– Nie – odparl Tony.
– Wiesz, prowadzi teraz bardzo powazna prace.
– Tak? – zdziwil sie Tony uprzejmie, pragnac w duchu, aby ojciec przestal o tym mowic.
– W laboratorium przy szpitalu w Fort Dix – ciagnal Oliver. – Rozmaite badania krwi, jakies prace nad febra tropikalna i tym podobne rzeczy. Kiedy przystapilismy do wojny, matka zdecydowala, ze to bylby po prostu wstyd, gdyby jej kwalifikacje mialy sie marnowac, a ja bylem tego samego zdania. Mase zapomniala i musiala pracowac jak sto diablow, zeby sobie wszystko na nowo przypomniec, ale nie zalowala sil. Teraz ma pod soba szesciu asystentow. Bylbys z niej dumny, gdybys mogl to widziec.
– Z pewnoscia – zgodzil sie Tony.
– Wiesz co? Moglibysmy do niej zadzwonic i za dwie, trzy godziny bylaby juz na miejscu.
– Nie – ucial Tony krotko.
– W taki dzien jak dzisiaj – mowil Oliver nie patrzac na syna – jestem pewien, ze to by jej sprawilo przyjemnosc.
– Dlaczego nie idziemy na te befsztyki?
– Oliver rzucil na syna okiem i pociagnal lyk ze szklaneczki.
– Jeszcze nie skonczylem – powiedzial. – Nie ma sie co spieszyc. – Spojrzal jeszcze raz na Tony’ego – Twardy z ciebie chlopak – powiedzial cicho. – Wygladasz jak petak w kolnierzyku numer czternascie, ktory nie potrzebuje sie golic czesciej niz raz na tydzien, ale moze sie okazac, ze to wlasnie ty w naszej rodzinie jestes twardym czlowiekiem. – Zasmial sie cicho. – No coz, w kazdej rodzinie powinien byc chociaz jeden taki. Ale, ale… Mowilem ci, ze spotkalem Jeffa ostatnim razem, jak bylem w Nowym Jorku?
– Nie, nie mowiles.
– Jest porucznikiem w Marynarce. Dopiero co wrocil z Guadalcanal czy z Philippeville, a moze z jakiegos innego miejsca w tym rodzaju i wyglada na wilka morskiego. Natknalem sie na niego w jakims barze, pomyslalem sobie: „Co u diabla!”, siedlismy razem przy stoliku i wypilismy po jednym. Dopytywal sie, jak jest teraz z twoim wzrokiem.
– Naprawde?
„O Boze – myslal Tony z rozpacza – ten wieczor bedzie najgorszy. Najgorszy ze wszystkich.”
– Tak. Uwazam, ze zrobil sie bardzo sympatyczny. Troche zespokojnial. Postanowilismy, ze co bylo, a nie jest… Podalismy sobie rece. Ostatecznie, to bylo tak dawno, a teraz wszyscy przezywamy wspolnie te sama wojne.
– Wszyscy, z wyjatkiem mnie – wtracil Tony. – Chodzmy juz, ojcze. Warto by chyba cos zjesc.
– Naturalnie, naturalnie. – Oliver wyciagnal portfel i polozyl na ladzie banknot pieciodolarowy. – Co bylo, a nie jest… – powtorzyl w zamysleniu. Wygladzil starannie banknot. – Bardzo dawno temu. – Rozesmial sie. – Kto dzis pamieta o takich rzeczach? Dziesiec panstw upadlo od tego czasu. No, dobrze, dobrze. – Polozyl dlon na ramieniu Tony’ego uspokajajacym gestem. – Musze przeciez zaczekac na reszte.
