niekongruencja zachodzi, kiedy poslizg nie moze sie radykalnie zwiekszyc, zeby zapobiec parachronizmowi.

— I co sie wtedy dzieje?

— Teoretycznie moze zmienic bieg historii albo, jesli jest dostatecznie silna, zniszczyc wszechswiat, ale w nowoczesnej sieci istnieja odpowiednie zabezpieczenia. Jak tylko odkryto grozbe niekongruencji, siec zostala zmodyfikowana, zeby zamykac sie automatycznie, kiedy poslizg osiaga niebezpieczna wielkosc. Ponadto Fudzisaki mowi, ze jesli powstala niekongruencja, co jest niemozliwe, istnieja inne linie obrony, ktore koryguja niekongruencje i objawiaja sie jako — przeczytal z kartki — radykalnie zwiekszony poslizg w bezposrednim otoczeniu niekongruencji, czeste zbiegi okolicznosci…

Pan Dunworthy odwrocil sie do mnie.

— Czy pan doswiadczyl jakichs zbiegow okolicznosci w Coventry?

— Nie — zaprzeczylem.

— A na kiermaszach?

— Nie — powtorzylem i pomyslalem sobie, ze bardzo chcialbym doswiadczyc takiego zbiegu okolicznosci, zebym spacerujac pomiedzy kokosowymi rzutkami a straganem z plackiem sliwkowym, nagle wpadl na strusia noge biskupa.

Pan Dunworthy odwrocil sie do T.J.

— Co jeszcze?

— Zwiekszony poslizg na peryferyjnych obszarach temporalnych.

— Jak duzy obszar? T.J. przygryzl warge.

— Fudzisaki podaje, ze niekongruencje na ogol sa korygowane w ciagu piecdziesieciu lat, ale to czysta teoria.

— Co jeszcze?

— Jesli to naprawde powazne, awaria sieci.

— Jakiego rodzaju awaria? T.J. zmarszczyl brwi.

— Problemy z otwarciem sieci. Bledne wyznaczanie celu. Ale Fudzisaki uwaza, ze takie przypadki sa statystycznie malo prawdopodobne — ciagnal T.J. — i ze kontinuum jest zasadniczo stabilne, bo inaczej zostaloby juz zniszczone.

— A jesli nie ma radykalnego zwiekszenia poslizgu, ale powstala wyrazna niekongruencja? — zapytal pan Dunworthy. — Czy to znaczy, ze zostala skorygowana, zanim wywarla znaczacy wplyw na kontinuum?

— Tak — potwierdzil T.J. — Inaczej pojawilby sie poslizg.

— Doskonale. Dobra robota, chorazy Kleppermanie — pochwalil chlopca pan Dunworthy. Podszedl do serafinicy, ktora zaciekle bebnila w klawisze na konsoli. — Warden, chce dostac liste wszystkich przeskokow do lat tysiac osiemset osiemdziesiatych i dziewiecdziesiatych, z rejestrem poslizgow i normalnych parametrow.

— Nazywam sie Warder — poprawila go serafinica. — I nie moge tego teraz zrobic. Mam styk.

— Styk moze zaczekac. — Znowu podszedl do TJ. — Lewis, chce, zeby pan poszukal niezwyklych wizgow.

Przynajmniej tyle uslyszalem. Syrena alarmowa znowu zawyla, teraz jednak towarzyszylo jej uporczywe, monotonne dudnienie, niczym serie z karabinow maszynowych.

— I kurzych skokow.

— Tak, prosze pana — rzucil TJ. i wyszedl.

— Finch, gdzie jest koc? — zapytal pan Dunworthy.

— Tutaj, prosze pana — odpowiedzial Finch i najwyrazniej znowu sie przeslyszalem. Chyba ze koc zwyczajowo nalezal do bagazu wiktorianskiego dzentelmena.

Serafinica pochylala sie nade mna, co znaczylo, ze widocznie znowu usiadlem. Postawila mnie na nogi, zeby przymierzyc blezer.

— Prosze tu wlozyc reke — polecila, naciagajac na mnie blezer w kasztanowe paseczki. — Nie, prawe ramie.

— Rekawy sa za krotkie — oznajmilem, spogladajac na swoje gole nadgarstki.

— Jak pan sie nazywa?

— Co? — Nie rozumialem, co to ma wspolnego z przykrotkimi rekawami.

— Nazwisko! — warknela, zdarla ze mnie blezer w paseczki i naciagnela czerwony.

— Ned Henry — odpowiedzialem. Tym razem rekawy zakryly mi dlonie.

— Dobre — ocenila, zdjela czerwony blezer i podala mi bialo-granatowy. — Przynajmniej nie musze wymyslac dla pana pseudonimu. — Obciagnela rekawy. — Ten bedzie musial wystarczyc. I niech pan nie skacze do Tamizy. Nie mam czasu, zeby robic nastepne kostiumy.

Wsadzila mi na glowe slomkowy kapelusz panama, a potem znowu siedziala przy konsoli i stukala w klawisze.

— Nie moge uwierzyc, ze Badri jeszcze nie wrocil — narzekala. — Wszystko na mojej glowie. Nastawic koordynaty. Przygotowac kostium. Tymczasem moj historyk czeka trzy kwadranse, zeby wrocic. No, wasz priorytetowy przeskok moze chwile zaczekac, poniewaz niezameznym dziewczetom zawsze towarzyszyly przyzwoitki, zwykle starsze niezamezne ciotki albo kuzynki, i nigdy nie mogly zostac sam na sam z mezczyzna az do zareczyn. Ned, sluchaj uwaznie.

— Slucham — zapewnilem. — Niezameznym dziewczetom zawsze towarzyszyly przyzwoitki.

— Mowilem panu, ze to nie najlepszy pomysl — powiedzial Finch, ktory rowniez tu byl.

— Nie mamy nikogo innego — odparl pan Dunworthy. — Ned, posluchaj. Powiem ci, co masz zrobic. Przeskoczysz do siodmego czerwca 1888 roku, o dziesiatej rano. Rzeka lezy na lewo od widelczyka deserowego, ktorego uzywamy do gateaux i puddingow. Do deserow takich jak Muchings End uzywamy najmniejszego deserowego noza oraz…

Najmniejszy. Najady. Tak sie nazywaly. „Hylas i najady”. Poszedl nabrac wody do dzbanka, a one wciagnely go w glebine, na samo dno, omotaly go wlosami i mokrymi rekawami.

— Jak tylko go zwrocisz, reszta czasu nalezy do ciebie. Przez dwa tygodnie mozesz robic, co zechcesz. Mozesz plywac lodka po rzece albo na prawo od deserowego talerzyka, z ostrzem skierowanym do wewnatrz. — Poklepal mnie po ramieniu. — Zrozumiales?

— Co? — zapytalem, ale pan Dunworthy nie sluchal. Patrzyl na siec. Rozlegl sie glosny szum, ktory prawie zagluszyl terkot karabinow maszynowych. Zaslony wokol sieci zaczely opadac.

— Co to jest? — zapytal serafinice pan Dunworthy.

— Styk — rzucila, walac w klawisze. — Przeciez nie moglam go tam zostawic na zawsze. Wysle wasz skok, jak tylko go sprowadze.

— Doskonale — powiedzial pan Dunworthy. Poklepal mnie po ramieniu. — Licze na ciebie, Ned — zawolal, przekrzykujac szum.

Zaslony dotknely podlogi i sfaldowaly sie lekko. Szum narastal, coraz glosniejszy i jekliwy jak syrena alarmowa, powietrze zamigotalo od kondensacji i w sieci pojawil sie Carruthers. Zaczal szarpac zaslony zeby wyjsc.

— Niech pan stoi spokojnie i czeka, az zaslony sie uniosa — rozkaza serafinica, stukajac w klawisze. Zaslony uniosly sie na poltorej stopy i znieruchomialy.

— Czekac? — Carruthers zanurkowal pod zaslonami. — Czekac? Czekalem dwie cholerne godziny! — Zaplatal sie w zaslone. — Gdzie pani byla, do ciezkiej cholery?

Wyplatal sie z trudem i pokustykal w strone konsoli. Caly byl zablocony. Zgubil jeden but, a nogawke swojego niepeespowskiego munduru mial z tylu rozdarta na sporej dlugosci.

— Dlaczego, do cholery, nie zabrala mnie pani, jak tylko otrzymala pani namiar i sprawdzila, gdzie wyladowalem?

— Przeszkodzono mi — odparla, piorunujac wzrokiem pana Dunworthy’ego. Groznie skrzyzowala ramiona. — Gdzie panski but?

— W pysku cholernie wielkiego mastyfa! Mialem szczescie, ze nie stracilem stopy!

— To byl autentyczny wellington PSP — oswiadczyla serafinica. — A co pan zrobil z mundurem?

— Co zrobilem z mundurem? — powtorzyl. — Przez dwie godziny uciekalem przed smiercia. Wyladowalem na tym samym przekletym polu z dyniami. Tylko widocznie przeszedlem pozniej niz poprzednim razem, bo zona farmera juz na mnie czekala. Z psami. Zebrala cala cholerna sfore, zeby pomagaly w wysilku wojennym. Chyba sciagnela je z calego Warwickshire.

Вы читаете Nie liczac psa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату