przypadkowe: Wielki Inkwizytor nie bedzie ryzykowal zdrowia ani reputacji. Tak. Moze to nawet kancelaria wybiera dla niego kobiety?

Iwga zmarszczyla sie, jakby poczula w ustach smak zgnilizny. Wlasciwie, dlaczego o tym mysli? O tych wszystkich obrzydlistwach, ktore ja, w najgorszym przypadku, wcale przeciez nie obchodza. A w najlepszym - istnieja tylko w jej wyobrazni...

To by znaczylo, ze jej wyobraznia jest niezle wypaczona. Ale - w koncu - jest sie mloda, zepsuta i spaczona wiedzma. Ciekawe, jak daleko posunie sie jej wyobraznia...

A moze on przepuszcza przez to ogromniaste loze wlasnie mlode, spaczone, swiezo upolowane wiedzmy?!

Przez chwile Iwga czula sie tak niewygodnie, jakby siedziala na gwozdziach. A potem przypomniala sobie nieprzenikniona, niczym drzwi pancerne, twarz inkwizytora:

„Wyrzadzajac przysluge swojemu przyjacielowi Mitecowi, robie to, czego robic, tak naprawde, nie powinienem...”

Widzicie go - chodzacy protokol. Ja ma w nosie. Ja i jej kobiece oraz wiedzmie wspanialosci. Moze rzadko potrzebuje kobiet. A moze dziewczyn takich jak Iwga, dziewczyn, ma caly peczek za grosik?

Poczula ulge i od razu niejasna uraze. Jakze sa ponad wszystkimi ci wielcy ludzie, ci inkwizytorzy...

Zadrzala. „Wczoraj caly dzien zajmowalem sie torturowaniem kobiet. A spolecznosc w twojej osobie mnie poparla, jak widze...”

Cale zmeczenie poprzednich dni, ciezar bezsennych nocy, jednoczesnie zwalily sie na jej ramiona i wdusily w miekkie obicie fotela. Nie, o tym teraz myslec nie bedzie. Odepchnie od siebie, nie bedzie...

Z trudem podnioslszy sie, pokustykala do lazienki. Szminki na polce nie znalazla, usta wykrzywil jej zlosliwy usmiech. Jakiez naiwne sa wspolczesne kosmetyki: pewnie sie ukryly pod szafka, mysla, ze tam ich nikt nie znajdzie...

Ochlapala twarz ciepla woda. Chwile stala, badajac wlasna szara twarz w owalnym lustrze; machnela reka i poczlapala do sypialni, gdzie zwalila sie, nie zdejmujac ubrania, prosto na narzute.

I juz calkowicie na granicy snu pokazal sie jej mezczyzna w rozpietym ciemnym szlafroku, stojacy obok lozka, Iwga krzyknela i usiadla, gapiac sie na pusty prostokat drzwi.

Maniaczka. Az tak ci sie marzy gwalt?

* * *

Popielniczka byly przepelniona. Klaudiusz odchylil sie na twardym obrotowym krzesle i przymknal oczy. Krociutka pauza... Wlasnie, ktora to godzina?

Okrutna, ruchliwa, niezawodna machina inkwizycji - to jego zasluga. Jego zasluga, ze podpisane rozporzadzenie niemal natychmiast przestaje byc papierkiem, a realizuje sie w przesluchaniach i przeszukaniach, aresztowaniach, oblawach i patrolach. Nie nadaremno wysiaduje w tym fotelu od pieciu lat; mozna sobie tylko wyobrazic, jak przeklinaja go setki wiedzm - w odleglych prowincjach i na sasiedniej ulicy.

Usmiechnal sie posepnie. Niepokoj, trawiacy jego dusze od wizyty u przyjaciela Miteca, nieco scichl, ale nie zniknal. Niby epidemia w Riance zostala opanowana, tragedii w Odnicy udalo sie zapobiec, ale nic i nikt nie rozumie, skad sie wzial ten niespodziewany wyciek zla w wiedzminskich duszach, i bez tego niespecjalnie zyczliwych. I skad sie wzial ten nowy ich szczep, niepowstrzymanie agresywny, ze „studniami” o niewidzianych dotad glebokosciach, z jakimis niemadrymi, nawet szalonymi motywacjami. Czyzby to ciagle byly te szare, niezainicjowane wiedzmeczki, ktorych w kazdym miasteczku jest po kilkaset pod scislym nadzorem? I niby dlaczego wszystkie nagle zapragnely nowego zycia, wlasciwie - smierci?

Cos sie stalo z ich instynktem samozachowawczym. Widoczne na pierwszy rzut oka zwyciestwo - spokoj panujacy w kraju - w kazdej chwili moze obrocic sie w diabli wiedza co. Wylapie sie tysiac wiedzm - kto wie, czy nie wylezie z nieznanego podziemia kolejne trzy tysiace?

Pobawil sie piorem. Wspaniale pioro, potrafiace jednym podpisem powalic mnostwo podnoszacych sie glow. Dobrze przynajmniej, ze nie pisze czerwonym atramentem. Zmarszczyl sie. Nawet ten uparty mlodzieniec, ktory wiele lat temu przestapil prog inkwizytorskiej szkoly, raczej nie przypuszczal, ze przyjdzie mu siedziec w takim... w takim dole. Niech zginie zlo, zeby go w te i z powrotem...

Wsrod jego wykladowcow byl pewien madry i zapewne bardzo szlachetny mezczyzna, bedacy zwolennikiem „wariantu zerowego”. Oficjalna Inkwizycja starannie deklarowala kompletna neutralnosc w stosunku do samej idei „wariantu”, jednakze nie zabraniala swoim pracownikom dyskusji o niewatpliwych jego zaletach. „Wariant” bezczelnie deklarowal, ze wiedzma jest na swiecie niepotrzebna. W ogole. Kazda...

Klaudiuszowi przyszla ochota rzucic piorem o sciane. Zamiast tego westchnal i starannie polozyl je na stole.

W okienku centralki zatrzepotalo zielone swiatelko.

- Slucham.

- Niech zginie zlo... patronie. Widzenia zada Helena Torka, numer ewidencyjny szescdziesiat osie...

- Pamietam jej numer, Mito. Jest sama?

- Poza nia byly tu siedemdziesiat dwie osoby, od rana. Rozdysponowalam je... krotko mowiac - sa juz zalatwione. Pan Glur i zastepcy. A Torka...

- Przyjme ja.

- Tak, patronie - zgodnie westchnela centralka.

Wsrod mnostwa wiznenskich wiedzm tylko niecala dziesiatka cieszyla sie takim przywilejem - podlegala osobistej kontroli Wielkiego Inkwizytora. Klaudiusz sam wprowadzil ten zwyczaj, az po pieciu latach przestal on byc nowoscia, poniewaz stal sie wlasnie zwyczajem. A Klaudiusz nie zalowal straconego czasu. Uprzywilejowane wiznenskie wiedzmy byly wyjatkowo interesujacymi rozmowczyniami. Helena Torka stanela na czele wiznenskiej opery mniej wiecej w tym samym czasie, co Klaudiusz na czele Inkwizycji.

Wlasciwie, utrzymala sie na swoim stanowisku wylacznie dzieki Starzowi. „Nasz nowy Wielki Inkwizytor jest czlowiekiem o szerokich horyzontach...”

Helena Torka byla „glucharka”, niezainicjowana wiedzma - mimo wielu pokus, impulsywnosci charakteru i piecdziesieciu przezytych lat. Helena Torka dobrze znala cene wielu rzeczy, a co najwazniejsze byla wierna swojej operze. Jak pies.

Drzwi otworzyly sie bezszelestnie od zewnatrz. Kobieta, ukrywajaca twarz pod ciemna woalka przy kapeluszu, drgnela. Klaudiusz nigdy jej tu nie przyjmowal - do regularnych kontrolnych spotkan z liderka bohemy znacznie bardziej pasowal malutki pokoik pietro nizej, ten przypominajacy charakteryzatornie, z duzym zwierciadlem i miekka kanapa; natomiast wystroj gabinetu roboczego nie sprzyjal ani spokojnej rozmowie, ani szczerosci; raczej odwrotnie. Zadnej wiedzmy nie ucieszy dochodzeniowy inkwizytorski symbol wyciety na drewnianym poszyciu sciany. W trzech egzemplarzach.

- Dobry wieczor, Heleno. - Klaudiusz podniosl sie, jednoczesnie starajac sie oslabic uderzenie, jakiego musiala doznac wiedzma.

Dyrektorka opery nigdy nie dysponowala oslona. Nawet sredniej mocy.

- Witam, moj inkwizytorze. - Kobieta pochylila lekko glowe. - Ciezkie mamy czasy...

- Nielatwe. - Klaudiusz odczekal, az usiadzie w fotelu dla gosci. Wyjal papierosa, schowal. - Pewnie nie jestem w tej chwili za bardzo przyjemny? Mocno naciskam?

- To nic. - Cienkie wargi pod cieniem woalki rozciagnal cierpietniczy usmiech. - Wytrzymam... W koncu, dla tego niezapomnianego odczucia, przesiedzialam w poczekalni szesc godzin.

- Prosze o wybaczenie, Heleno - oschle odparowal Klaudiusz. - Mam nadzieje, ze pani rozumie, dlaczego tak sie stalo.

Glowa w czarnym kapeluszu wolno skinela. Kobieta starala sie nie patrzec na dochodzeniowe gifty na scianach.

- Do rzeczy - Klaudiusz usiadl. - Dzis nie jest dzien kontrolny. Co spowodowalo, ze pani, czlowiek zajety, wyrywa sobie z zycia tych szesc godzin?

- Nie zawracalabym panu glowy - cienkie wargi usmiechnely sie znowu - gdybym nie uwazala, ze sprawa jest wyjatkowo wazna.

- Opera?

- Studium. Wie pan, moj inkwizytorze, studium choreograficzne calkowicie znajduje sie, ze tak powiem, pod skrzydlami teatru... przygotowanie nowych...

- Rozumiem. I co?

- Wczoraj... zabrano piec dziewczynek. Dzisiaj rano - jeszcze dwie.

- Ile ich tam jest ogolem? Was?

- To sa bardzo utalentowane dzieci - dyrektorka wolno uniosla woalke, odslaniajac przed rozmowca delikatna szczupla twarz z blekitnymi zylkami na skroniach. - Dziewczynki. Od czternastu do szesnastu.

- Ile?

- W studium - dziesiec.

- To bardzo duzo, Heleno.

- To jest sztuka. - Kobieta krolewskim gestem podniosla brode. - Nie ja wymyslilam, ze... utalentowane dzieci czesto sa nami.

Klaudiusz oparl sie o twarde drewno. Tego typu prawidlowosc nie jest odkryciem - wsrod dziewczynek ze sklonnosciami do sztuk „pieknych” procent mlodych wiedzm jest bardzo wysoki. Niezainicjowanych wiedzm, oczywiscie.

- Heleno. Pani nie powiedziala im o koniecznosci zarejestrowania sie?

Kobieta milczala.

- Ile z tej dziesiatki jest zarejestrowanych?

Waskie wargi poruszyly sie nieznacznie.

- Dwie.

- Heleno? Co ja powinienem teraz powiedziec?

Kobieta wolno wstala. Z wysilkiem, ale i tak z gracja. Nawet z duma.

- Klaudiuszu... - Zrobila krok w kierunku biurka; to byl krok ofiary, dobrowolnie nadziewajacej sie na noz, poniewaz zmniejszona odleglosc dostarczyla jej nowa porcje bolu. - Prosze mi pozwolic tak pana nazywac... Klaudiuszu, to sa wlasciwie dzieci. One... - Uniosla glowe. - W teatrze jest pietnascie wiedzm. Wszystkie sa zarejestrowane, pilnuje tego... Ale nie te dzieciaki... Dla nich to zbyt bolesne. Niektore z nich nawet jeszcze nie wiedza... Ze sa wyrzutkami. Ze sa potworami. Ze jedynym domem, gdzie nikt od nich nie bedzie sie odsuwal to ich studium, ich teatr, ich gniazdo... Siedem dziewczynek zabrano, to... to jest olbrzymi uraz. One przeciez nie rozumieja za co. Jedna jeszcze zostala, czeka na aresztowanie. Juz cala dobe nic nie je...

Zrobila jeszcze krok. Jej twarz wykrzywilo napiecie i bol.

- Blagam. Przeciez mozecie mnie spalic, chocby i osiem razy. Ale wypusccie dzieci, one nie sa niczemu winne, one zyja tylko baletem. Bez nich nie bedzie teatru.

Klaudiusz przymknal powieki:

- Prosze sie cofnac, Heleno. Nie trzeba. Prosze sie odsunac.

Kobieta cofnela sie. Opadla w fotel - nie usiadla, a wlasnie opadla. Z poprzednia duma.

- Nie jestem katem - oswiadczyl glucho Klaudiusz. - Czy moze wygladam na takiego?

Kobieta chciala cos powiedziec, ale nie zdecydowala sie.

- Heleno... kazda niezarejestrowana wiedzma jest dzis smiertelnie niebezpieczna. Nie moge wprowadzic pani w szczegoly, ale sytuacja, powstala w pani studium, jest niewybaczalna. I przykro mi, ale uraz, jakiego sie nabawily pani dziewczynki - jest zawiniony przez pania wlasnie. Powinno sie je bylo... rozumie pani.

- Nie odzegnuje sie od swojej winy - zaczerwienione oczy kobiety blysnely. - Jestem gotowa zaplacic za to. Ale nie ich kosztem.

- A czyim? Moim? Kosztem kompletnie niewinnych ludzi? Jak inaczej wyegzekwuje respektowanie prawa, jesli nie bede karal za jego lekcewazenie?

Вы читаете Czas Wiedzm
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату