– Albo oslepl, albo nadmiar wybuchow zaszkodzil mu na glowe, albo zbyt zalezy mu na spotkaniu, aby sie przejmowac drobiazgami – powiedzial Nikifor. – Albo knuje cos naprawde wrednego.

– Dwunastu funkcjonariuszy po cywilnemu to drobiazg?

– Mysle, ze jest ich wiecej.

W tym momencie nadjechala dorozka. Pojawila sie na skraju ich pola widzenia. Od umowionej godziny spotkania minelo juz pietnascie minut. W tej wlasnie chwili Czyszkow, widocznie znudzony oczekiwaniem, wydobyl z bramy pieciu umundurowanych policjantow i ruszyl ostrym krokiem w strone Sawinkowa.

– Cholera, on chce go teraz aresztowac? – zdziwil sie Wilkowski.

Snujacy sie dotad bezczynnie tajni agenci zaciesnili szeregi, otaczajac Sawinkowa polokregiem. Przyparli go do nabrzeza. Sawinkow z niedbalym wdziekiem odrzucil gazete. Nadjezdzajaca dorozka ustawila sie bokiem. Terrorysta usmiechnal sie i przeskoczyl przez barierke. Zapewne wpadl w odmety rzeki, ale wszystko zagluszyla glosna palba. Drzwiczki dorozki otworzyly sie z trzaskiem i wyjrzala z nich lufa karabinu maszynowego. Suslow skoczyl na Wilkowskiego i sciagnal go na ziemie, sam padajac. Ten, ktory siedzial w dorozce, prul z karabinu jak wariat. Czesc pociskow poleciala w glab ulicy. Czesc uderzyla w mur i szyby wystawowe. A potem dorozka ruszyla naprzod. Zakrecila na most. Karabin odezwal sie znowu. Wilkowski uswiadomil sobie jak przez mgle, ze jego szef stoi w rozkroku i z dwu pistoletow strzela do smiercionosnego powozu. Terrorysta znikl. Teraz takze ci agenci, ktorzy przezyli masakre, zaczeli strzelac. Suslow dotknal ramienia swojego pomocnika. Wilkowski syknal z bolu. Przez kilka dni bedzie mial w tym miejscu paskudne siniaki albo nawet powstana kolejne owrzodzenia.

– Lepiej, zeby nas przy tym nie bylo – powiedzial Nikifor.

– Powinnismy spisac protokol.

– Nie. Lepiej, zebysmy stad znikneli. Jesli Czyszkow przezyl, to zwali cala wine na nas. Nie mozemy sie przyznac do obecnosci tutaj. W koncu dzis rano zostalismy wydaleni ze sluzby.

– Chyba podoba mi sie takie rozwiazanie.

Udali sie do parku, kolo ktorego przywiazana byla od wczorajszego ranka lodka z niebieskim paskiem. Z krzakow dobiegal spiew. Na golej ziemi, z butelka w objeciach, lezal poznany wczoraj pijaczek. Troszke oprzytomnial, widzac bylego agenta.

– Ja juz mowilem waszemu przyjacielowi, ze ten ze zdjecia i ten z dewizka to ten sam – wyjasnil.

Suslow wreczyl mu dziesiec kopiejek i wrocil do lodki.

– Kogo mial sprawdzic Akimow? – zapytal. – Pijaczek mowi, ze to ten sam.

– Profesora Michaila Michajlowicza Filipowa.

***

Dwaj byli agenci siedzieli w lodce kolyszacej sie na Newie. Mieli wspanialy widok na Twierdze Petropawlowska, kryjaca w swoim wnetrzu ciezkie wiezienie. Fale lagodnie kolysaly korkowym splawikiem. Na wedke nic sie nie chcialo zlapac.

– I to po pieciu latach wiernej sluzby – powiedzial w zadumie Nikifor Suslow, gaszac niedopalek cygara o burte.

– A ja wlasciwie nawet nie zdazylem zaczac – dorzucil ponuro Tomasz Wilkowski.

– Wybacz, to wszystko moja wina.

– Nie, szefie. Duzo sie od was nauczylem. Z pewnoscia nie popelnilismy bledu.

