– Triada jest tutaj. – Staruszek wskazal blyszczace od pasty zolte linoleum. – Zaraz ja odslonie. Bedziecie wracali tez przez moje mieszkanie?

– Tak – potwierdzam na wszelki wypadek.

– To gdybym mogl miec prosbe; tak ze dwadziescia lat temu jeden z podroznikow dal mi paczke ziolek. Mychru sie nazywaly. Rosna gdzies tam, w innych swiatach… Chcialem sobie smak przypomniec.

– Jesli tylko trafimy, to oczywiscie dostarczymy panu. – Asper sklonil glowe.

– Jestescie czarownikami? – zainteresowal sie wnuk wlasciciela.

– Nie. Kosmitami – wyjasnilem.

– Wow – szepnal, ale na jego twarzy odmalowal sie lekki niepokoj i zawod. Chyba wolalby magow.

– A gdzie maja panowie latajacy spodek? – Dzieciak otrzasnal sie z rozczarowania, a wrodzona dociekliwosc nie pozwalala mu usiedziec na miejscu.

– Nie ma zadnych latajacych talerzy – wyjasnil cierpliwie Asper. – Pojazdem takiego ksztaltu byloby niezwykle trudno sterowac. Zreszta sama idea jest niezbyt praktyczna i nieoplacalna. Wyobraz sobie, ile paliwa potrzeba, by zaleciec chocby na Ksiezyc. Nie da sie zabrac go ze soba duzo. A po drodze nie ma gdzie zatankowac.

– A nie da sie zrobic po prostu lepszego paliwa? – zaciekawil sie stary.

– Nie wiem. Moim zdaniem, jedyna mozliwa droga do gwiazd jest fizyka – wyjasniam.

Sam zadumalem sie nad swoimi slowami. Fizyka? Brame otwieramy moca naszych umyslow. By wykorzystac triady, trzeba wejsc w trans. Czy to jeszcze fizyka czy juz magia?

– Przybyli panowie z drugiego konca kosmosu, z planety pod obcymi gwiazdami, i nie umiecie zrobic latajacego talerza? – chlopcu nie miescilo sie to w glowie.

– Skoro jednak stamtad przybyli, to chyba oznacza, ze nie potrzebuja takich pojazdow – mruknal dziadek. – Z pewnoscia ich cywilizacja wyprzedza nasza o tysiace lat rozwoju technicznego.

Nie zaprzeczamy przez grzecznosc. Nie da sie porownac. Nasze garncarstwo odpowiada ich dziewietnastowiecznemu. Bron palna przypomina sredniowieczna. Bron biala…

Sciagnelismy wykladzine. Na przedwojennej posadzce z kamiennych plytek wyraznie bylo widac punkt stykowy. Trzy zbiegajace sie linie z zatopionych w kamieniu brazowych pretow, w kazdym wierzcholku trzy hieroglify – cyfry tworzace numer lokacji. Przy jednym ktos wydrapal w marmurze trupia czaszke.

– Byk mowil, zeby unikac tak oznaczonych drog, bo mozna zginac… – rozwazam.

– Zostaja dwie do sprawdzenia – powiedzial Asper. – Po jednej dla kazdego. Wybieraj.

Z kieszeni wyjmuje irydowa afle. Niech decyduje los.

***

Siedze skupiony. Asper znikl godzine temu. Tippla kiwa sie w pochwie przerzuconej przez plecy. U boku mam kabure z rewolwerem. Po drugiej stronie wisi na pasku licznik Geigera. Nie tylko ludzie odkryli bron atomowa.

Niektore cywilizacje nie zdolaly zatrzymac sie w pore… Nie mam mozliwosci, by zabezpieczyc sie przed obcymi bakteriami, ale Byk twierdzil, ze ryzyko zakazenia nie jest duze. I co najwazniejsze: wszystkie triady prowadza do swiatow w miare podobnych. Wszedzie znajde stabilny grunt pod stopami oraz powietrze zdatne do oddychania.

Trzy cyfry. Trzy lokacje. Jedna to swiat zniszczony przez jakis kataklizm. Pozostale dwie? Co spotkam na tamtych planetach? Chodzace grzyby? Rozumne slimaki? Myslace drzewa? Potwory, dla ktorych bede jedynie potencjalnym obiadem? A moze tylko wiatr hulajacy po wypalonych radioaktywnych ruinach? Przede mna szesc, moze dziesiec skokow w nieznane. Boje sie, ale to proste zadanie. Jesli przezyje, powinienem odnalezc droge do domu.

Podzieleni na kilka grup forsownym marszem ruszymy ku Fresii. W kazdej wsi zbierzemy ochotnikow. Kowale wedle naszych instrukcji przygotuja kusze. Oddzialy krola zejda z gor i razem pojdziemy w strone wybrzeza. Pobyt na Ziemi Klamcow skalal nasze dusze wiedza. W wypchanych plecakach przydzwigamy kilkaset kilogramow magnezu, fosforu i termitu. Wierzymy, ze w walce, ktora nas czeka, przechyla szale zwyciestwa na nasza strone. Republika chce wojny totalnej, wiec bedzie ja miala.

Teraz, gdy pojawila sie realna szansa powrotu, zamiast radosci czuje strach. Nie moge otrzasnac sie z dojmujacego przeczucia rychlej zaglady. Ale umre w walce. A jesli przezyje? Gdzies tam, opodal pomnika budowniczego – poety, czeka na mnie dom i warsztat z widokiem na zatoke. Po kamiennych scianach pna sie pedy dzikiej rozy… Po latach okupacji, nedzy, przesladowan i cierpien wsrod mieszkancow Fresii z pewnoscia znajda sie ludzie, ktorzy beda potrzebowali nowych butow.

Dana siedzi przy stole, oprawiajac ksiazke z biblioteczki staruszka. Nasze spojrzenia sie spotykaja. Bedzie tu na nas czekac. Jesli trzeba, nawet kilka dni.

Pora ruszac w droge. Oddycham rowno, by uspokoic i wyciszyc mysli, nim wejde w trans. Za oknami starej kamienicy nadchodzi wczesny jesienny zmierzch. Zapalam galazke bukszpanu, by zakreslic nia potrojny krag…

Poddasze

W centrum Warszawy stoi sporo starych kamienic. Przetrwaly dwie wojny swiatowe i lata radosnego wyburzania wszystkiego, co zaslania widok na Palac Kultury. Nieliczne odnowiono, pozostale wygladaja zalosnie. Tynk odpada calymi platami. Elewacje okaleczono. W ciemnych i cuchnacych bramach natrafic mozna na kostke brukowa z nasaczonej olejem debiny, hit roku tysiac osiemset dziewiecdziesiatego…

Wdrapalem sie na poddasze po dlugich, waskich i skrzypiacych schodach. Zasapalem sie, lecz przyszlo mi do glowy, ze za rok dzieki codziennej wspinaczce na piate pietro z pewnoscia zgubie troche sadla i nabiore kondycji. Zatrzymalem sie przed starymi drzwiami i dluzsza chwile wyrownywalem oddech. Wreszcie zapukalem.

– Prosze wejsc! – uslyszalem.

Poprzedni wlasciciel, niski staruszek o chytrych oczkach, siedzial na jedynym krzesle.

– No, jest pan – ucieszyl sie na moj widok. – Punktualnie, co sie chwali. Oto i klucze.

Podal mi peczek spiety drutem.

– Dziekuje.

Obawialem sie, ze zechce zostac i wypic ze mna zwyczajowa flaszke, ale na szczescie wyraznie sie gdzies spieszyl. Wstal i obciagnal na sobie wyswiechtana marynarke. Swoja droga dziwne, miesiac temu dostal czterdziesci tysiecy zaliczki, wczoraj przelalem mu reszte kwoty, powinien ubrac sie po ludzku… Czemu nie zadba troche o siebie? Pomyslalem, ze moze pieniadze nie sa dla niego srodkiem, ale celem samym w sobie. Coz, bywaja i tacy.

– Niech mi pan jeszcze powie – skrzywil sie w czyms na ksztalt usmiechu – po co wlasciwie kupil pan ten strych?

– Zeby tu mieszkac – odparlem zgodnie z prawda.

Zmruzyl chytrze oczy. Spojrzenie niemal przewiercilo mnie na wylot.

– Tu zyl taki jeden malarz od rewolucji, ten, co mu tablice wmurowali. Pracownie mial. On malarz, pan grafik, myslalem, ze jego milosnik moze – wyjasnil.

– Jak on sie nazywal?

– Nowinski.

– Nigdy nie slyszalem. – Pokrecilem glowa.

– No nic, panska forsa, panska sprawa. A wlasciwie to juz moja forsa. – Znowu usmiechnal sie chytrze. – Musze juz isc.

Minal mnie, a w drzwiach jeszcze na chwile przystanal.

– No, niech sie dobrze mieszka – powiedzial na pozegnanie i zniknal.

Uslyszalem, jak czlapie po schodach. Zamknalem starannie drzwi. Wreszcie jestem u siebie… Rozejrzalem sie wkolo. Glowne pomieszczenie liczylo moze trzydziesci metrow kwadratowych. Cztery nieduze mansardowe okna wychodzily parami na przeciwlegle plaszczyzny dachu. Obok drzwi wejsciowych znajdowalo sie przejscie prowadzace do niewielkiej kuchni. Za nia byla jeszcze malutka lazienka.

Zaczalem badac mieszkanie, planujac remont. Poprzedni wlasciciel byl wielkim milosnikiem malowania. Pod oknem znalazlem kaloryfer, sadzac z ksztaltu, przedwojenny, bezmyslnie pokryty wieloma warstwami farby. W kuchni czekalo mnie doczyszczenie elektrycznej kuchenki, w lazience nalezalo wymienic poobijana wanne i nadpeknieta muszle klozetowa. Niechlujnie polozone kafelki, sam szczyt mody konca lat siedemdziesiatych, kwalifikowaly sie wylacznie do skucia.

Wszystkie okna zarosly brudem. Szyb nie myto od wielu lat, za to framugi wielokrotnie pokryto grubymi warstwami farby.

– Mozna sobie zyc – mruknalem. – Tylko trzeba troche odswiezyc, wymienic to i owo, to znaczy prawie wszystko…

Materac i spiwor rzucilem w najczystszy kat kuchni.

***

Zdzieranie kolejnych warstw przypominalo nieco prace archeologa. Zaczalem skrobac sciane przy drzwiach. Pod spekana olejna powloka kryla sie blekitna klejowka, pylaca przy kazdym dotknieciu. Glebiej biala farba, potem brazowa, jakis wariat chcial miec najwyrazniej mieszkanie utrzymane w kolorystyce wnetrza trumny, wreszcie moim oczom ukazala sie bordowa w zolte szlaczki malowane z walka. To mogl byc okres miedzywojenny. Jeszcze jeden poziom, znowu biala i wreszcie sparszywialy tynk narzucony na trzcinowe maty. Zatem dalsze skrobanie nie mialo sensu. Nalezalo skuc wszystko do golej cegly i polozyc gladz gipsowa. Na szczescie zaprawa podwazana szpachelka latwo odchodzila od sciany.

Wieczorem umylem sie w poobtlukiwanej wannie, pryskajac woda z zepsutego prysznica. Niemal bez zycia padlem na materac. Pyl skrzypial mi w zebach, plecy bolaly. Jeszcze tylko jedno piwo przed snem… Odkorkowalem puszke, pociagnalem kilka lykow. Gdzies za sciana rozleglo sie przeciagle szurniecie, jakby ktos kawalkiem blachy skrobal po murze. Cos zabebnilo. Palce? Lapki?

Szczury, pomyslalem z obrzydzeniem. Pewnie legna sie na strychu. Moze siedza i u mnie pod podloga. Trzeba bedzie sie ich pozbyc.

Hmm… Przepatrzylem przeciez za dnia wszystkie katy, nie widzialem nigdzie nor, mysich dziur, nic takiego. Poza tym to cos… Jakby skrobalo w murze? Wyobrazilem sobie stary przewod kominowy i hordy zwierzakow drazacych sobie przejscie przez sciane. Skrobanie powtorzylo sie jeszcze kilka razy. Dopiero kiedy zapadla cisza, udalo mi sie zasnac.

Sen przyszedl dziwny. Maszerowalem droga, wpatrzony w mglisty horyzont. Niebo bylo jasne, choc nienaturalnie sine. Po obu stronach pylistego traktu rosly lany wysokich traw. Nogi zakute mialem w ciezkie kajdany polaczone lancuchem…

***

Kolejny dzien poswiecilem na prace z opalarka. Zaczalem od drzwi i tu czekala mnie pierwsza niespodzianka. Pod kilkoma warstwami starych powlok malarskich odkrylem tabliczke. Ozdobna cyrylica, gleboko grawerowany mosiadz. Odczytalem nie bez problemow: K. Nowinski. A wiec poprzedni wlasciciel mial racje. To tutaj zyl niegdys malarz. Poskrobalem sie z frasunkiem po glowie.

Co zrobic z ta wizytowka? Czy w Warszawie jest jakies muzeum, ktore przyjeloby taki eksponat? Jezeli artysta rzeczywiscie sympatyzowal z rewolucjonistami… Muzeum Ruchu Robotniczego?

Вы читаете Rzeznik drzew
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату