Szantaz
Budynek Centralnego Archiwum Wojskowego stal ciemny i cichy. Rzesisty jesienny deszcz wybijal werble na dachu, splywal po szybach, szemral w rynnach. Drzewa w parku szumialy, targane ostrymi podmuchami wiatru. Tylko w malym okienku sluzbowki widac bylo zolte swiatelko slabej zarowki.
Straznik pilnujacy gmachu dawno przekroczyl osiemdziesiatke, jednak nie wybieral sie jeszcze na emeryture. Co tu duzo mowic, lubil te prace. Zapewniala mu poczucie, ze ciagle jest potrzebny. Po prawdzie nie mial szczegolnie duzo roboty.
Stary Igor nie ufal jednak nowoczesnej technice. Co godzina bral z szafki pistolet gazowy, przypinal do pasa krotki policyjny palasz i w towarzystwie psa ruszal na obchod pomieszczen. Juz zbieral sie do wyjscia, kiedy uslyszal sygnal wiadomosci radiowych.
– Gowno warte to zawieszenie broni – burknal Igor. – Do Ruskow wystarczy sie na chwile plecami odwrocic i zaraz na kark wsiada. Nie mam racji? – zwrocil sie do psa.
Azor podniosl leb i szczeknal potakujaco.
– Sranie w banie – straznik ponownie zwrocil sie do owczarka. – Pare miesiecy moga sie przemeczyc, przeciez i tak wszystkie gadaja po polsku. Jak tylko odbijemy Litwe i Ukraine, bocwy i chachly beda mogli wracac do siebie…
Pies szczeknal krotko, jakby ostrzegawczo.
– No pewnie, ze odbijemy – warknal staruszek i siorb – nal herbaty. – I lepiej, futrzaku, zebys nie mial zadnych watpliwosci! – Pogrozil psu zwinieta smycza. – Zebym byl tak z dziesiec lat mlodszy, sam bym poszedl na front.
– Zasrane jankesy cos kombinuja. Moze jeszcze i noz w plecy nam wsadza. I pomyslec, ze jeszcze dwa miesiace temu chcielismy obszczymurkom zniesc wizy. – Igor z rozgoryczeniem splunal fusami do kubla na smieci. – A ta cala Liga to tez banda zawszonych judaszy. Mial racje general Rozwadowski, wszyscy oni powinni skonczyc na latarniach jeszcze w czterdziestym roku. Tak, piesku, trza bylo plunac na wszystkie konwencje i wprowadzic nasze wojska do Szwajcarii.
– Pieprzenie. – Wzruszyl ramionami. – Zamiast pogonic kota tym miedzynarodowym spekulantom, my sie bawimy.
Pies szczeknal.
– A co sobie myslisz? Jak obezjajcy z RPA rzucaja za duzo kruszcow na rynek, to nalezy zbombardowac ich kopalnie atomowkami i tyle. Przez swoja pazernosc oslabiaja nasza walute, na ktorej potedze wisi gospodarka trzydziestu krajow tej planety.
– Ha, jak sie ich pastorom zachcialo figlowac z nieletnimi chlopaczkami, to sa skutki. Ano, pora sie ruszyc. – Igor przeciagnal sie, az mu stawy zaskrzypialy.
Przezul do konca kanapke i wyszedl z dyzurki. Maszerowal spokojnym, niespiesznym krokiem. Dlugie, waskie korytarze nie kryly przed nim zadnych tajemnic. Znal caly ten labirynt na pamiec. W ciagu niespelna kwadransa skontrolowal parter i wszedl na pietro. Mijal dziesiatki drzwi pracowni naukowych, czytelni, sal audiowizualnych…
Wszedzie panowal spokoj i niczym niezmacona cisza. Diody kontrolek nad wejsciami plonely uspokajajacym zielonym blaskiem. Nigdzie nie pekla rura, nigdzie nie pojawil sie ogien, nigdzie nie naruszono systemu bezpieczenstwa.
Jednak straznika dreczylo dziwne, nieokreslone przeczucie. Dotarl niemal na koniec korytarza C2, gdy pies, do tej pory spokojnie idacy przy nodze, zastrzygl uszami.
– Azor, co jest? – Igor spojrzal na owczarka z uwaga. – Cos nie tak?
Pies podszedl do drzwi magazynu i wystawil zwierzyne.
Straznik spojrzal na diody. Palily sie na zielono. Pies przekrzywil leb i wysunal jedna lape.
– Pracujacy komputer walizkowy? – zdziwil sie jego pan, odczytawszy przekaz.
Azor przysiadl i polozyl ogon plasko. Jeden czlowiek. Stary przywykl bezgranicznie ufac zwierzeciu. Wyjal rewolwer z kabury i odbezpieczyl. Przeciagnal karte magnetyczna przez zamek i z rozmachem kopnal drzwi. Nagly rozblysk swiatla porazil jego nawykle do polmroku oczy.
– Bierz! – rzucil odruchowo.
Pies skoczyl do przodu jak wystrzelony z katapulty. Siedzacy nad jakimis dokumentami wlamywacz zareagowal blyskawicznie. Jednym susem wskoczyl na sasiedni stolik.
– Straz przemyslowa! – krzyknal Igor, pociagajac za spust. Pierwszy naboj zawsze zakladal hukowy. – To byl strzal ostrzegawczy!
Nieznajomy byl szybki. Stary zdazyl zobaczyc ruch nogi tamtego, reki z bronia, ciagle uniesionej, juz nie zdolal opuscic. Kopniety z rozmachem komputer, koziolkujac w powietrzu, uderzyl go w lokiec. Sekunde pozniej w ramie Igora trafil ciezki, okuty tom encyklopedii Trzaski, Everta i Michalskiego. Straznik upuscil rewolwer. Azor zrzucil wlamywacza na ziemie. Ten przekoziolkowal, odbil sie od dywanu jak pilka. Owczarek skoczyl mu do gardla, ale nieznajomy jednym celnym ciosem odrzucil psa w kat, miedzy regaly. W slad za nim cisnal fiolke z bezbarwnym plynem.
– Bierz! – krzyknal ponownie stary.
Nie szukal zgubionej spluwy, tylko gladkim ruchem wyrwal palasz z pochwy u boku. Pies nie wykonal rozkazu, z dziwnym wyrazem pyska obwachiwal stluczona probowke.
– Poddaj sie! – ryknal straznik do wlamywacza.
Ten tylko wzruszyl ramionami.
– Niechze pan da spokoj – powiedzial. – Nie mam ochoty robic panu krzywdy.
– Ty lobuzie! Ty do mnie!? Ty lajzo! Mnie grozisz? Nie z takimi sobie radzilem.
– Jak pan sobie zyczy.
Igor odbil sie z miejsca i runal na niego. Glownia palasza ze swistem przeciela powietrze. Uderzyl podstepnie, nisko, celujac w uda. Przeciwnik skoczyl w gore, podciagajac kolana pod brode. Klinga zazgrzytala na stalowej nodze stolika. Mlody cofnal sie miedzy polki.
– Ja cie tu zaraz… gnido… wypatrosze! – Staremu brakowalo juz troche oddechu.
Czul wstyd, ze tak sie zasapal.
– Tam do kata… Niechze pan odlozy te kose, zanim komus stanie sie krzywda – obcy nie tracil humoru.
W waskim przejsciu miedzy regalami nie sposob bylo wziac odpowiedniego zamachu. Igor sprobowal dwukrotnie pchniecia, ale mlody, caly czas cofajac sie, unikal stali.
– Poddaj sie! Krocej bedziesz siedzial! Za stawianie oporu doloza ci minimum dwa lata!
– A jak mnie pan nie zlapiesz, w ogole nie bede siedzial – odgryzl sie wlamywacz, schodzac z linii kolejnego morderczego sztychu. – Niechze pan zaprzestanie tego jalowego wysilku, nie chce miec pana na sumieniu. Aczkolwiek doceniam panski kunszt szermierczy.
– Ty bezczelny smarkaczu! – wycharczal Igor. Ponownie zaczynalo brakowac mu tchu. Kolejny cios wlamywacz odbil krzeslem. Palasz na chwile uwiazl w twardej debinie. Nieznajomy wykorzystal te kilka sekund. Uciekl w kat pomieszczenia.
Igor, ryczac jak rozjuszony byk, rzucil sie za nim, ale juz bylo za pozno. Intruz wspial sie blyskawicznie po drabince sznurowej ku dziurze wycietej w zelbetowym stropie.
– Czekaj, draniu!
– A niby na co? – Rozesmial sie drwiaco. – Niechze pan nie wlazi za mna, noge skrecic mozna, a i zleciec… Ja juz i tak uciekne.
– Gowno! Zaraz cie dorwe! Ruski miesiac popamietasz!
Straznik, sapiac z wysilku, wdrapal sie na strych. Klapa w dachu byla otwarta. Mezczyzna uciekl. Igor wygramolil sie na stroma, sliska od deszczu powierzchnie.
– Uff… – odetchnal z ulga.
Dwaj komandosi wlasnie zakladali kajdanki wlamywaczowi. Przynajmniej raz zdazyli na czas.
– Wszystko pod kontrola. – Nizszy funkcjonariusz zasalutowal staremu. – Troche sie szarpal, ale juz chyba bedzie grzeczny.
– Przybyl general Kowalski, panie prezydencie – zameldowal sekretarz.
– Prosic.
Wojskowy wszedl i dziarsko trzasnal obcasami.
– Panie generale, prosze spoczac. – Dygnitarz wskazal gosciowi fotel. – Chcial sie pan ze mna spotkac.
– Tak jest! Zna pan sytuacje, panie prezydencie. Rubiez obronna nad Zbruczem to kompletna prowizorka. Ewentualne walki uliczne we Lwowie i proba zwiazania tam duzych sil wroga to mrzonka. Zatrzymamy czesc ich armii moze na tydzien, a i to pod warunkiem ewakuacji cywilow, zaminowania wszystkich budynkow i zamienienia miasta w jedna gigantyczna pulapke.
– Tydzien. Co potem?
– Rosjanie rzuca na froncie poludniowym wszystko, czym dysponuja… RU Przemysl nie wytrzyma zmasowanego ataku, RU Hrebenne przetrwa najwyzej trzy dni. A jest i front polnocny, RU Bialystok… Zawieszenie broni konczy sie w czwartek. Jesli uderza od razu, najdalej za dwa tygodnie beda pod Warszawa. Ostatnia prowizoryczna linia obrony bedzie Wisla. Ostatnim refugium – Poznan, Wroclaw lub Szczecin. O ile oczywiscie szkopy i amerykance nie uderza od tylu. Potem bedzie mozna juz tylko wywiesic biala flage. Likwidacja naszej panstwowosci to kwestia moze