— Pomimo naszych wysilkow.
— Pomimo naszych wysilkow — przyznalem. Zapatrzylismy sie na peonie.
— Pewnie sie cieszysz, ze juz po wszystkim — mruknela Verity. — No bo w koncu dostaniesz, czego chciales.
Spojrzalem na nia. Odwrocila wzrok.
— To znaczy wyspisz sie.
— Juz tak bardzo mi nie zalezy — powiedzialem. — Nauczylem sie obywac bez snu.
Jeszcze troche popatrzylismy na peonie.
— Ty pewnie wrocisz do swoich kryminalow — odezwalem sie po nastepnej chwili milczenia.
Potrzasnela glowa.
— Sa takie niezyciowe. Zawsze koncza sie rozwiazaniem zagadki i naprawieniem bledow. Panna Marple nigdy nie uciekala do Coventry, zeby inni sprzatali po niej balagan. — Probowala sie usmiechnac. — Co teraz bedziesz robil?
— Pewnie kiermasze staroci. Podejrzewam, ze lady Schrapnell wyznaczy mnie na stale do kokosowych rzutkow, kiedy sie dowie, ze strusiej nogi biskupa jednak tam nie bylo.
— Gdzie nie bylo?
— W katedrze — wyjasnilem. — Widzialem wyraznie polnocne przejscie, kiedy wychodzilismy. Postument tam byl, ale nie bylo strusiej nogi biskupa. Wolalbym jej nie mowic, tak bardzo jej na tym zalezalo. Dziwne, ale ktos musial zabrac urne na przechowanie.
Verity zmarszczyla brwi.
— Na pewno patrzyles we wlasciwa strone? Przytaknalem.
— Przed przegroda Kaplicy Kowali, pomiedzy trzecia a czwarta kolumna.
— Ale to niemozliwe — zaprotestowala. — Ona tam byla. Widzialam ja.
— Kiedy? — zapytalem. — Kiedy ja widzialas?
— Zaraz po przeskoku — wyjasnila.
— Gdzie?
— W polnocnym przejsciu. W tym samym miejscu, gdzie stala, kiedy wczoraj tam bylismy.
Powietrze lekko zaszeptalo i siec zaczela migotac. Verity pochylila sie, podniosla swoje torby i weszla na trawe.
— Czekaj — chwycilem ja za ramie. — Powiedz mi dokladnie, kiedy i gdzie ja widzialas.
Spojrzala niespokojnie na migoczaca siec.
— Powinnismy chyba…
— Zlapiemy nastepny — obiecalem. — Powiedz mi dokladnie, co sie stalo. Przeskoczylas w sanktuarium…
Przytaknela.
— Syreny wyly, ale nie slyszalam samolotow i w kosciele bylo ciemno. Nad oltarzem palila sie lampka i druga na teczy. Pomyslalam, ze lepiej zostane w poblizu skoku na wypadek, gdyby siec zaraz sie otwarla. Wiec schowalam sie w zakrystii i czekalam, i po chwili zobaczylam pochodnie przez drzwi zakrystii, i sluzba pozarowa poszla na dach, i uslyszalam, jak jeden z nich mowi: „Moze lepiej zaczniemy wynosic rzeczy z zakrystii?”, wiec przekradlam sie do Kaplicy Blawatnikow. Stamtad widzialam miejsce skoku.
— A potem Kaplica Blawatnikow zaczela sie palic? Verity przytaknela.
— Podeszlam do drzwi zakrystii, ale tam bylo tyle dymu i widocznie zle skrecilam. Trafilam na chor. Wlasnie wtedy rozcielam sobie reke o arkade. Pamietalam, ze wieza sie nie spalila, wiec ukleklam na podlodze i przeczolgalam sie wzdluz poreczy choru do nawy, a potem czolgalam sie nawa, az dym zrobil sie rzadszy i moglam wstac.
— Kiedy to bylo?
— Nie wiem — odparla, ogladajac sie nerwowo na siec. — A jesli juz sie wiecej nie otworzy? Moze powinnismy o tym porozmawiac w Oksfordzie.
