Agent wskazal mu podloge w kacie. Pokryta byla jakas dziwna, zaskorupiala masa.

– To krew. Musial go trafic w aorte. Tryskalo az na sciany.

Na twarzy Wilkowskiego odmalowalo sie skrajne obrzydzenie, ale jego oczy pozostaly nieruchome. Ten chlopak byl niewiarygodnie wrecz opanowany. Zupelnie, jakby zobaczyl w zyciu takie rzeczy, ze kilka trupow wiecej nie moglo juz zrobic na nim zadnego wrazenia.

– Co zrobil z cialem? – zapytal praktykant. Suslow rozejrzal sie jeszcze raz, po czym ruszyl w strone drzwi w kacie pomieszczenia. Otworzyl je z rozmachem. Ich oczom ukazala sie niewielka komorka. Podloge znaczyla kolejna duza plama.

– Nieboszczyk lezal tu przez kilka lub kilkanascie minut – powiedzial do Tomasza. – Moze dopiero tu skonal.

W scianie komorki byla dziura. Wyszli z domu, aby obejrzec ja od drugiej strony. Na trawie znalezli jeszcze troche krwi. Idac sladem kropli, dotarli do nieduzego pomostu. Trop urywal sie na deskach.

– Tu cumowal lodke – stwierdzil Suslow.

– Gdzie jest cialo?

– Na dnie. Zobacz, jaka tu lawica malych rybek. Skocz no, powiedz tym z wioski, zeby wezwali ekipe sledcza, ja sie tu jeszcze porozgladam.

Wilkowski pobiegl, a Suslow zawrocil do chatki. Przepatrywal uwaznie wszystkie katy, nie chcac niczego przegapic. Niewatpliwie stoczono tu bojke. Swiadczyly o tym porzucony w kacie noz rybacki oraz stluczony talerz. Niestety, nigdzie nie widzial nic, co mogloby wypasc z kieszeni terrorysty. Nie sposob bylo takze ustalic, kiedy rozegral sie krwawy dramat. Z przyzwyczajenia zajrzal na odchodnym do pieca. Lezalo w nim sporo jakichs papierow, doszczetnie strawionych przez ogien. Ostroznie, pomagajac sobie peseta, zdjal najwyzszy z nich. List. Slow nie dawalo sie odczytac, ale w naglowku zachowala sie nazwa miasta, z ktorego zostal wyslany. Kijow. Popioly ponizej byly po prostu resztkami gazet. Minela moze godzina, nim rozleglo sie pukanie do drzwi. Odwrocil wzrok. W progu stali czterej policjanci. Pokazal im swoja legitymacje i gestem wskazal plame krwi, a nastepnie pokrotce zreferowal sprawe. Wilkowski czekal juz na zewnatrz.

– I co? – zapytal.

– Mamy w rece jeszcze jedna nic. Miejmy nadzieje, ze sie nie zerwie.

– Ten strzepek gazety z lodki?

– Wlasnie. Sprawdzimy, co dran czytal. Moze to naprowadzi nas na jakis trop?

Wilkowski usmiechnal sie lekko. On cos wie, pomyslal jego szef. Tylko skad i co to jest? Czyzbym cos przeoczyl? I dlaczego nic nie mowi?

***

Bibliotekarz byl starszym mezczyzna o spojrzeniu oszolomionej swiatlem dnia sowy.

– „Przeglad”? Hmm, tak, to nasza pieczec. Zaraz sprawdze.

Podreptal do magazynu. Wilkowski rozgladal sie ukradkiem po czytelni. Pod scianami na regalach staly setki ksiazek. Przy stole siedzieli studenci. Czytali, robili notatki. Wrocil bibliotekarz. Mial w rece najnowszy numer. Otworzyl go i zaklal cicho. Ze srodka ktos wyrwal kilka kartek.

– Barbarzynstwo – syknal.

– Czy macie tu jakis rejestr czytelnikow? – zapytal Suslow.

– Tak, oczywiscie, zapisujemy nazwiska korzystajacych. Zaraz sprawdze, kto zacz…

Otworzyl gruba ksiege i zaczal ja kartkowac.

– Mam. Ihor Semenowicz Bezrodnyj.

Brwi Suslowa uniosly sie do gory.

– Mieszka przy Pocztowej? – upewnil sie.

– Tego nie wiem. – Bibliotekarz rozlozyl bezradnie rece. – Nie notujemy adresow.

– Czy mozemy zobaczyc inny egzemplarz tego pisma? Chcielibysmy sprawdzic, czego brakuje.

– Obawiam sie, ze nie dysponujemy. Ale na stopce jest adres redakcji.

Polak znalazl spis tresci. Zagryzl leciutko wargi. Po chwili wyszli z biblioteki nieco madrzejsi, niz byli, wchodzac.

– Co robimy? – zapytal Tomasz. – Mamy podwojny slad. Idziemy do redakcji czy pogadac z tym, ktory sie wpisal?

Szef poskrobal sie po glowie.

– Redakcja nie zajac, nie ucieknie. Jest pozno, pewnie nikogo tam juz nie ma. Mysle, ze trzeba wpasc na Pocztowa. Zlapmy dorozke.

Po chwili juz jechali.

– Co wyrwal anarchista? – zapytal Suslow. – Widzialem, ze przegladasz spis tresci.

– Na brakujacych stronach byl artykul o ksiezycach Jowisza oraz tekst profesora Filipowa o mozliwosci hodowli bakterii chorobotworczych na sztucznych pozywkach.

– Michail Filipow – mruknal Suslow. – Pseudonim Misza… Mamy drania w kartotece od cwiercwiecza. Podejrzewany o dostarczenie trotylu, ktory zabil cara Aleksandra, prawdopodobnie maczal palce w okolo trzydziestu innych sprawach. Do tej pory niczego mu nie udowodniono, ale, zdaje sie, bedzie wreszcie okazja. Najwyzszy czas.

– Czy moze mi pan teraz wyjasnic, dlaczego poszlismy tropem tego Bezrodnego zamiast prosto do redakcji?

– No coz. Aby skorzystac z biblioteki, ten caly Sawinkow posluzyl sie indeksem swojego kumpla lub wyslal jego. Powinienem byl pokazac bibliotekarzowi fotografie. No nic. W takim przypadku Bezrodnyj moze nam powiedziec, gdzie ukrywa sie nasz drogi podejrzany. Niewykluczone tez, ze mieszka u niego w goscinie.

– Znacie jego adres. Dlaczego?

– Jest wojujacym anarchista. Prowadzilismy niedawno dyskretna obserwacje tego ptaszka.

– Anarchista, a jeszcze studiuje? Powinien dostac wilczy bilet!

– Bledne rozumowanie. Widzisz, Tomaszu, jesli postudiuje jeszcze troche, to moze zmadrzeje na tyle, aby dostrzec bezsens swojej ukochanej ideologii. Ale oto i jestesmy.

***

Wysiedli przed wysoka, obskurna kamienica czynszowa. Przeszli przez brame na podworze. Z tej strony budynek wygladal jeszcze gorzej niz od ulicy. Sciany oblazily z tynku, czesc szyb zastapiono platami tektury lub galganami. W powietrzu unosila sie won kurzu, stechlizny i dawno nie sprzatanych wychodkow. Suslow skierowal sie do drzwi w kacie podworza. Schody prowadzace na wyzsze kondygnacje trzeszczaly i uginaly sie zlowrogo pod nogami. Wreszcie dotarli na poddasze. Nikifor wyciagnal z kieszeni rewolwer.

– Oto plugawa siedziba czterech albo pieciu zagorzalych wielbicieli Bakunina i Nieczajewa – szepnal. – W razie czego strzelamy bez ostrzezenia.

Wilkowski wyciagnal swoj pistolet i odbezpieczyl go. Agent nacisnal klamke. Wpadli do wnetrza. Nagle zatrzymali sie, przerazeni tym, co zastali. W sporej izbie lokator mieszkania urzadzil sobie mala fabryczke. Wszedzie staly butle z roznymi odczynnikami chemicznymi. Na podlodze poniewieraly sie ogniwa elektryczne i kostki gotowych produktow, trotyl, splonki. Lokator tez tu byl. Stal w niewymuszonej pozie, trzymajac w rece butelke z oleistozolta zawartoscia.

– Nitrogliceryna – ostrzegl.

Suslow zignorowal go zupelnie.

– Gdzie jest Sawinkow? – zapytal, idac spokojnie w strone studenta.

– Nie podchodz, bo zginiemy wszyscy.

Usmiechnal sie, a potem walnal go z rozmachem w twarz. Anarchista uderzyl o sciane, gubiac smiercionosna butelke. Naczynie lecialo w strone podlogi.

Teraz umre, pomyslal Tomasz.

Zacisnal zeby. Nie chcial umierac. Butelka upadla i nic sie nie stalo. Odetchnal z ulga. Jego pryncypal wlasnie skuwal anarchiscie rece na plecach.

– Idz naprzeciwko do sklepu Jelisejewow. Zatelefonuj i wezwij ekipe sledcza – polecil praktykantowi.

– To nie byla nitrogliceryna – wykrztusil Witkowski.

– Popatrz, tu stoi miska tartych kartofli. – Jego szef wskazal na stol. – A tam jest patelnia. Wlasnie chcial sobie smazyc obiad, gdy go naszlismy.

– Zwykly olej!

– Wlasnie. Kolorem sie nie rozni.

Tomasz wyszedl, a Suslow popatrzyl uwaznie na swojego jenca.

– No to zeznawaj.

– Co mam zeznawac?

– Wszystko, co wiesz o Sawinkowie. Znowu jest w miescie. Czego szuka? Gdzie sie zatrzymal? Z kim sie kontaktuje?

– Nic nie wiem.

I wtedy agent niespodziewanie spostrzegl, ze popelnil blad. Na stole staly dwa talerze.

– Ty obezjajcu! – wrzasnal na jenca.

Pchnal go na ziemie i otworzywszy z rozmachem okno, zaczal gramolic sie na dach. Wypelzl juz polowa ciala, gdy go zobaczyl. Rozpoznal od razu. Twarz byla uderzajaco podobna do tej ze zdjecia, ktore pokazywal setkom ludzi. Terrorysta Borys Sawinkow stal kolo komina, piastujac w dloniach niewielka paczke.

– Zapalnik kwasowy – powiedzial spokojnie. – Jesli siegniesz po bron, upuszcze to.

Przez umysl agenta przemknela mysl. Trzy sekundy. Trzy sekundy mijaly od chwili uderzenia bomby o bruk, czy na co tam zostala rzucona, do momentu wybuchu. Jesli mu sie uda… Ulica, gdy przyjechali, byla pusta.

Teraz mogl nia biec Tomasz. Mogly przechodzic dzieci. Jesli strzeli, Sawinkow upusci bombe. Ladunek stoczy sie po plaszczyznie dachu i runie w dol. Na stoczenie sie zuzyje co najmniej dwie sekundy. Jesli nie zaczepi o jakas nierownosc, wybuch nastapi juz na zewnatrz. Nad ulica. Popatrzyl w zlosliwe oczy terrorysty.

– A co z przypadkowymi ofiarami? – zaciekawil sie.

– Burzuazyjna etyka – prychnal pogardliwie scigany, po czym rzucil paczke, kryjac sie za kominem.

Bomba odbila sie od dachu i poleciala w dol. Nim doleciala do ziemi, Nikifor z rewolwerem juz biegl do gory po potrzaskanych dachowkach. Eksplozja zatrzesla budynkiem. Rozlegl sie charakterystyczny odglos pekajacych szyb. Agent mial racje, eksplozja nastapila juz poza krawedzia dachu. Potrzasnal glowa i wspinal sie dalej. W chwili gdy dotarl do komina, padl pierwszy strzal. Kula odlupala kawalek cegly. Przywarl plecami do muru, i a potem wychylil sie i wystrzelil trzy razy. Zobaczyl, jak scigany znika za klapa otworu prowadzacego zapewne na strych sasiedniego skrzydla domu. Znowu wypalil kilkakrotnie, ale chybil w pospiechu. Zaladowal bron. Zaklal pod nosem, zaczal skradac sie w strone otworu. Niespodziewanie zobaczyl, jak dachowki faluja. Chwile pozniej dach wybrzuszyl sie, a inspektor runal w wypelniona ogniem i kawalkami desek czelusc. Gdy doszedl do siebie, lezal na podworzu. Kleczal kolo niego lekarz.

– No, nareszcie – powiedzial, a potem wstal i poszedl opatrywac kolejne ofiary.

Вы читаете Rzeznik drzew
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×