Ale zanim zdazyli wyjsc, do baru weszlo dwoch podporucznikow, kazdy ze swoja dziewczynka, i okazalo sie, ze obaj byli przy sztabie w Wirginii, do ktorego 01iver byl przydzielony, i ze, zdaniem 01ivera, to byly fajne chlopaki, najfajniejsze – do diabla! – jakich mozna sobie wyobrazic, i ze musieli ze soba wypic, a potem jeszcze na druga noge, bo to byly – do diabla! – najfajniejsze chlopaki, jakich mozna sobie wyobrazic, a poza tym wszyscy wybieraja sie przeciez w tajemnicy w nieznane strony. Potem ktos wspomnial o Swanny’m, ze sie przeniosl do broni
pancernej i ze podobno byl na liscie zaginionych w czasie walk na Sycylii, wiec musieli wypic jeszcze za Swanny’ego, bo podobno byl na liscie zaginionych na Sycylii. A wtedy jedna z dziewczat zaczela sie przygladac Tony’emu bez ceremonii i wyzywajaco dotknela go palcem, i powiedziala: „Patrzcie, jaki ladny cywil”, a Oliver, jak to on, zaraz wyjechal z oczami Tony’ego i ze szmerami w sercu, a Tony, ktory w radosnej atmosferze braterstwa broni musial wypic jeszcze jedna szklaneczke whisky i zaczal odczuwac jej dzialanie, powiedzial, ze kaze wymalowac tabliczke i zawiesi sobie na piersiach, a na tej tabliczce bedzie wypisane: „Nie pogardzajcie biedakiem z kategorii F. W patriotycznym porywie zglosil on rodzonego ojca na wszystkie mozliwe inwazje.” Wszyscy sie smiali, ale Oliver smial sie nie bardzo szczerze, a po chwili powiedzial:
– No, ale ja przyrzeklem mojemu chlopcu befsztyk.
Polozyl jeszcze jeden banknot pieciodolarowy i wyszli nareszcie z baru.
W restauracji z befsztykami byl tlok, wiec musieli zaczekac przy barze i 01iver znowu zamowil whisky. Spojrzenie mial metne i tepe, ale nic nie mowil, tylko raz, patrzac na ludzi jedzacych przy stolikach, mruknal pod nosem:
– Przekleci paskarze!
Jeszcze nie siedli do obiadu, kiedy weszla na sale dziewczyna, z ktora Tony umawial sie kilka razy, w towarzystwie jakiegos sierzanta z lotnictwa w okularach. Dziewczyna nazywala sie Elizabeth Bartlett, byla bardzo ladna i nie mogla miec wiecej niz osiemnascie lat. Jej rodzice mieszkali w Saint Louis, ona zas miala posade w Nowym Jorku, nie wymagajaca zbyt wiele trudu ani czasu, poza tym zas korzystala, jak mogla, z wojny. Ile razy Tony wybral sie z nia na jakas zabawe, rozstawali sie wyczerpani dopiero rano, gdy slonce wschodzilo nad dachami, bo dla Elizabeth przezywac wojne to znaczylo przede wszystkim tanczyc przez cala noc piec razy w tygodniu. Sierzant nie byl juz mlody, a jego smutna mina przywodzila na mysl czlowieka, ktoremu sie dobrze powodzilo przed pojsciem do wojska i ktory cierpi dotkliwie, ilekroc zdarzy mu sie spojrzec na naszywki zdobiace jego rekaw.
Tony musial przedstawic ojcu Elizabeth, ktora, podajac mu reke, powiedziala niskim, gardlowym glosem:
– Bardzo mi milo, panie majorze.
Z kolei Elizabeth przedstawila swojego sierzanta, ktory powiedzial po prostu: „Serwus”, chcac przez to podkreslic, ze jest poza sluzba. 01iver uparl sie, zeby wszystkim zafundowac kolejke. Powiedzial do Elizabeth ojcowskim tonem:
– Diablo ladna z pani dziewczyna. – A sierzantowi oswiadczyl: – Musze przyznac, sierzancie, ze tylko dzieki wam, sierzantom, nasza armia trzyma sie jako tako.
Sierzanta wcale to nie wzruszylo.