– Popelnilismy. Musialem chyba oszalec, zeby zostawic skutego anarchiste razem z jego bombami i wylazic na dach. Wystarczylo obstawic kamienice i wykurzyc Sawinkowa, przeczesujac budynek. Zreszta ty dales sie zaskoczyc Antonowowi, a Akimow nie zauwazyl klucza od srodka i pozwolil drapnac terroryscie.

– Zaden z nas nie jest bez winy.

– Zaden.

Podrapal sie po szwie na rece. Wilkowski czytal po raz dziesiaty z rzedu artykul, ktory byl przyczyna calego zamieszania. Ranek byl cieply, prawdziwie wiosenny. Suslow zawinal rekawy az za lokcie. Wilkowski tylko rozpial mankiety.

Udaje, ze czyta, pomyslal jego szef. Zna to na wyrywki, a w dodatku wie jeszcze cos.

– Rzuc to – poradzil mu Suslow. – Przeciez i tak nic z tego nie rozumiemy.

– Moze jak przeczytam jedenasty raz…

– Gdy przeczytasz jedenasty raz, po prostu nauczysz sie tego na pamiec. Przedstaw mi tresc wlasnymi slowami.

– Z grubsza chodzi o to, ze bakcyle roznych chorob da sie hodowac w sloikach z galareta.

– I to z jakiegos powodu zainteresowalo naszego przyjaciela zakochanego w dynamicie… Ciekawe dlaczego? Biologia dotad chyba sie nie interesowal. A w zasadzie po co te hodowle?

– Mozna wyprodukowac sloj zarazkow, a potem wpuscic do srodka kilka kropli leku i zobaczyc – zabije je czy nie.

– Cos ty powiedzial?

– Ze lek zabije albo nie… – Wilkowski udal roztargnienie.

Podpuszcza mnie, sukinsyn, pomyslal Nikifor. Tylko dlaczego?

– A gdyby to na przyklad byla cholera… A potem gdyby ktos zawartosc takiego sloiczka gdzies wylal albo wysypal… – Suslow myslal na glos.

– Wybuchlaby epidemia – uzupelnil Polak. – Wielka epidemia. Albo i nie – wycofal sie. – W kazdym razie ja bym na jego miejscu wyprodukowal takich sloikow kilkaset. Oczywiscie, trzeba zdobyc troche bakterii cholery lub innego zjadliwego swinstwa. Ponoc w Mandzurii wlasnie odnotowano kilka przypadkow dzumy.

Wilkowski ponownie wbil wzrok w artykul. Wedka drgnela, a potem znowu znieruchomiala. Na rzece pojawila sie nieduza kanonierka.

– Swoja droga, to zycie nie jest takie zle – powiedzial w zadumie Suslow. – Ile ci zostalo pieniedzy?

– Prawie sto rubli. Nie liczac dwu tysiecy zdobycznych. Zapomnialem zglosic.

– Tak. Na trzy miesiace ci wystarczy. Ja mam dwiescie, to potem ci pozycze. Zdobyczne powinnismy wlasciwie oddac, ale tak nierozsadne decyzje trzeba dobrze przemyslec. Teraz problem najwazniejszy. Jak sadzisz, czy ten wariat sprobuje wywolac epidemie?

– To wysoce prawdopodobne.

– Musimy pokrzyzowac mu plany.

– Jestesmy cywilami. Nasze mozliwosci nie sa duze – zaoponowal Tomasz, a jego byly zwierzchnik znowu poczul, ze jest podpuszczany.

– W ochranie nie przyjma nas z powrotem. Do policji nie wezma. W armii potrzebuja ludzi zdyscyplinowanych, a my jestesmy niepokornymi indywidualistami.

– Mamy lodke… Tyle ze do obserwacji niezbyt sie przyda.

– Nie zapominaj, ze nie jest nasza. Jeszcze nas policja wodna dorwie, choc po prawdzie nieboszczyk nie bedzie sie o nia upominal, ale pewnie sa jacys spadkobiercy.

– Moze wstapimy do strazy bankowej? Tam pewnie jest teraz redukcja etatow…

Nikifor przypomnial sobie wypadki sprzed dwu dni i usmiechnal sie. W nocy, gdy na najwyzszym szczeblu podejmowano decyzje o wyrzuceniu ich z ochrany, Sawinkow ze swoimi towarzyszami obrabiali bank. Wysadzili sciane miedzy kanalem sciekowym a umieszczonym w piwnicy skarbcem. Policja miotala sie na gorze, nie mogac sforsowac zamkow, gdy zloczyncy spokojnie wynosili worki z banknotami. Pol miliona rubli.

– A moze zglosimy sie do socjalistow? – Wilkowski poskrobal sie po nosie. – Maja teraz sporo pieniedzy, sypniemy im wszystkich naszych wspolpracownikow. Na hodowli bakcyli sie wprawdzie nie znamy…

– Nieglupi pomysl, tyle tylko, ze niezbyt etyczny. Tomasz poparzyl na kanonierke, ktora szla w ich strone pelna para.

– A moze wywiad wojskowy?

– Hmm… Moze i nieglupia idea. Zwlaszcza jak sie zna chinski lub japonski. Tam sie zaczyna kotlowac. Zreszta w najgorszym razie zostaniemy tragarzami. Podobno zadna praca nie hanbi, choc osobiscie nie mam ochoty zostawac katem albo czyscicielem kanalizacji. Z pewnoscia bylibysmy znakomitymi kryminalistami. Znamy wszelkie metody sledcze, potrafilibysmy sie ukryc przed prawem.

Kanonierka zwolnila i zaczela zataczac kolo.

– Chyba trzeba bedzie pomyslec o marynarce – stwierdzil Wilkowski.

– Dlaczego tak sadzisz?

– Popatrz, zaraz nas capna. Wyraznie szykuja sie do abordazu.

Suslow odwrocil sie gwaltownie. Lodka zatanczyla na falach.

– To nie te czasy – powiedzial. – Za Mikolaja Pierwszego robili branke do floty, ale teraz zyjemy w dwudziestym wieku.

– To czego od nas chca? Mamy im posluzyc za zywe cele, a oni wyprobuja pokladowa artylerie?

– A cholera wie.

– Aha. To mnie uspokoiles. A dlaczego do nas plyna? – zapytal zjadliwie Tomasz.

– Ta lodka z niebieskim pasem jest bardzo charakterystyczna. Moze tamten zaszlachtowany dziadek sprzedawal im wodke?

– Swoja droga, to daleko sie zapuscili.

– Plaski statek, moglby przejsc pod mostami. Chyba – odparl Suslow, wpatrujac sie w manewry kanonierki.

Przy burcie pojawil sie czlowiek z kilkoma choragiewkami i nadal nimi jakis sygnal.

– Czego on chce? – zaciekawil sie Nikifor.

– Szczerze mowiac, nie mam pojecia. Sprawy marynarki zazwyczaj uchodzily mojej uwadze.

Czlowiek na kanonierce, widzac, ze nie rozumieja komunikatu, wychylil sie przez burte.

– Podplyncie! – krzyknal.

– Paszol won! - poradzil mu Suslow i polozyl sie w lodce, udajac, ze zapada w drzemke.

Na poklad okretu wyszedl jakis czlowiek w paradnym mundurze.

– Czy to aby rozsadne? – zaniepokoil sie Wilkowski.

– Przeciez nie uzyja artylerii.

W tym momencie na lewo od lodki wystrzelila fontanna wody, a w sekunde pozniej do ich uszu dolecial huk. Suslow poderwal sie energicznie. Wykonawszy w strone okretu kilka obrazliwych gestow, porwal za wioslo i zaczal nim intensywnie wymachiwac w wodzie. Lodka jednak nie posuwala sie do przodu ani troche. Wilkowski obserwowal swojego pryncypala przez chwile i doszedl do wniosku, ze byly agent tylko udaje przerazenie. Zastanawial sie, czy ma go nasladowac, ale nim zdazyl cokolwiek zrobic, kanonierka ich dogonila. W chwile pozniej kilka par silnych marynarskich dloni wywindowalo ich na poklad. Czlowiek w paradnym mundurze marynarki wojennej, ktory podczas taranowania stal na dziobie, zszedl teraz na poklad i popatrzyl na nich uwaznie. Wilkowski rozpoznal go. Zreszta Suslow takze natychmiast zorientowal sie, kogo ma przed soba. Byl tylko jeden czlowiek wystarczajaco szalony, aby uganiac sie kanonierka po Newie za dwoma agentami wyrzuconymi z

Вы читаете Rzeznik drzew
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×