Przypuszczalem, ze dawno juz czegos takiego nie ma. Muzeum Niepodleglosci? Najpierw trzeba by sprawdzic, czy ten pan nie byl przypadkiem komunista.

Obejrzalem wizytowke. Choc przytwierdzono ja starannie, zdolalem odkrecic blaszke od drzwi. Postanowilem, ze czyszczenie mosiadzu pasta polerska zostawie sobie na deser. Teraz chwycilem szpachelke i zaczalem wyskrobywac ze szpar resztki farby. Gdzies w glebi klatki schodowej brzeknela butelka kopnieta noga przedstawiciela klasy robotniczej, obecnie na zasilku. Won gotowanej kapusty krecila w nosie. Tak poznawalem zapachy i dzwieki mego nowego domu.

***

Powoli przywykalem do zycia na strychu. Zaczalem sypiac lepiej niz przez pierwsze noce. Jeszcze dwukrotnie snily mi sie zamglone horyzonty, kajdany i klucze zurawi przelatujace nad bezkresna rownina. Skrobanie powtarzalo sie co jakis czas. Raz w nocy obudzily mnie odglosy muzyki, najwyrazniej ktos, nie baczac na pozna pore, umilal sobie zycie gra na pianinie. Poza tym wypadkiem sasiedzi nie dawali znaku zycia.

Piatego dnia trzy sciany byly oskrobane. Dlugo splukiwalem z siebie gruba warstwe pylu. Zalozylem czyste ubranie i przejrzalem sie w lustrze. Ujdzie. Mozna isc pomiedzy ludzi. Zszedlem ostroznie skrzypiacymi schodami. Zaraz kolo bramy jest sklep miesny, bedzie mozna kupic sobie cos na kolacje. Wyszedlem, zakrecilem, wdrapalem sie na cztery kamienne schodki, pchnalem drzwi i…

Otoczyl mnie mocny, przyjemny zapach kawy oraz domowego ciasta. Zatrzymalem sie w pol kroku i rozejrzalem zdezorientowany. Kawiarnia. Na scianach polki zastawione ksiazkami. Potrzasnalem glowa. Przeciez mijalem szyld kilka razy, ogladajac mieszkanie przed zakupem, dlaczego przed chwila pomyslalem o sklepie miesnym? Przepracowanie czy ki diabel? W lokalu bylo sporo ludzi, ale kilka stolikow pozostawalo wolnych. A moze zjesc tu cos na kolacje?

– Czym mozemy sluzyc? – Ruda dziewczyna za lada usmiechnela sie lekko.

Byla nawet niebrzydka, ale kolczyki w ksztalcie trupich czaszek, „gotycki” makijaz, czarna szminka i ubior skutecznie pozbawialy ja jakiegokolwiek wdzieku.

– Co moze pani polecic? – zapytalem machinalnie.

– Mamy doskonala szarlotke. – Siegnela po karte. – Podajemy ja na cieplo z lodami.

– Poprosze dwa kawalki. I herbate – dodalem po sekundzie zamyslenia.

Ulokowalem sie przy stoliku. Pogoda, do poludnia ladna, teraz sie zepsula. Z nieba zaczal siapic kapusniaczek. Szarlotka okazala sie znakomita, co wiecej, podawano ja w naprawde duzych porcjach. Siedzialem, skubalem ciasto widelczykiem i leniwie popatrywalem wokolo. Zmeczenie po calodziennej harowce, nerwy ostatnich tygodni przed zakupem…

Skonczylem jesc i spojrzalem na zegarek. Dwudziesta. Pora na mnie. Wdrapalem sie po schodach na poddasze. Dziesiec minut pozniej zawiniety w spiwor zasypialem, sluchajac, jak deszcz bebni w szyby.

***

Ocknalem sie nagle w srodku nocy. Znowu snilem, ze wloke sie w zdeptanych buciorach, skuty kajdanami. Tylko ze tym razem maszerowalem przez zasniezony las. Co mnie obudzilo? Przez chwile slyszalem ciche skrobanie za sciana, stlumiony dzwiek, jakby miotalo sie tara jakies zwierze. Czyzby szczury przeszly do ataku? Wstalem i wcisnalem kontakt. Zarowka pod sufitem zablysla, zamigotala i zgasla z cichym brzeknieciem. Zapalilem swiatlo w kuchni. Blask padajacy przez drzwi do pokoju wystarczyl mi, by stwierdzic, ze wszedzie panowaly spokoj i cisza. Tylko gdzies z daleka, jakby z glebi muru, dobieglo mnie kilka taktow jakiejs melodii. Pewnie ktos z sasiadow, nie mogac zasnac, wlaczyl sobie radio. A moze? Moze to nocny muzykant znowu siadl do pianina? Rozlegl sie brzek jakby upuszczonej monety, ale drapania juz nie slyszalem. Zgasilem lampe i polozywszy sie na wznak, probowalem zasnac. Stara kamienica, smagana wiatrem i deszczem, pelna byla dzwiekow. Skrzypialy deski, trzeszczaly belki, krople wybijaly werbel na dachowkach, brzeczala obluzowana rynna…

Nie wiedziec kiedy zapadlem w sen. I raz jeszcze znalazlem sie na drodze. Tylko tym razem nie bylem juz sam. Kolumna wiezniow, konwojenci na koniach, zdeptany trakt, sine niebo i tonacy w mglach horyzont…

***

Wracalem wlasnie ze sklepu, dzwigajac siatke z wiktualami, gdy na schodach spotkalem te ruda dziewczyne z kawiarni. Mordowala sie okropnie, usilujac wniesc na gore ogromne pudlo po telewizorze wypelnione czyms ciezkim.

– Moze pomoc? – zaproponowalem.

W pierwszej chwili sploszyla sie, ale zaraz mnie rozpoznala. Pomalowane na czarno usta usmiechnely sie lekko.

– Gdyby pan mogl…

– Prosze tu na mnie poczekac, skocze tylko do siebie, zostawie zakupy.

Pognalem na poddasze, powiesilem siatke na klamce i zaraz wrocilem na dol. Dzwignawszy karton, az jeknalem w duchu.

– Uch, bogata biblioteczka – mruknalem.

– Nuty – wyjasnila. – To pan kupil mieszanie na poddaszu! – rzucila odkrywczo.

– Aha – potwierdzilem, wspinajac sie po trzeszczacych schodach.

– Jestem wielbicielka grafik Nowinskiego – powiedziala. – Sa takie cudownie mrrroczne. Niesamowity facet! Malowal odjechane obrazy, no i niezly byl z niego dynamitard…

– To podobnie jak ja – wysapalem. – Jestem grafikiem, tylko z dynamitem jakos nie mialem w zyciu do czynienia. No i wole chyba jednak rysowac weselsze rzeczy.

– Zostalo tam na poddaszu cos po nim? – zaciekawila sie.

– Raczej nie – wydyszalem. – Mieszkanie jest zupelnie puste. Ani mebli, ani obrazow.

– A piec posrodku?

Spojrzalem na nia zaskoczony.

– Mam w jednej ksiazce zdjecie, jak stoi w pracowni kolo pieca – wyjasnila zmieszana.

– Przykro mi – westchnalem. – Pieca tez juz nie ma.

– To tutaj. – Otworzyla drzwi. – I na lewo.

Wcisnalem lokciem klamke. Nieduzy pokoj pomalowany zostal niezwykle modnie i gustownie. Na czarnych scianach wisialy oprawione w antyramy reprodukcje prac Victorii Frances. Pod oknem dziewczyna postawila biurko, oczywiscie tez czarne, na nim krolowal gipsowy odlew czaszki. Milusi pokoik, jak z filmu o niedzielnych satanistach. Piekne stare pianino blyszczalo gleboka czernia okleiny. A wiec to jego dzwiek slyszalem w nocy. Zza biurka podniosl sie chlopak w okularach.

– To moj narzeczony – wyjasnila.

Mialem na koncu jezyka pytanie, dlaczego nie pomogl jej z tym pudlem, ale widzac kule oparta o biurko, ugryzlem sie w jezyk.

– Tomasz – przedstawilem sie, sciskajac jego dlon.

– Marek – odwzajemnil uscisk.

– Zaraz – mruknalem. – Czy mysmy kiedys…

– W redakcji „Pulsu Stolicy” – przypomnial mi. – Robilem u nich sklad komputerowy.

– A ja jestem Wioletta – teraz dopiero spostrzegla, ze jeszcze sie nie przedstawila. – Wynajmujemy to mieszkanie… Ale za jakies piec lat, jak sie dorobimy, chetnie odkupilibysmy panski strych – dodala z blyskiem w oku.

– Alez to straszna nora – zaprotestowalem. – Z czasow waszego Nowinskiego zostaly tam tylko sciany. A wlasciwie nawet nie, bo wlasnie zrywam tynki. Zreszta wpadnijcie kiedys, jesli was to mieszkanie interesuje. Sami zobaczycie.

Moi nowi znajomi skrzyzowali spojrzenia.

***

Darlem tynk, co jakis czas kichajac jak potepieniec. Szary pyl i kawalki trzciny wirowaly w powietrzu. Nawet otwarcie okien na osciez duzo nie dalo. Wreszcie dotarlem do ostatniej sciany. Tu czekala mnie nastepna niespodzianka. Posrodku muru pod powlokami farby ukryta byla prostokatna plama tynku o nieco innej fakturze. Poskrobalem ja nozem przy krawedzi. Spod wapna wylonilo sie drewno. Drzwi. Widocznie kiedys, dawno temu, bylo tu przejscie. Potem jednak zostalo zamurowane. Kiedy? Jak sadzilem, w okresie, gdy zaadaptowano strych na mieszkalne poddasze.

Wreszcie usunalem zaprawe do konca i z duma popatrzylem na swoje dzielo. Pierwszy generalny remont od… Kto wie, moze nawet od stu lat? Powrzucalem platy tynku do dwu sporych kublow na koleczkach. Potem uruchomilem pozyczony od kumpla przemyslowy odkurzacz. Maszyna ryknela i zaczela pochlaniac kilogramy pylu.

Jutro trzeba obic sciany siateczka nosna i mozna zabrac sie do kladzenia gladzi gipsowej. Za dwa tygodnie to wszystko bedzie wygladalo po ludzku.

Deski podlogi zachowaly sie w niezlym stanie. Odszlifowalem na probe niewielki kawalek i stwierdzilem, ze nie ma sensu ich wymieniac. Parokrotne cyklinowanie, lakier i odzyskaja dawny blask.

Spojrzalem na zegarek. Dwudziesta. Czas na kolacje. W sumie czemu by nie… Zabrzeczalem w kieszeni bilonem i zszedlem na parter. Delikatesy byly niedaleko.

Dopiero zasypiajac, pomyslalem, ze niepotrzebnie lazilem na sasiednia ulice. Przeciez moglem zjesc na kolacje kawalek szarlotki w kawiarni…

Oczekiwalem, ze takze tej nocy uslysze skrobanie, ale nawet jesli szczury znowu urzadzily swoje konwentykle, ich harce nie zdolaly mnie obudzic. Sen nie wrocil, jakby kolumna wiezniow zaszla juz zbyt daleko.

***

Po czterech dniach mieszkanie bylo odmienione nie do poznania. Elektryk polozyl nowe kable. Gladz gipsowa zrobilem sam. Przydala sie praktyka na Wyspach… Sciany i sufit pokoju rozblysly sniezna biela. Szarobrazowe deski podlogi, wycyklinowane i solidnie nawoskowane, odzyskaly cieply, mily dla oka kolor. Tylko w licznych szparach i peknieciach zachowal sie czarny brud, wbity tam przez dziesieciolecia. Nowiutkie okna wpuszczaly znacznie wiecej swiatla, a mniej wiatru. W lazience wymienilem wanne i muszle klozetowa, skulem tez czesc kafelkow. Reszta prac musiala chwilowo zaczekac. Trzeba bylo wreszcie cos zarobic.

Rozstawilem stol kreslarski. Przypialem pinezkami kartke papieru, naszykowalem tusz, pedzelki i zabralem sie do dziela. Dzikie, splatane chaszcze, wieza cmentarnej kaplicy, sowa na galezi…

Dopiero po kilku minutach zdalem sobie sprawe, ze slysze muzyke. W pierwszym momencie sadzilem, ze dobiega zza okna, lecz bylo przeciez zamkniete. Uchylilem drzwi na klatke schodowa. Melodia grana na pianinie dobiegala z dolu. Wsluchalem sie w nia zadumany. Byla dziwna, niepokojaca. Drgal w niej smutek. Wzdrygnalem sie. Czlowiek, ktory skomponowal ten utwor, najwyrazniej cierpial na kliniczna postac depresji. Ruda kelnerka tez pewnie musiala znajdowac sie w glebokiej melancholii. No coz, skoro miala narzeczonego, niech on ja pociesza… A moze takie „gotki”

Вы читаете Rzeznik drzew
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату