Dumna prowincjuszka, powiedzial Klaudiusz ponuro. Po trzech dworcowych nocach bedzie ci jeszcze lgala o jakies dobrej kolezance, u ktorej moze mieszkac do woli i bezpiecznie, chocby rok, nawet dziesiec lat.
Nagle poczul, ze ogarnia go irytacja. Metna zlosc na obu Mitecow, gotowych teraz uwierzyc w wygodna dla nich bajeczke. A wiedzmeczka - tez niezle ziolko, z ta swoja duma wyrostka...
- Ja?! - Glos dziewczyny pelen napiecia, odwlekajac odpowiedz, zapytala jeszcze raz:
- Ja?..
Pauza. Klaudiusz dokladnie wiedzial, ze na drugim koncu przewodu tez panuje cisza. Tam czekaja na odpowiedz na zadane pytanie.
- Ja... - Dziewczyna zawahala sie. - Jestem u... pana Starza. Tak...
Ach, to o to chodzilo. Iwga, zapewne, zamierzala klamac o budce telefonicznej, z ktorej jakoby dzwoni. Albo znowu o wiernej przyjaciolce... Ale wystraszyla sie, ze Klaudiusz opacznie zinterpretuje jej klamstwo.
- Tak - powtorzyla glucho. - Oczywiscie.
Klaudiusz podniosl sie bezszelestnie, drzwi jego gabinetu nigdy nie skrzypialy.
Iwga stala przy oknie, plecami do niego. Spiralny przewod telefonu lezal na wykladzinie, jak dlugasna zdechla pijawka. Iwga stala, wciagnawszy glowe w dygocace ramiona i sluchawka w jej reku gadala i gadala - glos byl pelen napiecia, ale generalnie przyjazny.
Wyjal sluchawke z jej spazmatycznie zacisnietych, ale od razu uleglych palcow. Przylozyl do ucha - plastyk zachowal jeszcze cieplo i niemal niewyczuwalnie pachnial jej dezodorantem. Niezbyt tanim, o ile mogl to okreslic niekompetentny w tych sprawach Klaudiusz.
- ... nie stanie sie od razu. Przeciez rozumiesz mnie, Iwgo? Nie chcialabys sprawic bolu Nazarowi... niepotrzebnego bolu? Oczywiscie, to nie moja sprawa, ale... Takie rzeczy nie rozwiazuja sie w ciagu jednego dnia. On jest urazony - w glosie rozbrzmial wyrzut - ale, sadze, ze po krotkim zastanowieniu... Kiedy bedzie w stanie sam ci powiedziec... m-m-m... Iwgo? Slyszysz mnie?
Klaudiusz podal sluchawke dziewczynie. Ta odwracala sie, by nie widzial jej twarzy - ale glos miala twardy, kiedy odetchnawszy, powiedziala do sluchawki:
- Tak. Oczywiscie. Ma pan racje.
Klaudiusz chwycil ja za reke, wyciagnieta do widelek; jej nadgarstek byl szczuply i twardy jak galazka.
- Halo, Jul? - rzucil niedbale, zawladnawszy sluchawka. - Jak widzisz, spelnilem obietnice. Czy moge wiedziec, jak sie umowiliscie?
Pauza. Widocznie profesor Mitec nie oczekiwal tak szybkiej zmiany rozmowcow.
- N-no... Klaudiuszu... Nie wiedzialem, ze... Krotko mowiac, umowilismy sie, ze damy Nazarowi czas do namyslu. A potem, kiedy dojdzie do siebie...
- Potem, to znaczy kiedy? - przymilnie zapytal Klaudiusz.
Mitec zawahal sie:
- No, tydzien... Moze dwa...
- Jul - Klaudiusz sam uslyszal, jak zmienia sie, wypelnia metalem jego spokojny glos. - Dziewczyna znalazla sie w kiepskiej sytuacji. Nie ma dokad isc, jest niezarejestrowana. Wiedzmy, ktore w ciagu dwudziestu czterech godzin od chwili podpisania ostatniego rozporzadzenia - zerknal na zegarek - nie zarejestruja sie, podlegaja przymusowej izolacji. Powiedz mi wyraznie, bierzecie z Nazarem Iwge pod opieke? Teraz? Czy mam wezwac patrol, zeby ja zawlokl do sekcji rejestracji i rozmieszczenia?
Dziewczyna zatrzepotala, nie patrzac, chwycil ja za ramie. Rzucil w sluchawka:
- Jul, daj mi na sekunda Nazara.
- On spi - gluchym glosem odezwal sie profesor Mitec. - Chlopak jest od trzech dni na srodkach nasennych. Jesli myslisz, ze on tego nie przezywa... ze nie odczuwa bolu... ale przeciez w koncu to wlasnie ty...
Mitec podkrecal siebie. Klaudiusz przymknal powieki, zmusil sie, by jego glos brzmial spokojnie i miekko:
- Ja to wszystko rozumiem, Jul. Niestety, zyjemy w swiecie, gdzie poza wiedzmami, istnieje mnostwo innych nieprzyjemnych rzeczy... Ja nie czynia nikomu wyrzutow. Powiedz mi spokojnie, jak staremu przyjacielowi: mozecie w tej chwili zareczyc za dziewczyna? Nie?
- Klaudi... - Glos Miteca byl zmeczony i proszacy. - Przeciez... mozesz cos wymyslic. Blagam cie, Klaw... Jako przyjaciela. Wymysl cos...
Klaudiusz milczal, sluchajac jak nierowno, ciezko oddycha na tamtym koncu linii profesor Julian Mitec.
Jul nie jest w dobrej formie. Jakas wczesna ta starosc, zadnego sportu, zadnych spacerow, nie pomaga ten dom za miastem... Albo moze zostal naprawde tak mocno trzepniety? W uklad nerwowy?
- Dobrze, Jul - powiedzial Klaudiusz niemal wesolym tonem. - Tylko zastanawiajcie sie szybko, dobrze?
Mitec na tamtym koncu przewodu pewnie zaczal kiwac glowa. Nieswiadomy, ze nikt go nie widzi.
- Tak, Klaudiuszu, oczywiscie... Dziekuja ci, no bo wiesz... Taka sprawa... Delikatna... Dziekuja... Ty tam, tego... Dopilnuj...
- Dobra - Klaudiusz nie powstrzymal sie i tez skinal glowa. - Dobra, na razie.
- Na razie, przyjacielu...
Odniosl aparat i postawil na miejscu. Kopniakami ulozyl pod stolikiem pierscienie spiralnego przewodu.
- Odda mnie pan do izolatorium? - zapytala bezbarwnie Iwga.
- Nie wiem - uczciwie przyznal sie Klaudiusz. - Ale sadza, ze nie spodoba ci sie tam.
Usta dziewczyny wykrzywil wyzywajacy usmieszek:
- Ja nie bede tam zyla... Wlasciwie, to nie wiem, po co tu przyszlam. I na co...
Chciala powiedziec: „i na co ja liczylam?”, ale nie chciala zeby zabrzmialo to placzliwie, dlatego zdanie zawislo w powietrzu i nie zostalo dokonczone.
Klaudiusz westchnal:
- Widzisz... Jeszcze tydzien temu spokojnie umiescilbym cie u znajomych, u przyjaciol, u przyjaciol znajomych, u znajomych przyjaciol, jako kancelistka do jakiegos dobrego biura albo sprzataczka do czystego ofisu. Bez problemu. W tym miescie jest pelno ludzi, ktorzy z zadowoleniem wyrzadziliby mi taka przysluge. Ale nie dzis. Teraz nie moge tak po prostu cie wypuscic. Przeciez wiesz, co sie dzieje... z wiedzmami, wokol wiedzm. Wiesz?
- Tak - powiedziala szeptem Iwga.
Klaudiusz skinal z zadowoleniem glowa.
- Ciesze sie, ze rozumiesz.
Iwga spojrzala na niego.
Teraz byly to juz oczy zaszczute. Wedle wszelkich kanonow polowania na lisy, zrozpaczone oczy zwierzaka, ktory nie ma dokad uciekac.
(DIUNKA. MARZEC)
Domysl ukasil go w drodze powrotnej.
Spoznil sie na ostatni autobus, ale udalo mu sie zlapac okazje. Gadatliwy kierowca mieszkal nieopodal studenckiego miasteczka i zgodzil sie za darmo podwiezc do domu zmeczonego licealiste:
- Ja oczywiscie wszystko, chlopie, rozumiem. Sam tez taki bylem. Ale wiesz, szwendac sie po nocach, to dla chlopaka i niebezpieczne, i nie uchodzi... Tak w ogole...
- Mam juz siedemnascie.
- No to co? Przeciez mowie: dla chlopaka...
Klaw zgodnie skinal glowa. Do bursy mial czterdziesci minut autobusem - dobry i chetny do pouczania wujek dowiezie go w ciagu kwadransa, a i tak dobrze, ze Mitec ciagle sie gniewa i nie trzeba bedzie odpowiadac na pytania.
Na tym jego powodzenie sie skonczylo.
Przy posterunku inspekcji drogowej, kontrolujacej wjazd i wyjazd z centralnej trasy, samochod zostal zatrzymany. Gadatliwy kierowca, wcale nie zmieszany, zaczal z posterunkowym gadac o pogodzie i jakosci drog na peryferiach; ten kiwal glowa, badajac przedlozone dokumenty, przyswiecajac sobie przy tym latarka. Nieopodal stalo dwoch mezczyzn; Klaw drgnal, widzac krotkie futrzane bezrekawniki nalozone na skorzane kurtki.
- Prosze otworzyc bagaznik.
- Szukacie kogos czy jak? - beztrosko zapytal gadatliwy kierowca.
- Kontrola rutynowa - niezbyt glosno odpowiedzial mu jeden z cugajstrow.
Klaw poczul uklucie w sercu.
Cugajstrzy ustawili sie po obu stronach kierowcy; ten nie zwrocil na to najmniejszej uwagi. Obojetnie obejrzawszy zawartosc bagaznika, obaj kontrolerzy jednoczesnie popatrzyli w oczy kierowcy, ten, najwyrazniej na chwilke stracil opanowanie i spokoj.
- Przepraszamy za klopoty - rzucil wyzszy z cugajstrow. - Szczesliwej drogi.
Ten nizszy rzucil kose spojrzenie na stojacego obok Klawa. Chlopak poczul, jakby jego podbrodka dotknela lodowata dlon, jakby dorosly dotknal dziecka, wychowawca - podopiecznego: chwyt za podbrodek, patrz no, w oczy...
- Chlopak jest kontaktowy - cicho powiedzial nizszy, zwracajac sie do kolegi.
Plecy Klawa zmrozily lodowate ciarki.
Kierowca, juz wsiadajacy do wozu nachmurzyl sie. Drugi cugajster niespiesznie podszedl do Klawa i rowniez spojrzal mu w oczy. Na ramieniu nieprzyjemnie, jakos tak drapieznie i jednoczesnie przymilnie, spoczela obciagnieta rekawiczka dlon:
- Kogo widziales dzis wieczorem?
- To moja sprawa - powiedzial Klaw. W ustach mial sucho. - Niby dlaczego mam zeznawac?
- Twoja sprawa - spokojnie zgodzil sie wysoki. - Ale jestes kontaktowy w stosunku do nawi. Nie chce cie straszyc...
Nic jestem strachliwy, chcial powiedziec Klaw, ale przemilczal. Zacisnal zeby. Przeciez torturowac nie beda?! Skad maja widziec, gdzie ukrywa Diunke?
- Nie chce cie straszyc - ciagnal wysoki - ale niawy, z reguly, kontaktuja sie z ludzmi po to, by ich zabic. Zrownac, ze tak powiem, szanse... Pierwszy raz widziales te dziewczyne? Tak?
- Jaka dziewczyne? - zapytal Klaw, konsekwentnie grajac glupka.
Jest wolnym mieszkancem wolnego kraju, ten typas w glupiej kamizelce nie moze mu wyrzadzic krzywdy, nawet najmniejszej.
- Dziewczyne, z ktora kilka godzin temu miales intymny kontakt - spokojnie wyjasnil wysoki. - Z ktora sie przespales, mowiac inaczej. Czy robisz to z kilkoma po rzad?
Klaw poczul, ze sie czerwieni. I to kto - on, ktory uwazal, ze ma nerwy z zelaza! A tu prosta sprawa - kilka rzuconych niedbale slow i oto juz stoi goly na wypelnionym ludzmi placu.
- Chlopcze, przespacerowales sie dzis po brzytwie. Nie masz co sie dasac na mnie, bo ja tylko chce ci pomoc. Nastepnym razem szczescie moze sie od ciebie odwrocic. Wczoraj wyjelismy z wanny pietnastoletniego chlopca. Podcial sobie zyly.
Wanna. Lazienka. Co za ohydne slowo...