczyc, dla czego twoj dziadek utopil sie w Watch Hill w tysiac dziewiecset dwudziestym czwartym?
Tony westchnal.
– Wiesz, ojcze, jutro musze wstac bardzo wczesnie, a ciebie czeka pewnie takze nielatwy dzien. Moze bysmy juz skonczyli i pojechali do domu?
– Do domu – powtorzyl Oliver. – Moj dom jest w pokoju 934 w hotelu Shelton, na Lexington Avenue. Ale moge pojechac, jezeli ty pojedziesz ze mna.
– Zawioze cie taksowka i wysadze przed hotelem.
– O, nie, nie! – 01iver z chytra mina przytknal palec do nosa. – Zadnych takich! Nie zgadzam sie! Mam ci mase rzeczy do powiedzenia, moj panie. Moze mnie nie byc ze trzydziesci lat, musimy wszystko zaplanowac. Ostatnie zalecenia Odyseusza dla Tele… Telemacha. Badz dobry dla matki i uwazaj na gosci. – Wykrzywil sie w usmiechu. – Widzisz, ja jestem zolnierz-prostak, ale zostaly jeszcze jakies slady dawnego, wytworniejszego zycia przed epoka hotelu Shelton.
Tony spojrzal na zegarek. Bylo juz pietnascie po dziesiatej. Rzucil okiem w strone Elizabeth. Tamci pili juz kawe.
– Nie martw sie – uspokoil go 01iver. – Poczeka na ciebie.
No, chodzmy.
Wstal, potracone krzeslo zakolysalo sie za nim, ale nie zwrocil na to uwagi, a krzeslo w koncu stanelo na cztery nogi. 01iver zaplacil rachunek. Gdy wychodzili, Elizabeth usmiechnela sie do nich, Tony zas usilowal wyrazem twarzy dac jej do zrozumienia, ze trwa w postanowieniu dotarcia do baru numer jeden na godzine jedenasta pietnascie albo bardzo niewiele pozniej.
Wysiedli z windy na dziewiatym pietrze, Tony otworzyl drzwi, bo 01iver nie mogl trafic kluczem do zamku, a nastepnie zapalil swiatlo w pokoju ojca. Pokoj byl maly, zarzucony roznymi smieciami – na podlodze lezal rozbabrany wojskowy worek na rzeczy, na lozku – zielonkawy plaszcz od deszczu, stos swiezo upranych, ale wymietoszonych koszul koloru khaki pietrzyl sie na toalecie, a na biurku walaly sie gazety, byle jak zsuniete w jeden kat przez pokojowke.
– Jestesmy w domu – powiedzial Oliver. – Rozgosc sie. – Nie zdejmujac czapki ani plaszcza podszedl do kredensu, otworzyl i wyjal butelke whisky. – To nadzwyczajny hotel – powiedzial podnoszac butelke pod swiatlo, aby sprawdzic, ile w niej jeszcze zostalo. – Pokojowki sa niepijace.
Przeszedl do lazienki. Slychac bylo, jak nalewa wody do szklanki i podspiewuje sobie: „Nie zyje biedny Jud”. Tony podszedl do okna i odsunal zaslone. Okno wychodzilo na pod-
worze. Ze wszystkich stron spogladaly na niego takie same, osleple okna. Niebo rozwieralo sie w gorze w nieokreslona, czarna dal.
01iver wrocil ze szklanka w reku i dolal do niej whisky. A potem, w plaszczu i czapce, opadl ciezko na fotel. Oklapl, zapadl sie gleboko w fotel i we wlasny plaszcz, czapka zsunela mu sie na tyl glowy, w obu dloniach trzymal szklaneczke z whisky. Mozna by pomyslec, ze to starzejacy sie zolnierz dopiero co wrocil do domu po strasznej klesce i oto na jedna chwile poddal sie rozpaczy i wyczerpaniu.
– 0 Boze – wyszeptal cicho. – O Boze!
Za drzwiami, na korytarzu, slychac bylo stlumiony jek windy jezdzacej w gore i na dol, zlowrozbny, wibrujacy.
– Syn… – mruczal Oliver niewyraznie. – Po co czlowiek ma syna? Normalnie nikt sobie nie zadaje takich pytan. Kiedy sie ma normalne, zwyczajne zycie, kiedy sie zasiada co wieczor razem z nim do obiadu, kiedy daje mu sie od czasu do czasu po uchu, zeby nie byl nieznosny, wtedy to sie rozumie samo przez sie. Co, u diabla, przeciez wszyscy naokolo maja synow. Ale kiedy zycie jest rozerwane, rozbite, rozdarte – przeciagal z bolesna rozkosza slowa wyrazajace rozstanie i rozdzial – o, wtedy to calkiem inna historia! – Zasuniety gleboko w fotelu, popil troche ze szklanki i mruczal dalej: – Czlowiek pyta sam siebie: Po co ja to zrobilem? Po co mi to bylo? Chcesz wiedziec? Chcesz sie dowiedziec, do jakiego wniosku doszedlem?
Tony odwrocil sie od okna, podszedl powoli do fotela i stanal przed ojcem.
– Pomoge ci sie rozebrac i polozyc do lozka, dobrze? – zapytal lagodnie.
– Nie chce isc do lozka. Chce ci powiedziec, co mysle o synach. Kto wie, czy sam nie bedziesz mial synow, a wtedy moze cie to zainteresowac na wlasny rachunek. Czlowiek ma syna po to, zeby