nie bylo dziecinne spojrzenie - jakby powtarzala w duchu: co ja moge zrobic, z losem nie mam szans wygrac...
Mama wyjezdzala w delegacje, ktora nazywala sie „miesiac z wujkiem Klawem w bezludnej bazie turystycznej”. Co my wszyscy mozemy zrobic z losem...
Woz wytoczyl sie na plac Zwycieskiego Szturmu i Klaudiusz z przyjemnoscia odnotowal, ze oderwal sie od zakazanych mysli.
Kilka godzin snu i bedzie grzebal dalej. Poniewaz byl przekonany, ze wiedzmy z glebokimi „studniami” rodza sie nie tylko w Riance i nie tylko w Odnicy... Ale to - potem. Wszystko potem.
Ochroniarz zajrzal do bramy, wrocil i z szacunkiem ustawil sie z tylu - oczekujac, kiedy Wielki Inkwizytor skonczy przygladac sie kwietnikowi z irysami i wejdzie na gore. Klaudiusz machnal reka:
- Idz, Sali... Na razie...
Na schodach bylo zimno i wilgotno. Klaudiusz pokonal pierwszy marsz schodow i dopiero wtedy wyczul bliska obecnosc wiedzmy.
(DIUNKA. KWIECIEN)
Kupowal jej chleb, kefir, obiady ze stolowki studenckiej, chyba jednak nic nie jadla. Lamala bulke na kilka czesci i rozlewala kefir do kilku szklanek - ale to byly tylko pozory posilku. Klaw bez narzekania zmywal
naczynia i przynosil nowe porcje. Zastosowal sie do regul gry, wiecej nawet - usilowal w nie uwierzyc.
Niemal calkowicie zaniechal nauki, schudl i sczernial. Julek Mitec od dwoch tygodni z nim nie rozmawial, poniewaz w odpowiedzi na jakies niewinne pytanie Klaw okrutnie go zrugal, obrzydliwie obrazil i to bez powodu. Jeszcze bardziej urazil Julka fakt, ze z powodu „bojkotu” cierpial przede wszystkim on sam - Klaw mial gleboko w nosie te psychologiczne niuanse.
Klaw zyl, oddzielony od reszty swiata nieprzenikalna kurtyna. W jego miniaturowym mieszkanku na czternastym pietrze wiezowca-mrowiska przez caly czas oczekuje go ukochana kobieta, ktora, pozornie, jest martwa. Przez cale dnie i noce, odciety od reszty swiata Klaw usilowal rozwiazac najwazniejszy problem swojego zycia: jest szczesliwy czy torturowany?
Za kazdym razem, dotykajac jej, musial sie do tego zmuszac. Wstrzymywal oddech, nie chcac czuc bijacego od niej zapachu wody i z trudem rozwieral wargi, odpowiadajac na pocalunek. Ale mijala minuta i jego cialo, podporzadkowujac sie instynktowi, rozpoznawalo w jej dotknieciach prawdziwe zywe cialo. I wtedy, odpowiadajac, rozgrzewajac sie jego cieplem, cialo Diunki tracilo chlod i sztywnosc, jej skora rozowiala, wargi nabieraly barwy i pieszczac jej dluga szyje, Klaw wyczuwal nierowny puls. Pulsowanie jej krwi.
Wtedy pamiec bez trudu podsuwala cieple lato i szeptal z wyrzutami sumienia:
„Diuneczko, wybacz” i obejmowal ja tak, jakby chcial udusic.
Juz drugi miesiac zyli niczym maz i zona.
Sprzedal antykwariuszowi dziesiec swoich ukochanych ksiazek, kupil jej sukienke i bielizne, pantofelki i kapcie, a nawet zestaw kosmetykow; sadzil, ze przedmioty codziennego uzytku, niedbale porozrzucane na widoku w ich niewielkim mieszkanku, pomoga mu pokonac slabe poczucie nierealnosci czy nawet paranoi, ktore, cokolwiek by o tym nie powiedziec, ciagle lezaly cieniem na ich dziwnej grze. Pewnego dnia Klaw zaproponowal nawet:
- Moze zadzwonimy do twoich rodzicow?
Diunka dlugo wpatrywala sie w niego, nie odrywajac spojrzenia. Potem wolno pokrecila glowa, a Klaw przeklal sie za glupote.
Jej wlosy nigdy nie byly suche. Kiedy Klaw ja obejmowal, mokre pasma niczym zimne zmijki dotykaly jego ramion; przeliczyl reszte pieniedzy z wizyty u bukinisty, i kupil jej silny pieciobiegowy fen.
Chyba sie ucieszyla, a on siedzial w pokoiku i sluchal basowego buczenia, dochodzacego z lazienki; potem dolaczyl don plusk wody.
Klaw wstal, zastukal, zajrzal. Diunka usmiechnela sie i skierowala strumien cieplego powietrza w jego twarz; przez chwile Klaw czul sie Beduinem, smaganym po twarzy goracym oddechem rozzarzonej pustyni.
Wanna byla pelna, czapka bialej piany wypelzala juz niemal, jak kasza z garnka, przez brzeg.
- Bardzo duzy kufel piwa - powiedzial do Diunki i ucieszyl sie, kiedy sie rozesmiala. - Chcesz sie wykapac?
Diunka pokrecila glowa. Nie chce sie kapac, chce tylko wysuszyc wlosy...
- Czyli woda czeka na mnie?
Skinela glowa, dziwnie zadowolona. Jakby mysl o wymytym Klawie dostarczyla jej niemalo radosci. A on niemal sie obrazil. Czy ona uwaza go za brudna swinie?!
Skrzywil sie do wlasnych glupich mysli. Dotknal cieplego - po raz pierwszy cieplego! - policzka Diunki.
- No to poczekaj... Daj mi chwile...
Wyszla, przymykajac za soba drzwi.
Klaw rozebral sie, ciskajac rzeczy na kulawy regalik. Pod jedrna piana bylo cieplo i przytulnie, nawet przytulniej niz mogl sobie wyobrazic; blyskawicznie straciwszy poczucie czasu, wyciagnal sie, ulozyl glowe na pochylej sciance starej wanny i przymknal oczy.
Wszystko wroci. Juz powoli wraca; kto wie, ilu mieszkancow miasta zyje z... nimi. Z ukochanymi istotami, przychodzacymi zza krawedzi na wezwanie? Przez lata i dziesieciolecia, kto moze im tego zabronic? Chyba tylko cugajstrzy... Wspomnienie nie na miejscu, ale czy cugajstrzy sa w stanie odnalezc Diunke? Nigdy w zyciu... W oczy Klawowi zagladala gardziel kranu, okragla i czarna niczym studnia - od minuty narasta na jego krawedzi kropla. Rosla, drzala, chwytala na siebie metne swiatlo plafonu... Potem ociezale oderwala sie, utonela w pianie. Kap...
W ciszy lazienki jej upadek byl niemal mala katastrofa. Oddalonym wybuchem, zreszta, nie. Ciszy przeciez nie ma, jest suche trzaskanie pecherzykow piany, przygluszony odglos wody w rurach i ledwo slyszalne buczenie... Pewnie Diunka w pokoju konczy suszenie wlosow...
Klaw zerknal zezem.
Suszarka lezala na polce dla szamponow. Na tej, ktora jakims cudem utrzymywala sie na dwoch zardzewialych wkretach, krzywa, zwisajaca nad sama krawedzia wanny; w tej chwili lezal na niej prezent od Klawa dla Diunki: fen. I cicho pomrukiwal, wlaczony na minimalne obroty. Nie wierzac wlasnym oczom, Klaw przesledzil wzrokiem trase czarnego spiralnego przewodu - konczyl sie w kontakcie.
Jak ona mogla go zostawic?! I jak on, duren, nie zauwazyl wlaczonej suszarki, przeciez nie jest samobojca... A moze zwariowal i, kiedy nurkowal w pianie, nie bylo na polce zadnej suszarki?
Kiedys dawno temu widzial taki film. Smieszny i jednoczesnie straszny, ogladali go razem z Diunka w
letnim kinie, gdzie bezlitosnie kasaly komary i wily sie w strumieniach swiatla cmy... W tym filmie dziewczyna, ktora przesladowal morderca, wepchnela zbrodniarza do wanny i cisnela za nim wlaczone urzadzenie elektryczne...
No tak, to byl wlasnie fen. Malo kto ma w lazience telewizor czy lampe biurowa. Klaw, co z ciebie za idiota...
Ostroznie, starajac sie, by szczyt piennej zaspy nie dotknal poleczki, chwycil sie rekami sliskiego brzegu wanny. W tym momencie poleczka drgnela, poniewaz okres sluzby dwoch zardzewialych wkretow wlasnie minal.
Klaw znieruchomial, odczuwajac w brzuchu ssaca, meczaca pustke.
Fen, ciagle pracowicie pomrukujac, spelzl ku krawedzi poleczki. Biala plastykowa koncowka skierowala sie ku wodzie, jak pysk udreczonego pragnieniem zwierzecia. Wyczuwszy slaby, ale wyrazny podmuch cieplego powietrza, piana drgnela i osiadla; pojawil sie krazek otwartej wody, mala przerebel. Fen wolno, ale nieuchronnie zeslizgiwal sie, jego droga zmieniala sie w upadek i dziwne, ze ta czesc sekundy ciagnela sie dla Klawa kilka dlugich minut.
Przypomnial sobie nie historie swego zycia, nie mame i pierwszy pocalunek. Przypomnial mu sie stary lum, ciezko oparty o cmentarny plotek. Z wielkimi oczyma na madrej, choc pospolitej i niemlodej twarzy. Ciemne galezie starej jodly. Wszystko. Nie!
Nikt i nigdy nie uczyl go takich rzeczy. Wyrzucil przed siebie obie rece, odpychajac widmo nadchodzacej smierci i woda w wannie chlusnela fala, jakby zamierzala liznieciem zdjac fen... albo odrzucic go precz.
Nie wiadomo dlaczego, elektryczna zabawka na mgnienie oka zatrzymala sie w upadku. Pewnie zaczepila o cos ciezka zeberkowana rekojesc; Klaw juz wyskakiwal z wanny, ciagnac za soba strumienie wody i platy piany. Oto juz pod stopami znalazl sie szorstki gumowy dywanik, oto mokra dlon chwyta za spiralny przewod...
Nie wiadomo dlaczego byl pewien, ze przewod sie nie podda - ale wtyczka wymsknela sie z kontaktu latwo i bezdzwiecznie, pociagnieta zbyt silnym ruchem, przeleciala przez cala lazienke, uderzyla w sciane, odbila sie i plusnela w wode. Zaraz za wylaczona suszarka, ktora w koncu spadla.
Klaw stal w stygnacej kaluzy. Z przekrzywionej poleczki po kolei zesliznely sie do wanny: butelka szamponu, pedzel do golenia i brzuchata mydelniczka, fen nieruchomo lezal na bialym dnie. Jak utopiony stwor.
Potem po plecach Klawa przelecialo zimne powietrze. Uchylily sie przymkniete drzwi.
Diunka stala na progu i milczala. Przenosila pelne zadziwienia spojrzenie z nagiego dygocacego chlopaka na wanne z przerzedzonymi klebami piany. I z powrotem.
- No... - Klaw zachichotal wysoko, nienaturalnie. - A ja sie prawie usmazylem...
Diunka milczala. W napieciu jej oczu znajdowalo sie rowniez cos takiego, czego Klaw nie zrozumial.
* * *
Iwga ocknela sie z zimna, kiedy na dole daly sie slyszec kroki. Wstrzymawszy oddech, wsluchiwala sie w obca milczaca obecnosc - ten, kto wszedl z ulicy, stal chwile obok fikusa, a potem odwrocil sie i wyszedl. Nie zdazyla nawet odetchnac - do bramy znowu ktos wszedl; Iwga poczula znajome juz mdlosci.
Przyciskajac do siebie torbe, rzucila sie do gory. Pedzila na drugie pietro, na trzecie, na strych - ale juz po pierwszym kroku zle postawila stope i nic nie wyszlo z ucieczki, mogla tylko, i zrobila to, wbic sie w ciemny kat. Wiedzac przynajmniej, ze od strony czarnych opancerzonych drzwi nie uda sie jej zobaczyc.
Obecnosc inkwizytora stala sie jeszcze bardziej uciazliwa. Jeszcze wyrazistsza i ostrzejsza; przez pulsowanie krwi w uszach, Iwga uslyszala kroki. Najpierw zdecydowane, niespieszne, potem, po chwili postoju - wolniejsze, jakby niezdecydowane.
- Kto tu?
Uderzenie. Iwga zwinela sie, zaciskajac usta dlonia. Bol uderzyl i odszedl, przez mokre rzesy zobaczyla prowadzace w dol stopnie. A na stopniach nogi w ciemnych butach. Kompletnie suchych, pomimo deszczu.
- Tego nie nalezalo robic, Iwgo.
Westchnela tak gleboko, jak tylko mogla. Niewidzialny napor zelzal, zostawiajac po sobie tylko slabe mdlosci i dreszcze.
- Nie nalezy czyhac za weglem. To niebezpieczne... Chodz, wstajemy.
- Nie chce do rejestracji - powiedziala, wciskajac sie plecami w zimna sciane. - Nie chce do wiezienia. Ja nie bede tam zyla, nie chce...
- Oj, Iwgo - w jego glosie dalo sie slyszec zmeczenie. - Zebym tak ja mial tylko twoje problemy.
* * *
Pierwsza rzecza, jaka uczynil Klaudiusz, byla penetracja lodowki - otworzyl drzwiczki i tepo zapatrzyl sie w jej syte, wypelnione garnkami wnetrze. Najedzenie nie mial kompletnie ochoty, ale kontemplacja jedzenia pomagala skoncentrowac sie i tworzyla zludzenie dzialalnosci. Poza tym czlowiek, zajmujacy sie lodowka,
nie powinien wydawac sie straszny. W kazdym razie jemu tak sie wydawalo.