— Nie — zaprzeczylem. — Kiedy stanelas w nawie?
— Nie wiem! Troche wczesniej, zanim zaczeli wynosic rzeczy. Migotanie uroslo w staly blask. Zignorowalem to.
— No dobrze. Czolgalas sie nawa… — podpowiedzialem.
— Czolgalam sie nawa i kiedy dotarlam do polowy, dym zaczal rzednac i zobaczylam zachodnie drzwi. Przytrzymalam sie kolumny i wstalam, i ona tam byla, przed azurowa przegroda. Na postumencie. Stal w niej duzy bukiet zoltych chryzantem.
— Jestes pewna, ze to byla strusia noga biskupa?
— Trudno ja pomylic z czym innym. Ned, o co ci chodzi?
— Co wtedy zrobilas?
— Pomyslalam, no, przynajmniej do czegos doszlam. Moge powiedziec Nedowi, ze urna tam byla podczas nalotu. Jezeli wyjde stamtad zywa. I poszlam do drzwi wiezy. Przejscie blokowala przewrocona lawa i musialam ja obejsc, i zanim dotarlam do wiezy, weszli ludzie ze sluzby pozarowej i zaczeli wynosic rzeczy.
— I? — ponaglilem.
— Pobieglam do Kaplicy Czapnikow i tam sie schowalam.
— Jak dlugo tam siedzialas?
— Nie wiem. Jakis kwadrans. Ktos ze sluzby pozarowej wrocil i zabral ksiegi z oltarza. Zaczekalam, az odejdzie, a potem wyszlam cie poszukac.
— Przez poludniowe drzwi? — upewnilem sie.
— Tak — potwierdzila, patrzac na siec. Zaczela przygasac i zanikac.
— Czy przed drzwiami na schodach byli ludzie, kiedy wyszlas?
— Tak. Jesli zmarnowalismy szanse na powrot do domu…
— Czy ktos ze sluzby zblizyl sie do strusiej nogi biskupa?
— Nie. Wchodzili do sanktuarium i do zakrystii, a jeden pobiegl i zabral swieczniki i krzyz z Kaplicy Kowali.
— Niczego wiecej nie zabral?
— Tak.
— Na pewno?
— Na pewno. Musial wrocic na koniec nawy i wyniesc je poludniowym przejsciem, z powodu dymu. Przebiegl tuz obok mnie.
— Widzialas kogos z nich w Kaplicy Sukiennikow?
— Nie.
— A sama nie wchodzilas do Kaplicy Sukiennikow?
— Mowilam ci. Przeskoczylam w sanktuarium, potem bylam w Kaplicy Blawatnikow i na chorze. Nigdzie wiecej.
— Widzialas polnocne drzwi z miejsca, gdzie sie schowalas? Przytaknela.
— I nikt tamtedy nie wyszedl?
— Byly zamkniete na klucz — wyjasnila. — Slyszalam, jak jeden ze sluzby pozarowej mowi do drugiego, zeby otworzyc polnocne drzwi, zeby straz pozarna mogla tamtedy wniesc weze, a tamten odpowiedzial, ze musza otworzyc od zewnatrz, bo Kaplica Kowali plonie.
— A zachodnie drzwi? Drzwi wiezy?
— Nie. Wszyscy ze sluzby wyszli przez drzwi zakrystii.
— Widzialas jeszcze kogos w katedrze? — zapytalem. — Oprocz sluzby pozarowej? I strazakow?
— W katedrze? Ned, w katedrze byl pozar.
— Jak byli ubrani ci ze sluzby pozarowej?
— Ubrani? — powtorzyla tepo. — Nie wiem. W mundury. Kombinezony. Ee… koscielny mial blaszany helm.
— Czy ktorys z nich byl ubrany na bialo?
— Na bialo? Nie, skad. Ned, co…?
— Czy widzialas zachodnie drzwi… drzwi do wiezy… ze swojej kryjowki?
Przytaknela.