I nagle Klawa postrzelila niemozliwa, wstretna i ohydna mysl. I odbila sie na jego twarzy takim nieudanym strachem, ze reka, lezaca na jego ramieniu, wyraznie nabrala wagi:

- Cicho... Spokojnie, juz po wszystkim, juz dobrze.

Wlaczony fen na brzegu kaprawej poleczki. Ale skad on sie tam wzial?!

Diunka tak plakala...

„Przespacerowales sie dzis po brzytwie...”

- Przypomniales sobie?

Klaw przelknal gesta gorzka sline. Nieprawda. Glupi zbieg okolicznosci...

„Przypomnialem sobie. Zyje z niawka, wynajmujemy mieszkanie na...”

- No, maly, gadaj. Nikt sie nie dowie, ze to ty powiedziales. Tylko my bedziemy wiedzieli.

A kierowca?! Przeciez stoi obok, gebe otworzyl, w oczach zdziwienie z duza porcja obrzydzenia.

- Dzieki - Klaw niezrecznie skinal mu glowa. - Ja... jakos sie dostane sam... Prosze jechac...

Pogardliwe prychniecie. Dzwieczne zatrzasniecie drzwi, Klaw odczekal, az samochod odjedzie.

- Ja...

Co za swinstwo. Jaki wstyd.

- Ja... bylem z dziewczyna. Na ulicy... to znaczy, zaplacilem jej... Pewnie to szmata...

Ledwo udawalo mu sie poruszac wargami. Teraz sam wierzyl w to, co mowil, wierzyl dla dobra sprawy - ale i tak czul sie, jakby zazywal kapieli w scieku.

- Mamy w liceum taka dziewczyne, Pchla... Wiec ja z nia... ale nie bardzo wyszlo... Uznalem, ze... to przypadek. Ona sama do mnie podeszla, slowo honoru... Na ulicy... zaraz sobie przypomne... na rogu prospektu i Przerwanej, obok przejscia podziemnego...

Przed oczami mial juz plan miasta. Wyraznie widzial, gdzie mialo miejsce to spotkanie. Im wiecej szczegolow, tym bedzie to wiarygodniejsze...

Cugajstrzy milczeli. Chcieli wysluchac do konca.

- Adres? - cicho zapytal wysoki kiedy Klaw, wzruszywszy ramionami, umilkl.

- Na ulicy Wiecznego Poranka. Tam jest taki hotel... wlasciwie - kilka. Ona wynajela pokoj na godzine...

- I zdazyliscie przez godzine?

To nie wytrzymal z dowcipnym wtretem drugi cugajster, ten nizszy.

- Ile? - krotko zapytal wysoki.

- Co?

- Ile kosztowal pokoj?

- Nie wiem... To ona placila...

Jedno z dwoch. Albo zaraz wsadza go do auta i powioza, by wytropic pokoj, w ktorym jakoby byl i jesli sie upra, przylapia go na klamstwie. Albo machna reka - bo na ulicy Wiecznego Poranka pelno jest watpliwej reputacji hotelikow, wynajmujacych pokoje na godziny i nie zadajacych przy tym zadnych dokumentow. Zaplac i do boju...

Cugajstrzy popatrzyli na siebie. Zastanawiali sie. Odrzucili raczej mozliwosc, ze chlopak, nastolatek, potrafi tak klamac. Nie znali Klawa.

- Wszystko nam powiedziales?

- Przysiegam na wszystko, co chcecie! Moge isc na wykrywacz klamstw.

Slabe usmiechy.

- Masz przy sobie jakies dokumenty?

Wyjal z wewnetrznej kieszeni opakowana w folie uczniowska legitymacje.

- Dobrze. Klaudiusz Starz, trzecie wiznenskie liceum... Nie bedziemy, oczywiscie, powiadamiac opiekunow o twoich watpliwych moralnie dzialaniach. Ale nastepnym razem... Przy okazji, nie zauwazyles, ze to niawa, niebyt?

Slowo, jak rzucony niedbale noz. Jak siekiera.

- Nie, to czlowiek - powiedzial szeptem.

Cugajstrzy usmiechneli sie razem i jednakowo, jak bracia.

- Najpowazniejszy blad - wolno powiedzial wysoki. - Ludzie czesto widza w nich ludzi... I nawet boja sie wydawac ich w nasze rece. Ze niby jestesmy oprawcami... A to niebyty, chlopcze. To sa nawie. Puste ludzkie powloki, wypelnione... e-e-e zjawidlem. Kiedy zabijemy zjawidlo, zostaje pusta powloka... To nie sa ludzie. To... jak by ci to wyjasnic... Jakby przyszedl do ciebie zabojca w postaci pieknej dziewczyny. Czy, moze jeszcze gorzej, w masce twojej matki.

Klaw omal nie usiadl na ziemi. Na wilgotnym asfalcie.

Mial ochote wrzasnac: bzdura! Co ty pleciesz? Mordercy to wy!

Ale zmilczal, zamknal sobie usta tanim duszacym papierosem.

Rozdzial 5

- Prosze.

Iwga zmruzyla oczy, gdy niespodziewanie uderzylo w nie swiatlo. Nie wiadomo dlaczego, ale oczekiwala, ze zobaczy tu brud i wyplowiale tapety - pewnie takie wrazenie wywarla na niej ciemna zniszczona brama; przedpokoj byl czysty i porzadny, nawet ladny, a jedyna jego wada byla ciasnota.

Zreszta nie, byla jeszcze jedna wada; Iwga poruszyla skrzydelkami nosa, wyczula ledwo uchwytna won niezamieszkalego domu.

- Wchodz, wchodz... Trudno tu sie wyminac dwom osobom.

Masywny wieszak byl pusty, Iwga zadrzala, wieszajac swoja kurtke na miedzianym, gietym wieszaku.

- Czy... ktos tu mieszka?

- Czasem ja. - Inkwizytor wyjal z szafki pare damskich pantofli. - Czasem nikt... Przymierzysz?

Pantofle byly niemal nowe; Iwga zawahala sie. Rzadko uzywala obcych rzeczy, a jesli juz, to za kazdym razem odczuwala wewnetrzny dyskomfort: wydawalo jej sie, ze poprzedni wlasciciel ubrania zostawil na nim czastke siebie. Cieplo swego ciala... a moze swoj cien.

Inkwizytor zerknal z ukosa, chcial cos powiedziec, ale sie powstrzymal i wszedl do pokoju. Iwga nie zastanawiajac sie juz wiecej, wlozyla stopy w pantofle. Byly troche za duze.

Pokoik odpowiadal przedpokojowi - mily, nawet wystawny, ale potwornie ciasny; dwa miekkie fotele i biblioteczka zajmowaly niemal cala jego przestrzen, zostawiajac tylko waski pasek chodnika na podlodze. Na ksiazkach lezal kurz - pociagnawszy nosem, Iwga wyczula jego zapach.

- Nikt tu nie sprzata - obojetnie zauwazyl inkwizytor. - Jesli chcesz, mozesz sprobowac. W skrzyni jest czysta posciel, w lazience ciepla woda. Zreszta, co znajdziesz, to twoje. Korzystaj, potem odloz na miejsce.

- Czy to tez... pana dom?

Inkwizytor zmarszczyl czolo, jakby zmeczony jej tepota:

- W sumie... tak. To jest w pewnym sensie moj dom. Jedzenie masz w torbie. W kuchni jest lodowka, naczynia, jakies konserwy... Chcesz - to je zjedz. Telefon jest w sypialni, mozesz korzystac. Ale jeden warunek musi byc zachowany bezwzglednie, Iwgo. Nie wysuwasz stad nosa! Nawet w razie pozaru.

Z trudem usmiechnela sie:

- No, w razie pozaru, na pewno...

Nie odpowiadajac na jej usmiech, inkwizytor pokiwal glowa:

- Nic. Gdyby tu byl dobry zamek, to zamknalbym cie bez namyslu. Ale poniewaz to miejsce bylo zaplanowane jako mieszkanie, a nie wiezienie, jedynym zamkiem jest tu twoj zdrowy rozsadek. Poniewaz, Iwgo...

Jego oczy blysnely ostro. Iwdze wydalo sie, ze na jej glowie zaciska sie metalowa obrecz.

- Poniewaz - inkwizytor odwrocil sie - wyrzadzajac przysluge swojemu przyjacielowi Mitecowi robie to, czego robic, tak naprawde, nie powinienem. Ale jesli ujmie cie patrol - a, mam nadzieje, ze tak sie stanie, jesli tylko wyjdziesz do miasta - to znajdziesz sie w izolatorium na prawach powszechnie obowiazujacych. To tez, w sumie, co by nie mowic, nie jest koncem swiata - ale przeciez chcialas tego uniknac?

Iwga z gotowoscia pokiwala glowa.

- Ja... tak. Dziekuje, ja nie...

- No i dobrze. - Inkwizytora nudzily chyba jej bezladne dziekczynne zapewnienia. - Tutaj nikt nie przyjdzie, jestes tu calkowicie bezpieczna. Siedz cicho, Iwgo. I na razie.

- Do... widzenia - wykrztusila.

Na okiennej, od dawna niemytej szybie, drzaly pojedyncze krople przelotnego deszczu; przywarlszy do szkla goracym czolem, Iwga patrzyla, jak mezczyzna w dlugim ciemnym plaszczu wychodzi z bramy. Bez pospiechu przecina male nieciekawe podworeczko; jego zielony krokodyl, wspanialy samochod, wyglada tu na przypadkowego przelotnego goscia, ale podworkowy drobiazg, dosiadajacy hustawek, nie zamierza pekac z ciekawosci. Podeszli, popatrzyli - i wrocili do swoich zabaw. Widocznie pan Starz nie pierwszy raz stawia pod ich skromnym blokiem swojego wspanialego grafa. „To jest w pewnym sensie moj dom.”

Cisza pustego mieszkania przygniatala. Iwga stala chwile przy oknie patrzac na odjezdzajacy samochod, potem westchnela, zaciagnela zakurzona zaslone i, na palcach ominawszy fotele, zajrzala przez waskie drzwi do sypialni.

Ach, to o to chodzi!

Poczula sie jak glupia. Glupia do kwadratu; no pewnie - po co by tu byly damskie pantofle.

Z obrzydzeniem popatrzyla na swoje stopy w cudzych pantoflach. Potem znowu przeniosla spojrzenie na ogromne dwuosobowe loze, zajmujace dwie trzecie ciasnej sypialenki.

Samotny wolny mezczyzna, nie obciazony sercowymi wiezami. Szczyt kariery, wierzcholek drabiny spolecznej, nie bedzie ciagal, za przeproszeniem, bab... do oficjalnego mieszkania na placu Zwycieskiego Szturmu. Ma dosc pieniedzy, by utrzymywac maly domek schadzek. Cos pomiedzy burdelem i hotelem.

Westchnela. Wrocila do pokoju i usiadla w fotelu, przywierajac do jego oparcia, miekkiego i zakurzonego. W jej umysle, do niedawna zajetym wylacznie pelnymi zalu rozmyslaniami o niemozliwosci ucieczki, nieoczekiwanie znalazlo sie miejsce na nowy, troche nie na miejscu nurt.

Czyli - wystarczy, ze zajrzy do szafy... Albo, na przyklad, pod lozko. I tam na pewno znajdzie sie zapom-niany przez kogos grzebien. Z dwoma dlugimi zaplatanymi wlosami. A na polce w lazience nie moze nie lezec stara, dawno zgubiona przez kogos szminka, droga, z odciskiem obcych warg na jaskrawym perlowym trzpieniu. A idac dalej, to i jakis element bielizny sie znajdzie, taki przezroczysty, niedbale cisniety za szafke...

Wykrzywila usta w pelnym pogardy usmiechu. W takim sposobie zycia jest cos nienaturalnego; mezczyzna, przebierajacy w przypadkowych kobietach. Tfu. Chociaz moze i nie sa wcale takie

Вы читаете Czas Wiedzm
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату