– Dobra. Po drodze wpadne do centrali. Trzeba zrobic wiecej odbitek Sawinkowa. Szkoda, ze nie mamy zadnej fotografii Antonowa.
– Ciesz sie, ze choc zdjecie Sawinkowa zdobyli. A i to tylko dzieki temu, ze wlasciciel zakladu w Londynie jest naszym czlowiekiem i zrobil potajemnie odbitke. Trzeba bedzie przyslac do tego ciecia rysownika. Portret bedzie lepszy niz nic.
Nad Petersburgiem zapadal wieczor. Otwarto nocne lokale i restauracje. Czesc mieszkancow udala sie na spoczynek. Inni dopiero teraz wstali. Poscig za nieuchwytnym Borysem Sawinkowem trwal. Jego fotografie odbito w tysiacu egzemplarzy i rozdano agentom oraz policjantom. Nim zegary wybily szosta, miasto pokryla gesta siec, w ktora wczesniej czy pozniej cos musialo wpasc. Wilkowski i Akimow ruszyli do redakcji. Miescila sie w sporym budynku przy Sadowej. Gdy stali juz przed drzwiami, te nagle otworzyly sie i wybiegl z nich mezczyzna w szarym, rozpietym plaszczu. Pod plaszczem mial marynarke. W polmroku blysnela na chwile dewizka z dwudziestoczterokaratowego zlota. Spojrzenie nieznajomego bylo pelne niecheci. Mineli go, wchodzac do sieni, gdzie znajdowala sie takze portiernia. Rosly szwajcar w srednim wieku polerowal kawalkiem lnianego plotna spory samowar.
– Kim byl ten mezczyzna, ktory stad przed chwila wyszedl? – zapytal Wilkowski.
Portier obrzucil ich ciezkim spojrzeniem.
– To zalezy, kto pyta – odparl ponuro.
Odznaki zalsnily lekko. W odpowiedzi portier okazal taka sama.
– To profesor Michail Michajlowicz Filipow – powiedzial.
– Myslisz? – zapytal Akimow Wilkowskiego.
– Prawdopodobne. Nie ma pan jakiegos zdjecia profesora? – zagadnal portiera.
Ten bez slowa siegnal w zanadrze i wylowil jedna odbitke wykonana na cienkiej tekturce.
– Prosze.
– Mozna zatrzymac?
– Alez oczywiscie. Tyle ze inwigilacja profesora zajmuje sie agent Szurko.
– Na pewno nie wejdziemy mu w droge. Gdzie znajdziemy redakcje „Przegladu Naukowego”?
– Na pietrze i na lewo. Ale nikogo juz o tej porze nie ma. Profesor byl ostatni.
Akimow poskrobal sie z frasunkiem po glowie.
– Niedobrze. Potrzebowalibysmy jednego numeru tego pisma.
Portier zdjal czapke i wlozyl ja na glowe Witkowskiemu.
– Zastap mnie przez chwile, chlopcze.
W towarzystwie drugiego agenta wszedl na gore. Wpuscil Akimowa do srodka. Stos nowiutkich numerow lezal zaraz kolo drzwi.
– Wot i sa. Siedemdziesiat kopiejek – dodal, wskazujac spora puszke stojaca na biurku.
Agent wrzucil naleznosc i wyszukawszy odpowiedni numer, wyszedl na korytarz. Portier starannie zamknal drzwi. Pozegnali sie na dole i wyszli z redakcji.
Tomasz obudzil sie pozno. Z trudem zwlokl sie z lozka. Wrzody przez noc przyschly, ale czul, ze poprzedni dzien powaznie pogorszyl jego stan. Zaklal pod nosem. Rozpuscil sproszkowana aspiryne i pojechal prosto do biura. Wszedl w sam srodek niezlego zamieszania.
– Minister przyjechal – szepnal mu w przelocie magazynier.
– Minister? – zdziwil sie Wilkowski.
Skierowal sie w strone gabinetu Suslowa, gdzie chwilowo stalo takze jego biurko. Koledzy po fachu odprowadzali go dziwnymi spojrzeniami.
– No, co sie gapicie? – zapytal zdenerwowany, po czym zapukal i otworzywszy drzwi, wszedl do srodka.
W gabinecie Suslowa, palac cygara, siedzieli wiceminister spraw wewnetrznych, szef korpusu zandarmow general Kurlow oraz dyrektor departamentu policji Lopuchin. Obaj utkwili w nim spojrzenia pelne pogardy i niecheci. Pierwszy przemowil general.
– Nareszcie ktos sie zjawia! – huknal. – Czekamy ponad dwadziescia minut!
– Wybaczcie, zaczynam sluzbe o dwunastej.
– Kiedy otrzymam informacje? – ryknal Lopuchin. – Co wy sobie wyobrazacie, ze gdzie jestescie? W srodku miasta wylatuje w powietrze kamienica, a wy ani be, ani me! A szczegolowy raport gdzie?
– Wybaczcie, scigalismy Sawinkowa…
General skoczyl na rowne nogi. Wyrwal agentowi spod pachy gazete i rzuciwszy na nia okiem, cisnal na podloge.
– Skandal! – wrzasnal. – My wam placimy za efekty, a nie za czytanie na sluzbie! Inteligent, psiakrew! Nie umiecie zlapac jednego zawszonego terrorysty!
– Obrana przez nas taktyka przyniosla efekty. Nakrylismy go w tamtym budynku.
– Milczec! Przynosicie wstyd calej ochranie. Napiszecie raport! Szczegolowy raport! A potem mozecie czuc sie zwolnieni. Ty i ten caly Suslow. A co do tego idioty Akimowa, to jeszcze sie zastanowimy.
Poderwali sie jak na komende i wyszli. Tomasz Wilkowski padl na kolana i objal glowe rekami. Czul straszliwy zawrot glowy i fale mdlosci. Z korytarza dobiegal glos jednego z urzednikow:
– Ty! Wygladasz calkiem inteligentnie. Nazwisko i stopien!
– Starszy agent Czyszkow.
– Przejmiesz sprawe Sawinkowa. Dorwac to bydle jeszcze dzis. Zastrzelic. Piecset rubli nagrody!
Wilkowski powoli usiadl. Oparty plecami o biurko, wyjal z kieszeni ksiazeczke. Przekartkowal i zaczal czytac fragment dwudziestego osmego rozdzialu.
– Na ktorym moscie? – zapytal nieobecnych autorow.
Ogarniala go sennosc. Wstal i ruszyl przed siebie. Bezrodnyj nie zyje. Trotyl przepadl. Ale to nie wystarczy.
Sawinkow z pewnoscia zdobedzie go z innego zrodla. Powlokl sie do swego mieszkania. Musial odpoczac…
Wilkowski obudzil sie, gdy ktos delikatnie nim potrzasnal. Otworzyl sklejone oczy. Suslow. Znad kolnierzyka wystawal mu bialy bandaz. Skaleczony policzek w szpitalu zajodynowano i lekko przypudrowano krochmalem. Wygladalo na to, ze agent czuje sie lepiej.
– Byl minister – szepnal.
– Wiem – odpowiedzial jego przelozony. – Powinnismy sie czuc zwolnieni. Ale nie ma naszego bezposredniego przelozonego, wiec kto nam dymisje wypisze?
– Co to znaczy?
– Och, mamy jedyna unikalna szanse, aby mimo wszystko zostac przy tej robocie. Wiesz, co mam na mysli?
– Nie.
– Akimow opowiedzial mi o portfelu i kartce. Sam zreszta mial pecha.
– Co sie stalo?
– Wpadl ministrowi pod nogi. Siedzi w areszcie. Jemu tez mozemy pomoc.
– W jaki sposob?
– Dzis wieczorem Sawinkow i Antonow spotkaja sie kolo jednego z mostow na Newie. A my ich zlapiemy albo zastrzelimy.
– Sami?
– Niestety, tak. Czyszkow odmowil pomocy, choc o wszystkim go poinformowalem. Teraz to on prowadzi sprawe.
– Moze niedobrze sie stalo.
– Musialem mu powiedziec. Zlapanie tego drania jest wazniejsze niz nasza kariera. Ale za to mamy odmienne poglady na to, przy ktorym moscie sie spotkaja.
– A nie byloby najprosciej obsadzic wszystkie?
– Sugerowalem mu to. Jednak to niezbyt rozgarniety czlowiek, do tego egoista. Nie uznaje pracy w grupie. Wszystko dla zwyciezcy. Dla jednego zwyciezcy, i to tylko pod warunkiem, ze to bedzie on.
Tlum przewalal sie po bulwarach. Od Newy ciagnelo chlodem. Dwaj agenci siedzieli w kawiarence przy stoliku pod markiza i wodzili wzrokiem po dostepnym im kawalku ulicy. Z pozoru nic sie nie dzialo. Nadjechala dorozka i zaparkowala kolo mostu. Z dorozki wysiadl agent Czyszkow.
– Cholera – zaklal Suslow. – Szlag mnie zaraz trafi. Szkoda, ze nie oglosil swojego przybycia w gazetach.
Kolo nabrzeza pojawilo sie kilku kloszardow. Wygladali niezbyt naturalnie.
– Jednak potrafi pracowac w zespole – zauwazyl Wilkowski.
Nikifor tylko prychnal w odpowiedzi.
Stopniowo ilosc snujacych sie bez celu ludzi o wygladzie tajniakow zwiekszyla sie. I wtedy przyszedl Sawinkow. Mial na sobie nowy plaszcz, a pod pacha dzierzyl nieduza paczke.
– Sadzisz, ze to bomba? – zapytal Tomasz.
– Kto wie? Ciekawe, czy nasz drogi przyjaciel ma to na uwadze.
Terrorysta stanal sobie kolo latarni i zaczal spokojnie czytac gazete. Minela juz umowiona pora. Tlumy stopnialy i tylko coraz wiecej nienaturalnie wygladajacych mezczyzn zapelnialo ulice. Terrorysta nie zwracal na to uwagi.