Rozesmial sie. – Romantyzm businessu – powiedzial z nieokreslonym gestem. – Moglem sobie pozwolic nawet na patriotyzm i zglosic sie do szeregow na wezwanie ojczyzny. Prosze pani, prosze pani! – zawolal zniecierpliwiony do telefonistki.

– Do kogo telefonujesz? – zapytal Tony ponownie.

– Do twojej matki. – Twarz OHvera wykrzywila sie, jakby mial sie rozplakac, chociaz zapewne byla to tylko whisky. Jego oczy mialy blagalny wyraz.

– Och, dajze spokoj – zaprotestowal Tony. – Jakiz to ma sens?

– Tylko raz – prosil 01iver. – Tylko w ten ostatni wieczor. Powiemy jej tylko: Halo! Ty i ja, obaj. Co ci to moze szkodzic? Powiemy tylko: Halo! Tony zawahal sie, wzruszyl ramionami.

– Okej – powiedzial znuzonym tonem.

– No widzisz – zawolal 01iver uszczesliwiony. – Fajny z ciebie facet!

„Fajny facet – pomyslal Tony. – To jest slownik mojego ojca.”

– Podejdz tutaj. – 01iver kiwal gwaltownie reka. – Wez sluchawke. Zaraz bedziesz z nia mowic. Podejdz predko!

Tony podszedl do aparatu, wzial sluchawke i przylozyl do ucha. Slyszal daleki sygnal, powtarzajacy sie w regularnych odstepach czasu. Ojciec stal tuz przy nim, zalatywalo od niego whisky, dyszal predko, jak gdyby dopiero co przebiegl kawal drogi. W telefonie dzwonilo i dzwonilo.

– Pewnie spi – rzekl Oliver z nuta niepokoju. – Jeszcze nie uslyszala.

Tony nie odpowiedzial. Wsluchiwal sie w dalekie dzwonienie.

– A moze jest w kapieli – domyslal sie 01iver. – Moze woda sie leje w lazience i dlatego nie slyszy.

– Nikt sie nie zglasza – powiedzial Tony i chcial odwiesic sluchawke, ale 01iver odebral mu ja szybko i przylozyl do ucha, jak gdyby nie dowierzal synowi.

Stali bez ruchu. Watly, bezduszny dzwiek powtarzajacego sie dzwonka rozlegal sie zdumiewajaco glosno w ciszy pokoju.

Pewnie poszla do kina – odezwal sie 01iver po chwili. – Albo na jakiegos brydza. Masami grywa w brydza. Albo musiala zostac dluzej w pracy. Bardzo ciezko pracuje i…

– Powies sluchawke – przerwal mu Tony. – Nie ma jej w mieszkaniu.

Jeszcze tylko piec razy niech zadzwoni. Przeczekali jeszcze piec dzwonkow, po czym 01iver powiesil sluchawke. Nie ruszal sie z miejsca, stal wpatrzony w aparat telefoniczny na niechlujnym nocnym stoliku, poprzypalanym od papierosow i poplamionym od mokrych szklanek.

– Tak… Czy to nie pech? – powiedzial prawie szeptem, kiwajac glowa i nie odrywajac wzroku od telefonu. – Czy to nie prawdziwy pech?

– Dobranoc, ojcze – odezwal sie Tony.

Oliver nie poruszyl sie. Stal wpatrzony w telefon, twarz jego miala wyraz powazny, zamyslony, niespecjalnie smutny, ale jakis daleki i skupiony.

– Ojcze, dobranoc – powtorzyl Tony. Oliver spojrzal na niego.

– A, tak – - powiedzial bezbarwnie.

Wyciagnal reke, Tony uscisnal ja. Dlon 01ivera lezala bezwladnie w jego dloni.

– No wiec… – zaczal Tony niezgrabnie, czujac nagle, jakie to trudne i klopotliwe zadanie: zegnac przed wyruszeniem na wojne nie tego czlonka rodziny, ktorego nalezaloby zegnac. – Wszystkiego dobrego.

– Tak, tak, synu – odparl 01iver z nieobecnym usmiechem. – Bardzo mily byl ten wieczor.

Tony wpatrywal sie w niego z napieciem, ale 01iver najwyrazniej nie mial nic wiecej do powiedzenia. Zdawalo sie, ze jego zainteresowanie osoba syna wyczerpalo sie calkowicie. Kiedy Tony wychodzil z pokoju, 01iver stal jeszcze przy telefonie.

Mial nadzieje, ze Elizabeth na niego czeka, wiec wzial taksowke i pojechal do baru numer jeden. Nie zastal jej tam, wobec czego postanowil zaczekac pietnascie minut, a gdyby sie nie zjawila do tego czasu, wracac do domu.

Zamowil whisky i od niechcenia wsunal reke w kieszen. Byl w niej zegarek. Wyjal go i zaczal mu sie przygladac. Mial uczucie, ze trzyma w reku rok tysiac dziewiecsetny. Jakis tlusty jegomosc stal w kregu swiatla przy pianinie i spiewal: „Ja kocham zycie.”

Tony odwrocil zegarek koperta do gory. W barze bylo ciemnawo, ale kiedy trzymal zegarek nad sama lada, padal na niego promien swiatla od malej lampki ukrytej za rzedami butelek. Zloto ozdobione koronka delikatnego wzoru lsnilo w jego reku. Na brzezku koperty byl malenki wystep, Tony podwazyl go, koperta odskoczyla. W srodku ukazala sie fotografia. Pochylil sie, aby sie lepiej przyjrzec. Byla to fotografia matki, zrobiona w latach wczesnej mlodosci. Lucy miala wlosy upiete w zabawny, niemodny kok, ale to nic nie szkodzilo, i tak byla piekna. W ukosnie padajacym, skapym swietle, przy ktorym barman przyrzadzal napoje, gdy odbywaly sie wystepy przy fortepianie, z podniszczonej fotografii spogladaly na Tony’ego szeroko rozstawione, naiwne, troche niesmiale i usmiechniete oczy.

„O Boze – westchnal w duchu – po co on to zrobil?”

Rozejrzal sie, gdzie by mozna wyrzucic fotografie, ale w tej samej chwili dostrzegl Elizabeth, ktora przeciskala sie wsrod stolikow zmierzajac w strone baru. Zamknal koperte zegarka i wsunal go do kieszeni. „Zrobie to po powrocie do domu” – pomyslal.

– Bedziemy grzeszyc – szepnela Elizabeth sciskajac go za reke. – Bedziemy grzeszyc. Tata lezy juz grzecznie w lozeczku?

– Tak, grzecznie i bezpiecznie.

ROZDZIAL DZIEWIETNASTY

Szosa wymykala sie gladko spod kol, samochod polykal dwie falujace wstegi cienia padajacego od drzew po obu stronach drogi, kamienie kilometrowe z nazwami normandzkich miejscowosci splywaly w jeden strumien. Tony siedzial wyprostowany przy kierownicy i prowadzil automatycznie, pograzony we wspomnieniach owego wieczoru w Nowym Jorku. Przez wiele lat wysilal sie, zeby o tym zapomniec.

„Kiedy czlowiek widzi ojca ostatni raz przed smiercia – rozmyslal gorzko – powinien dostac jakis znak z gory, jakies ostrzezenie, ze to juz nigdy wiecej. Wtedy moglby powiedziec wlasciwe slowo, nie uciekalby z pustego pokoju hotelowego, nie denerwowalby sie, czy zdazy na randke w barze z dziewczyna, ktora ma osiemnascie lat i przyjechala do Nowego Jorku, zeby uzywac wojny.”

Widzial katem oka, ze matka siedzi kolo niego z zamknietymi oczami, a wiatr targa koncami jej szalika. Zastanawial sie, jak by to bylo, jak by sie wszystko moglo odmienic, gdyby ona tamtego wieczoru byla w domu, gdyby podeszla do telefonu, gdyby uslyszal jej glos wtedy, kiedy ojciec powiedzial: „No, widzisz. Fajny z ciebie facet!”

Na wpol drzemiac Lucy siedziala wcisnieta w waskie siedzenie, wiatr swiszczal jej w uszach, pedzila w strone mogily, ktorej nie widziala jeszcze i ktorej istotnego sensu dotychczas nie rozumiala. Ona takze myslala o swoim ostatnim spotkaniu z 01iverem. Byla prawie trzecia nad ranem, wiedziala, ze 01iver spotkal sie przedtem z Tony’m i probowal do niej telefonowac, bo powiedzial jej o tym pozniej. Weszla do zimnego, pustego domu, w ktorym kazdy dzwiek budzil echo. Byla znuzona i zniechecona, odprawila spod drzwi mlodego oficerka.

– Nie – powiedziala porucznikowi zagradzajac mu wejscie

i nie przekrecajac klucza w zamku. – Nie wejdziesz. Jest juz za pozno. I nie odsylaj taksowki. Badz grzecznym chlopcem, wracaj do domu. Mamy przed soba jutro.

– Kocham cie – wyszeptal chlopak zarliwie. „O Boze! – pomyslala. – On to mowi powaznie. To ta wojna. Przez pare godzin pocieszam rannych w odrapanym budynku przy szosie, przez pare smutnych godzin, od ktorych serce sie sciska, a oni zaraz: Kocham cie! Dlaczego to robie?” Czula sie wyczerpana, przypomniala sobie, ze nazajutrz rano musi byc o dziewiatej w laboratorium. „Trzeba miec litosc takze i dla siebie” – zdecydowala.

– Nie opowiadaj takich rzeczy – powiedziala do porucznika.

– Dlaczego? – Objal ja i chcial pocalowac.

– Bo to za bardzo komplikuje wszystko.

Pozwolila mu na przelotny pocalunek, po czym odepchnela go lekko.

– Jutro wieczor? – zapytal.

– Zadzwon po poludniu.

– Juz tylko trzy dni zostaly do zaokretowania – zalil sie blagalnym tonem. – Prosze cie…

– No, dobrze.

– To bylo cudowne – wyszeptal.

„Piekna zaplata – usmiechnela sie w duchu sarkastycznie. – Uprzejmy, dobrze wychowany mlodzieniec nie rozstaje sie ze swymi manierami nawet w czasie wojny.”

Naprawde nie chcesz, zebym wszedl z toba do mieszkania?

Rozesmiala sie i odprawila go ruchem reki, on zas usmiechnal sie smutnie i zszedl po schodach do taksowki czekajacej na niego przy krawezniku. Wydawal sie rozzalony, samotny i mimo oficerskiego plaszcza bardzo wiotki, za mlody i za uprzejmy na to, co go czekalo. Patrzac za nim Lucy poczula zamet w myslach, zwatpila w wartosc tego, co uczynila tej nocy, a co az do tej chwili uwazala za akt wspanialomyslnosci i milosierdzia. Moze na dluzsza mete bedzie mu z tym jeszcze gorzej?

Zapalila swiatlo w hallu i chciala pojsc predko na gore, do lozka. Zatrzymala sie jednak i zaczela weszyc. Z saloniku wyraznie dolatywal zapach dymu. „Musze powiedziec sprzataczce, zeby nie palila papierosow w czasie roboty” – pomyslala zirytowana. Ale przypomniala sobie, ze sprzataczka przychodzi tylko dwa razy w tygodniu, w poniedzialki i czwartki, a tego dnia nie byl ani poniedzialek, ani czwartek.

Zawahala sie, weszla do saloniku. Od progu zobaczyla zarzacy sie punkcik i ciemna postac zanurzona w fotelu wysunietym na sam srodek dywanu. Przekrecila swiatlo.

Przed nia siedzial skulony w fotelu 01iver. Mial na sobie plaszcz i palil papierosa. Nie widziala go od pieciu miesiecy. Zauwazyla, ze wyszczuplal od tego czasu, a przy tym wygladal o wiele starzej. Oczy zapadly sie w oczodolach, usta mialy grymas zmeczenia.

– 01iver! – powiedziala.

– Halo, Lucy.

Nie wstal z fotela. Glowa mu sie chwiala, oblizywal wargi. Poznala, ze musial pic.

– Od dawna tu jestes? – zapytala.

Zdjela plaszcz i rzucila go na krzeslo. Czula sie nieswojo, bala sie troche. To nie bylo do niego podobne – przyjezdzac bez uprzedzenia, przebrac miare w piciu i wreszcie siedziec w ten sposob, w plaszczu, po ciemku, w zamysleniu tajacym w sobie grozbe, na fotelu ustawionym chyba umyslnie na wprost drzwi wejsciowych.

– Pare godzin – odpowiedzial. – Nie wiem dokladnie. – Mowil powoli, z namyslem, glosem nieco schrypnietym. – Telefonowalem z Nowego Jorku, ale nie bylo cie w domu.

– Moze ci co podac? Cos do wypicia albo kanapke?

– Nie, nic nie chce.

Dali ci urlop? – zapytala. – Na jak dlugo?

Вы читаете Lucy Crown
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату