– Moze nie jestem zdolna do milosci – odparla Lucy. – A moze kocham ciebie. Sama nie wiem.

– Wiec po co to robisz? – zapytal stajac tak, ze zagrodzil jej dostep do drzwi. Po co to robisz, do cholery?

– Moze dlatego, ze wtedy cos znacze, a od wczesnej mlodosci czulam sie zawsze taka bez znaczenia. Moze dlatego, ze mam w sobie pustke. Moze dlatego, ze za kazdym razem wydaje mi sie przez kilka chwil, ze cos z tego bedzie, ze nareszcie odnajde klucz do tej zagadki. Moze dlatego, ze rozczarowalam sie do siebie, do ciebie i do Tony’ego. Moze nie jestem nic warta, a moze matka zostawila mnie kiedys sama w nocy, kiedy mialam dwa latka. – Wzruszyla ramionami. – Moze po prostu dlatego, ze dzisiaj jest taka moda. Nie wiem. Ale juz pojde spac. – Postapila jeszcze krok w strone drzwi.

– Tylko jedno pytanie – powiedzial cichym, matowym ze zmeczenia glosem. – Czy masz zamiar uprawiac to dalej?

– Mysle, ze tak – odparla znuzona. – Przeciez gdzies musi byc odpowiedz na te zagadke.

Stali naprzeciw siebie – Lucy sztywna i wyzywajaca, 01iver lekko zgarbiony, zamyslony i niesyty pytan, w wymietoszonym, obwislym i wyplamionym plaszczu.

– Powiedz mi, Lucy – zapytal przyjaznym, niemal lirycznym tonem, w ktorym brzmiala nutka tkliwego pozegnania – czy ty jestes szczesliwa?

– Nie.

– To jest niewybaczalne – powiedzial kiwajac glowa. – Zeby nie byc szczesliwa!

Zblizyl sie do niej, rece zwisaly mu wzdluz bokow, wpatrywal sie w jej twarz przenikliwie, badawczo.

– Jestes zwyczajna kurwa – powiedzial nie podnoszac glosu. I uderzyl ja. Uderzyl mocno, zwinieta piescia, tak jakby bil mezczyzne.

Cofnela sie troche i wsparla o sciane. Nie krzyknela, nie zrobila zadnego ruchu, aby sie zaslonic. Stala prosto, oparta plecami o sciane i nie odwracala wzroku od jego oczu. 01iver westchnal, przysunal sie jeszcze o krok. Znowu uderzyl, z calej sily, wymierzal kare jej i samemu sobie. Poczula krew na wargach, swiatlo lamp zaczelo tanczyc czerwono przed oczami, ale i teraz nie probowala sie zaslonic. Stala z podniesiona broda, patrzyla na niego bez zadnego wzruszenia, krew sciekala jej z ust. Czekala. Dotychczas nigdy jej nie uderzyl, ale teraz nie uwazala, aby w tym bylo cos dziwnego albo niesprawiedliwego. Piesci 01ivera spadaly na nia ciezko, kazdy cios trzezwo wymierzony, z uroczysta nieuchronnoscia wykonywanego wyroku, a ona patrzyla mu prosto w oczy z wyrazem przebaczenia i zrozumienia.

„Musialo sie tak stac – myslala poprzez szum w uszach, poprzez dretwy bol sypiacych sie na nia ciosow. – Juz dawno temu wszystko bylo postanowione.”

Gdy w koncu osunela sie na podloge pod sciana, jej piekna, czarna suknia byla ochlapana krwia i cala pomieta. Olwer stal przez chwile bez ruchu patrzac na nia z gory z lagodnym, nieobecnym wyrazem twarzy. Podniesiony kolnierz od plaszcza mial w sobie cos wojennego.

Po chwili 01iver odwrocil sie i wyszedl z domu.

Dlugo jeszcze lezala nie poruszajac sie, mimo ze slyszala, jak sie za nim zamknely drzwi wejsciowe. W koncu podniosla sie z podlogi i zanim poszla na gore do swojej sypialni, zgasila wszystkie swiatla w saloniku i wylaczyla termostat z zapobiegliwoscia oszczednej pani domu.

Przez dziesiec dni nie wychodzila na miasto, bo since i skaleczenia potrzebowaly tyle czasu, zeby sie zagoic.

ROZDZIAL DWUDZIESTY

Zrobilo sie pozno, do Ozieres byla jeszcze godzina drogi, wobec czego Tony postanowil zatrzymac sie na lunch. „Lepiej odwiedzac groby nie kochanych ojcow z pelnym zoladkiem” – powiedzial sobie w duchu.

Zajechal przed maly hotelik, stojacy samotnie w szczerym polu. W cieniu platanow tworzacych rodzaj altany ustawione byly stoliki, a wejscie do budynku udekorowane bylo, jak zwykle, cala kolekcja tabliczek wyrazajacych uznanie rozmaitych zwiazkow francuskich smakoszow dla tutejszej restauracji.

Wylaczyl motor i przez chwile siedzial jeszcze bez ruchu. Zdretwial od dlugiej jazdy, a czolo palilo go od slonca i wiatru. Spojrzal z ukosa na Lucy czekajac, az otworzy oczy. Twarz jej byla spokojna, na ustach bladzil lekki usmiech, jak gdyby snily jej sie szczesliwe wieczory, wypelnione w czasach mlodosci tancem, a tajemna rozkosza w pozniejszych latach. Poczul wzbierajace w nim rozdraznienie. Uwazal, ze nie powinna wygladac w ten sposob. W takim dniu powinna swoim wygladem sprawiac na ludziach wrazenie, ze wspomnienia jej sa przepojone smutkiem i kryja w sobie cierpienie. „Zdolnosc zapominania – myslal z gorycza – jest w rodzie Crownow cecha zanikajaca, przekazywana tylko kobietom tego rodu.”

Lucy otworzyla oczy.

– Pora na lunch – odezwal sie Tony.

Spojrzala na hotelik, na restauracje pod platanami, za ktorymi ciagnal sie sad.

– Jaki to sliczny zakatek – powiedziala z przesadnym zachwytem turystki.

Weszli do ogrodka.

– Prosze cie, zamow cos dla mnie. Pojde sie troche odswiezyc.

Tony zajal miejsce i patrzyl za matka, ktora szla miedzy stolikami depczac po drobnym, wyplukanym zwirze. Zauwazyl jej proste plecy, zdumiewajaco mlody zarys dlugich nog i modne pantofle na wysokich obcasach, ktore wlozyla zapewne dlatego, ze wychodzac rano z hotelu nie liczyla na te wycieczke. Przy innym stoliku dwaj mezczyzni raczyli sie homarem, ale Tony zwrocil uwage, ze przestali na chwile jesc i odprowadzali Lucy wzrokiem pelnym uznania, az znikla w drzwiach hoteliku. „Ciekaw jestem – pomyslal – od jak dawna mezczyzni przygladaja sie jej w ten sposob. Chyba przeszlo trzydziesci lat? I jak to na nia wplynelo?”

Zjawila sie kelnerka, zamowil dwie porcje pstraga z salata i butelke bialego wina. „Niech wiem przynajmniej, ze zjadlem dobry lunch” – powiedzial sobie w duchu.

Zalowal teraz, ze sie zgodzil na te eskapade. Zaskoczyla go propozycja Lucy, poza tym byl ciekaw, a wreszcie mial naturalna sklonnosc do uprzejmosci, zawsze chcial sie okazac usluzny i uczynny dla innych. Teraz jednak czul sie wzburzony, niepewny, wspomnienia obudzone przez matke byly bolesne i wstydliwe. Nie wiadomo dlaczego, czul sie przy niej stary, uswiadamial sobie, ze ma juz trzydziestke i ze zmarnowal kawal zycia. Mimo ze ani jedno slowo nie padlo na ten temat, zdawalo sie, ze wybrali sie do Normandii tylko po to, aby ocenic i porownac mezczyzne, jakim byl dzisiaj, z mozliwosciami chlopca, ktorym byl wtedy, gdy sie widzieli po raz ostatni. Ocena – zarowno z jego, jak i z jej strony – wypadla ujemnie, negatywnie.

„Zrobila kawal drogi, zeby mi sprawic bol” – pomyslal z niechecia.

Najwiecej wzburzyl go wyraz twarzy matki, na chwile przedtem zanim sie obudzila, kiedy zajechali przed hotel. Ten jej miekki, kobiecy usmiech, zdradzajacy tajemne wspomnienia. Przypomnial mu ow moment, gdy jako chlopiec zajrzal przez szpare w zaluzji i zobaczyl ja w objeciach Jeffa. Twarz miala wowczas zwrocona w strone okna, oczy, zamkniete, usta zas rozchylone do usmiechu, jakiego Tony nigdy przedtem nie widzial na niczyjej twarzy. Byl to usmiech nienasycony, samolubny, gluchy na wszystkie inne glosy procz glosu jej wlasnej rozkoszy, wstrzasajacy skupiona sila i egotyzmem. Wspomnienie tego usmiechu przesladowalo go, stal sie on dla niego symbolem kobiecosci i sygnalem ostrzegajacym o niebezpieczenstwie. Ilekroc zwiazal sie z jakas kobieta, czyhal nieustannie na ten usmiech, chocby na cien usmiechu, na ukryta aluzje, podobnie jak szuler czyha na znaczona karte, jak zolnierz wypatruje miny. Z tego powodu byl powsciagliwy i chlodny, raczej

obserwowal, niz uczestniczyl w milosci i nigdy, w zadnym zwiazku nie oddawal sie calkowicie. Kobiety, z ktorymi mial do czynienia, wyczuwaly te jego ostrozna niezaleznosc. Wprawdzie zadna z nich nie pojmowala wlasciwie jego postawy ani tego, co sie poza nia krylo, ale wszystkie w mniej lub bardziej histeryczny sposob oskarzaly go o podejrzliwosc, ozieblosc i zupelna niezdolnosc do kochania. Kiedy teraz ogladal sie wstecz na swoje stosunki z kobietami, zdawalo mu sie, ze ukladaly sie one w jeden gorzki, oskarzycielski ciag, w ktorym osoby oskarzycielek zmienialy sie od czasu do czasu, ale tresc oskarzenia – powazna, potepiajaca, nie do odparcia – pozostawala zawsze jednakowa.

Zadna z kobiet, z ktorymi kiedys zyl blizej, nie zachowala dla niego przyjaznych uczuc i przywykl juz spotykac sie z zimnym, msciwym wyrazem twarzy, ilekroc natknal sie przypadkiem na ktoras z nich. W roku czterdziestym siodmym wyjechal z Ameryki dlatego, ze dziewczyna, ktora – jak mu sie zdawalo – bardzo kocha, nie chciala wyjsc za niego za maz.

– Kocham cie – mowila mu – ale sie ciebie boje. Nigdy nie jestes caly ze mna. Nawet kiedy calujesz, zdaje mi sie, ze w tej samej chwili wydajesz jakis sad o mnie. Nieraz udalo mi sie schwytac twoje spojrzenie, kiedy na mnie patrzyles, czasami to bylo niesamowite spojrzenie, a wyraz, jaki wtedy miales, po prostu mrozil mi krew w zylach. Nigdy nie moge sie pozbyc uczucia, ze juz-juz, lada moment ode mnie odejdziesz. Nie potrafie cie przytrzymac i gdzies, w samym srodku, wiem na pewno, ze ktoregos pieknego poranka obudzilabym sie bez ciebie. Ty zawsze uciekasz, nie tylko ode mnie i nie tylko od kobiet. Obserwowalam takze twoj stosunek do mezczyzn, rozmawialam z nimi o tobie. Ostatecznie wszyscy maja to samo wrazenie. Nie znam ani jednego mezczyzny, ktory moglby uczciwie powiedziec, ze jestes jego przyjacielem.

Dziewczyna nazywala sie Edith, miala dlugie blond wlosy, wyszla za maz za kogos z Detroit, miala dwoje dzieci i od tego czasu zdazyla sie dwa razy rozwiesc.

Uciekal. Kiedy Edith rzucila mu w twarz to oskarzenie, zaprzeczyl goraco, ale dobrze wiedzial, ze to byla prawda. Uciekl od milosci matczynej i od litosci ojca. Uciekl od wojny, uciekal od namietnosci kobiet i od przyjazni mezczyzn. Uciekl od zawodu, do ktorego juz niemal sie przygotowal, i od kraju, w ktorym sie urodzil. Jego zona byla przekonana, ze zamierza od niej uciec, i w pewnym sensie miala slusznosc. Pracownia w innej dzielnicy miasta, samotne podroze, noce spedzane poza domem – to juz bylo tak, jakby stopniowo odchodzil. Ozenil sie wkrotce po zerwaniu przez Edith ich narzeczenstwa. Ozenil sie glownie dlatego, ze Dora byla bardzo mloda, wesola, naiwna, natarczywa, i dlatego, ze to malzenstwo nie zdawalo sie nakladac na niego zbyt wielkich ciezarow. Ale potem urodzilo sie dziecko, wesolosc i naiwnosc gdzies znikly, pozostala juz tylko natarczywosc i zdarzaly sie cale okresy, kiedy jedynie poczucie odpowiedzialnosci za syna sklanialo go do podtrzymywania pozorow – jakze nieraz przykrych! – prawdziwego malzenstwa.

„Kiedy uciekne od mojego syna?” – zadal sobie w duchu pytanie.

Podniosl wzrok i spogladajac ponad butelka chlodzonego wina, ktora kelnerka postawila przed nim na stole, zobaczyl Lucy wychodzaca z hotelu. Wlosy miala porzadnie uczesane, a szalik trzymala niedbale w reku. Zauwazyl, ze dwaj mezczyzni przy tamtym stoliku znowu przygladaja sie jej z zainteresowaniem i z mimowolnym wyrazem zadowolenia na widok wysokiej, przystojnej, dobrze ubranej kobiety, swiezo umytej i uczesanej, ktora w migotliwej grze swiatel i cieni pod zielonym dachem altany miala wszelkie pozory mlodosci i zmierzala w strone stolika na koncu ogrodka, gdzie oczekiwal ja mlody mezczyzna. „Oto zbliza sie moja matka – pomyslal Tony z ironia. – Uwienczona pozadliwoscia, omotana girlanda nie wygasajacej namietnosci.”

Podniosl sie, odsunal dla niej krzeslo i nalal wina do obu kieliszkow. Zaczeli popijac, nie wznoszac jednak zadnego toastu.

– No, teraz juz duzo lepiej – rzekla Lucy pijac lapczywie.

Czula, jak wino splukuje jej z gardla kurz, ktorego nalykala sie w drodze. Spojrzala na Tony’ego i znowu zauwazyla grymas rozbawienia, to samo ironiczne, odpychajace skrzywienie warg, ktore rano, w jego mieszkaniu, wzburzylo ja do glebi. Teraz zmrozilo ja to, nie mogla juz mowic naturalnie. Ulozyla sobie, ze w oczekiwaniu na jakis znak wspolczucia lub przywiazania z jego strony, ktory by jej otworzyl dostep do niego, bedzie sie zachowywac swobodnie, zdawkowo i troche w stylu matrony. Plan ten wydawal sie w tej chwili naiwny i beznadziejny.

Czula sie skrepowana, wiec jadla predko, nie odzywajac sie i nie zwracajac uwagi na to, co je. Wskutek zdenerwowania wypila sama prawie cala butelke wina, nie zauwazyla bowiem, ze Tony ciagle jej dolewal z zyczliwa i pelna humoru zlosliwoscia starego wygi, ktory sprowadza nieletnich na zle drogi.

Wino bylo zimne, wytrawne, nie mogla zaspokoic pragnienia; totez wdzieczna byla Tony’emu, gdy zamowil druga butelke. Byla przekonana, ze lekki napoj nie mogl miec na nia innego wplywu poza tym, ze wszystko naokolo wydawalo sie teraz przyjemnie plastyczne i wyrazne.

Kiedy oproznili juz do polowy druga butelke, miala wrazenie, ze unosi sie lekko w powietrzu i z pewnej odleglosci obserwuje chlodno scene przedstawiajaca matke i syna, zwiazanych ze soba podobienstwem cial. Dawno umilkly strzaly, oni zas wybieraja sie – bo tak wypada – odwiedzic swego zmarlego i po drodze zatrzymali sie w normandzkim ogrodku. Ciesza sie nawzajem swym towarzystwem w sposob powsciagliwy, cywilizowany, zachowujac sie wzgledem siebie z uprzejma powaga. Kiedy jednak zamrugala oczami, odsunela butelke z winem i przyjrzala sie troche dokladniej, zauwazyla, ze w tym obrazku jest cos niedobrego. Usmiech przyklejony do twarzy mezczyzny mogl z oddalenia uchodzic za wyraz poblazliwosci i synowskich uczuc, ale z bliska wyrazal

Вы читаете Lucy Crown
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату