No, to nie bylo takie zakonczenie jak w powiesciach Agathy Christie, kiedy Herkules Poirot zbiera wszystkich w salonie, zeby ujawnic morderce i olsnic wszystkich swoimi zdumiewajacymi zdolnosciami dedukcji.
I stanowczo nie przypominalo to ksiazki Dorothy Sayers, z bohaterem detektywem mowiacym do swojej asystentki: „Kapitalna z nas para detektywow, ze tak powiem. Co ty na to, zebysmy zalozyli staly zespol, he?”, a potem oswiadcza sie po lacinie.
Nie bylismy nawet drugorzedna para detektywow. Nie rozwiazalismy sprawy. Sprawa rozwiazala sie sama bez naszej pomocy. Gorzej, stanowilismy przeszkode, ktora trzeba bylo usunac z drogi, zanim historia mogla skorygowac swoj bieg. Oto jak konczy sie swiat, nie z hukiem, a z mezaliansem.
Chociaz nie zabraklo rowniez skowytu. Pani Mering wydawala go co chwile, a ponadto jeczala, szlochala i przyciskala list do lona.
— O, moja najdrozsza corko! — lkala. — Mesiel, nie stoj tak. Zrob cos!
Pulkownik rozejrzal sie niepewnie.
— Co moge zrobic, moja droga? Wedlug listu Tossie oni juz odplyneli.
— Nie wiem. Zatrzymaj ich. Anuluj malzenstwo. Wyslij telegram do Krolewskiej Marynarki! — Urwala, chwycila sie za serce i wykrzyknela: — Madame Iritosky probowala mnie ostrzec! Powiedziala: „Strzez sie C!”
— Phi! Mnie sie zdaje, ze gdyby naprawde miala kontakt z tamtym swiatem, wymyslilaby lepsze ostrzezenie — uznal pulkownik.
Ale pani Mering nie sluchala.
— Tamtego dnia w Coventry. Mialam przeczucie… och, gdybym tylko wtedy zrozumiala, co to znaczy, moglam ja ocalic!
Upuscila trzepoczacy list na podloge. Verity schylila sie i podniosla go.
— „Napisze, kiedy osiedlimy sie w Ameryce — przeczytala cicho. — Wasza skruszona corka, pani Williamowa Patrickowa Callahan”. William Patrick Callahan. — Potrzasnela glowa. — I co ty na to? — szepnela. — Sprawca byl kamerdyner.
Kiedy to powiedziala, doznalem przedziwnego uczucia, zupelnie jakbym przezyl prorocza wizje pani Mering albo jakby podloga zachwiala mi sie pod nogami. Nagle przypomnialem sobie tlumek protestujacy przeciwko katedrze i furtke dla pieszych w Merton.
„Sprawca byl kamerdyner”. A potem cos jeszcze. Cos waznego. Kto tak powiedzial? Verity, wyjasniajaca kryminaly? „To byl zawsze ktos najmniej podejrzany”, mowila w mojej sypialni tej pierwszej nocy. „W pierwszej setce kryminalow sprawca byl kamerdyner, a pozniej on byl najbardziej podejrzany, wiec musieli sie przerzucic na innych nieprawdopodobnych zbrodniarzy, no wiesz, nieszkodliwa starsza pani albo kochajaca zona pastora, te rzeczy, ale czytelnicy szybko sie polapali i autor musial zrobic morderce z detektywa albo narratora, chociaz…”
Ale nie o to chodzilo. Ktos inny powiedzial: „Sprawca byl kamerdyner”. Ale kto? Nikt stad. Tutaj jeszcze nie wymyslono kryminalow, z wyjatkiem „Ksiezycowego kamienia”. „Ksiezycowy kamien”. Tossie cos powiedziala o „Ksiezycowym kamieniu”, o nieswiadomym popelnieniu przestepstwa. I cos jeszcze. Cos o rozplywaniu sie w powietrzu.
— A sasiedzi! — zawodzila pani Mering. — Co powie pani Chattisbourne, kiedy sie dowie? A wielebny pan Arbitage?
Nastapila dluga chwila ciszy, ktora macily tylko szlochy pani Mering, a potem Terence odwrocil sie do mnie i powiedzial:
— Czy wiesz, co to znaczy?
— Och, Terence, biedny, biedny chlopcze! — zajeczala pani Mering. — Mialbys piec tysiecy funtow rocznie!
Zaplakana pozwolila, zeby pulkownik wyprowadzil ja z salonu. Patrzylismy, jak wchodza po schodach. W polowie drogi pani Mering zachwiala sie na mezowskim ramieniu.
— Bedziemy musieli najac nowego kamerdynera! — zawolala z rozpacza. — Gdzie ja teraz znajde nowego kamerdynera? To wylacznie twoja wina, Mesiel. Gdybys mi pozwolil najac angielskich sluzacych zamiast irlandzkich… — zaplakala rzewnie.
Pulkownik Mering podal jej chusteczke.
— No, no, moja droga — zamruczal — nie przejmuj sie tak bardzo. Jak tylko znikli nam z oczu, Terence powtorzyl:
— Czy wiesz, Co To Znaczy? Nie jestem zareczony. Jestem wolny i moge poslubic Maud. „O, wielny dniu! Kalej! Kalu!”
Cyryl wyraznie zrozumial, Co To Znaczy. Usiadl prosto i zaczal merdac calym cialem.
— Ty juz wiesz, prawda, moj stary? — zagadnal go Terence. — Koniec sypiania w stajni.
I koniec dziecinnego gaworzenia, pomyslalem. Koniec klopotow z Ksiezniczka Ardzumand.
— Odtad bedziesz mial jedwabne zycie — ciagnal Terence. — Sypianie w domu i jazda pociagiem, i tyle kosci od rzeznika, ile zmiescisz! Maud uwielbia buldogi!
Cyryl rozdziawil morde w szerokim, zaslinionym usmiechu czystego szczescia.
— Musze natychmiast wracac do Oksfordu. Kiedy odchodzi nastepny pociag? Szkoda, ze Baine’a nie ma. On by wiedzial.
Popedzil po schodach. Na szczycie zatrzymal sie i przechylil przez porecz.
— Ona chyba mi wybaczy, jak myslisz?
— Ze byles zareczony z niewlasciwa dziewczyna? Drobna pomylka — zapewnilem. — Kazdemu moze sie zdarzyc. Popatrz na Romea. Kochal sie w niejakiej Rozalinie. Julii nigdy to nie przeszkadzalo.
— „Kochalzem dotad? — zacytowal Terence, wyciagajac dramatycznie reke w strone Verity. — O, zaprzecz, moj wzroku! Bos jeszcze nie znal rownego uroku!”
Znikl w korytarzu na gorze.
Spojrzalem na Verity. Stala z rekami opartymi na slupku poreczy i odprowadzala Terence’a smutnym wzrokiem.
Ona jutro wroci do tysiac dziewiecset trzydziestego ktoregos roku, pomyslalem i zrozumialem, Co To Znaczy. Wroci do depresji gospodarczej i czytania powiesci kryminalnych, obetnie na pazia swoje piekne rude wlosy i naciagnie jedwabne ponczochy ze szwem na dlugie nogi, ktorych nigdy nie widzialem. I juz nigdy jej nie zobacze.
Nie, pewnie zobacze ja na konsekracji. Jesli pozwola mi przyjsc. Jesli lady Schrapnell nie przydzieli mnie na stale do kiermaszow staroci, kiedy jej powiem, ze strusiej nogi biskupa nie bylo w katedrze.
A jesli zobacze Verity na konsekracji, co wlasciwie mam jej powiedziec? Terence musial przeprosic tylko za to, iz myslal, ze jest zakochany. Ja musialem przeprosic za to, ze tak bardzo namieszalem w porzadku rzeczy, ze trzeba bylo zamknac mnie w lochu na okres naprawy. Zaden powod do dumy. Lepiej juz niech mnie wsadza za stragan z robotkami recznymi.
— Bede tesknila za tym wszystkim — powiedziala Verity, wciaz patrzac na schody. — Powinnam sie cieszyc, ze wszystko dobrze sie skonczylo i kontinuum sie nie zalamie… — Zwrocila na mnie swoje piekne oczy najady. — Chyba niekongruencja zostala naprawiona, jak myslisz?
— Jest pociag o dziewiatej czterdziesci trzy — zawolal Terence, zbiegajac ze schodow z neseserem w jednej rece i kapeluszem w drugiej. — Baine przezornie zostawil rozklad jazdy w moim pokoju. Przyjazd o jedenastej dwie. Chodz, Cyrylu, jedziemy sie zareczyc. Gdzie on sie podzial? Cyryl! — Znikl w salonie.
— Tak — powiedzialem do Verity. — Calkowicie naprawiona.
— Ned, zalatwisz, zeby odeslali lodz Jabezowi, dobrze? — poprosil Terence, zjawiajac sie z Cyrylem. — I zeby odeslano reszte moich rzeczy do Oksfordu?
— Tak — obiecalem. — Jedz. Uscisnal mi dlon.
— Zegnaj. „Ahoj, moj druhu! To rozstania czas!” Zobaczymy sie w przyszlym trymestrze.
— No… nie jestem pewien — mruknalem i zrozumialem, jak bardzo bedzie mi go brakowalo. — Do widzenia, Cyrylu. — Nachylilem sie, zeby poklepac psa po lbie.
— Nonsens. Wygladasz znacznie lepiej, odkad jestesmy w Muchings End. Przed trymestrem sw. Michala calkiem dojdziesz do zdrowia. Byczo sie zabawimy na rzece — oznajmil Terence i wybiegl, a Cyryl radosnie podreptal za nim.