Wiem, mowilem, ze najada byla najpiekniejsza istota, jaka widzialem w zyciu, ale ona byla mokra i brudna, i chociaz wygladala, jakby wynurzyla sie z prerafaelickiego stawu, wyraznie nalezala do dwudziestego pierwszego stulecia.
Natomiast istota z mostu rownie wyraznie nalezala do dziewietnastego stulecia. Zadna historyczka, chocby nie wiadomo jak niedbale unosila powloczysta biala suknie dlonia w giemzowej rekawiczce, chocby nie wiadomo jak prosto trzymala glowe na arystokratycznej szyi, nie miala szans na osiagniecie tego lagodnego spokoju, tej jasnookiej niewinnosci, jakie emanowaly z dziewczyny na moscie. Ona byla jak delikatny kwiat, zdolny rozkwitnac tylko w okreslonej porze, przystosowany jedynie do cieplarnianych warunkow poznej epoki Wiktorianskiej; pieknosc bez skazy, cudna angielska roza, aniol domowego ogniska. Juz za kilka lat ten gatunek wyginie, zastapiony przez cyklistke w spodniach, kociaka z papierosem i sufrazystke.
Ogarnela mnie gleboka melancholia. Nigdy jej nie zdobede. Ta dziewczyna na moscie, z biala parasolka i czystym spojrzeniem brazowozielonych oczu, wcielenie mlodosci i urody, juz dawno poslubila Terence’a, zmarla i zostala pochowana na koscielnym cmentarzu, takim jak ten na szczycie wzgorza.
— Na bakburte — zakomenderowal Terence. — Nie, na lewa burte! Szybko powioslowal do brzegu przy moscie, gdzie z wody sterczaly pale, pewnie do cumowania lodzi.
Chwycilem cume, wyskoczylem w mlaskajace bloto i zrobilem petle. Terence i Cyryl juz wysiedli z lodzi i wspinali sie po stromej skarpie na most.
Zawiazalem bardzo niezdarny wezel, zalujac, ze Finch nie puscil mi podprogowej tasmy o polsztykach i wezlach skracajacych, i ze nie moge zamknac lodzi na klucz.
To jest epoka wiktorianska, napomnialem sie w duchu. Wtedy ludzie ufali sobie nawzajem, a uczciwy mlody czlowiek zdobywal dziewczyne i pewnie juz ja calowal na moscie.
Nie calowal. Stal na blotnistym brzegu, rozgladajac sie nieprzytomnie.
— Nie widze jej — powiedzial, patrzac prosto na zjawiskowa istote — ale jest jej kuzynka, a tam stoi lando — wskazal otwarty powoz stojacy na wzgorzu obok kosciola — wiec ona musi tu byc. Ktora godzina?
— Wyciagnal kieszonkowy zegarek. — Chyba nie wyslala kuzynki, zeby mi przekazac, ze odwoluje spotkanie. Jesli ona… — urwal i usmiechnal sie szeroko.
Na wysokim brzegu pojawila sie dziewczyna w falbankach. Miala biala sukienke z falbankami na spodnicy, na rekawach i na karczku. Miala takze parasolke obrebiona falbankami i krotkie biale rekawiczki obszyte falbankami, i te wszystkie falbanki powiewaly niczym choragwie niesione w boj. Na kapeluszu nie miala falbanek, ale za to miala wielki pek rozowych trzepoczacych wstazek, a jej blond loki pod kapeluszem falowaly przy kazdym podmuchu wiatru.
— Spojrz, kuzynko, to pan St. Trewes — zawolala i sfrunela z nasypu, wprawiajac w ruch wszystkie loki i falbanki. — Mowilam ci, ze on przyjdzie!
— Tossie — rzucila karcaco wizja w bieli, ale Tossie biegla juz w strone sciezki holowniczej drobnymi, eleganckimi kroczkami, unoszac falbaniasta spodnice ledwie na tyle, zeby ukazac koniuszki malenkich stopek w bialych bucikach.
Zatrzymala sie na samym brzegu — zatrzymala w sensie ruchu naprzod — zatrzepotala rzesami i zwrocila sie do Cyryla:
— Czy kochany pieseczek przyjechal odwiedzic Tossie? Czy moj piesio wiedzial, ze Tossie teskni za swoim najslodszym Cyrylkiem?
Cyryl zrobil przerazona mine.
— Pieseczek byl grzeczny, prawda? — zagruchala Tossie. — Ale jego pan to brzydki, niegrzeczny chlopiec. Nie przyjezdzal i nie przyjezdzal.
— Zatrzymano nas — wtracil Terence. — Profesor Peddick…
— Tossie juz sie bala, zie spoznialski chlopiec cialkiem o niej zapomnial, plawda, Cylilku?
Cyryl rzucil Terence’owi zrezygnowane spojrzenie i poczlapal naprzod, zeby go poglaskano po glowie.
— O! O! — zawolala Tossie i udalo jej sie to wymowic dokladnie w ten sposob, jak to widzialem napisane w wiktorianskich powiesciach. — O!
Zmieszany Cyryl przystanal, obejrzal sie na Terence’a i znowu ruszyl przed siebie.
— Brzydki, brzydki pies! — oswiadczyla Tossie i zesznurowala usta w serii cichych okrzykow. — Ten okropny stwor pogniecie mi suknie. To jedwabny muslin. — Odsunela od buldoga falujaca spodnice. — Papa zamowil ja dla mnie w Paryzu.
Terence doskoczyl do niej i chwycil za obroze Cyryla, ktory juz sie wycofal.
— Przestraszyles panne Mering — powiedzial surowo i pogrozil psu palcem. — Przepraszam za zachowanie Cyryla i za moje spoznialstwo. O malo nie doszlo do wypadku i musielismy ratowac mojego tutora.
Podeszla kuzynka.
— Halo, Cyrylu — powiedziala uprzejmie i pochylila sie, zeby podrapac go za uszami. — Halo, panie St. Trewes. Jakze milo znowu pana widziec.
Glos miala cichy i kulturalny, bez sladu dzieciecego gaworzenia.
— Czy panska obecnosc tutaj oznacza, ze znalazl pan Ksiezniczke Ardzumand?
— Tak, prosze nam powiedziec — podchwycila Tossie poniewczasie — Czy pan znalazl moja biedna zaginiona Dziudziu?
— Niestety nie — odparl Terence — ale zamierzamy kontynuowac poszukiwania. To jest pan Henry. Panie Henry, panna Mering i panna Brown.
— Jak sie panie maja, panno Mering, panno Brown — powiedzialem, uchylajac slomkowego kapelusza, jak nakazywaly podprogowe instrukcje.
— Pan Henry i ja wynajelismy lodz — Terence wskazal w strone filaru, zza ktorego wystawal sam czubek lodzi — i zamierzamy zbadac kazdy cal Tamizy.
— To bardzo uprzejmie ze strony panow — powiedziala panna Brown — nie watpie jednak, ze kiedy wieczorem przyjedziemy do domu, dowiemy sie, ze wrocila cala i zdrowa.
— Do domu? — powtorzyl skonsternowany Terence.
— Tak! — przyswiadczyla Tossie. — Wracamy do Muchings End dzisiaj wieczorem. Mamusia dostala wiadomosc, ze jestesmy tam potrzebne.
— Mam nadzieje, ze w domu nie stalo sie nic zlego.
— Och nie — odparla Tossie — to nie byla taka wiadomosc. To byla wiadomosc z tamtego swiata. Mowila: „Wracaj do Muchings End, by spotkac swoj szczesliwy Los”, wiec mama postanowila wracac natychmiast. Jedziemy pociagiem dzis wieczorem.
— Tak — potwierdzila panna Brown. — Musimy juz wracac do madame Iritosky. — Wyciagnela dlon w giemzowej rekawiczce. — Dziekuje za pomoc panow w szukaniu Ksiezniczki Ardzumand. Milo mi bylo pana poznac, panie Henry.
— Och, przeciez nie musimy zaraz wracac, kuzynko Verity — oznajmila Tossie. — Nasz pociag odjezdza dopiero o wpol do siodmej. A pan St. Trewes i pan Henry jeszcze nie widzieli kosciola.
— Do domu madame Iritosky jest daleko — sprzeciwila sie kuzynka Verity — a twoja matka wyraznie powiedziala, ze mamy wrocic na herbate.
— Zostalo mnostwo czasu — odparla niefrasobliwie Tossie. — Kazemy Baine’owi jechac bardzo szybko. Chcialby pan obejrzec kosciol, panie St. Trewes?
— Marze o tym — z zapalem oswiadczyl Terence. Uszczesliwiony Cyryl podbiegl do nich truchcikiem. Tossie