– A mnie sie zdaje, panie majorze – powiedzial – ze to dzieki glupocie nasza armia trzyma sie jako tako.
Oliver rozesmial sie na te slowa bardzo demokratycznie, Elizabeth zas wyjasnila:
– On byl chemikiem w przemysle i teraz sie wscieka, ze go wsadzili do lotnictwa.
– Nie cierpie samolotow – oznajmil sierzant. Rozejrzal sie ponurym wzrokiem po sali. – Nie doczekamy sie wolnego stolika. Chodzmy lepiej gdzie indziej.
– Przez caly dzien marzylam o befsztyku – jeknela Elizabeth.
– Okej – zgodzil sie sierzant z posepna mina. – Jezeli przez caly dzien marzylas o befsztyku…
Starszy kelner podszedl do 01ivera i powiedzial, ze jest juz wolny stolik w rogu sali, wobec czego Oliver zaprosil sierzanta i Elizabeth, by siedli razem z nimi, na co sierzant zrobil jeszcze bardziej ponura mine. Okazalo sie jednak, ze stolik jest zbyt maly i w zaden sposob nie da sie przy nim umiescic czterech osob. 01iver i Tony zabrali swoja whisky i pozostawili tamtych dwoje przy barze. Odchodzac Tony uslyszal, jak Elizabeth powiedziala do swego partnera:
– O Boze, Sidney, alez z ciebie ponurak!
Zalowal, ze tamci nie przylaczyli sie do nich. Wprawdzie ani Elizabeth, ani sierzant specjalnie go nie interesowali, chociaz z Elizabeth bywal jakis pozytek, ale po prostu nie chcial byc sam na sam z ojcem przez caly wieczor. Przez tyle lat musial z nim odsiadywac te przypadkowe, nieprzyjemne obiady – w hotelowych restauracjach na prowincji, kiedy byl jeszcze w szkole, w przydroznych gospodach w czasie wakacji, kiedy 01iver sumiennie obwozil go po roznych parkach narodowych, i wreszcie tutaj, w Nowym Jorku, gdy ojciec dostawal urlop. Niektore obiady bywaly gorsze od innych, zwlaszcza jesli 01iver byl w nastroju do picia, ale ani jeden nie zostawil Tony’emu milego wspomnienia. Tym razem Oliver byl na pewno w nastroju do picia. Chcial koniecznie pic whisky takze do obiadu.
– Podobno Churchill pije whisky – oswiadczyl, kiedy Tony zaproponowal wino. – Jezeli Churchillowi wystarcza whisky, to i mnie takze wystarczy. – Tu spojrzal na Tony’ego bojowo i dumnie, na chwile bowiem poczul sie owiany tchnieniem wielkosci.
– Tego wieczoru bylo jednak cos niezwyklego w sposobie, w jaki Oliver pil. Nie byl on nalogowym pijakiem i dotychczas, jesli mu sie zdarzylo wypic troche za duzo, mialo to zawsze charakter czegos przypadkowego. Tym razem wysuszal kazda kolejna szklaneczke z tak zawzietym uporem, jak gdyby jeszcze przed noca czekalo go cos, czego czlowiek moze dokonac tylko majac w sobie wzmocniona dawke alkoholu. Tony popijal wode i przygladal sie ojcu uwaznie. Mial nadzieje, ze uda mu sie wymknac, zanim 01iver bedzie zupelnie gotow. Przypomnialo mu sie, ze w piatej Ksiedze Mojzeszowej jest zalecenie, aby ojcowie nie pokazywali sie nago swoim synom. Ale to bylo, zanim wynaleziono bourbon.
01iver mlaskal przy jedzeniu, bral do ust zbyt duze kesy i polykal lapczywie.
– Najlepsze befsztyki w calym miescie – deliberowal glosno. – Smaza na oliwie. Ba, Wlosi! Nie wierz temu, co opowiadaja o Wlochach. Cholernie fajne chlopaki.
Listek salaty spadl mu z widelca na mundur, stracil go niedbale, na mundurze zostala tlusta plama. Tony przypomnial sobie, ze jako chlopiec, kiedy byl jeszcze w domu, odnosil sie z niechecia do surowych wymagan ojca przy stole.
Przez jakis czas 01iver jadl w milczeniu kiwajac z uznaniem glowa nad befsztykiem, pakujac do ust kes na kesem i pochlaniajac za kazdym lykiem pol szklaneczki whisky, ktora mieszala mu sie w ustach z jedzeniem. Zul z takim zapalem, ze az slychac bylo regularny, cichy chrzest w szczekach. Nagle polozyl widelec na stole.
– Przestan mi sie przygladac – powiedzial ochryplym glosem. – Niech mnie diabli wezma, nie pozwole nikomu patrzec na mnie w ten sposob!
– Ja wcale nie patrzylem na ciebie – tlumaczyl sie Tony zmieszany.
– Nie bujaj. Masz ochote pokrytykowac mnie? Prosze bardzo, ale innym razem. Nie dzisiaj. Zrozumiano?
– Tak, ojcze.
– Podle, zaslinione bydle – mamrotal 01iver niezrozumiale. – Ogryza smierdzace kosci. – Przez chwile wpatrywal sie w Tony’ego groznym wzrokiem, ale potem wyciagnal reke i dotknal lagodnie jego dloni. – Przepraszam cie – powiedzial. – Glupio sie dzisiaj czuje. Nie zwracaj na mnie uwagi. Ostatni wieczor… – Nie dokonczyl zdania. – Kiedys – podjal na nowo – wiesz, to bylby dobry pomysl, gdybys mi kiedys napisal wyczerpujacy memorial pod tytulem: „Co mysle o moim ojcu.” – Usmiechnal sie. – Albo: „Ojciec pijany, trzezwy i wystawiony do wiatru.” Cos w tym rodzaju. Bez zadnych przemilczen. Moze to by nam obu na dobre wyszlo. Moze przy nastepnym spotkaniu nie mialbys juz tego zduszonego wyrazu twarzy. Do diabla, wygladasz na nieszczesliwego chlopaka. Nawet gdybys byl w porzadku z oczami, na pewno by cie nie wzieli do wojska ze wzgledu na twoj nastroj. Zarazilbys menancholia caly pulk. Co to jest? I dlaczego tak jest? Ach, nic mi nie mow! Kogo to moze obchodzic? – Powiodl metnym spojrzeniem po sali. – Trzeba sie bylo wybrac na jakas komedie muzyczna. Zegnac kraj spiewem i tancem. Tylko ze te cholerne bilety byly juz wyprzedane do ostatniego. Nie masz mi nic do powiedzenia?
– Nie – odparl Tony. Mial nadzieje, ze towarzystwo przy sasiednim stoliku nie przysluchiwalo sie ich rozmowie.
– Nigdy nie ma mi nic do powiedzenia – mruczal 01iver. – Kiedy mial trzynascie lat, wyglosil wielka mowe, ktora zadziwila sluchaczy bystroscia i dojrzaloscia umyslu, a potem nabral wody w usta do konca zycia. Ta dziewczyna mruga do ciebie, Tony, ledwie oka nie zlamie.
– Co… co takiego? – zdumial sie Tony.
Oliver wskazal niedyskretnie reka na drzwi.
– Ta od sierzanta – wyjasnil. – Wybiera sie do ustepu i sygnalizuje w twoja strone niczym marynarz na maszcie.
Elizabeth stala rzeczywiscie przy drzwiach i usmiechala sie do Tony’ego kiwajac na niego palcem. Sala restauracyjna byla zalamana pod katem prostym, w ksztalcie litery L, a sierzant zostal za zalamaniem i nie mogl widziec dziewczyny. Siedzial ociezale przy swoim stoliku i z melancholijna mina zul kawalek chleba.